Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

HAYQ

Użytkownicy
  • Postów

    8 235
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez HAYQ

  1. a rogi Igor e...to bory ma?
  2. HAYQ

    na ilu ... jeżom

    leż, a na dole rogi
  3. HAYQ

    Amanita

    a Tina ma?
  4. Łan? Won... łan. A ban na nabiał.
  5. HAYQ

    :pi na fi

    e... i pył i fani i Pamela
  6. Malarz, jak odnawia klatkę schodową i trafi się fucha, to też ładniej zrobi... Twoje mieszkanie ;)) Różnica jest tylko jedna. Zrobi to taniej - bo farbę ukradnie - z klatki (tam wystarczy "chrzczona" emulsja) A właściwie nie ma różnicy - jeśli lekarz przyjmuje Cię za kasę np. w ośrodku, czy szpitalu. Korzysta wtedy z dobrodziejstw miejsca - narzędzia, osprzęt, leki... czyli jest taki sam. Różnica jest jednak spora. Wykształcenie, które ( w jego mniemaniu) upoważnia do traktowania - takiego choćby - bliźniaczo podobnego mu malarza z góry, obrażania się na wszystko i wszystkich, bo... No właśnie, bo co? Bo wyżej gra niż nuty ma. Ot co. ;)))
  7. HAYQ

    żak ... dom odkaż

    - On, pawian... dom? O, i Darwin? A pale? - U tej... - Żakiet? Te... i każ jej tu... - Ela - pani, w radio, modna i... wapno?
  8. HAYQ

    :pi na fi

    o ta, zad org'a na... na dupka? a kpu dana nagroda za to.
  9. ja sobie wyobrażam (taki Michael Jackson na przykład ;)
  10. Nie mam nic przeciwko temu, żeby sobie zarabiali Bazyl. Kelner też dużo zarabia, (jak umi) tylko na niektórych kelnerów mówią wykidajło - a wiesz dlaczego? Bo i w mordę można od takiego dostać. Dlatego po knajpach lepiej latać w krawacie - bo podobnież, "klyjent w krawacie jest mniej awanturujący się" ;P P.S. Dlatego ja mam przesrane i w knajpach i w szpitalach już od samego progu - nie cierpię krawatów... i palantów. Dlatego "w TWARZ?" uderzyć się nie dam. No, chyba, że pawulonik mi się kiedyś trafi. To już amen.
  11. Tak, to prawda. Tylko dlaczego ten sam lekarz w przychodni na przykład, zachowuje się zupełnie inaczej niż w swoim prywatnym gabinecie, albo spółdzielni? Opryskliwa jędza spytała mnie (było to dość niedawno) w pewnym. momencie o ubezpieczenie. Kiedy zobaczyła, że prowadzę własną firmę - zaczęła wypytywać (była widać zainteresowana) i to szczegółowo co i jak, niemal natychmiast zmieniając się w miłą do obrzydliwości kocicę. Zaprosiła do prywatnego gabinetu, podając wizytówkę... i co - psińco, bo mnie zależało tylko na wypisaniu recepty. Przyznam, że w swoim życiu spotkałem naprawdę niewielu prawdziwych, życzliwych i ludzkich lekarzy. Z tym, że większość z nich, to ci z prywatnych gabinetów. Więc porównanie wyjdzie raczej mizernie. W swoim opisie z pobytu w szpitalu ograniczyłem się do kilkunastu godzin, a byłem tam jeszcze tydzień. Oj, byłoby o czym pisać. I to nie są opowieści do śmiechu. Dlaczego akurat ten przypadek? Bo akurat w tym - widać cały przekrój - od pielęgniarki po ordynatora. A więc, nie pojedynczy egzemplarz. To, że facet nie "zszedł" zawdzięcza tylko sobie i własnej trzeźwości umysłu, bo indolencja (przede wszystkim glukoza w kroplówce plus imieninki Krystynki, pijany lekarz, złośliwie zagięta igła) całej tej ekipy jednak jakiś obraz daje. Inna sprawa, że ten gość też głupio zrobił, bo przed samym wyjściem podpisał jeszcze - panu ordynatorowi właśnie - oświadczenie (o dziwo, był to wydrukowany gotowiec) że wypisuje się na własne życzenie. Ordynator ponoć mu powiedział, że inaczej go nie wypuści. Ha ha - skandal. Gdyby zrobił im porządną sprawę sądową, pewnie też bym mu pomógł. Ludzie jednak się boją, bo lekarz w ich świadomości, to pan życia i śmierci. Niestety.
  12. targasz grzywki w dobrym stylu - fajne, nie znałem :) Kurczę, nie myślałem, że fachowe nazewnictwo może powodować kudłate. Tam raczej obłe wszystko i zimne, metaliczne ;)) Dzięki za odwagę i pozytywkę (z prysznicem? ;) Pozdrawiam.
  13. No pewnie, że erotyk. Nie wiem, co Heniowi z tą pornografią się skojarzyło :) Dzięki za "rozpoznanie" i wizytę, pozdrawiam.
  14. Dramat jest, ale myślę, że wiersz jeszcze do poprawek, podobają mi się dwa fragmenty: mieszkanie zapadło się ucichło jak kamień w wadliwej zapalniczce i jedno zdanie, które prawdopodobnie "niechcący", to prawie palindrom: "ojca zabawka po pijanemu" - u mena jip, opak, wab... a za (j) co? I to "a za co?" jest bardzo wymowne jeśli chodzi o treść. Warto by coś z tym pokombinować. Pozdrawiam.
  15. HAYQ

