Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

MARCEPAN 30

Użytkownicy
  • Postów

    403
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez MARCEPAN 30

  1. Hm, kiedyś lubiłem takie teksty. Widać, że poszukujesz własnej ścieżki. Idź nadal do przodu, przeżywaj życie, zdobywaj doświadczenie i próbuj. Im więcej przeżyjesz, tym chętniej będziesz chwytał "za pióro".
  2. Do dobra, nie namawiam, ale coś w tym stylu właśnie chętnie bym poczytał.
  3. Sprawnie i obrazowo wprowadzasz nas w świat bohatera. Czeka się i już się chce wiedzieć co dalej, jakież to żywota spędzi on (bohater - dopisek autora komentu), w tej ciasnej norze, którą właśnie wynajął, jakież to bóle egzystencjalne spotęgowane mocnym łiskaczem marki Dżony Łolkier przyjdzie mu tam przejść, jekież to wewnętrze przemiany i rozterki światem wewnętrznym miotać będą i w mrok półpiwnicy wcisną jeszcze bardziej. Atmosfera nowojorskiego slasmu i faceta, któremu coś nie wyszło, ale nagle bam! I bohater znika. Szkoda. Ożyw go, że niby prądu nie było, albo woda mydlana stała się izolatorem i przeżył. I żyje w tej norze, przygnębiony. Albo nie, niech się okaże, że dziwkę wcześniej zamówił i dziwka z alfonsem wszedłwszy znalazła trupa w wannie i oboje mają problem. Jak ukryć zwłoki, żeby nie było, że to oni...
  4. A ja wciąż żywię nadzieję, że po czterdziestce jednak. :)
  5. Natychmiast nakazuję ożywić Doku! Jakem Marcepan z 30 pułku!
  6. A no dzięki. Ania, Ty wiesz dlaczego tak mnie mało w wirtualnym swiecie ostatnio ;) Asher, takiego komentu od Ciebie jeszcze nie dostałem! Tymbardziej Wasze słowa cieszą, że tekst pisałem "na kolanie", w pracy, między obowiązkami, a poprawiałem też szybko. Presja, to najlepsza matka ;) Poczytam resztę tekstów jutro, bo mi już powieka leci, a dzidzia o szóstej rano pobudkę zrobi. Pozdrawiam.
  7. Kurczę, ja trochę nie chwytam takich tekstów. Z resztą, wiem co potrafisz, dlatego to, to dla mnie za mało.
  8. Konrad, dałeś dżezu :) Teraz już nie mozesz odejść!
  9. Marcin, gdzieś Ty bywał? Jutro przeczytam, dziasiaj pracuję :(
  10. Cóż, zmyśliłem tę historię, ale przyznacie, że mogła wydarzyć się naprawdę. A jako, ze od lat wielu nie zrobiłem kroku naprzód, pomyślałem, iz takie coś mogło zdarzyć się i mi. Się to dzieje gdzieś tak w okolicy 2000r. Nie każdy miał jeszcze takswobodny dostęp do internetu. Tak wiem, wiem! Miałaś rację, nigdy niczego nie napiszę! Nie stworzę baśni, historii prawdziwej, ani wyciskacza łez. Ta jedna rzecz wyszła Ci idealnie, wpędzenie mnie w bezmiar niewiary i podporządkowanie się losowi, który jest zbyt okrutny, bym mógł go pojąć. Nawet nie tyle pojąć, co odnaleźć w nim sens. Zrozumieć po co komu słowa, kiedy nie potrafi odpowiednio ich użyć. Patrzysz teraz ze zdjęcia tymi swoimi oczami żmii. Syk wyciska ci się z ust tak obrazowo, że wręcz słyszę go nawet teraz, mimo upływu lat. Niewiele się zmieniłaś, wciąż kretyńsko wyginasz się do zdjęć, wykrzywiasz usta jakby cię coś od środka bolało i udajesz boginię seksu. Jak ten Facebook pozwala odnaleźć ludzi i przypomina o porażkach. Nie no, seksik spoko, nie mam zastrzeżeń. To jest akurat twoja życiowa rola. Od przodu, od tyłu, z boku, na stojaka, w samochodzie, w lesie, w