-
Postów
2 591 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
nie wiesz czy drogę otwierać tam gdzie pustynia piasek miałki co przełyk dławi pragnienie wzmaga na twoje jęki wiatr odpowiada szyderczo cynicznie byś cierpieć potrafił musiał tu leżeć w milionach ziarenek co niszczą życie twoje istnienie byś kochał innych bardziej niż siebie
-
Pieśń do Smartfona
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Staszeko↔Dzięki:)↔Oby nie takie coś→zdaniem mym!! To już lepiej wymyślić nagrywarkę snów, gdyż czasami ciekawe, a zapomniane (oczywiście z możliwością omijania reklam) Bo skoro te obrazy widzimy, to w jakiś sposób są:)↔Pozdrawiam:) * Jacek_Suchowicz↔Dzięki za zmyślny wierszyk. Oczywiście, że ma wiele przydatnych funkcji, byle nie popadać w skrajność. Rządzić "nim" a nie odwrotnie:)↔Tak jak ze wszystkim:)↔Pozdrawiam:) * Kwiatuszku↔Dzięki:)↔Ano tak to już jest na świecie tym, że wiele rzeczy wiedzie prym. Ale co za dużo, to nie zdrowo:)↔Pozdrawiam:) * Wędrowiec.1984↔Dzięki:)↔Właśnie o to mi chodzi:)↔By nie wlecieć w uzależnienie i być zdominowanym, jak "nowomową" dajmy na to. To taki skrót myślowy:)↔Pozdrawiam:) -
Tekst satyryczny... o czasami... przesadnym użytkowaniu :~) kocham ciebie mój smartfonie bez twych funkcji byłby koniec pragnę chodzić po ulicach wielbić ciebie w ekran pikać matka z wózkiem dusi smartfon ten na drzewie też bo warto nawet w czasie prokreacji mój paluszek ekran znaczy wciąż przed sobą trzymam w ręce jesteś bogiem albo więcej modły wznoszę ja ku tobie wspomóż proszę mój smartfonie jesteś naszym czułym władcą może nawet ciut zanadto jednak miłość przezwycięży żeby nie czuć aż tak więzy pośród drzewek gdzieś na kłodzie zerkam pikam tak jak co dzień pięknem myśli wnet zaprzątam lasem w kształcie prostokąta nawet w kniejach krasnoludek coś tam w telefonie dłubie nie w tej bajce ty zaklęty ale krasnal nowoczesny dziadek babci wciska ekran przerobiona tyś ładniejsza lecz babunia rezolutna czy doczeka biedak jutra kiedy jadę brym brym autkiem to na drogę tak nie zawsze bo na ekran znowu patrzę no chyba że gdzieś zahaczę dziś kosmita był w rozterce aż mu czułek zwisał rzewnie kto tu rządzi szło mu o to ten co trzyma czy prostokąt dzięki tobie świat otwarty oraz ludzie tyś przydatny kochać ciebie warto owszem nie przesadnie też jest dobrze nagrzeszyłem ja porządnie mój smartfonie wspomnij o mnie jeszcze dzisiaj taki ci rzeknę w aplikacji ze mną będziesz w mą godzinę tę ostatnią nie gromnicę dajcie smartfon obcałuję szczęście wszędzie a zaś pikać wiecznie będę
-
biedny bałwanku zimno tobie rozpalę ognisko drewienek dołożę gdy wrócę za kilka chwil wróciłem a skąd ta kałuża? gdzie ty?
-
Dźwięk otwierania pustej skrzynki pocztowej, zawsze pogłębiał moją samotność. Aż do dziś. W czasie krótkiej drogi do chatki, czytam cały list, bo i słów niewiele. Mimo tego, czuję, że to szczera chęć nawiązania znajomości. Nadawczymi proponuje spotkanie jutro, w samo południe, jak w westernie. Siedzę na ławce w parku, już bardzo popołudniowym i zaczynam wątpić. Możliwe, że to jednak głupi kawał. Wtem podchodzi starszy mężczyzna i grzecznie pyta: – Wysłała panienka do niej list? – Jaki list? – No jak to jaki? Przedwczoraj rozmawialiśmy. – My? – Na pewno przyjdzie. Proszę nie tracić nadziei. – Chwila… to ja dostałam od niej list i na nią czekam.
