-
Postów
2 770 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
@Tectosmith ↔Dzięki:)↔To zależy, co akurat mnie napadnie. Te "baby" można zrozumieć, rożnie:)↔Pozdrawiam:)
-
Lekcja Polskiego
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Wiesław J.K. ↔Ciekawe to co napisałeś. Tak już niestety jest, że często życie tworzy "swoje scenariusze" w którym trzeba zagrać niechcianą "rolę", nawet gdy nie jest człek "aktorem":)↔Pozdrawiam😎 -
Ten Obraz
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Wędrowiec.1984 ↔Dzięki:)↔Oniryzm? Hmm... może faktycznie. Czasami ktoś inny, pomyśli potencjalną kogoś myślą i ów ktoś, pomyśli, że właśnie by tak pomyślał... Chyba trochę zamotałem:)↔Pozdrawiam:~) @FaLCorneL Dzięki "czujny Kolego. Tak czy siak, zmieniłem w tym wersie szyk wyrazów. Jakoś mi lepiej brzmi, bo podobne końcówki, dalej od siebie:)↔Pozdrawiam:~) -
Czemu jesteś smutny dzisiaj? Bo spotkałem w lesie misia. Czemu jesteś smutny nadal? Wciąż pozwalam by mnie zjadał. Czemu Jasiu ma Małgosię? Nie zostawi on jej potem? Nie gdyż mięsko pachnie przednio. Baby Jaga spiecze w jedno. Czemu gwiazdki są na niebie? Bo ta jedna jest dla ciebie Tak wysoko nie podskoczę Lecz pomarzyć możesz trochę.
-
namaluj proszę na płótnie zwątpienie myśli pragnienia ściana zostanie znów pusta mój obraz w ciszy zatrzymaj przedświt ukołysz dziś nocą dopóki tęsknić nie skończę zasnę u progu wystawy nasiąknę farbą odpocznę motyle na białych skrzydłach uniosą światło i barwy a jednak całkiem możliwe że błękit zrani i zadrwi
-
Posłuchaj...
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Rafael Marius ↔Dzięki:)↔Naturalnie, że warto słuchać podszeptów natury. Jest taka prawdziwa, naturalna:)↔Pozdrawiam:) @viola arvensis ↔Dzięki:)↔Ojeju!↔Aż speszony jestem, Twoim stwierdzeniem, we wspomnianym zakresie:)↔Pozdrawiam:) P.S→Ciekawy nick. Np: nazwa zespołu, mogłaby być:~) -
@duszka ↔Dzięki:)↔Ano właśnie. Zmyślne spostrzeżenie:)↔Pozdrawiam:)
-
Obok Powiewu
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@viola arvensis ↔Dzięki:)↔Skoro tak twierdzisz, to miło mi. Nie powiem. A raczej powiedziałem, tzn: napisałem:)↔Pozdrawiam:) -
Lekcja Polskiego
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Wiesław J.K. ↔Dzięki:)↔No jakoś musiałem zakończyć, by pasowało do początku. Ale gdy zaczynałem pisać, to jeszcze nie wiedziałem, że właśnie tak:)↔Pozdrawiam:) -
@Rafael Marius →Dzięki:)↔Hmm... jak rozróżnić przypadek, od przeznaczenia, jeżeli takowe istnieje?↔Że niby to co ma zaistnieć, zaistnieje. Prędzej czy później? Pozdrawiam:) @Konrad Koper ↔Dzięki:)↔Ładne określenie. Może kryć w sobie wiele, lub nawet więcej:)↔Pozdrawiam:)
-
Posłuchaj wiatru skrzydła połamał wiatrakom chwiejnym na hen wysokiej sprawił też radość co ptakom dana kiedy szybują tańcząc z obłokiem Posłuchaj wody szemrze strumieniem wzmocnionym deszczem topi marzenia stęsknionym kwiatom kropel niewiele jednak wystarczą by nie umierać Posłuchaj ognia buszuje w zgliszczach tego co było chwilą na ziemi lecz też ogrzeje domową przystań a zimne serca zdoła odmienić?