windzie, kamasutra na całego. Do buzi brałaś jak ta lala, nawet w tyłek dałaś sobie wcisnąć. Ale po jaką cholerę bredziłaś mi te bzdety o rodzinie? Że to niby Antoś miałby być spełnieniem ciebie, jako kobiety. Kurwa, jaki ja byłem durny! Przez rok łykałaś w tajemnicy tabletki i ściemniałaś, że nie możesz zajść! A ja, jak ten palant zapieprzałem Pks – em 40 kilometrów po dwunastu godzinach pracy, by cię wziąć od tyłu w drzwiach sypialni i czekać aż urodzisz mi syna. Jakiż ja zakochany byłem, Wokulski może się schować przy moich fantazjach. Tyle, że to inni mieli rację. „Zostaw tę dziwkę, ona cię roluję!” - mówili kumple przy browarku. Ale gdzie tam, można było mówić. Obłęd w oczach, łaskotanie w rozporku i bełkot. - Chłopaki, wy jej w ogóle nie znacie. To fantastyczna kobieta! - Mam cię wypunktować, żebyś sie ocknął? - Karol był zawsze szczery, obrzydliwie. Dlatego jego straciłem jako pierwszego – Rzygać mi się jak patrzę co się z tobą dzieje. - Wiesz co Karolku? Pierdol się! Może czas dorosnąć, wstać spod tego parasola, wypić ostatnie piwo i się ustatkować. Nie sądzisz? Będziesz tak nosił te zeszyty i bazgrolił w nich do końca życia? Myślisz, że coś stworzysz? - O patrzcie go! Pan dorosły się znalazł! Panna mu loda elegancko zrobiła i już się z nią żenić będzie! To co? Już nie chcesz próbować? Całe Technikum o tym rozmawialiśmy, te wszystkie teksty wysłane do „Cogito” nic dla ciebie już nie znaczą? Rzucisz to dla jakiejś pustej dupy? - Karol, ta dupa ma imię i dostała od chrzestnego komputer. Teraz tam piszę, a ona to ocenia. Trzeba iść na przód. - Widzę, że już nie ma z kim gadać. Bigos masz z mózgu chłopie. Pamiętam jak wstał, leniwym ruchem podniósł kufel z piwem, dokończył i odszedł. Jedyny facet jakiego znałem, który naprawdę był w stanie coś napisać. Dzisiaj, magister filozofii składający plastikowe elementy na taśmie produkcyjnej, w Manchesterze. A ty? Owszem, czytałaś moje opowiadania, ale komentarze były tak szczere, jak twoje intencje wobec mnie. Pławiłem się w twych pochwałach, tak samo rozkosznie, jak w twoich sokach, gdy nocami otwierałaś dla mnie swe wrota. Ginąłem, a zdawało mi się, że oto jestem na początku drogi do chwały. Książka, syn, żona parterowy domek na skraju lasu. Nic nie docierało do zmąconego umysłu, nawet twój pseudofeministyczny bełkot. O tak, wiem. Tatuś pił, a poprzedni chłopak był wstrętny, bo ograniczał twoją wolność. Tak, w Indiach mężczyźni palą na stosach niewierne żony, a w Afganistanie rzucają kamieniami i w ogóle facet to świnia i powinien siatki z zakupami za kobietą nosić. To wszystko w pełni usprawiedliwiało twój jazgot, dawało prawo do nienawidzenia męskiej rasy i bluzgania. W twoim mniemaniu oczywiście, bo o feminiźmie bladego pojęcia nie miałaś. Tylko co ja miałem do tego? Do tych wszystkich Arabów, muzułmanów, afrykańskich dzikusów, którzy kobietom wycinają łechtaczki, aby te nie mogły mieć orgazmu? Ani to moja wina, ani moja moc, żeby to zmienić. Nosiłem, więc te siatki za tobą, i gary myłem w twoim domu, po twoim obiedzie, w twojej kuchni kiedy twoja matka leżała w szpitalu. I puszczałem cię wieczorem z kumplem na basen i z twoim starym nie piłem wódki i obgadywałem wszystkich facetów z twoich