-
powiedz co widzisz w krysztale pęknięcia jasność czy ciemność zwierciadłem owiń swój umysł błędy odbite wyrzuć na diament spójrz w jego migoczące lśnienie zaufaj kwiatom bez woni złudnych co leżą na szarym lśnieniu skały w pocięte promienie owiń marzenia chociaż czerwienią brudzą twe ręce pozwól rzece swym źródłem płynąć piaskiem się dławisz na trupiej plaży wszystko co miałeś morze zabrało horyzont słońce skwarem zdławiło krwawy wodospad spowalnia tętno wróci co będzie jest i było
-
powiedz wędrowcze dokąd ścieżka na tobie zmierza chyba miało być odwrotnie lub ktoś coś nie dopowiedział powiedz kamieniu dlaczego pływasz a nie toniesz ty nie na dnie przeczysz temu przecież miał to być twój koniec
-
Wiesław J.K.↔Dzięki:)↔Niewątpliwie i tak zrozumieć istotnie można:)↔Pozdrawiam:) * Zetjot↔Dzięki:)↔Otóż to. Czasami wystarczy poczekać. Chociaż w innych okolicznościach, może to być... nierozsądne i różne inne:)↔Pozdrawiam:)
-
Nad krawędziami łez szybują oskórowane marzenia. Między wnętrzem a płaszczem pomarańczy pełznie zduszony zapach, przygnieciony kulistą powierzchnią bezsilności. Mijają kolejne, takie same brzaski. Spopielone kropelki rosy, posypują ściany mgły, szarą parodią sensu. Klucz wiolinowy, oszroniony zimnym, kleistym mrokiem, na próżno otwiera drzwi, delikatnej muzyce. Parapet przebacza kroplom krwi z rozciętej żyły. Mimo wszystko ściekają w dół. A tam nigdy nie odwiedzane miasto. Łopata przyklepuje srebrzystą powierzchnią, bezpowrotnie minione wspomnienia. W nurcie rzeki, drgający obraz ciemnej strony księżyca, liczy śnięte ryby. Zwęglony horyzont, przepalony brzmieniem słońca, nieskończenie wiruje, urwaną nagle skończonością. Kopczyk popiołu rozwarstwia dźwięki, na kształt białej kartki. To jedno pozostało. A jeśli więcej? Czy można tak bardzo uwierzyć w ciszę, by móc znów kiedyś usłyszeć muzykę? *** O świcie krople deszczu, niczym skrzydlate nuty, siadają na pięciolinii, tworząc początkowe takty wiosennej piosenki. ←∞→
-
tak długo celował ze wszystkich stron że cel zdążył umrzeć a później on
-
Agrafko↔Dzięki:)↔Skoro profesor tak rzekł, to tym bardziej zgłębię istotę... Agrafki. i jeszcze raz dzięki, za uroczą przeróbkę, nicku mego:)↔Pozdrawiam:))
-
~~~~~~~~~~~~~~~~~~ siedzę wysoko na piętrze lecz jest mi smutno markotnie nade mną sufit przecieka diamenty metafor czy zmoknę czekam w boleściach tęsknoty pragnę być gąbką lub kartką nasiąknę nie grafomanią cudowną poezją bo warto na szarą plamę spoglądam wilgoć buzuje nad oknem strumienie łez białych wierszy prawdziwą poezją namokłem to jednak mi nie wystarcza wbiegam spragniony po schodach pusty tam pokój zalany pęknięta rura stąd woda
-
na próżno umysł i siły trudzi chcąc zapiąć agrafkę na ostatni guzik
-