-
spoko stół może tak trzeba poczekać aż ci utną czwartą nogę przestaniesz się chociaż kolebać
-
Cmentarz wieczorową porą, przeważnie na powierzchni pusty. Czasami jedynie lekki ciepły wietrzyk zaszeleści smutno, płosząc liście z nagrobków powiewem przeminięcia, jakby niewidzialny anioł, białym skrzydłem dla porządku zamiatał. Jeżeli ma w sobie trochę więcej sił, można też usłyszeć dźwięk rozbijanego znicza. Trwa krótko i nagle zamiera. Niekiedy ruda pocieszna wiewiórka, pokonuje cichym tuptaniem, wąski chodnik, dzielący cmentarne kwatery. Tym razem, nieco zdenerwowana, gdyż przebiegła po czyiś butach. Kraina Podziemnych, nie jest w nocy zamknięta. Nie ma takiej potrzeby. Miasteczko nieduże. Nawet nikt nie kradnie. Życie przemija leniwie. Tylko trochę szybciej, niż na wspomnianym cmentarzu. Zardzewiała brama odstrasza nieco swoim wyglądem, lecz tutejsi strachliwi nie są, a pomalować nie ma kto. Większość grobów zadbana, a ograbiane jedynie z liści, jeżeli komuś, tego typu symbol zmartwychwstałej natury, przeszkadza. Właśnie zauważa jakieś zwierzątko. Smyrnęło mu po butach. Przyjechał do miasteczka w odwiedziny, a przyszedł w to miejsce, z ciekawości, by pooglądać groby. Szczególnie te starsze, z zielonym nalotem lat minionych. Te mu najbardziej podchodzą. Symbolizują bardzo wiele. Księżyc w pełni. Poprzez ciemne liście, prześwituje blade światło. Maluje powłóczystą poświatą nagrobki. Długie cienie wystają gdzieniegdzie na chodnik, niczym cienkie ręce pochowanych. Lubi takie widoki. Ten nieuchronny klimat. Nagle słyszy krótki skrzypiący dźwięk, zardzewiałej furtki. Ktoś wszedł na cmentarz. W miasteczku chociaż niewielkim, sklepiki różnej maści. Spożywcze na przykład i takie jakby przemysłowe. Jest nawet niewielka apteka oraz dość duży, jak na panujące warunki, sklep z pamiątkami. Do nabycia przeróżne rzeczy. Rękodzieło też. A czasami można tak trafić, że zdziwienie pewne, widząc na półkach wystawione towary. Nie bardzo go obchodzi, że ktoś wszedł. Dwóch na cmentarzu, to jeszcze nie tłok. Raczej nie będą sobie przeszkadzać. Spaceruje nadal po różnych alejkach, między ciemnymi tujami. Nie wszędzie są, ale jest ich sporo. Mnisi, którzy strzegą zasad gry. Nie rozmyśla w ten sposób, będąc raczej racjonalnym w rozumie. Właśnie depcze podłużne cienie. Jeden z nich, trochę drgnął. Nawet zauważył ten szczegół, ale w końcu wieje lekki wiatr, więc w sumie nic dziwnego. Od wczoraj, półka w pamiątkarskim mniej waży. Brakuje jednego eksponatu. Ktoś przyszedł i kupił, wyrzucając pieniążki z różowej świnki. Sprzedawca nie był zdziwiony. Zna osobę i wie, że ma różne pomysły. Lecz nie wie wszystkiego. Przystaje na środku na rozdrożu alejki. Szpaler wspomnianych drzewek, w poświacie księżyca, oświetlającej rzędy nagrobków, wygląda wprost cudownie. Niewielka miotełka zgarnia liście z cmentarnej płyty, nowego gróbu. Jeszcze bez gości wewnątrz. Uszykowany na przyszłość. Gdy ostatni listek spada na ziemię, te same ręce kładą zabawkę na zimny kamień. Z furtki odpada skrawek rdzy. Znowu jej trochę ubyło. Nic dziwnego. Miejsce po temu. Stalowy łańcuch wiszący na bramie, błyszczy czarnymi plamami, w srebrzystym świetle. Wyczuwa za sobą cichy szelest. Wiatr