Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 591
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. Wiesław J.K.↔Dzięki:)↔Zerkłem:)↔W pewien sposób nawiązuje:)↔Pozdrawiam:)
  2. ᖇ૦২ɱ૦ωค ૦ ᑎɿ૯ς੮คცɿՆՈ૦ś८ɿ ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ –– A proszę powiedzieć, jak to wszystko się zaczęło, bo podobno pan jako pierwszy zauważył, że coś nie tak, a ktoś inny zauważył pana i stąd ten wywiad. –– No wie pan… nasze miasteczko jest niewielkie i prędzej czy później, ktoś kogoś zauważy. –– Mniemam jednak, iż pana zauważono w szczególnej sytuacji, zważywszy na okoliczności, w których obserwujący nie był, bo gdyby był, to by nie musiał spozierać w pana kierunku, skoro mógłby patrzeć na siebie, nieprawdaż? –– Hmm… raczej odczuwać, że coś nie tak, nie mając lustra przed sobą –– Elastyczną miękkość, że podpowiem, gdyż pan z długo kluczy wokół tematu, a widzowie ciekawi. –– Pan też był kluczył, po takim sprężystym stresie. –– No przecież wszystko, tak samo szybko się skończyło, jak zaczęło i nikt nie zginął, tylko trochę się pobujał. –– Nieprawda. Taka prawda. Owszem, krótko trwało, lecz owe bujanie, dla nerwowych ludzi, wcale nie było takie zabawne. A poza tym, pewne straty są. Chociażby poobijane meble i ciała chybotliwe chodzące, potrzaskane zastawy kuchenne, przetrącone duperelki ozdobne na szafach i tym podobne. –– Ale zdaje sobie pan sprawę, że mogło być o wiele gorzej, gdyby nie tylko budynków, owe krótkotrwałe zjawisko dotyczyło, tylko na przykład gratis: samochodów w czasie jazdy, roślinności, żywności, zwierzątek, a co gorsza, ludzi. –– Przestań pan, gdyż mnie się nogi psychicznie – od tej wyliczanki – uginają. Chociaż przyznaję, iż patrząc od tej strony, którą łaskawy pan raczył wyłuszczyć, to faktycznie mogło być gorzej. Gdy się wtedy oparłem o ścianę, to uległa plastycznemu ugięciu niczym guma, po czym momentalnie wróciła do pierwotnego stanu. Aż mnie deczko odrzuciło. –– Czyli taka była premiera. A później… –– …później to wielkie zamieszanie powstało. Gumowe, sprężyste domy, trzęsące się jak galaretka, gdy ludzie w nich chodzili na trampolinowych podłogach, macając sprężyste ściany. Lecz jak już wspomniałem, za każdym razem po ugięciu, wszystko wracało do początkowego kształtu, a odchyłki nie były, aż tak znaczne. –– Myśli pan, że jakaś… hmm… obca cywilizacja, chciała coś przekazać, że jesteśmy – dajmy na to – niekiedy za bardzo plastyczni, naginamy sytuacje… –– Aleś pan bzdurę wymyślił, niczym gumowym mózgiem. Było minęło. Nagina pan fakty. –– Teoryzuję tylko. A może to zaledwie… preludium. –– Oby. –– Oby? –– Oby dotyczyło pierwszej części pańskiej wypowiedzi, a nie preludium. –– Rozumiem. Jednak te kołyszące się z lekka wieżowce, robiły zapewne wrażenie. Szczęście w nieszczęściu, że wiatru silnego nie było. Gdyby takiego przygiął do ziemi, a ów by momentalnie powrócił do... –– Przestań pan. U nas nie ma wieżowców. No chyba, że leżące. Szeregowa zabudowa. –– No tak. Nie zauważyłem… chwila, co z panem.. jakiś pan taki… i ze mną.