w ogrodzie zniecierpliwienie sadzonek wypadało by podlać lecz susza uśmiechem klauna napluj własną plujką zawilgocisz zawsze jakiś wysiłek i co naiwniaku wierzysz że doceni spójrz a jednak wyrósł cień zapachu kwiatu zabierz go ze sobą nuci szarością kolorów o czasie który więdnie na popiół przejdź przez futrynę drzwi tunelem dziurki bez klucza we śnie wszystko możliwe dopóki przebudzenie uśpione z kanionu wyjmij ostrze balsamicznie kapie czerwienią topnieje połać lodu na wrzątku zardzewiała przeszłość wyparta białe płatki dekorują stabilne dno trampolina nieczynna nie spadasz ale też nie wzlatujesz * ból w cieniu brzytwy nie pozwala zapomnieć szepcąc modlitwę ostatniego cięcia
-
͞C͞u͞d͞o͞w͞n͞e͞ ͞M͞i͞a͞s͞t͞e͞c͞z͞k͞o
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Staszeko↔Dzięki:)↔W owym tekście, jest pewna "pętla" . Jakby na początku, zobaczył... swoją przyszłość z kwiatkiem... ale równie dobrze, mogło być inaczej. Co do↔się→to nie lubię: się, a bez→się→tekst wygląda też lepiej. Łatwiej -się-czyta:) Po pewnym czasie, człek nabiera nawyku, bezsięsienia:) Pozdrawiam😊:) -
͞C͞u͞d͞o͞w͞n͞e͞ ͞M͞i͞a͞s͞t͞e͞c͞z͞k͞o
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Tbs→tekst bez: się P̅r̅o̅l̅o̅g̅ Tego nie przewidzieli. Wylądowali na nieprzyjaznej planecie. To prawda, że nie mają dużych rozmiarów i mógł to być zwykły przypadek. Po prostu Istota tego świata, nie zauważyła obiektu o tak niewielkim rozmiarze. Lecz równie dobrze mógł nie być. Zrobiła to specjalnie, przygniatając jednego z nich, butem. Co prawda nic mu nie zagroziło. Przeżył. Przecież są odporni na tego typu drobne przyduszenia. Tym bardziej, że w ich świecie o różnych rozmiarach, też dochodzi do incydentów. Tak czy siak, nie ma groźby utraty życia. Istotny jednak sam fakt, takiego, a nie innego potraktowania. Przebaczyli, lecz rozwieszą nad wioską rodzaj niewidzialnej nadsłonki. Mogą kształtować umysłami: jej powierzchnię, kształt i coś jeszcze. Będzie wisiała nisko, prawie przy ziemi. W końcu nabierze odpowiednich właściwości. Być może nie dla wszystkich, gdyż mieszkańcy są bardzo różni. Gdy zacznie działać jak trzeba, będą już daleko stąd. Opuszczą wrogi świat. Może kiedyś powrócą lub nie. ~̅~̅~̅~̅~̅~̅~̅~̅ Zatrzymuję samochód. Wysiadam. Czytam napis: ''Wstęp do miasteczka, tylko na własną odpowiedzialność''. Nie ma żadnego innego wyjaśnienia. To trochę zastanawia, a jednocześnie zaciekawia. Powiedziano tylko, że mam ''obadać sprawę’’ ale to może być związane z ''niebezpieczną możliwością,'' że nie wrócę stamtąd żywym, więc do niczego nie chcą zmuszać. Rzecz jasna zdecydowałem, że pojadę i rozeznam sprawę. Mam ryzyko wpisane w krew. Po prostu lubię takie dziwne sytuacje. Do tabliczki informacyjnej, przywiązana jest żółta taśma. Prawie niewidoczna, znika pośród drzew. Las po obu stronach drogi, nie jest gęsty, wręcz prześwitujący. Błądzę wzrokiem między drzewami i coś mnie zastanawia, tylko nie potrafię dokładnie określić: co. Chodzi o część, będącego po stronie miasteczka. Leśne podłoże wygląda gdzieniegdzie, inaczej. Wtem w odległości kilkunastu metrów, po lewej stronie, dostrzegam coś błyszczącego. Nie mam pojęcia, co to może