nieco silniejszy, zatem nie wzbudza to w nim niepokoju. Lecz ciekawość jak najbardziej. Spogląda do tyłu, obserwując wszystko przed sobą. Blisko niego spada otwarty znicz. Płomień gaśnie, a dźwięk trwa krótko i nagle umiera, ukołysany ciszą. Słyszy bicie własnego serca. Nagle wie, że ktoś za nim stoi. Nie widzi rzecz jasna osoby, ale cienie ma przed sobą dwa. Zachodzą na siebie. Ten drugi jest mniejszy. Wtem słyszy całkiem sympatyczny głosik: – Zagra pan ze mną? Proszę! Zza jego pleców, wychodzi mała dziewczynka i staje przed nim. Na twarzy, okolonej złotymi kędziorkami, promieniuje łobuzerski uśmiech. Ma na sobie białą, błyszczącą sukienkę. Taki śliczny, cudowny aniołek. Tylko skrzydełek brakuje. Na tle ciemnych grobów, wygląda niesamowicie. Jak biały kwiat, na płaszczu nocy. Takiego spotkania w takim miejscu, raczej nie przewidywał. Już żywił obawy, że to jakiś straszny potwór, a tu masz. Zwykła dziewczynka. – Powiedz mi dziewczynko, co tutaj robisz po ciemku? Gdzie twoi rodzice? – To pana nie powinno obchodzić. To znaczy… przepraszam, że tak niegrzecznie powiedziałam. Proszę ze mną zagrać, a później odprowadzisz mnie do domu. – Ale twoi rodzice, na pewno pełni niepokoju. No pomyśl sama. – W pewnym sensie jestem sama. Moi rodzice nie żyją. Mieszkam z babcią. – A babcia żyje? No nie… teraz ja przepraszam. – Spoko. W porządku. No i jak będzie? Zagra pan? – A niby w co? – Też mi pytanie. To najprostsza gra na świecie. Proszę iść za mną. Grób niedaleko. – Grób? –To będzie nasz stół. Tam jeszcze nikt nie mieszka. Nie będziemy przeszkadzać. – A wiesz…. wzbudziłaś moją ciekawość. Chodźmy. Zupełnie blisko płotu, jest stożek z miękkiej ziemi. Niewielki, ale widoczny. Z małego kopczyka wystaje ludzka kość. Mężczyzna i dziewczynka siedzą po obu stronach pustego nagrobka. Gdyby spojrzeć z boku, widok raczej niesamowity, biorąc pod uwagę scenerię wokół. Biała sukienka wyraźnie widoczna, na tle czarnego marmuru, będącego w tle i całego szpaleru dalszych grobów. Światło księżyca błądzi po nagrobnej płycie, jakby szukając miejsca do wiecznego spoczynku. Siedzą już przez chwilę, nic nie mówiąc. Jakby coś miało nastąpić. W końcu słychać słowa: – No to w co gramy? – A co to ciebie obchodzi. Ojej, znowu przepraszam. To tak zabawa. – Dziwna jesteś. Wiesz? – Wiem. – Na czym polega gra? – Już mówiłam. Ile razy mam tobie powtarzać? Nic prostszego nie może być… rzuty kościami. – Kościami? Masz na myśli: takie kostki do gry? – Słuchaj uchem, a nie brzuchem. – Jesteś niegrzeczną dziewczynką. – Już mówiłam. To taka zabawa. – Czyli co robimy? – Ty rzucasz, później ja rzucam i tak na przemian. Kto wyrzuci więcej, zdobywa punkt… kto zdobędzie łącznie więcej, zostaje uczestnikiem nagrody. Rzutów jest niedużo. Tylko 111 dla każdego. Mówiłam, że proste. – Uczestnikiem nagrody? Nie bardzo rozumiem. – Bo to ma być niespodzianka. No co, gramy? – Tak. Rzucajmy. W miasteczku wielkie zamieszanie. Zaginęła dziewczynka. Wnuczka tej sympatycznej babci. Sprzedawca rzecz jasna wielce pomocny. Mówi wszystkim, że wpadła do niego, by kupić nową zabawkę, oryginalnie zapakowaną. Nie wie, co było w środku. Nie zaglądał. To zawsze ma być niespodzianka. A gdyby zajrzał, to mógłby