  3. Rafael Marius↔Dzięki:)↔O to też mi chodziło, z tym uwierzeniem. Chociażby w... w melodię. To już zawsze jakaś trampolina do odbicia, by poszybować ku marzeniom... :)↔Pozdrawiam:)
  4. Wiesław J.K↔Dzięki:)↔Nie zawsze zapewne reaguję na komentarze, z mojej winy, ale Dzięki... światy klaunów, bywają nieznośne:)↔Pozdrawiam:)
  5. wyśpiewane na ciszy pięciolinii wewnątrz wiolinowych trumien raniły nuty fałszując sens krzyżyków teraz zimne obojętne w bezgłośne zaklęte brzmienie mówisz że w piosence umarły słowa a może jeszcze warto choć nucić melodię próbować
  6. solennie obiecuję nadejdzie taki czas gdy udowodnię wszystkim że nie potrafię rozwiązać problemu *** niejedna dziurka durszlak czyni
  7. Uwaga, uwaga. To ja! Z czerwoną piłką na nosie, białą twarzą i zajebistym uśmiechem. Mam dla was wspaniałą, z dawna oczekiwaną nowinę. Karnawał czas zacząć. Wesoło być musi. Panie i panowie, nie ociągać się w roztańczonych śmiechach. Wypełniajcie moje instrukcje. Grube, wielkie babsko. Nadmiar tłuszczu zero rozumu. Tak o niej złośliwie mówimy. Większość tubylców osady. Patrząc obiektywnie na wygląd, trzeba uczciwie przyznać: co racja, to racja. Szczególnie dla niej: racja żywnościowa. Nawet jak mówią wszechwiedzące kumy, do swojej chałupy musi wchodzić na dwa razy. Podobno widziały. Najpierw jedna, a zaś druga. Aż dzisiaj o poranku zauważyliśmy z przerażeniem, że schudła nie wiadomo z jakiej przyczyny. Istna wiotka gałązka. No jak tak można – grzmimy zniesmaczeni. – Na kogo będziemy taneczne psy wieszać. Przecież nie na samych siebie lub osobach, które były nam przychylne, w podśmiechujkach. Przyznacie, że to profanacja wieloletniej tradycji. Jeszcze nic straconego. To znowu ja. Uwaga, uwaga. A jednak. Głowy do góry, tylko nie dosłownie, w oderwaniu ku niebu. Powtarzam wśród niepowtarzalnych uśmiechów. Jeszcze nic straconego. Wariactwo rozkręcone. Tylko śrubek nie szukajcie. Wesoło być musi. Panowie proszą panów lub jakoś tak. Ktoś podrzucił pomysł racjonalizatorski, jakże wspaniały: a pośmiać się z cienkiej jak włos na dupie, to nie łaska. Ha ha ha, co za chudzina. No doprawdy. Nawet cienia nie rzuca – podchwyciliśmy wspólną roześmianą gębą, my stęsknieni jakże ludzkich wrażeń, buszując w tańcu, popatrując na chodzącą wiotkość. Do jasnej za ciasnej! Doszło do nieszczęścia. Wiatr ją połamał. Poszybował martwe części śmiechorodne po całej okolicy, tak że niektóre na dachach wiszą, trzepocząc niczym krwawe flagi, jakby proroctwo głosząc zmian istotnych. No nie! Naprawdę zaistniały. Albowiem zanim dla porządku bałagan pozbieraliśmy z zaciętymi w złości minami, to owe wybuchły, by członki porozrzucać i tu i tam, lub gdziekolwiek trafiły. Uwaga, uwaga. Jakoś przeżyłem. A przynajmniej moje słowa, mój śmiech i szata pajaca. Karnawał czas zacząć. Nie mylić z kar–nawał. Nic wam nie grozi, dopóki dzierżę opiekę nad wami. Wesoło być musi, pomimo przeciwności biologicznych, w których trzeba przeżytym brodzić. Zaraz dołączą inne ludy i śmiechu będzie co niemiara. A niech to, ale fajowy bajzel – chichoczemy tak gromko, że aż echo umilkło, bez powtórzeń cichnących. Normalnie boki zrywać. Jeden drugiemu oraz jedna drugiej. Mixy też dozwolone. A co! Aż odgłosy wilgotnych mlaskań i oderwań, słychać nam przyszło. Tańczmy i weselmy się. To nic takiego. Pokonamy martwe przeciwności. Zabawa trwa nadal, pośród jelit i tego tam. Spójrzcie kochani! Na horyzoncie dostrzec można następne ludy, drgające w rozgrzanym powietrzu. Jednak przewrażliwione nieco, migiem założyli maseczki, nie chcąc zarazy w trzewiach, ale i tak furgoczą na twarzach, bo ich spazmy radosne tak bardzo ogarnęły, że wszyscy jak jeden mąż, zachłysnęli się radośnie nieżywą śmierć, rzygając wnętrzem, aż puste skorupy porozrzucane, tu i ówdzie. • Epilog trwający... –– Mamusiu! –– wrzasnęła latorośl. –– Co syneczku? –– zapytała rodzicielka. –– Spójrz! Ale spoko purchawki w gęstym sosie, przyprawionymi kościami. Zatańczę na jednej. Mogę? –– Tylko nóżki sobie nie złam na miednicy –– odpowiedziała matka z czułością w napęczniałych humorem nozdrzach. –– Hi ha hu –– zachichotał werbalnie ojciec po usłyszeniu huku. –– Pamiętam, że jako dziecko, tak z nadmuchanej żaby czy torebki strzelałem. Nie pamiętam dokładnie. –– Kochanie! Wybacz! Pleciesz, a mnie przeszyła kość –– rzekła nadziana żona. –– Rolmops z ciebie –– ukłuł mąż żonę, poczuciem humoru. –– Z ciebie tato zaraz też –– krzyknął wesoło synek, popychając ojca w tył, sam upadając plecami. –– Leży mi na wątrobie confetti –– wrzasnął ktoś wesoło, uśmiechając się wokół głowy, bo uszu już nie miał i nie zawadzały. • Panie i panowie. Przyznam, iż banalnie to zabrzmi, lecz karnawał trwa nadal. Hi ha hu. Słyszycie narastający tumult? Nadchodzą następne ludy, głodni roztańczonego śmiechu.