być. Z daleka ma wygląd białej bezy. Intryguje tajemnicą. Podchodzę bliżej. To biały kwiat zrobiony z bibułki. Jest doczepiony do pleców trupa. Leży twarzą do ziemi, kawałek od żółtej taśmy, poza granicą miasteczka. Ubranie pobrudzone ziemią i trawą, ale nie wygląda źle. Nachodzi mnie myśl, od jak dawna leży i skąd we mnie pewność, że nie żyje. Wiem, że powinienem ten fakt zgłosić na policję, ale ciekawość nabiera tempa, a jeżeli chodzi o zwłoki, możliwość przyjęcia pomocy i tak minęła bezpowrotnie. Nawet nie zauważam, że już prawie ciemno. A przecież przysiągł bym, że jestem tutaj dopiero parę chwili. Postanawiam samochód zostawić i pójść dalej pieszo. Wąska droga wiedzie między drzewami. Tworzą swego rodzaju tunel, na którego końcu dostrzec można, ledwo widoczne światła miasteczka. Hotel jest nieduży, jednopiętrowy. Wnętrze urządzone trochę w starym stylu, lecz czyste i schludne. Jedynie na podłodze zauważam coś w rodzaju rozmazanych śladów. Podchodzę do pustej recepcji. Naciskam przycisk dzwonka. Po dłuższej chwili, słyszę przytłumione kroki. Przychodzi starszy człowiek. Pewnie w papciach, skoro tak cicho. Ma twarz dziwną na tyle, że nie potrafię określić, co jest z nią nie tak. Mam wrażenie, że dźwiga na niej jakiś przytłaczający ciężar. – Dzień dobry. Chciałbym wynająć pokój... powiedzmy na tydzień. Są wolne miejsca? – Owszem, ale tylko na piętrze. Parter jest cały zajęty. Mniemam, że pan przyjezdny. – Tak. Chciałbym tu pobyć kilka dni. – Po co? – Podobno… dziwnie w miasteczku. Nie chcieli powiedzieć, o co chodzi. – Dziwnie? Hmm… a kto tak mówił? – No ci, co mnie tutaj wysłali. Jestem dziennikarzem. – Dziennikarzem? No cóż, jak pan sobie chce. – Przepraszam… co to za hałasy? – Hałasy? – Jakby coś... szurało na podłodze. – To z pokojów. Tylko tak mogą. – Co mogą? Kto? – Sam pan rano zobaczy. Proszę tutaj podpisać… oto pański klucz. W nocy przeważnie śpią. Przyzwyczajone trochę, ale różnie bywa. Żeby wejść na pierwsze piętro, muszę iść przez długi korytarz na parterze. Z wielu pokoi dobiega dziwne szuranie i stłumione pojękiwania. W ciszy łuszczących ścian, brzmi to nie bardzo zachęcająco. O dziwo z zaśnięciem nie mam problemu. Może dlatego, że jestem bardzo ciekaw, czym powita poranek. * – Może nie powinniśmy go tam wysyłać. – Teraz też tak pomyślałem. Tym bardziej, że i tak nic nie zdziała. – Tak jak my zresztą. I tak mają szczęście, że ich tam nie zostawili. – No wiesz... powiązania rodzinne, też swoje robią. – To prawda... ale nie jeden, by nie chciał na to patrzeć, już nie wspomnę o pomaganiu. * Budzi mnie przytłumiany gwar uliczny. Mam wrażenie, że odgłosy za oknem są nie takie jak trzeba. Znowu te cholerne szuranie. Wiem, że najprościej, to wyjrzeć przez otwarte okno i od razu będzie wszystko jasne. Coś mnie od tego powstrzymuje. Jakbym nie chciał zobaczyć czegoś, czego nie zrozumiem. Nagle słyszę przeraźliwy wrzask. Nie trwa długo i szybko cichnie. * – Ale powiedz