    :pi na fi

    ci? no ta... z made in'u?
  16. Szpital 8:00 - przywieźli śniadanie, pacjent z cukrzycą niecierpliwi się. Powinien wstrzyknąć przed śniadaniem insulinę. Jest po operacji wyrostka i koszmarnej nocy. * Obudził się o 3:00 - z wbitym w przegub wenflonem, coś bredzi - nie rozumiem. Prosi o lekarza, lub pielęgniarkę. Wychodzę, po pielęgniarkę. Zaraz przyjdzie (lecą kawały o Stirlitzu... i takie tam - imieniny obchodzi Krystyna... chyba) 3:40 - przychodzi lekarka. Jarzeniowe światło świdruje w mózgu. - O co chodzi - szarpie mnie za rękę (nie śpię, wystarczyło zapytać). Pokazuję pacjenta ze spękanymi, otwartymi ustami i kroplówką w nadgarstku. To samo - szarpie, budzi: - "O co chodzi?" (tym razem już z irytacją w głosie) Facet, jakby wychodził z letargu - pyta: - Co to jest pani doktor? (Mamrocze z trudnością, pokazując podłączoną kroplówkę.) - O co panu chodzi?! Źle się pan czuje?! (oprócz irytacji w głosie, jest jakby kilka decybeli głośniej) - Co to jest? (pacjent wskazuje na stojak z butlą podłączoną do jego żyły) - Jak to co! (regulator głośności już na całego) Glukoza!!! Gość, już bez pytania wyrywa wszystko z ręki i zwraca się bezpośrednio do mnie: - Kolego, przepraszam, możesz tu przyprowadzić jakiegoś internistę? Wstaję wychodzę, mijając w drzwiach panią doktor (z ustami - fi 2,5 cala i twarzą indora w okresie godowym). Wracam z lekarzem z Interny. Sprawdza "cukier" we krwi u "bezczelnego" - mojego kolegi. Chce wyjść... - Ile? - pyta pacjent. - 650* - odpowiada lekarz i dodaje: "zaraz przyjdę", proszę czekać. Czeka/my. Na sali jest nas czterech. W oddali słychać "objazd", jaki dostaje się pani doktor (chirurg) od pana internisty. 4:20 - Przychodzi pielęgniarka... z nową kroplówką i insuliną. Facet nie chce się już do niczego podłączać... walczy - o insulinę. Pielęgniarka też walczy, żeby mu jej nie dać: "Sama zrobię panu zastrzyk" - stwierdza. I robi. I wychodzi. * 8:30 - kolega z naprzeciwka z dziwną miną spogląda na talerzyk. A na nim to samo, co u mnie: dżem, jakaś "mamałyga" z jajkiem, dwie kromki bułki. Obok - słodka herbata. Niesłodzonej nie mieli. Nie może jeść. Najpierw powinien zrobić zastrzyk, ale nie ma jeszcze w pracy lekarza "prowadzącego". Spóźnia się. I tak by tego nie zjadł - mówi. Nie wolno mu jeść tych łakoci. (Ale w szpitalu tego nie wiedzą, mimo, że na jego karcie, przy łózku, jak wół stoi - diabetes mellitus.) 9:00 - robi się nieciekawie, gość blady, jak ściana zwleka się z łóżka. Mówię, że jeśli coś potrzebuje, to podam - jest przecież po operacji. Prosi, żebym przyprowadził jakiegoś lekarza, albo przynajmniej pielęgniarkę. W lodówce "u pielęgniarek" jest jego insulina, którą przyniósł z domu, bo tutaj takiej nie mają. Zastrzyk powinien zrobić o 8:00 rano. Potem zjeść śniadanie. Od 30 lat tak robi. Wychodzę. Rozmawiam z pielęgniarką. Mówi, że nie może wydać insuliny, bo nie ma dyspozycji od lekarza "prowadzącego". Sama nie może. Dopóki nie ma lekarza nic nie zrobi. Wracam, czekamy. 9:45 - wstaje. Pacjent wstaje, z naprzeciwka. Zgięty w pół, ale idzie. Do lodówki idzie. Idę za nim... tak w razie czego. Prosi pielęgniarkę o insulinę. Powtarza się cykl, taki jak wcześniej ze mną, z tym, że pielęgniarka wcina czekoladki. "Wedel" - chyba dobre, bo pożera jedną za drugą. Nie patrzy na kolegę, trzymam go za fraki, bo nie wiem, czy zaraz nie padnie. Jakoś, po tym monologu dziwnie zaczął się kołysać. - Gdzie jest KURWA moja insulina!!! (no, chyba się zacznie, pomyślałem) Chce mnie odepchnąć, ale... sam go delikatnie puszczam. On - przeprasza gestem ręki i natychmiast dopada lodówki. - Gdzie ona jest! Jak mi pani nie powie, to zaraz powywalam wszystko na podłogę! - Trzecia półka... z prawej - odpowiada szybko pielęgniarka, a po chwili... (zgromadziło się już paru gapiów w szlafrokach) widząc koleżankę: - Ania idź po ordynatora, dobrze? Wracamy. On - siada na łóżku, robi zastrzyk, jest 10:00 10:15 - wpada lekarz. "Prowadzący" - wścikły. Czuję smród przetrawionego alkoholu. To samo czuje kolega: - Nie będę z panem rozmawiał. Jest pan pijany. Spóźnił się pan do pracy. Poproszę ordynatora... i śniadanie... do łóżka. Zażartował. Puścił nawet oko. Dalszej rozmowy z panem "prowadzącym" nie warto przytaczać. Poziom odbiega znacznie od wykształcenia. Ordynator, zjawił się po obiedzie i po pobraniu krwi mojemu szpitalnemu koledze, (w celu sprawdzenia poziomu glukozy we krwi.) Dla informacji dodam tylko, że pobierano ją nie z palca (jedna kropla) i nie badano glocometrem, tak, jak zrobiono to w nocy, tylko grubą strzykawą, z żyły, igłą grubości "9", która nie wiedzieć czemu zgięła się w tej żyle. Po tym numerze pacjent wypisał się do domu - na własne życzenie. To nie fikcja. Miejsce akcji - Warszawa, szpital przy ul. Grenadierów. Pozdrowienia dla personelu ;P * z tego, co wiem - norma glukozy we krwi, to 100 edycja: P.S. zapomniałem dodać - to był rok 1988. Ciekawe, czy coś się zmieniło ;)
  17. u kresu drogi... szczyt? - okropnie. a krosty (ch...) pal diabli - nie da się odwrotnie? :
  18. HAYQ