  8. rodzina pączków jest dzisiaj ach szykuje im się tłuste am am pani pączkowa i pączuś mąż też małe pączki nie idą stąd spieszą tu dziadki pączki stare co jadło niosą mniam wspaniałe czują zapachy swym nadzieniem pieczyste nęci powonienie tęsknią tak bardzo nie chcą czekać żeby skosztować cud człowieka lecz zwykły chruścik rzecze słusznie możliwość zatruć mięsem w lukrze
  9. wyśniłeś życie w tym śmierciopaku szybują wszyscy w kółko na przemian koła zębate szarpią wciąż przyszłość dla jednych niebo dla drugich ziemia chichoty losu co mogą wszystko one tu rządzą wesołą mantrą z głośników słychać muzykę skoczną jednym ciasteczko lub ciernie w gardło chmury rozkładu nad karuzelą wyrzuca wielu jak szmaty w błoto pełzają wolno pragnąc oddechu lub łażą w kółko nie wiedząc po co nie ważny geniusz czy jest idiotą lecą niewinni zarazy nowe jedno ich łączy nieodwołalnie rzecz to banalna owszem game over tam siny język nie chce się schować gdyż wypowiedział już wszystkie słowa gościu zaplątał gardziołko w łańcuch ten go udusił więc cuchnie w tańcu starsi młodzieńcy i dzieci małe żywią nadzieję chcą jeszcze szaleć ona żarłoczna wysysa człeka na domiar złego dupę przypieka klauny trzymają płomienie w rękach by smażyć flaki bajzel zapętlać przez okulary przyszłości szarej widzą tabuny trupów tam całe wirują w tańcu plamy pośmiertne spadają skrawki ciał choć nie chętnie od środka siła rozkładu rozrzuca ze rusztowań człeczych zlatuje mięsko szkielety z zimna kostkami trzęsą na twardych siodłach dźwięczą miednice piszczele czaszki przebrzmiałe życie kiedyś na pewno wcale na trochę ruch tu ustanie sklejony prochem * gdzieś tam podobno jest karuzela człek z niej nie spadnie choć dech zapiera a z dala w kącie jęczy uroczo śmierć się przecięła swą własną kosą * są też klauny w ciemnym dole uśmiechy martwe leżą obok odklejone
  10. Leniwy smok kombinator, ziewnął trzema głowami, gdy u wylotu pieczary ujrzał Szewczyka. Barana niesie wypchanego laskami dynamitu – pomyślał pewny swego. – Głupek nie wie, że wypiłem ziółka, co zmieniają ów, w mięso baranie, w żołądkowych trzewiach. Zielarka w chałupie też ziewnęła. Głupi gad leniwiec. Zapłacił złotem, lecz nie doczytał do końca umowy, gdzie drobnym druczkiem stoi, iż w trzech pyskach, to w sumie nie wiadomo. Smok rozszarpał barana, do każdej gęby kładąc po trochu, by za chwilę połknąć. Nie zdążył, gdyż wesoło beknął ogniem, myśląc o smakowitym posiłku. Części pokryły królestwo krwawymi strzępkami. Uszkodziły Zielarkę i Szewczyka, oraz. Taki mamy morał.