ulubionych seriali. Miałem być inny, wspaniały, męski, wyrozumiały, tymczasem przyzwalałem na twoje bzykanie się z kumplem i jeszcze udawałem, że tego nie widzę! Biedna matka, dogorywała w szpitalu, a ty jej nawet nie odwiedziłaś. - Po co mam udawać, że jest mi przykro. Ci wszyscy hipokryci krzywią się i kłamią. Matka umiera, bo ma raka, ja jestem szczera, nie muszę być jak te wszystkie palanty co na siłę płaczą, a w duchu myślą tylko jak do domu pójść na mecz. Faceci! Udaje taki jeden z drugim pitu, pitu wspaniałego tatusia i męża. Na pokaz! A jak tylko nikt nie patrzy od razu idzie się nachlać – strzelałaś jadem po mistrzowsku. - Ale powinniśmy do niej pójść, ona chce cię zobaczyć. - Ty musisz też udawać? Jest nieprzytomna, nawet nie będzie wiedziała, że tam byłam. Zmarła pół roku później, z pogrzebu urządziłaś sobie rewię mody. Trzy dni przerzucania ubrań, butów, kolczyków, perfum w kilkunastu sklepach. Przecież nie pokażesz się w byle czym! Mogę ci śmiało powiedzieć, swojej matce nie dorosłaś do pięt. Do dzisiaj pamiętam jak siedziała w kuchni, wiecznie skulona, smutna. Ogrzewała dłonie kubkiem z gorącą herbatą, bo stary przepił kasę na opał. Kupował jej babskie gazety z plotkami, a jej wcale nie obchodził los gwiazd. Ona chyba nawet nie znała pojęcia „gwiazdy”, to byli po prostu jacyś tam ludzie. Pamiętam jak pochylała się na gazetą i smutnym wzrokiem błądziła po literach. - Co tam piszą, pani Grażynko? - spytałem - Mój Boże, zrobili zdjęcie jakiejś kobiecie i napisali, że mąż ją zostawił, a teraz chce zabrać dziecko. I to do gazety dali? Jezu, jak jej musi być przykro. I kołysała się tak kilka minut, z głową nad brukowcem, z nieobecnym wzrokiem i w nieludzkiej ciszy. Czułem sie dziwnie, z jednej strony przerażał mnie jej smutek, z drugiej zaś czułem, że jest on jej wybawieniem, jej wewnętrznym światem, w którym może się schować i tam jest nie do ruszenia. Cisza, która pochłaniała ją w tej kuchni, była tak niewyobrażalnie plastyczna, gruba i gęsta, że nie przepuszczała świata. Pochłaniała wszystkie wyzwiska rzucane przez męża, była jej tarczą, chroniła od ciosów. Wychodziła z niej tylko na godzinę, raz w tygodniu, gdy szła do kościoła. Po drodze czytała klepsydry, dowiadywała się z nich kto zmarł i pochylała głowę pod tablicą ogłoszeń. W kościele zawsze siadała gdzieś z boku, w tylnych rzędach. Nie chciała nikomu przeszkadzać i nikogo aferować swoją obecnością. Składała ręce, pochylała się i szeptała coś co mogło być modlitwą, choć wyglądało raczej jak przepędzanie złych duchów, odszeptywanie złych mocy. Po kościele wracała do swojej kuchenki, parzyła herbatę i zanurzała się w nicość Była tak cicha i tak bardzo nie chciała zawracać światu głowy, że nie zauważyła nawet jak bardzo zżera ją choroba. Musiała coś zauważyć, ubywało jej, skóra bledła, ciało robiło się zimne, a z miejsca, które wydało cię na świat sączyła się ropa. Wnętrze musiało boleć, palić niczym polane kwasem. Umysł jednak wyćwiczony do niedopuszczania bólu, wygrał. Musieli mocno się namęczyć, żeby odczepić jej palce wbite w kościelną ławę, gdy na niedzielnej mszy wygięła się z bólu i straciła świadomość. Ojciec w tym czasie próbował wytłumaczyć się policji dlaczego w