sam... jakie oni mają wyjście z tej sytuacji. Praktyczne żadne. – On jest bystrym facetem. Może coś wymyśli. – Dobrze wiesz, ilu lekarzy i różnych naukowców próbowało. I co? I nic. – Szkoda słów. Jedynym wyjściem jest... – Właśnie. Kto im to zrobił? Oto pytanie. – Lub: co. I dlaczego nie wszystkich dotyczy? * Słoneczna pogoda, stanowi przeciwieństwo dołujących myśli. Podchodzę do okna. Mam pod sobą ulicę. Trochę dalej dostrzegam niewielki rynek. Aż mi ciarki przechodzą po plecach. Jest pełen ludzi, tylko że w pozycji poziomej, prawie zupełnie przy ziemi. Nawet głowę rzadko podnoszą. Sprawiają wrażenie, że pełzną ... tylko po to, żeby być w ruchu. Jeszcze bardziej przytłacza fakt, że dotyczy to także dzieci. Właśnie mężczyzna i mały chłopczyk, przesuwają po chodniku, swoje ciała. Obok idzie kobieta. Rodzina na spacerze - myślę sobie. Ale dlaczego mąż i dziecko muszą czołgać swoje ciała. Słyszę pisk hamulców. Przed jednym z samochodów, pełznie przechodzień. Płasko przy jezdni. ~̅~̅ Jestem na ulicy. Teraz wiem, dlaczego słyszałem i słyszę: szuranie. Widzę człowieka siedzącego na ławce. Popija coś z butelki. Może mimo wszystko, coś wyjaśni. – Dzień dobry. Proszę mi powiedzieć, co tu jest grane? – Znaczy, czyi koncert? Przyjezdny jesteś? – Tak. – Dużo było przyjezdnych. Mądrych ludzi. I co? I gówno! Nic nie poradzili. Dupy w troki i odjechali. Pies im mordę lizał... słyszysz ten szelest za mną w krzakach? – No słyszę. – To moja żona i dziecko szeleszczą. Ale już niedługo. Ja też mam nóż. Za chwilę ona poderżnie gardło dziecku, a później sobie. Wtedy ja zrobię to samo. Im nie mogłem poderżnąć. Nie mam tyle odwagi. Przestaną cierpieć, a ja przestanę cierpieć, patrząc jak one cierpią. Rozumiesz? Gówno rozumiesz! Z krzaków nie dobiega żaden dźwięk. Biegnę tam. Leżą twarzą do ziemi, w kałuży krwi. Matka trzyma w ręce zakrwawiony nóż. Wracam w stronę ławki. Właśnie facet podcina sobie gardło. Biegnę w kierunku hotelu, jakby w transie nie z tego świata, zważając by kogoś nogami nie potrącić. Muszę koniecznie zadać dodatkowe pytania. Dostrzegam dwójkę dzieci. Jedno idzie, drugi pełznie przy ziemi. Przystają na chwilę. Stojące chce podnieść to leżące. Znowu słyszę ten dziwny wrzask. Kładzie go na ziemię. Przestaje krzyczeć. ~̅~̅ Przed wejściem leży człowiek. Unosi głowę nad chodnik. Tylko na chwilę. Nigdy nie zapomnę, tego spojrzenia, pełnego bólu. W hotelu wszystko po staremu. Może poza tym, że nie słyszę tych dziwnych dźwięków. Przywołuję recepcjonistę. – O co w tym wszystkim, do cholery chodzi? Przed chwilą byłem świadkiem samobójstwa. Wyobraża pan sobie? – Nie muszę... niestety. Czasami nie wytrzymują. – Chodzi o tych, co..? – Tak. – Czego nie wytrzymują? – Czołgania. – Jak to? – To zaistniało w jeden dzień. Zupełnie niespodziamnie. Nie wiadomo dlaczego i... skąd. Nic nie można na to poradzić. Już wielu próbowało. – Ale o co chodzi? – Wielu zupełnie nagle, poczuło dotkliwy ból. Szczególnie w