  11. coś tam spadło z wielkim hukiem na dodatek skośnie może wredny gołodupiec nie dał się zapomnieć lub to jakaś tajemnica którą łatwo zgłębić lecz zrozumieć to zagrycha można błąd popełnić wokół stoi już publika choć zabrakło wielu i co chwilę ktoś wciąż pyta czemu co to czemu? pytać wszakże każdy może lecz was muszę zmartwić gdyż niebawem wiersza koniec to jest wers ostatni
  12. Nadzorca siedzi na dachu przynależnego podwyższenia. Bacznie i z coraz większą uwagą, obserwuje ogrodzony wybieg. Skupienie słusznej idei w oczach, wyzwala jakże przydatne efekty, albowiem zauważa i słyszy, następujące nieprawidłowości: Świnka→ nie chrumka, tylko gdacze. Kogucik → nie pieje, tylko muczy. Kózka → nie beczy, tylko szczeka. Kotek → nie miauczy, tylko kwacze. Czuwający nad normą, podejmuje racjonalną decyzję, w niecierpiących zwłokach zdarzeń. Zeskakuje z wieżyczki czuwającej i po chwili, niespiesznie i dokładnie, podgryza gardła nieznośnym zwierzątkom, co go do eksterminacji siebie samych, skłoniły. Następnie, dmuchając na zimne, wynosi okrwawione trupy poza strefę, żeby rozkład ciał, nie zachęcił żyjących stworzeń na ojczystej ziemi, do plugawych – a co ważniejsze – niestosownych zachowań, mających na celu, zachwianie. Po wykonaniu zadania i wytarciu o trawę, niezbędnych organów wspomagających, tak samo spokojnie wraca na jedyne słuszne miejsce, świadomy dobrze spełnionego obowiązku. Gdyż: Świnka nie gdacze. Kogucik nie muczy. Kózka nie szczeka. Wszystko wróciło do normalności. Jest tak jak powinno być w określonych warunkach. Porządek na wybiegu. Czysto i schludnie. Zgodnie z oczekiwaną prawdą nabytą. Zatem rozmyśla zadowolony, tęskniąc za pochwałą. A może nawet pracodawca łaskawie pozwoli, wdzięcznie pocałować się w tylną część egzystencji. Gdyby tak jeszcze samolocik podarował, by mógł z nieukrywaną miłością, przelecieć swoją ukochaną. Hmm… ?
  13. posłuchaj co szepce kamień jeśli wciąż milczy licz na spotkanie tam chichot losu całkiem możebne alternatywą skusi cię pewnie klauna proroctwo przez uśmiech pamiętaj: zmiażdży ci stopy wróci do serca
  14. Rafael Marius↔Dzięki:)↔Co racja, to racja:)↔Co najmniej połowa drogi, za:) Pozdrawiam:)
  15. To stało się nagle i niespodziewanie. Rach ciach i już. Żywe ciało ukochanej żony zostało na kanapie a jej mózg zepsuł telewizor, wyłączając wszystkie programy: lokalne, satelitarne i jakie tam jeszcze? Pojęcia nie mam. Na domiar złego zaczęła wygłaszać reklamy (jakby to ona była nadajnikiem) i je wyświetlać... jakoś inaczej... bardziej sugestywnie. Jedna z nich tak bardzo utknęła w moim mózgu - który na szczęście miałem przy sobie - że aż postanowiłem sprawić żonie radość, realizując... to co reklamą przekazała. Póki co nie miałem z nią za bardzo kontaktu. Przebywała w innym świecie. A reklama brzmiała: ''Przeżyj szczęśliwe chwile, w naszym drewnianym domku. Nie pożałujesz” Nie namyślając się za dużo, wtłaczam mój plan działania w ciemny tunel realizacji. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem większym szaleńcem od mojej żony, co to ma wdzięki na kanapie a mózg w telewizorze. Ale cóż poradzić. Miłość nie wybiera, tylko nakazuje. A przynajmniej mnie nakazała. Kilku zaufanych ludzi do tego angażuję w tym jednego grabarza. Mają trzymać gęby na kłódkę. Kiwają, że tak, że nie zawiodą. Kopiemy dziurę w ziemi, kładą mnie do trumny (sam nie wchodzę, żeby się wczuć w rolę) i po chwili jestem zakopany i jeszcze bardziej zakochany. Mam nadzieję, że plan się powiedzie. Komórkę też. Ze świecącą diodą, żebym wiedział, co wyprawiam, gdyż mi zupełnie odbiło. Odpowiednio się moszczę, żeby ciało miało wygodnie i postanawiam zadzwonić do żony (albo raczej do jej mózgu). Żywię antobawy, że odbierze rękami z kanapy i że chociaż trochę wróciła do realu. –– Kochanie, to