takim stanie porusza się pojazdem mechanicznym, jednośladowym marki „Komar”, w dodatku bez ubezpieczenia i ważnych dokumentów. Rzeczywistość boli, a jeszcze bardziej boli przebudzenie. Nie z pijaństwa, a z długiego, chemicznego snu, w którym potwory wydają się być księżniczkami, a prawdziwe księżniczki płaczą w samotności, odepchnięte przez swych, chwilowo niepoczytalnych chłopców. Czy wiesz, że powiedziałem Magdalence, że jesteś w ciąży? Płakała. A ja chciałem, by dała mi wreszcie spokój, by nie przeszkadzała i zrozumiała, że to ty jesteś najważniejsza. Kiedy się obudziłem, Magdalenka miała już ułożone życie i nie chciała o mnie słyszeć. - Nie będę cię utrzymywać! Wybij to sobie z głowy! - to były twoje pierwsze słowa, kiedy ci oznajmiłem, że straciłem pracę. - Ale jakie utrzymywać! Kochanie, jutro jadę do pośredniaka, a później coś znajdę. Na bilet do ciebie też skądś pożyczę, nie musisz mnie utrzymywać. - Zobaczymy. Wszyscy tak mówicie, a później na fartuszku mamusi, albo żony. Oszczane kalesony i te gadki, że nie ma pracy, to po co z domu wychodzić! To był początek końca, malałem każdego dnia, kurczyłem się, zwijałem w kłębek. Nie mogłem spać, gdy nie odbierałaś telefonu, nie wierzyłem, gdy mówili, że masz już innego. Kumpel zaczął przynosić zielsko, uspokajało mnie. Uspokajało tak bardzo, że godzinami wpatrywałem się w lustro i śmiałem z własnej twarzy. Twarzy starca, który się pomylił. Który opowiedział złą historię i teraz został ukarany banicją we własnej łazience. Kiedy się obudziłem, poczułem nienawiść. I dzisiaj, po latach znalazłem cię na Facebooku. Jesteś podobna, ale nie jesteś miękka, a taką cię wtedy widziałem. Masz ostry nos, ostre krawędzie twarzy ostre linie między policzkami, i wąskie czoło. Jesteś kanciasta, linie twojego ciała są wyraźne zaznaczone, jak linie stołu, szafy, nie są to linie człowieka. Twoja skóra jest napięta, naciągnięta jakby było jej za mało, na ostrych krawędziach kości załamuje się gwałtownie i każe uważać. Człowiek czuje, że mógłby się o ciebie skaleczyć. Dłonie masz kościste, długie palce zakończyłaś długimi, czerwonymi tipsami. To ostrzeżenie. Przypominasz kaktus, z każdej komórki twojego ciała wystaje kolec, długi i cienki. Mogłem ich nie zauważyć, są przezroczyste, ale bardzo ostre. Dzisiaj nie zbliżyłbym sie do ciebie, wtedy przedarłem się przez gąszcz kolców, bo adrenalina znieczuliła ból. Poraniłem się. Ale blizny wyrzuciłem do śmieci. Prócz tej jednej, największej i najdotkliwszej rany, którą zadałaś mi jednym zdaniem: - Nigdy, niczego nie napiszesz! Rozdrapuję ją każdego dnia. Dbam, by się nie zabliźniła. Kultywuję jej obecność, dotykam jej, pilnuję, by zawsze sączyła się z niej krew. Gdy czuję jej smak, wiem, że jeszcze po coś żyję.
  11. Bujaj się gościu. Napisałem Ci krytyczny komentarz to teraz jedziesz z koksem. Nic nie znaczysz chłopie.
  12. No, jest dobrze :) Miniaturka udana, wierzymy, ze tacy ludzie istnieją. Próbuj teraz coś dłuższego.
  13. Droga autorko, lepiej tego ująć po prostu się nie da.
  14. Wierszokleta zaraz Ci powie, że w poezji obowiazuje dowolność i autor tak chciał nabazgrać, to tak nabazgrał. I jeszcze Ci doda, że się nie znasz, że jesteś impertynencki i chamski.