wypaplać przed dzieckiem. Bywały różne rzeczy, ale żadne nie były groźne. Prawie w równych odstępach dobiegają odgłosy stukania kości, o nagrobną płytę. Gra w toku. Rzucają naprzemiennie. Raz mężczyzna, raz dziewczynka, która zapisuje punkty czerwoną kredką, w swoim dzienniczku. Na początku zdobywa więcej, lecz nagle sytuacja radykalnie ulega zmianie. To przeciwnik zaczyna wygrywać i odczuwać satysfakcję. W końcu mu powiedziała, kilka przykrych słów. Nie bierze tego poważnie… ale jednak. Chyba wygra. Zasłużył na to. Tylko niestety... na niego to działa. Na nią: nie. Wszyscy mają problem, dokąd mogła pójść. Babcia bardzo ją kocha, ale miewa z nią kłopoty. Wnuczka potrafi wyjść bez pytania, nie wiadomo gdzie. W końcu mieszkańcy pomyśleli, że może poszła do pobliskiego lasu. Idą, żeby jej szukać. Gra dobiega końca, a on nagle zdaje sobie sprawę, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Za bardzo pochłonięty prostą grą i możliwością wygranej, nie zauważa, że świat wokół wygląda inaczej, a raczej pozostaje taki sam, ale jest coraz większy, po każdym rzucie. Aż nagle dociera do niego powaga sytuacji, lecz nie może przestać grać. Usilnie chce przerwać, ale nic z tego. Widzi też ręce dziewczynki. Są teraz ogromne, a kostki sporych rozmiarów. Ledwo może udźwignąć, żeby rzucić. Odgłos stuknięcia, rani uszy. Ciemne tuje, teraz bardzo wysokie, prawie dotykają nieba. Jego głowa, lekko wystaje nad nagrobkiem. Dostrzega wielką kostkę, a na niej sześć oczek. Patrzą na niego żółtymi ślepiami. Chwyta ją. Rzuca. Nie może przestać grać. Słyszy słowa: – Niedługo finał. Wszystko wskazuje na to, że wygrasz. Oczekuj radośnie niespodzianki. Będziesz jej częścią. Całe szpalery ludzi przeczesują las. Dziewczynki ani śladu. W końcu ktoś wpada na pomysł, że może poszła na cmentarz. Na cmentarz. A niby po co? Dopiero teraz zauważa to coś, blisko pionowej tablicy, żeby nie zawadzała w grze. Pyta sam siebie w myślach: co ja najlepszego zrobiłem. Uległem pokusie, by zagrać. I o co? O dziecięcą niespodziankę, związaną z tym czymś? No tak. To nawet było zabawne, ale przecież… jej odzywki chociażby. Ma coraz większą kołomyjkę w głowie. Kim ona jest? Czy tak na co dzień, czy tylko tu. O czym ja w ogóle myślę. Chyba mnie zupełnie porąbało. Ale fakt jest faktem. Słyszy ostatnie stuknięcie. Gra skończona. Wygrał. Wielu ludzi idzie w kierunku cmentarza. Mają nadzieję, że tutaj ją wreszcie znajdą. Wierzą, że całą i zdrową. Ktoś zauważa krew na łańcuchu wiszącym na bramie. To ich trochę zastanawia i wielce niepokoi. Widzi ogromną dłoń. Coraz większą. Słyszy dziewczęcy śmiech. Słodki i przymilny. Po chwili gnieciony w ogromnych żywych kleszczach, nie ma szans ucieczki. Czuje zapach potu. Dostrzega protezy na dziecięcych zębach. Trzyma go na wysokości swojej twarzy. – Nie widzę twojej radości. Sprawiasz mi przykrość. Pomimo tego, przygotowałam dla ciebie ładne łóżeczko. Chyba je wreszcie zauważyłeś. No powiedz coś. Fajny z ciebie gość. – Kim jesteś? – To cię gówno obchodzi… ojej… przepraszam. Naprawdę. – Cholera jasna. Przywróć mnie do normalnych rozmiarów. Za chwile mi kości połamiesz. – Spoko. Nie będą ci potrzebne. Trzeba było nie grać. Jestem tylko małą dziewczynką. Nie