ty? Halo, tu ziemia. Widzę, że jakoś złapałaś telefon. Twój mózg działa jako tako? Możemy rozmawiać? –– Skąd dzwonisz? Przyznaj się nicponiu! Czekam z kolacją. –– Z kolacją? No dobra, mniejsza z tym. Dzwonię z trumny. –– Z czego? Reklama mi odbiór zakłóca. Mów wyraźniej, a nie jak spod ziemi. –– No z trumny. Zakopany jestem w rozkosznym domku. Pamiętasz reklamę, co mi przekazałaś. Chciałem ci sprawić uciechę... no wiesz... że posłuchałem... –– Kpisz? –– Ależ nie! Robaki mi świadkami. Jestem metr pod ziemią. Tylko mam problem. Długo nie odbierałaś. Jakiś czas minął. Zaczynam się dusić. –– Pobiegaj trochę. Nabierz powietrza. Co ona sobie wyobraża. Mam biegać w trumnie. To pomieszczenie jest do leżenia, a nie do biegania, od dziada pradziada. Nie mogę tego zmieniać. Co by okoliczne nieboszczyki o mnie pomyślały? –– Nic z tego kochanie. Ta bieżnia jest za krótka, a dach nad stadionem bardzo nisko. Zwołaj rodzinę. Niech mnie odkopią. –– Kochanie! Ja mam mózg. Czyżbyś o tym zapomniał. Nie możemy cię odkopać. W świetle prawa, jesteś nieżywy. Leżysz w trumnie. To by była profanacja zwłok. –– Co ty wygadujesz? Odłącz się wreszcie od telewizora. Tylko w głowie tobie miesza. Masz akt zgonu? Nie masz. A zatem jestem żywy. Przecież mówię do ciebie. –– Kochanie! Uspokój się. Rodzina jest ze mną. Kuzyn prawnik prawi, że wystarczy uzyskać pozwolenie na ekshumacje zwłok… –– Jakich zwłok? Duszno mi. Ubranie klei się do wieka. –– To się połóż na brzuchu i pomyśl o drugiej stronie działającego odkurzacza. Od razu poczujesz się lepiej. No tak. Rodzina się zebrała i zamiast odłączyć ją od telewizora, to mnie mają za wariata. A ja tylko chciałem sprawić żonie trochę radości. I bądź tu człowieku dobry. Doprawdy… zaczynam tracić wiarę w ludzi. –– Nie gadaj głupot. Słyszę pukanie z dwóch stron. –– A widzisz. Spokój zakłócasz. Nie mogą się nawet spokojnie rozkładać. A może to robaki stukają, bo chcą cię odwiedzić. Obiad zjeść. Oglądałęś film: „Wstrząsy’’? –– To ja za chwilę będę się rozkładać i wstrząsać ze strachu. –– Kochanie. Za chwilę zwariuję. Z jednej strony słyszę reklamy, a z drugiej ciebie jak zza grobu. –– To już nie gadasz reklam? –– Nie. Powrócił na kanapę. Wszedł we mnie cały. –– Kto? To ja ciebie kocham do grobowej deski, a ty mnie zdradzasz przed zepsutym telewizorem? –– Już nie jest zepsuty. Znowu gada głupoty. Mózg wszedł do czaszki. Jestem powtórnie cała na kanapie. –– A rodzina? Nie przestraszyła się, gdy uchylał kopułkę? –– Jestem już sama. –– Aaa... rozumiem. Po jakimś czasie. –– Nie mogłem się do ciebie dodzwonić. –– Życie sobie ułożyłam na nowo. Ty i tak przesiąkłeś trupami. –– Jak możesz tak mówić. Ledwo zipie. A poza tym bateryjkę mam na wyczerpaniu. –– A widzisz! Nie wiedziałam, że miałeś rozrusznik. Oszukałeś mnie. I po co to tobie wszystko. Nic dziwnego, że tam się znalazłeś. Za karę. –– Za jaką karę? Chciałem dla twojego dobra! Od komórki zasilanie przecież...niedługo mnie ciemność ogarnie. Słyszę stukanie ze wszystkich stron. –– To rodzina. –– Aż tylu już nie ma wśród nas? Nie wiedziałem. Z twojej strony, czy z mojej? –– Żywa rodzina. Żartowałam, z tym... ułożeniem życia. Chciałam sprawdzić, czy jesteś zazdrosny. –– Oczywiście... widzę światło w tunelu... i gębę grabarza. Też z rodziny? –– Nie. Tylko dorabia do emerytury. –– Cholera... nasi!!! Znowu po jakimś czasie. –– Kochanie! Przepraszam. To nie był dobry pomysł. –– Z tym moim mózgiem, też nie za bardzo. Aczkolwiek to nie zależało ode mnie. –– Będzie mi brakować tych reklam, w twoim wydaniu. –– Pamiętam jeszcze jedną. Też fajna. –– Powiedz... proszę... tyle radości chciałbym tobie sprawić. Tak cię kocham. –– Dosyć się ubawiłam. Mam łzy w oczach. Dzięki. –– Powiedz... błagam! Tylko w naszej trumnie przeżyjesz wspaniałe chwile.