głowie, ale nie tylko. Po jakimś czasie zauważyli, że im głowa bliżej ziemi, to mniej boli. A jak są w ruchu, to prawie wcale. – A nie mogą po prostu leżeć? – Wtedy bardziej boli, ale i tak muszą jakoś wytrzymać. W przeciwnym wypadku, nie mogliby zasnąć. – Czyli jedynym sposobem, żeby nie odczuwać bólu, to być jak najbliżej ziemi. Najlepiej całym ciałem? – Tak. I dodatkowo, być w ruchu. I to jeszcze z twarzą skierowaną w dół. Nie znamy dokładnie wszystkich zasad. Dobrze, że „nie dotknięci” są wyrozumiali. Sąsiedzi z piętrowych budynków, których dotyczy ta zaraza, mieszkają u tych, na parterze, lub tutaj w hotelu. Byle jak najniżej. Pomagamy sobie jak możemy. Nie wiem, co będzie dalej. Dużo by trzeba opowiadać. Nawet nie mogą plecami w dół. Na domiar złego, tego typu... rozbieżności dotyczą wszystkich. Także rodzin. Jedni pełzną, drudzy nie, bez żadnych widocznych reguł. – Czyli jedynym sposobem, żeby nie cierpieć jest... – Tak... lub dotarcie poza granice miasteczka. Tam też umierają. – I nie ma żadnej... iskierki nadziei? – Iskierki nadziei, powiadasz pan. No niby jest. Jak byli tutaj ci wszyscy... uczeni, to wyszło na to, że wszelkie choroby opuściły tych, co pełzną. No wie pan... nowotwory i różne inne. Są zupełnie wyleczeni. Najzdrowsi z nas. – Czyli można by rzec, że to takie... miasteczko cudu. – Taa. Tylko dlaczego ten ''cud'' im ból zostawił? – Może to skutek uboczny? – Skutek uboczny? Tylko czego dotyczy? Bólu czy... cudu? ~̅~̅ Stoję na obrzeżach miasteczka. Nie chcę tego wszystkiego oglądać. Czym sobie na to zasłużyli. A może niczym. Tak chciało przeznaczenie. Do dupy z takim przeznaczeniem. Patrzę w niebo i zaczynam złorzeczyć, na cały głos: – Wytłumaczcie mi istoty z nieba, dlaczego to ich spotkało. Czy was zupełnie pogięło. Jak tak można. Miłości w sobie nie macie. Żeby takie coś na niewinnych ludzi zsyłać. Odbiło wam zupełnie. Dlaczego nie można im w żaden sposób pomoc. A w ogóle, co to za niesprawiedliwość. Jednych ta zaraza dotknęła a innych nie. Oczywiście, są wyleczeni. I co z tego! Za jaką cenę. Wolałbym umrzeć, by ich wyzwolić od tego bólu. Żeby ten cały... cover cudu, można było nazwać: prawdziwym cudem. Zatrzymajcie to. Bardzo was proszę. Zdejmijcie z nich tę nadsłonkę. Zupełnie niespodziewanie, czuję potworny ból w głowie. Klękam na ziemię. Trochę lepiej. Kładę ciało zupełnie płasko. Można jakoś wytrzymać. Zaczynam je czołgać. Ból mija prawie zupełnie. Wiem, co zrobię, bo pamiętam co powiedziałem. Zresztą jakie mam wyjście. Lekko unoszę głowę. Widzę w oddali ścieżkę w lesie, którą przyszedłem do miasteczka. Pełznę w jej kierunku. Jedynym widokiem jest piasek i trawa. Dostrzegam żółte wstęgi. Jeszcze trochę czołgania i wyjdę poza granice miasteczka. `̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅` Co znowu jest grane? Nawet nie mogę leżeć na plecach. Jedynie trochę spoglądać na boki. O co w tym wszystkim chodzi. I dlaczego prawie ciemno. Jak długo tu