miałam tyle sił, żeby cię zmusić. Mogłeś odejść. – Miałem dziecko zostawić same na cmentarzu? – Patrzyłeś tylko oczami, słuchałeś tylko uchami… – Uszami, jak już. Ludzie z miasteczka, wchodzą na cmentarz. Niewiele widzą. Za dużo drzew. Jedynie z daleka słyszą cichą rozmowę. To ich napawa nadzieją. Jednemu z nich przebiega po nogach wiewiórka. Twarz dziewczynki jest znowu daleko. Obraca go plecami do siebie. Widzi otwartą trumienkę. Rzeczywiście ładna zabawka. Tylko nocnej lampki brakuje. Nawet jasiek leży w głowach. Posłanie większe i większe. W końcu kątem oka dostrzega boczne ściany. Czuje świeży zapach pościeli. Po chwili wieko, z głuchym łoskotem, zatrzaskuje możliwość odwrotu. Wie, że trumna gdzieś niesiona. Odczuwa kołysanie. Trwa to jakiś czas. Nagle ruch ustaje. Po chwili słyszy odgłosy ziemi, stukające o dach. Wie, że raczej stąd nie wyjdzie i nie pozna tajemnicy, kim ona tak naprawdę była. Brakuje mu tchu. Leży ściśle dopasowany do świata, który wybrał. A poza tym, twarzą w dół. Niski sufit dotykający pleców, uniemożliwia obrót i ewentualną próbę oswobodzenia. Dostaje napadu klaustrofobii. Może to i lepiej – myśli sobie. – Szybciej nastąpi koniec. ~~~//~~~ – Dziewczynko! Co tu robisz na cmentarzu? Wszędzie ciebie szukamy. Babcia wiecznie zapłakana. Przecież zaczyna świtać. Masz tu kurteczkę. Na pewno tobie zimno. – Nie jest mi zimno. Naprawdę. Grałam w fajną grę. – Grę? Tu? Jaką? – Ale najpierw przed wejściem wiewiórka mnie ugryzła. Wytarłam rączkę o łańcuch. – Ugryzła? Co jej zrobiłaś? – Nic nie zrobiłam. Podskoczyła i ugryzła. – Musimy iść do lekarza. Może była wściekła. – Może. – Powiedz nam jeszcze, w co grałaś, bo to wszystkich ciekawi. Pan sprzedawca nie wiedział, co tam było. – Ja wiedziałam. – Skąd? – Nie wiem. Chodźcie ze mną. Dziewczynka idzie z przodu. Pozostali z tyłu. Blisko płotu jest mały świeży grobek. – To tu. W śmieszną grę i w pogrzeb. – W co? Klęka przy świeżym grobie, bierze kawałek płaskiego kamienia i zaczyna kopać. Po chwili wyciąga białą trumienkę i zdejmuje wieko. Wewnątrz leży: szmaciana lalka. ~~~//~~~ Po jakimś tam czasie – Tu posterunek policji. Słucham. – Mój mąż zaginął. Błagam, znajdźcie go. Proszę. – Proszę zachować spokój. Podać... – Uspokoić? Czy was tam zupełnie pogięło... ojej przepraszam.
-
1
-
na gałęzi ciepły wiatr wczoraj przysiadł przytulił owoce miłością kołysał jutro powtórzy manewr by nie były same mam pecha jak zwykle w dzisiaj
-
Drabble Zębojadek senior, sterany fachem, umarł na śmierć. Jego syn, też posiadał umiejętność znieczulania. Odwiedzał śpiącego i wchodził do szczęki, by wygryźć zęby z korzeniami. Ojciec starej daty, kultywował zasadę miłosiernych rękawiczek, by nie zakazić jadem z łapek. Ponadto zabezpieczone pazurki, rozróżniały naturalną, od nie. Syn miał we włochatej dupce, dobro ludzkości. Bez odzienia paluszków, czuł zwielokrotnione pożądanie. Mógł więcej, by z nadprogramowej papki, rzeźbić ciasteczka korzenne i sprzedawać Ciałojadkom, jako deser. Lecz kiedyś nie wyczuł sztucznej szczęki, odpornej na znieczulenie. Wściekła babcia, przegryzła intruza na pół. Na szczęście dla siebie, wypluła krwawe szczątki, by nie ulec zadławieniu. Dziadek tylko westchnął.
