Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 770
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. tak nie napinaj weny poeto przecież umiesz pisać co nieco jak będziesz na siłę za bardzo to ręczę ci nie warto fanów spłoszysz zasmucisz zamiast wiersza co innego wydusisz
  2. @Jacek_Suchowicz ↔Gdy z dużymi dziurami, kocur durszlak weźmie, to każdy makaron przeleci przez nie:))))
  3. @poezja.tanczy ↔Dzięki za zwyczajowe nawiązujące wersy:)↔No tak. Przy takiej Grotesce, życie piękniejsze:)↔Pozdrawiam:)
  4. @Jacek_Suchowicz ↔Dzięki za tradycyjne nawiązanie wierszowane:)↔Ano właśnie. Z tym kocurem, skaranie takie i owakie. Za często przyczajony przed durszlakiem:)↔Pozdrawiam:)
  5. Szeptane dźwięki skrzypiec, malują kryształki ciszy delikatnym brzmieniem. Te, nieco zirytowane z racji przynależnej tożsamości, nie pragną tego typu farby. Lecz gdy mdławy szelest, przeistacza je w muzykę suchych liści, pragną powtórki początku tekstu. Jednak tym razem, to jesienny kot, w fluidowym kubraczku, o barwie złotej poletni wychodzi z równoległej strony. Przeciąga wibrysami po strunach. Otula cząstki niesłyszalności, wabiąco złudnym walcem: nad piękną modrą dziurką. Stąpa leciutko, pewny swego. Miękkim pożądaniem, wgniata tęsknotę w spełnienie. Przyczajony czeka. Kusi lepkością nut. Spełnieniem marzeń, w ogrodzie koncertowych smaczków. Pyszna zabawa. Ostatnie echo szarości. Kocia muzyka, rdzawą czerwienią, zdobi finał symfonii.
  6. Zawisłam na krawędzi smutku, drugą ręką ściskając spopieloną radość. Szybuje na twarz w podmuchach zapomnianych emocji, wzruszeń i przepłakanych chwil. Jeszcze tak niedawno znaczyły ślady na wyblakłych marzeniach, by w strzępkach czasu, niezupełnie jeszcze spopielonych, przemycać kryształki zastraszonych, lecz żywych, wirujących sensów. Nie pamiętam kiedy przyszłam na świat. Za pewne przed pytaniami o wszystko, gdy jeszcze odpowiedzi, zarówno te oczekiwane jak i te niechciane, nie były mi znane. Przyszły później, zakłóciły błogi spokój rozkrzyczanej kołyski. Widziałam wtedy bezkształty i cienie, a nawet światło w oddali, które dla mnie zostało na horyzoncie. Nigdy na tyle blisko, by mogło ogrzać swoim ciepłem. Zawsze pozostawało daleko, chociaż tyle razy próbowałam je dogonić. Nieustannie odpychało i niszczyło, by w końcu zranić złudzeniem szczęścia, prawdziwej tęsknoty i jeszcze bardziej bolesnych zwątpień. Nie wiem co widzę pode mną, ale wiem, że wzrok od tego ucieka. Czasami w szaleństwo zapatrzone w dno, podtrzymujące trupa zgniłej trampoliny. Innym razem na czarodziejskim dywanie źrenicy, pragnące odlecieć, poszybować jak najwyżej poza cierpienie i przesadny zachwyt, który niekiedy faluje tak bardzo, że nie można wiedzieć, czy na szczycie odnajdzie ścieżkę powrotu, którą morze zatapia, by unicestwić własne istnienie. Chwile mijały bardzo szybko, szybciej ode mnie. Zawsze zostawałam w tyle, a poranione stopy bolały bardziej niż ból. Nie mogłam od niego uciec. Biegł razem ze mną, a ja widziałam jego zadowoloną twarz, pełną potępienia i pogardy dla moich słabości, które rzucały ziarno na jakże żyzną glebę. Jednak osłabioną i poniewieraną przez innych i samą siebie. Byłam owadem w przezroczystej zjeżdżalni, gdzie ścianki tak gładkie jak moje posrane życie. Proste i równomierne. Wciąż w dół, a jeśli w górę, to tylko po to, żeby płakać, widząc przez szybę, ile to cukierków zjedli inni, a ja mogłam jedynie wędrować do tyłu. W końcu tak szybko, że wszystko co pragnęłam, było niezrozumiałymi smugami. Może i lepiej. Mniej tęskniłam, cierpiałam i mniej miałam wiary we własne fantomy sił. Powiadają, że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. To prawda. Nigdy tam nie byłam. Jedyną namiastką szczęścia był fakt, iż nie miałam czego utracić, by później tęsknić. Smutek coraz bardziej dotkliwy. Jestem dla niego coraz większym ciężarem. Niedługo nawet on mnie zdradzi. Tak samo jak inne odczucia i ludzie. Jestem mu wdzięczna, za okazaną siłę, wyrozumiałość i cierpliwość. Mogłam chociaż odrobinę odnaleźć siebie, by wiedzieć z kim przestanę zamartwiać umysł o: wczoraj, dziś i jutro. Przepraszam. Wprowadziłam was w błąd. O jutro nie muszę się martwić.