  15. Ja Ci wierzę, ale przeraża mnie fakt jak nisko ta strona upadła. Gdzie podziali się dawni mocarze?
  16. Miły i bardzo przyjemny w odbiorze tekst. Tylko jedna uwaga. Nie podoba mi się tutaj to jak pomieszałaś czasy. Na początku piszesz w czasie teraźniejszym (leżą sobie, patrzą w gwiazdy itp.) a później nagle dowiadujemy się, że to przeszłość i teraz są dorośli, no i ostatnia część pisana jest w czasie przeszłym. Trochę to miesza Poznaj nas bliżej z bohaterami, rozwiń historię, przedstaw jacy byli i jacy są. Będze gotowe opowiadanie! "On, pan inżynier, dorobił się domu, dwójki dzieci, samochodu" - to zdanie jest zbyt banalne, pomyśl jak mozna by je zmienić.
  17. No, to jest wierszyk. Na dodatek słaby wierszyk, taki napisany przez przedszkolaka, no ale my się Don Cornellosie pewnie nie znamy, więc nasze uwagi zostaną zbluzgane, wyśmiane i niezrozumiane. Wszak tu się nie uznaje merytorycznych komentarzy, tu się uznaje tylko pochwały i włażenie sobie nawzajem w cztery litery.
  18. Autorka nie chce wyjasniać, bo dokładnie wie, ze tekst jest o niczym. Zwyczajowy słowotok, w którym nie ma ani ładu, ani sensu. Ale jak ostatnio widzę, to norma na tej stronie. Najbardziej dziwią komentarze w stylu "brawo, brawo". Do czego tu bić brawo?
  19. HWDP - celowo z błędem. Zachowana oryginalna pisownia z murów :)
  20. Ok. Konkrety. Tekst jest do dupy. Czytałem lepsze, Twojego autorstwa. Wystarczy? Aha...
  21. Zamiast pisać bzdury o pierdzących komarach, podaj jakieś konkrety. No. Chyba, że nie potrafisz.
  22. HWDP – Patrzysz na mnie i mówisz rzeczy, których mnie rozumiem. Pytasz o kasę i wrzeszczysz, ze psy mi nie pomogą, że to ciule i jebiesz system. Ciule trzęsą dupą i wyganiają dzieci z piaskownicy, a prawdziwych ziomali się boja, nie podejdą na krok. Pytasz mnie o „Firmę”, jakieś Gettho, JP. Nie wiem po co mnie zatrzymałeś, nie widzę twarzy spod kaptura, nawet nie wiem czy na mnie patrzysz. - JP ziomal, kumasz co to JP? - Jan Paweł II? - pytam nieco z przekąsem - Kurwa, ale jazda! Ziom, skąd ty się bierzesz? Jebać policję. Kumasz? Jebać system, który zabiera nam braci, który zakłada kajdany, jebać psów, którzy za muzykę tłuką nas pałą, którzy leją w komendzie za nic. Kumasz stary? - wyrzucasz to jednym ciągiem, kiwasz się na boki i nie wiem już czy są to twoje myśli, czy tekst jakiejś piosenki. Nie kumam. Nie wiem dlaczego wy, hip – hopowcy uważacie, że wasze problemy są najważniejsze, że jesteście najbardziej pokrzywdzeni przez los, że musicie najgłośniej krzyczeć. Gówno prawda. Moja siostra umiera na raka i to jest problem. Nie wasze pseudo gangsterskie gadki. Mam to gdzieś, wracam z roboty w środku nocy, chce tylko wypić piwo i zasnąć. Jutro znów odpieprzyć piętnaście godzin w robocie i tak w kółko. Tak myślę i tak chce ci wygarnąć, ale milczę. Nic nie mówię, tylko spokojnie próbuję cię ominąć, pójść do siebie, zamknąć się w blokowisku, zapomnieć. Nie puszczasz mnie. Wiem, że mi nie odpuścisz. Spuszczasz kaptur, pokazujesz bliznę pod okiem. - Klawisz. - Co klawisz? - pytam. - Klawisz wywalił mi pół policzka w celi, przyjebał mi kolbą