leżę? Bardzo mi zimno. Mam wrażenie, że za chwilę będzie koniec. Tylko czego? Słyszę za sobą szelest. Ciche kroki. Nie mogę spojrzeć do tyłu. Za bardzo by bolało. Czuję, że ktoś za mną stoi. Słyszę dziewczęcy głos: – Widziałam jak nakrzyczałeś na niebo. Dobrze mu tak. – Na jakie niebo? – Nie unoś głowy, bo będzie boleć... no tam... na skraju miasteczka. – Jakiego znowu miasteczka? Co ty opowiadasz. No właśnie... może wiesz, dlaczego tu leżę a próba wstania, jest taka bolesna. – Nic nie pamiętasz? – A jest coś do pamiętania? – Pewnie, że jest. Byłeś u nas. – Co ty za bzdury opowiadasz. Nigdzie nie byłem i nie wiem, skąd tu mnie. Leżę jak kłoda w lesie. – A wiesz, że niektórych przestało boleć. Mogą chodzić na stojąco. Czasami muszą trochę pełzać, ale wierzymy, że to minie zupełnie. – Mogą chodzić na stojąco? To ci dopiero nowina. Co w tym dziwnego? Jakich: ich? – No tych co wyzwoliłeś. – Wyzwoliłem? Dziewczynko... pogięło ciebie zupełnie? O czym ty gadasz/? – Za chwilę umrzesz. Wiesz o tym. To cena. Sam wyznaczyłeś. – Umrę? Wyznaczyłem? Wezwij pomoc, bo jeszcze pomyślę, że to jakaś dekoracja w czubatym domku. Proszę! – Nie mogę. Przecież chcesz wypełnić przyrzeczenie. Zresztą żadna pomoc ci nie pomoże. – Jakie znowu przyrzeczenie? Może i lepiej, że umrę. Na co mi życie, skoro na rozum padło. Czy ty jesteś naprawdę? – Czołgaj swoje życie. Nie będziesz odczuwał bólu. Zaczynam pełzać w kółko. Rzeczywiście pomaga, ale niewiele. Znowu leżę nieruchomo, twarzą do ziemi. – Za to co dla nas uczyniłeś, przyniosłam ci prezent. – Nic nie uczyniłem. Do dupy z tym wszystkim. No dobra... i tak dziękuję. – Miło mi. Masz zieloną kurtkę. Będzie pasował. Za chwilę przypnę na twoich plecach. – Co przypniesz? – Biały kwiatek. – Chwila... biały kwiatek? To jedno pamiętam... ale nie wiem, gdzie go widziałem. Ładny chociaż? – Bardzo ładny. Sama zrobiłam i bardzo chciałam, żeby był piękny. Do twarzy ci z nim. Przepraszam. Muszę wracać. Ty za chwilę i tak umrzesz, więc moje gadanie, nie będzie miało sensu, nieprawdaż. Jeszcze raz dziękuję w imieniu wszystkich. o̲̅ Ostatnie dźwięki jakie słyszy przed śmiercią, to: odgłos nadjeżdżającego samochodu, otwierania drzwi, a po chwili… odgłos kroków. Są coraz bliżej. Ktoś idzie w jego kierunku. -
nie wymyślam z umysłu myśli jakieś marzenie trzeba by ziścić a jeśli piosenkę sfałszuję nawet na żółtym wzgórzu pokpię sprawę to pofrunę w słońca facjatę będę szczęśliwym dziś wariatem
-
Wiesław J.K.↔Oczywiście, że tak!. Słusznie prawisz! A nawet więcej! Ze wszystkim może rozmawiać, co było, jest i będzie. Pozdrawiam:~)
-
Śpiewak i Potwór
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wiesław J.K.↔Ulubione powiedzenie me, optymistyczne→Zawsze może być gorzej. A zatem teraz jest lepiej:~) Pozdrawiam -
Śpiewak i Potwór
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wiesław_J.K.↔Dzięki:)↔Ano trzeba:)↔Śpiewająco lub chociaż deklamacją:)↔ Pozdrawiam:) -