  7. @Jacek_Suchowicz ↔Dzięki:)↔Gdy przeczytałem Twoją kontynuację, to pomyślałem do siebie, czemuś durniu na to nie wpadał:))↔Bardzo kreatywne:)↔Pozdrawiam:))
  8. kiedyś dramat trza to przyznać zakochany był w komedii dramatycznym słowem wyznał chciałby miłość z tobą dzielić proza życia i poezja połączyła parę węzłem zaiskrzyło owszem nieraz lecz współżycie było niezłe chichotała często wielce wszak komedią przecież była dramat trochę tak półgębkiem ale czasem więcej chyba gdy coś mężuś niczym mumia rzekł ponuro jak karawan potrafiła żona wskórać gest co uśmiech zapowiadał ~ wspólnie żyją bo tym bardziej jest poważnie albo śmiesznie gdyż maleństwo mają ładne rezolutną cud groteskę
  9. @jan_komułzykant ↔Dzięki:)↔Odwzajemniam:))↔Pozdrawiam:))
  10. @Adaś Marek ↔Dzięki:)↔No taki miałem zamiar. Ale nie zawsze, wyjdzie jak chcę:)↔Pozdrawiam:) *** @Hiala ↔Dzięki:)↔Skoro tak twierdzisz, to nie zaprzeczam:)↔Pozdrawiam:) *** @MIROSŁAW C. ↔Dzięki:)↔Na pewno mają, owe coś w sobie:)↔Pozdrawiam:) *** @Jacek_Suchowicz ↔Dzięki za wiersz:)↔Ano właśnie. Wypośrodkowanie ważne:)→Pozdrawiam:)
  11. @befana_di_campi ↔Dzięki:)↔Aż muszę kupić, coś słodkiego:)↔Pozdrawiam:) *** @Manek ↔Dzięki:)↔Nawet bardziej pasuje→koły-sen-ka↔Pozdrawiam:) *** @Kwiatuszek ↔Dzięki:)↔Ano czasami tak mam. Lubię układać melodyjki:)↔Pozdrawiam:)
  12. Drabble Dostrzegam rozległą połać śniegu. Pomimo, iż drogę przygniata wilgotna, zimna mgła i mógłbym maczetą wycinać, kawałki mlecznej gęstości, to jednak widzę pobrudzone obszary. Bardzo zaschnięte i znajome. Mam wrażenie, że chłonie mnie tafla drapieżnej wody. Słyszę przytłumiony szept: „Dzień dobry, potworku. Masz je wdeptać w ziemię i już do nich nie wracać” Mgła opada. Zostały tylko bezślady. Nienaruszone, ominięte części. Trochę nieśmiałe, lśnią w słońcu, jakby niepewne, czy przetrwają w moim rozchwianym towarzystwie. Wzmocnią umysł innym spojrzeniem, a może nawet wyzwolą. W końcu chodziłem po omacku, nie bardzo wiedząc, gdzie stawiam kroki. Znowu coś jest nie tak. Widocznie mętnieje przezroczystość...
  13. wierzbo płacząca na skraju łąki podłużne łezki ronisz zielone może niebawem sens twoich pragnień ujrzy co los twój zgotował tobie tam gdzieś w oddali smukłe topole ożywczy strumień wsiąka do ziemi dalej horyzont a nad nim słońce obojętnością tarczę czerwieni tak obce jemu to zatroskanie że aż natura zmienna kapryśna piorun uderza zostaje z ciebie spalona ziemia gorące zgliszcza przychodzi człowiek zimny zmarznięty i jakby usiadł blisko ogniska nie zamarzł przeżył lecz ty spłonęłaś straciłaś życie on wiele zyskał lecz dusza drzewa w ciszy szybuje ocalić mogła sens w niej zagościł los zdecydował żeby w jej wnętrzu zakwitła łąka kwiatów radości teraz w tym miejscu droga przebiega gdzie samochody szybko jadące a trochę z dala gdzieś na uboczu samotny pomnik wierzby płaczącej
  14. Jam smutek ocielił, gdyż lato umarło a jesień zniżyła kulkę złotawą. Czy teraz facjatę cieszyć wciąż warto… Nie narzekaj, nie narzekaj, spozieraj wokół, czas ucieka!