  16. — Podobno jesteś bliski, odnalezienia swojej... "wymarzonej igły" –– Tak. Wszystko idzie ku dobremu. –– Czyli? –– Odnalazłem ten właściwy stóg.
  17. już drapią cierniem małego misia mieszając szkarłat z odmienną barwą w łapy ci gwoździe wbijemy dzisiaj przestań nas nękać mową szkaradną wtem jurny potwór knieje nawiedza w zadzie ma szarość biel i kolory wielu ucieka nic nie zabiera nie chcąc być trupem lub obgryzionym z ojczystej ziemi śmigają ojce choć mieli bronić rodzin i starców bliższa koszula ciała jest końcem odwagi tyle co w zębie smalcu tylko misiu tak bardzo cierpiący krwawymi łzami zrasza igliwie jeszcze od lśnienia zadów biegnących gałka oczna mu ślisko wypłynie martwi się losem co trąci trupem nie ma w nim żalu chociaż uciekli zatem zostaje sfajczy mu dupę choć strach zniewala nie traci chęci z pyska błyskawic żar się wylewa mózg przepalają potwornej bestii wrzące jak smoła palą jej trzewia misiu te same odczuwa męki stare misiory mruczą wesoło wracają rzeźbią z miodu medale głoszą też prawdę z fałszu zrodzoną przyznając sobie zwycięstwa chwałę gdzieś z dala siedzi ten co ratował choć bólu w sercu przez to uzbierał myśli przeróżnych ma jego głowa ktoś kark mu łamie misiu umiera tylko odważny inny niedźwiadek opluwa śmiechy futra śmierdzące zaciąga ciało na czystą skałę niektóre łapy są mu pomocne wtem zewsząd słychać dziwne szuranie czy śmierć i zemsta rozszarpie zmysły nie to misiorom za ich odwagę miodu kulają w beczkach złocistych #~# grób zaniedbany pamięć umiera nikt go nie zdobi oraz nie sprząta lecz z ziemi rośnie w kierunku nieba inna wśród innych mała gałązka
  18. podobno dzisiaj spadniesz z wysoka w pozostawione kiedyś ślady tylko na dole wrzeszczą że one już w innym miejscu może wiatr zmieni kierunek poszybujesz po skosie trafisz chociaż pomiędzy
  19. tak już jest że umierają kwiaty choć kwitnienia przytulić płatkami szary popiół zniewala źrenice każde spojrzenie kłuje i rani w zaułkach co łzami zroszone nieraz trudno rozbicie w kształt pozbierać lecz skowronek śpiewem specjalnie dla ciebie kiedyś pobiegniesz łąką zapachem kolorów ścieżką czystą gdzie z czasem nie zwiędną tobą zakwitną
  20. Aff↔Dzięki:)↔Oczywiście→zapewne:)↔To też mylę często. Taki trochę tekst, na 'szybcika napisany" Tak mnie akurat napadło↔Pozdrawiam :~))
  21. Tmp→Dzięki:)↔Ale wzniośle:)↔Pozdrawiam:) * Rafalel Marius↔Dzięki:)↔No taki był zamiar mój:)↔Pozdrawiam:) * Kwintesencja↔Dzięki:)↔Trafne skojarzenie:)↔Pozdrawiam:)
  22. Niedźwiorok Michuś, to Stary już teraz Rok, za niedługi czas przeznaczony na zespolenie, jak nakazuje odwieczna tradycja. Nie spłoszony tym za bardzo, nawet jednym kłakiem futra, wiedząc przecie, że taki cwał zdarzeń powtarzany jest cyklicznie. Lecz wesołości ponad ustaloną normę, też nie kryje we flaczkach za wiele. Siedzi właśnie ciężko, na zwyczajowej, z lekka ugiętej i ozdobionej kłodzie, w celu przekazania przysłowiowej pałeczki. A że ów prawie były – jak wspomniano wyżej – ma się ku schyłkowi, zaczyna coś go pod zadem uwierać. Póki co lekko i nieznacznie, acz z pewnym symptomem zniecierpliwienia. Siedzący drapie łapą bliskie temu miejsce, płosząc wróżki insektów, lecz wstać nie może, bo jeszcze nowy zacznie