    :pi na fi

    ino ile ma pi?
  19. ile wynagrodzi wg. An?
  20. HAYQ

    a ta mąci Nod’a

    Myła, co? Pech - ciotka Jadzi... Pelagia.
  21. HAYQ

    a ta mąci Nod’a

    a donicą chceta? mata! donicą mata.
  22. HAYQ

    Aldo chce

    soli słał silos soli kat, taki los a, ma silos? a na wynos?
  23. Niestety, nie czytałem komentarzy... z braku czasu trochę. Powiem tylko - wiersz rewelacja. Odczucia, może nawet lekko cyniczne, ale chyba w każdym związku zachodzi coś takiego jak tresura. Mimo woli, a jednak. Ważne, żeby raz na jakiś czas podmieniać się rolami :) I nic nie udawać. Pozdrawiam.
  24. - Mam ja tu to też. - A muł... ? Od dołu ma? - Na raty ma. - taki kat? - kat? No tak - kat. On tak... ale ja dotąd ino mam. - O mamo! n... - Idą! To daj Ela. - To? Po co? No po co, po co? - O co? po co? Po noc! O... pot! - A, kopa? - Poka! - A, spoko, ok (opsa...!!!)
  25. Dzięki Heniu, żeś docenił efekt złego naprawiania. Gdy potrzeba rodzi wenę nawet laik się nie wzbrania, i za najczarniejszą z czarnych wówczas się robotę bierze. No bo jak... można się oprzeć - skarpet, gaci nie wypierzesz? Wszak bez wody brud sam-otrzeć, na korpusie i na członkach? Się odłoży, starczy potrzeć - zaraz, wałków i bakterii zacznie tabun bez pardonu różne toczyć peryferie... a tu masz - Peg, bez zapłonu! Bundy by się nie nie przejmował - jego Peg się nic nie psuje. Droga jest … amerykaNska, ale nie zazdroszczę. Czujesz? ;)))) Pozdrawiam serdecznie, dzięki za rymy :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...