  15. Tekst do własnej melodyjki ✨ przestań płakać minął dzień ten niedobry przecież wiem przytul misia smutny też lecz pamiętaj o tym że tam słoneczko świeci jasno ocali cię w nocy gwiazdką śpij spokojnie uwierz mi że o wszystkim można śnić śliczny uśmiech tuli sen kogo widzisz któż to wie jednorożec nawet on choć pluszowy wierzy w to że słoneczko świeci jasno ocali cię w nocy gwiazdką śpij spokojnie uwierz mi tam o wszystkim można śnić ✨
  16. Zbudziła go ta sama natrętna myśl. Ostra jak sztylet. Skończ ze sobą. Po co masz cierpieć. Znikną wszystkie problemy. Podąża w kierunku torów kolejowych. Nieśmiałe światło gwiazd oświeca drogę. Chociaż nie tylko. W kałuży widać Księżyc. Obraz zmącony nogą człowieka, drga i faluje, by po chwili powrócić do stanu pierwotnego. Nagle słyszy jakiś nieokreślony szelest. Usilnie spogląda w tamtą stronę. Ma wrażenie, że coś tam widzi. Niedużego i szarego. Już wie co to jest. Po prawej stronie, kawałek drogi przed sobą, dostrzega małego zajączka zaplątanego w cierniowe gałązki. Podchodzi do zlęknionego biedactwa. Uwalnia. Wdzięczne zwierzątko, pospiesznie ucieka w delikatnej poświacie srebrnej tarczy. Nie wraca na ścieżkę. Idzie w tym samym kierunku, równolegle do poprzedniej. Gęsta, czarna ziemia, utrudnia marsz. Jakby szedł wewnątrz umysłu, gdzie wirują drogowskazy. *** Błyszcząca wstęga torów, coraz bliżej. Refleksy świetlne migoczą na gładkich długościach. Zapraszają. Lecz on ich nie widzi. Czarne niskie krzaki zagradzają drogę. Przechodzi przez nie. Przez gąszcz skołatanych myśli. Chciałby zawrócić, zresetować, zacząć wszystko od nowa. Nie wystarcza sił. Brnie dalej ku swemu przeznaczeniu. Czeka na torach. Śmierć wibruje cichutko pod stopami. Jeszcze niewidoczna, ale pewna. Nawet gdyby zmienił decyzję, paraliżujący strach gęsty i lepki, zmusza do zostania. Nie pozwala na jakikolwiek ruch. Coś w rodzaju klatki z psychicznych prętów. Chłodny, mroczny wiatr owiewa stojącą postać, upodabniając do sytuacji, którą sam wybrał. Ciemność gęstnieje. Wokół i w nim. Nie wie dokładnie, w którym miejscu stoi. Na poboczach dostrzega więcej ciemnych krzaków. Skąd ich nagle tyle? Czarne, szeleszczące zjawy. Ma wrażenie, że są coraz bliżej. Idą w jego kierunku, by wyszarpać z gardła ostatni oddech, czarnymi gałązkami. Nie taki wybrał sposób. Spostrzega w oddali dwa świecące punkty. Niczym dwa rozbłyski na srebrnej kosie. Często rozmyślał, że jak już, to chciałby zginąć rozjechany przez parową lokomotywę. Teraz ma okazję. Prawie odczuwa radość ze spełnionego marzenia. Myśli są szalone i pokręcone, pełnie supełków, których nie potrafił rozwiązać. Wyczuwa dziwne drgania. Pociąg coraz bliżej. Białe światła, błyszczą niczym przyćmione słońca. Dopiero teraz odczuwa lęk w całej pełni ciemnej strony księżyca. Serce wali jak oszalałe. A on nie może uciec, przyklejony nie tylko do drewnianej belki, ale także do decyzji, którą dzisiaj podjął. Żelazna bestia o świecących ślepiach, za chwilę rozszarpie ciało. Mokre od krwi szczątki, zostaną przeżute w żelaznych trzewiach, przerobione na mielonkę. Zimny pot ścieka na twarz. Obraz zdeformowany przez wilgoć, paradoksalnie jeszcze bardziej wyostrza sytuacje. Zdejmuje