się wcześniej i popętlanie w biegu ustalonych rzeczy będzie. Całe wyliniałe futro pokrywają doczepione kieszonki w liczbie ponad trzysta sześćdziesiąt. Nigdy jeszcze nie wiedział, ile naprawdę owych jest, bo zawsze pomieszał w liczeniu. W owych kieszonkach są tylko przeszłości, mijającego roku, dobre, złe i większość pozostałych. Jednakowoż powolutku, ich zawartość zanika. Coraz bardziej płaskie niemożliwością zmiany czegokolwiek w świecie drugiej strony strzałki, zapewne mają jakiś tam wpływ na dalsze ich losy, w sensie zdarzeń, jakie zapoczątkowały. Spodnie uwieranie coraz bardziej przybiera na sile, a koniec roku, jest tuż tuż. Nagle rozbrzmiewa wnerwiony głosik: –– Chyba czujesz, jak cię dźgam szpiczastą czapeczką i chyba wiesz, gdzie i kim jestem? –– No ba. Jak by mi dolegały… mniejsza z tym –– odpowiada znużony nieco. –– To rusz wreszcie ten tłusty tyłek. Nowe idzie. Nie mam tyle sił, by cię zrzucić, ale tak musi być. –– Ano musi. A swoją drogą, smutno jakoś. –– Wiem, że smutno. Mnie za rok będzie. Taka nasza dola. –– A jak tam kieszenie? Wyrosły? –– Rosną. Jak mnie nie wypuścisz, to pozostaną puste. –– Może byłoby tak lepiej? –– Albo lepiej, albo gorzeje. Trudno rzec. Przygniatający nowe, w końcu wstaje z łezką na futrze, którą przebiła świerkowa igła. Słyszy jeszcze jak przez mgłę: –– Cześć! Chyba już wiesz, że to ja. Nowy Niedźwiorok Hemoroid. No coś ty. Żartuje przecież W tej samej chwili, Stary Nieźwiorok staje się nieokreśloną częścią lasu.
  23. jako błękit emanował zielonym światłem o pomarańczowej barwie dlatego łąka lśniła wyjątkowym szarym kwitnieniem
  24. Wersja wydłużona ✫*゚・゚。.☆.*。・゚✫* sernik był chory i sflaczał deczko przyszedł makowiec wspomóc piosneczką zgrzytał mamrotał strzelając makiem że sernik skwaśniał słuchając takiej i było mu gorzej nie wrócił do zdrowia jeszcze się bardziej on rozchorował wtem ciepła przyszła z grzybem kapusta by z tej niemocy jego wyłuskać wnet na rodzynki rzuciła głąba deczko wyzdrowiał bo musiał sprzątać niby ktoś szczeka to cukier pudel jest prawie pieskiem prawdziwym cudem barszczyk z uszkami kluchy i maki pierwszy raz świadom dziwności takich suszona śliwka wielce zmartwiona bo jej przybyło zmarszczki od wczoraj żółta cytrynka co taka zmyślna wskoczyła na owoc i zmarszczka znikła gdzieś pomarańcza wciąga banana małpka z karmelu w niej rozkochana biała do chrzanu szaleńcza nawet jest kiełbasą dziś w czekoladzie szynka różowa ze świnki dupki spojrzała tłusto on zimny smutny hycnęła żwawo nakryć plasterkiem placek wędzoną zyskał kołderkę smęcił karp ryjkiem tam i z powrotem bo mu pieczenie wylazło bokiem zachłanna kaczka wciągnęła żary teraz spalony ma kuper cały chichrał się trzęsąc wesoły galart a ona jemu tyś miękki palant ubaw po pachy rzecze karp mokry aż skoczył z tego w sumie przez płotki pan sernik widząc o czym jest mowa wyrósł od razu całkiem wyzdrowiał będąc świadomym co tekst zawiera śmiał się jak głupi owszem do sera tak mu wszak było słodko i rzewnie że aż makowca wchłonął piosenkę tylko babuszko gdera wytrwale od bezuśmiechu ma wciąż zakalec ✫*゚・゚。.☆.*。・゚✫*