aż padłem na glebę. Pamiętaj robalu, wariat nie boi się śmierci, wariat nie boi sie bólu, wariat zabija system. JP? Skąd ten pomysł? Brat chciał iść do policji. Nie dlatego, że czuł powołanie, po prostu nie było roboty, a do policji z braku laku brali każdego. Złamał nogę na szkółce i zrezygnował. Bogu dzięki, dzisiaj drżałbym jeszcze o brata. Siostra na onkologii, brat w pracy, w której zabić może go byle kaptur i byle kaptur nie będzie ukarany, byle kaptur uzyska szacun, dostanie pochwały na Face Book`u i na Naszej Klasie. Pełen podziw, a brat w grobie. Chciałbym ci teraz wszystko wygarnąć, przycisnąć cię do muru, wygadać się, jak mężczyzna mężczyźnie, ale wiem, prawie na pewno wiem, że masz nóż. Gdzieś tam w gaciach, w tych spodniach z osranym do kolan krokiem, gdzieś tam chowasz kawałek żelastwa, twój jedyny argument, twój atut, ostatnie słowo. Nie jestem głupi, chcę cały wrócić do domu. Gibasz się przede mną, wywalasz gały i wciąż pytasz. - Dawaj szlugę. masz? - Nie palę. Podkręcasz MP3 -ójkę, zgrzytliwe dźwięki wciskasz mi w ucho, popychasz. Cofam się i w gardle staje mi strach. Wyciągasz go, długi, kuchenny nóż, starannie przerobiony na broń. Dużo serca włożyłeś w ten kawałek stali. Wypolerowany, ostry, pięknie obrobiony. Starannie wykończona rękojeść, opatulona rzemieniem i naklejkami z gazety. Gdybyś tyle miłości włożył w jakąkolwiek pożyteczną pracę, w tokarkę, w naprawę samochodów, w rzeźbę, w cokolwiek. Byłbyś kimś, miałbyś szacunek prawdziwych ludzi. Taka strata energii, żal patrzeć. Teraz żarty się skończyły, zresztą nie było ich od początku. Ja, zbyt zmęczony, by gadać, ty ze swoją kryminogenną, patologiczną pseudofilozofią o niszczeniu systemu, o którym nie masz zielonego pojęcia. Poczytałbyś, dowiedziałbyś się cokolwiek, tymczasem nie znasz wroga, z którym chcesz walczyć. - To walka dla samej walki? - próbuję zagadać, odwrócić uwagę od noża, tymczasem dzieje się na odwrót. Kosa opiera się na mojej szyi, dociskasz ją lekko, na plecach czuję jak szorstki mur czepia sie kurtki, robi mi się gorąco, przypominam sobie, ze mam żonę, że bardzo chciałbym ją teraz zobaczyć, że kocham ją i kocham naszą małą córeczkę, że ostatnio nie było tak jak być powinno, że jestem przepracowany i dlatego często taki rozdrażniony, dlatego się kłócimy, ale to nic, to nie ma znaczenia, bo jesteśmy dla siebie stworzeni. Chciałbym teraz ją przeprosić, położyć głowę na jej kolanach, obiecać, że wezmę urlop, że odeśpię te wszystkie nocki i zabiorę ją nad Bałtyk. Albo nie, weźmiemy kredyt i polecimy do Egiptu, do Tunezji, gdziekolwiek, byle jak najdalej od tego szarego, smutnego kraju. Od nieba, które nigdy nie jest niebieskie, od pseudogangsterów bez własnej tożsamości i wiedzy na żaden temat. Kurwa! Dlaczego nie mam broni? Dlaczego tak się boję? Ten szczeniak może mieć szesnaście, siedemnaście lat, ja mam trzydzieści i miękną mi nogi. Gdybym miał pistolet, rozerwałbym te nic nie znaczące, szkodliwe i antyspołeczne flaki, które ten gnój chowa pod tak samo nic nie znaczącymi żebrami. Strzeliłbym jeszcze w łeb, dla pewności, żeby już nie wstał, żeby nikomu