czapkę, wyciera twarz. Czapka spada na tory. Nie podnosi. Część jego, pragnie znowu uciec. Przecież brakuje tak niewiele. W jedną albo w drugą stronę. Niestety, lęk zabetonował nogi. Stoi i czeka na śmierć, która za chwilę boleśnie przytuli, by po chwili zabić. Dostrzega obłoki pary za gęstym blaskiem, rażącym oczy. Oczy, które jeszcze przez krótki czas, zachowają w sobie przeróżne obrazy, z poplątanego życia. Słyszy przeraźliwe dudnienie w głowie. Cały umysł, zarówno ten dobry jak i zły, wrzeszczy z przerażenia, chcą wydostać ego spod kopuły czaszki. Czuje drgania zwiastujące koniec. Dwa podłużne sztylety, błyszczą złowieszczo. Dźwigają na grzbietach ciemnego potwora, wytyczając drogę do niezbadanej tajemnicy. Nie chce na to patrzeć. Pada na kolana, zasłaniając rękami twarz. Niczym w ostatniej modlitwie. *** Nie może w to uwierzyć. Jakim cudem? Przecież był tak blisko. Powinien nie żyć. A jednak żyje. Ma dziwne drgawki. Jakby napięcie ciała, teraz go opuściło. Nie chce dłużej sterczeć w tym miejscu. Schodzi z torowiska. Czuje, że za chwilę zemdleje. Pada na trawę. Zasypia w dziwnym odrętwieniu. *** Sen mija o brzasku dnia, a on odczuwa przeraźliwy chłód. Powietrze jest krystalicznie czyste. Wstaje. Spogląda na tory. Widzi żółtą czapkę. Dopiero teraz dostrzega, że stał kawałek za rozwidleniem torów. Dlatego pociąg go oszczędził. Skręcił kawałek przed nim. Dostał jeszcze jedną szansę. *** Mały zajączek przebiega obok. Odprowadza zwierzątko wzrokiem i coś sobie przypomina. Chociaż nie bardzo pamięta, co. Mimo tego szepce cicho: dziękuję. -.. . -.- .- --- ... -.. --- -. -.. ..
  17. W szklanym naczyniu nijaki cymbał. Zgrzyta. Piszczy. Czasem kupę uwali, by tożsamość zachować. Poza krawędź nie spada. Nie tłucze ścianek. Ðźwięk rozmazany ku sobie. Do znudzenia ślimaka. Totalnych odgłosów żadnych. Jedynie wspominać można to: Gdzie w nas zniknęło owe brzdąkanie, w którym prawdziwie o coś szło.
  18. Podskakuj w miarę możliwości swoich. Gdyż prawda jest taka, że możesz w ogóle, przestać skakać.
  19. @Sylwester_Lasota↔Dzięki:)↔Ano różnie w życiu bywa. Nie tylko w końcówce. Czasami końcówka, od tego zależy:)↔Pozdrawiam:)
  20. @andreas ↔Dzięki za jajeczny wiersz, w temacie też:)↔Pozdrawiam:)
  21. Inna wersja dawnego wiersza a gdyby tak z koloru modraka skrawek nieba na łące położyć podeprzeć kłosem złotym jak słońce dmuchawcem białym błękit ozdobić kropelki rosy zebrać na listkach małe diamenty tulić o brzasku kiedy jutrzenka nuci w harmonii dla polnych kwiatów tak bliskich światłu różane kolce zacisnąć w dłoni krew z niej wypłynie by w lśnieniu wrócić zasklepi balsam czerwieni śladem choć boleć będzie to nie zasmuci
  22. lud wyprawia w dali jaja bo światowy dzień jest jaj dołączyłem do nich zaraz czy radochę z tego mam? owszem wielką bo impreza rozjajczyła bal na wskroś lecz być dłużej nie zamierzam ukradziono mi na złość chociaż wprzódy fajnie klawo bo dostałem jajem w rzyć ale doznań było mało poprawiono prosto w pysk te jajeczne fest swawole jakże miło zostać tu ale szczerze tak wam powiem idę sobie stąd i już *** bo w tym całym zajajczeniu teraz płaczę oraz sarkam jakiś łajdak nie wiem czemu zgniótł schowane moje jajka