  25. W wigilijny zmierzch, ośnieżona cisza przytula leśne drzewa, srebrzystą tajemnicą oczekiwania. Można by rzec, że coś wisi w powietrzu. Nie dosłownie, lecz namacalnie. Tylko co jakiś czas, słychać niewielkie plaśnięcia. To splecione kryształkami śnieżynki, z przykrytych lśnieniem gałązek, szybują na ziemię z kierunku nieba i migoczącej gwiazdki. Jakby chciały coś powiedzieć tym ukierunkowaniem… lub wygnać Obecność z norki. Ciche odgłosy przybierają na sile, uporczywym, acz radosnym natręctwem. Aż poświata księżycowa splata jasne, śnieżne chwile, w nieco spłoszone migotanie zmrożonego czasu, który strasznie skrzypi przemijaniem, gdyby po nim chodzić. Obecność coś budzi z zimowego snu. Jakieś tajemnicze dźwięki, wplecione w cisze lasu. Nie jest zadowolona z takiego obrotu sprawy. Oj nie. Absolutnie. Jeszcze by chętnie pospała, ale cóż. W końcu wychodzi. Może wreszcie dzięki temu ucichną i będzie mogła wrócić do snu. Pomału noc, maluje zmierzch. Dziwne odgłosy szybujących śnieżynek, nie ustają. Wręcz przeciwnie. Słyszy je coraz wyraźnie. W pewnej chwili, skupiają się w jednym punkcie, gdzieś w głębi lasu. Ze zwykłej ciekawości, postanawia powędrować w owe miejsce. Chociaż chętnie by wróciła do swojej norki. Nie ma określonego kształtu. Natomiast przybiera niektóre te, które mija. Teraz jest toczącym się kamieniem, lecz za chwilę ośnieżoną gałązka, lub wiewiórką. Odgłosy słyszy coraz wyraźniej. Aż wychodzi na ośnieżoną polanę. Srebrny księżyc i gwiazdka, oświetla paśnik, srebrnym lśnieniem. Nie wie skąd, ale wie, co tam zobaczy. Zmrożony czas, faktycznie trzeszczy raźno, kiedy idzie po nim. Wtem słyszy za sobą dialog: –– Fajnie, że jesteś. –– Tak. Fajnie, że tu jest. –– Tylko nie bardzo wie, jaką rolę odegra. –– I raczej się nigdy nie dowie. Odwraca się w kierunku głosów. Widzi wilka i sarenkę. Stoją przy sobie, jakby nigdy nic. Coś mu świta, że to deczko niecodzienna sytuacja. No i jeszcze, że w ogóle mówią. –– Zajrzyj wreszcie do paśnika. Wspomożesz dzieciątko. –– Przepraszam, ja? –– przybysz ma wątpliwości. –– A niby jak? –– Przestań nawijać, tylko zajrzyj –– dodaje niecierpliwie sarenka. Zagląda. Faktycznie. Widzi dzieciątko, z krwawymi dziurami na rączkach. W tym samym momencie, Obecność przybiera wygląd leżącego dziecka, lecz ma wrażenie, że zawiera w sobie miliony istnień. To jakieś absurd –– myśli sobie. –– O czym w tym wszystkim biega? Nagle ni stąd ni zowąd, w tle paśnika, pojawia się mgła. Ściekają z niej krople krwi. Po chwili pojawia się na niej, kształt skrzyżowanych cieni. Majaczy wysoko, nad dziwną kołyską. Wtem jakiś czas za nim, zaczyna pulsować ciemność. Odgłosy już nie są takie przyjemne, jak od szybujących śnieżynek. Poprzez krzyż, kształt chce się dostać do dzieciątka, by je rozszarpać. Lecz ono o dziwo, jest całkiem spokojne. Nadal nie pojmuje, o co w tym wszystkim chodzi i jaką rolę spełnia. Wtem powtórnie słyszy znajome głosy: — Ej, Obecność. Nie bądź taki płochy. Spójrz na dzieciaka –– rzecze wilk Nie ma pojęcia, co ten gest oznacza, lecz nagle czuję w sobie dziwny spokój. Że ostatecznie, nie będzie aż tak źle. Widzi, dzieciątko które wyciąga rączkę przed siebie, jakby chciało błogosławić. Nagle zmienia zdanie i pokazuje kłębiącej się ciemności, środkowy palec.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...