nie zrobił krzywdy, żeby matka nie bała się wieczorami wracać do domu, żeby żona spokojnie wyprowadzała psa po dwudziestej, żeby siostra wyzdrowiała... - Co to znaczy koleś? Walka dla walki? Chcesz, kurwa walczyć? Chcesz poznać smak krwi? Chcesz rozjebać system, czy sam chcesz być rozjebany? Macha głową w stronę mojej twarzy, odrzucam w tył głowę i uderzam w mur, czuję ciepło na karku i zaczyna mnie mdlić. - Muka, kurwa! - wybuchasz śmiechem, a mi robi się słabo. Nie wiem co mam ci powiedzieć, nie wiem co mam zrobić. Próbuję się ratować i cedzę przez zęby: Kumpel ze szkoły jest policjantem. Poszedł tam, żeby utrzymać rodzinę, jest w porządku, nikomu nie wadzi. Jeśli masz problemy, pogadam z nim. zawsze się jakoś dogadamy, pomoże ci. To był błąd, drugi cios nie był juz żartem, poczułem jak pęka mi nos i krew zalewa usta. Zakryłem się dłońmi, jęknąłem i skuliłem wpół. W tym samym momencie poczułem jak chłodna stal rozrywa mi jelita. Chyba upadłem, musiałem upaść. Przez zamroczone bólem zmysły usłyszałem jeszcze twój krzyk: - To pies! To jebany pies! Kurwa, dawajcie chłopaki, mam psa po cywilu! Po chwili, kopniaki łamały mi żebra, kruszyły zęby, zabierały oddech. Uspokoiłeś kumpli, dopiero wtedy, gdy już nic nie czułem. Spod spuchniętych powiek widziałem tylko wasze oddalające się postaci. Widziałem park nieopodal, w którym dwóch policjantów legitymowało śpiących bezdomnych. Słabych i bezbronnych jeszcze bardziej, niż ja. Widziałem ludzi, którzy pośpiesznie zawracali, truchcikiem wsiadali do taksówek, chowali się w bramach. Nie dziwię się im, też bym zwiał, też nie dałbym rady pomóc komuś takiemu jak ja. Patrzę jak znikasz między blokami i dziwię się temu co się stało. Znika ból, przestaje być ważny, wszystko przestaje być ważne. Zastanawiam się jak zareaguje matka, co się stanie z żoną i córeczką. Jak jej wytłumaczą, że tatuś juz nigdy nie wróci do domu, nie pośmieje się, nie powygłupia. Czy serce dziadka wytrzyma, czy siostra przeżyje. Odchodzi żal, odchodzą smutki. Pojawia się myśl, po co to wszystko? Chcesz zniszczyć system czy mnie? Przecież też jestem jego ofiarą, jeszcze bardziej niż ty. Ty, bez szkoły, przyszły wieczny bezrobotny, komórka rakowa społeczeństwa. Nic nigdy nie zrobisz, całe życie przejedziesz na karkach innych, z nie swoich garnków zjesz zupę, z nie swojej pracy zapalisz papierosa, z cudzego kubka wypijesz kawę. Mnie system połknął, zmielił i wypluł na podłogę jakiejś nędznej hurtowni, w której muszę po nocach układać napoje na drewniane palety. Na nic tu mój magister, przeszkadza. Mówią mi, że magistry do roboty wszystkie się powinny wziąć, a nie czytać te pierdoły. System ,to góra. Wiecznie niedostępna, wiecznie nietykalna, zawsze niewinna. O tak, tam zawsze wszyscy są niewinni. Ale to oni mieszają nam w głowach, to oni wmawiają nam co jest dobre, co jest złe. Oni, na górze świata patrzą na nas jak na nędzne robaki i pstrykają palcami. Śmieją się na bankietach, układają plany, które my musimy zrealizować. Ziom, system to nie ja, to nie mnie powinieneś zabić.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...