  23. Tak bardzo świecił przykładem, że niektórzy, oślepli nawet.
  24. Jestem Zielonym Kapturkiem, gdyż znam tą głupią bajkę i nie chciałam mieć takiej samej nazwy, bo to wstyd i w ogóle, zajeżdża horrorem. Zresztą sama nie wiem. Może po prostu jestem postrzelona, chociaż nie widzę na sobie nadprogramowych dziurek, tylko nutkę chaotycznej czerwieni. Mieszkam z mamusią i tatusiem w leśnym domku, lecz teraz akurat nie, bo mamusia mnie wysłała z koszyczkiem, bym nazbierała jedzenia na obiad. Dużo tego w kniejach i wielkich grzybach, dlatego rodzice wiedzieli, gdzie chałupę wybudować, by posiłków nie zabrakło. Od małego lubię krasnoludki, tak samo jak moi rodzice, lub krewni, co czasami przychodzą na proszony obiad. Właśnie teraz idę ich nałapać do koszyczka. Niosę przy sobie mały ostry nożyk, w ozdobnej torebce z delikatnej skórki, bo na diabła duży dla takich maluszków. Mam też siłę w rączkach, na wypadek, gdybym jednak ostre narzędzie zgubiła. Mamusia przed wyjściem powtarza, że jak tylko jakieś złapię, to mam natychmiast główki ukręcać, to wtedy nie uciekną z koszyczka, gdybym zaczęła myśleć o błękitnych koziorożcach, w różowej galaretce, zapominając co niosę i czego pilnować. Nie słucham mamusi we wszystkim. Mam przecież własne myśli i pomysły. Właśnie złapałam pierwszego. Taki w sam raz. Nie za tłusty, nie za chudy, z wypukłymi oczami. Takie są najbardziej pyszne, bo gałki oczne tak fajnie strzelają w buzi, a całe jedzonko, pachnie lasem oraz żywicą, a najbardziej grzybami, w których mieszkają, dopóki nie są obiadkiem. Tylko najpierw trzeba je obrać z ubrania, strzępków runa i później gołe, piec na masełku, do odpowiedniego zarumienienia. Wbrew temu co radziła mamusia, nie ukręcam im główek, tylko odcinam nożykiem niewielkie stópki, bo żywe mięsko, jest dłużej świeże, a uciec i tak nie może. Chociaż tym większym okazom, to jednak główki ukręcam, gdyż byłam przezorna w myśleniu do przodu i zabrałam buteleczkę , bo zawsze coś nasikam z ciałka i będzie na czerninę. Wiem, że rodzice lubią siorbać, robiąc zachwycone minki. Ja też. Szczególnie karmelki ze skrzepłej, takie do ciućkania. Mają leśno grzybowy posmak, a taka płynna, nie ma. Dziwne. O jejku. Musiałam chwilę odpocząć. Koszyczek ciężki i chociaż dźwigam na przemian, raz w lewej rączce, raz w prawej, to i tak jestem zmęczona. Chyba jednak kilka zgubiłam, bo bardziej cicho w koszyczku. Te co mają głowy, lecz korpusom brak nóżek, popiskują i jęczą, ale większość śpiewa melodyjnie. Widocznie posiadają wyrobiony słuch. Czasami żałuję, że je zjadamy, zamiast delektować wyzwoleńczymi piosenkami uszy, ale cóż poradzić, skoro są bardziej smaczne, od słuchania ich piosenek. *** W domku czeka na mnie niespodzianka. Mamusia wnerwiona, bo tatuś nagle chce nas opuścić na drugi dzień. Czemu chce, tego nie wiem. Dlatego jak spał, to korzystając z rady mamusi, odrąbałam mu siekierką nóżki, poniżej kolan. Jednak nie całkiem, bo na takie grube kości, to nie mam tyle sił w rączkach i bym za bardzo zmęczyła ciało, albo nawet spociła i mogłabym zachorować, bo u nas przeciągi. A tatuś, tak jak krasnoludki, nie może już uciec. Gdy mamusia zobaczyła tatusia, to westchnęła tylko i powiedziała: cóż trudno, ale skoro już tak, to mu jeszcze ukręcę główkę. Przez to nałapaliśmy do garnuszków dużo pysznej krwi na czerninę i było na dużo obiadków, po wykrojeniu co lepszych kąsków. Mamusia jednak żałowała, że ukręciła główkę, bo żywe mięsko, jak już chyba wspomniałam w swoim pamiętniczku, jest dłużej świeże. *** Teraz, skoro mamy jedzonko zapewnione na pewien czas, już ładnie upieczone, to wychodzę z mamusią na spacer do lasu, by posłuchać śpiewu krasnoludków. Niech nam maluszki śpiewają, dopóki nie są obiadkiem.
  25. @Leszczym ↔Dzięki:)↔Słusznie prawisz!!↔To niemożliwe, żeby tak bez... zupełnie. Chociaż "drzazgi"→też wzmacniają. Chociaż tytuł tekstu, to raczej niezupełnie trafiony:) Pozdrawiam:)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...