Konrad Koper↔Dzięki:)↔Zaiste słusznie rzeczesz. To... absurd...llecz chcę wierzyć, że coś więcej:) Pozdrawiam:) * Wiesław J.K.↔Dzięki:)↔ Mam nadzieję, że chociaż jakieś coś z tego wynika, bo ze mną różnie bywa:) Pozdrawiam:)
-
kartko strasznie pognieciona zmięta w kulkę ty sama czy ktoś inny tego dokonał to musi być cholernie trudne pogniecione twoje zdania trudno temu sprostać lecz przecież nie martwe całe nawet ich sens pozostał jeszcze będą czytane
-
Tectosmith↔Dzięki, za "fajny"↔Pozdrawiam:)
-
Konrad Koper↔Dzięki:)↔Pozdrawiam:)
-
Mieszkańcy mieli Śpiewaka serdecznie dosyć, gdyż często śpiewał, przekonany, że nie fałszuje. A fałszował strasznie lub nie, jeżeli pozostałym tubylcom, nadepnął na uszy zwierz z przysłowia, co w sumie dawało taki sam efekt, gdyż ich było wielu, a on jeden. Jednak z pewnych przyczyn, jakoś znoszono ową sytuację. * Pewnego razu, w osadzie tchnęło wieścią, a zaś grozą, o potworze, na dodatek wygłodniałym. Śpiewaka nic ów problem nie przestraszył, albowiem zagłuszał trwożne informację, wiadomo czym. Dlatego wesoło śpiewając, nieświadom zagrożenia, poszedł poza sztachety graniczne, aż doszedł do urwiska, co z owej strony wolność tubylczą ograniczało, lub przeciwnie, w zależności od zaistniałych potrzeb i zrozumienia problemu. Nagle na krawędzi rosły dwa drzewa, między którymi stał człekokształtny potwór i ziajał w stronę przybysza, złowieszczym apetytem. A ten nagle ze strachu, albo z czego tam, zaczął śpiewać głośniej i chyba naprawdę, przeraźliwie fałszować, aż nuty skręcało w ciszę. Gdy wygłodniały stwór, usłyszał spotęgowany śpiew tego rodzaju, to nie dosyć, że apetyt stracił, to jeszcze cofnął ciało o niebezpieczny kawałek, z którego nie było powrotu. Chociaż może gdyby złapał zwisające gałęzie… ale nie złapał, gdyż odruchowo, zatkał łapami uszy. * Bohater wyśpiewał rodakom o tym, co zaszło z potworem, a oni go odprowadzili, het het za wioskę, kopnęli w dupę, dali po łbie i w mordę oraz zagrozili, żeby stamtąd nie wracał, gdyż w przeciwnym wypadku, nie takim głaskaniem proceder zakończą, a tu przecież może rzępolić strunami głosowymi, byle daleko od nich, poza słyszalność. Do tego czasu, kołatała im w głowie niejasna co prawda przepowiednia, że Śpiewak jest potrzebny jako odstraszacz, więc go jakoś tolerowano. A teraz po diabła? Skoro bestia kaput i zagrożenie minęło. Tylko że nieżywa bestia, miała siostrę bliźniaka, o której nie wiedzieli. Za to siostra wiedziała o nich. Także o bracie. Po prostu poczekała w zaroślach, nie ingerując w bieg zdarzeń, by zyskać więcej jadła dla siebie, skoro braciszka przepaść pochłonęła, bo dureń zatkał sobie uszy. A że śpiew Śpiewaka, potwornicę pzrestał odstraszać, pospieszyła chyżo gdzie trzeba, wesoło podśpiewując na morderczą nutę i w rytmie – disco-mięcho-w pysko – ponadgryzała społeczność śmiercionośnie, a gdy odpoczęła po spoko koncercie, to w chłodnej ziemiance, ozdobionej polnymi kwiatkami, poczyniła zapasy na zimę.