-
1
-
≈–––?/–––≈ ° ° Prostokątna twarz parapetu. Bęc. Prosto w nos. Pierwsza szkicuje cząstkę, wziętych przestworzy. Bęc. Druga w źrenicę rdzawego oka. Trzecia. Bęc. W zaschniętą kupę po gołębiu. Tysiące w powtórzeniach. Każda gdzie indziej siada. Kap. Kap. Coraz szybciej i więcej. Mini fontanny, spływają poza krawędź. Bębnią rozpryskami deszczobłoków. Tylko blaszanych sisiolków, nie wyrzeźbiono. Na szybie strumienie chaosu. Puk. Puk. Pulsują na zamazanym prześwicie. Drgające wnętrze, mokrego stworzenia, wijące arterie żył. Każda z bąbelkiem na szpicy. Wilgotne pulsacyjki. Bez drogowskazów. W rytm stukania o metalową połać. Puk. Puk. Coraz głośniejszy i szybszy wododzirej. W każdej kropli rozbryzguje, roześmiane dziecko. Za taflą, rozmazane kształty światłowodów, zamglone całunem, wykręcanej chmury. Okalają wszystko. Spływają obraz, parodią przezroczystości. Liście chłoną wodę. Na krótko. Za chwilę inną. Kap. Kap. Stuk puk. W plumplane kółka okrągłych fal zabawa, o kształtach niewyraźnych. A tam strumyczki, niczym foliowe węże, z powtarzalną falą grzbietową. W kałużach zatopione światy, rozjeżdżane kołami samochodów. Rzucane na boki, w radykalnym wytryśnięciu, na przemoczonych pieszych. Przylepione zebry. Mokną obficie, przygniatane cywilizacją. Różnorodne wodospady, szumią deszczoświatem, w innym, zamgleniu widoczne, a w każdej kropli, wiele twarzy deszczu. Szara płynność, maluje migotaniem, lśnienie kostek brukowych. Aż nagle cisza w ozonie. Jedynie słychać słabnące kapanie. To pan cumulus mutant, wyżyma z białego baranka, ostatnie wełniane krople.
-
3
-
Modyfikacja dawnego tekstu Szkoła jak to szkoła, stoi sobie. Nad nią słoneczko z chmurką, na dole podwórko. Oficjalnie zwane boiskiem do wszystkiego. Cała pomalowana na żółto. Niektórzy tubylcy wychodzą z złożenia, że ów kolor jest w pewnym sensie znaczącym symbolem, mówiącym o sposobie nauczania w nieco inny, niekonwencjonalny sposób. Na ścianie obok wejścia, doczepiona niebieska tablica pamiątkowa. Kawałek nieba na zżółkniętej od starości chmurce. Widnieje na niej skromny napis: "Jakiś czas temu, przebywał w tej szkole z nieodżałowaną wizytą, niezapomniany Wieszcz Narodu: DoDup. Niektórych serca do dzisiaj krwawią. Już nas nigdy nie odwiedzi, gdyż musiałby rozwalić drewniane ściany literatury i wygrzebać swoje ciało z czarnoziemu prozy i poezji. A nawet gdyby tego dokonał, to raczej takiego tutaj nie chcemy, gdyż co dopiero szkoła nasza odnowiona i mógłby ściany rozkładem uwalić. Pamięć o tobie DoDupie, będzie wieczna w literkach" Wiele lat wcześniej→Lekcja polskiego. Klasa jak to klasa, pomalowana na znany wszystkim kolor. Żeby dzieciaki miały wrażenie, że przebywają w słoneczku. Na szafach od cholery różnych zabawek, napisów, gazetek szkolnych i oraz innych tego typu obiektów, które mają łączyć, a nie dzielić. I rzeczywiście łączą. Harmider do entej potęgi. Śmigają papierki, zeszyty, ołówki, temperówki, a nawet całe tornistry z przyczepionym uczniem, jeżeli dziecko ma odpowiednią po temu krzepę. A to wszystko tworzy pulsującą całość: wrzasków, wycia, tupania oraz wszelakich innych odgłosów niewiadomego pochodzenia. Nagle ktoś otwiera drzwi… i jakiś czas nikt nie wchodzi, tylko klamką śmiesznie rusza. To pani nauczycielka nią potrząsa, gadając z kimś na korytarzu. To bardzo nie ładnie wprowadzać biedne dzieci w rozterkę. Oj bardzo brzydko i nieelegancko. Nie wiedzą czy przestać, czy jeszcze mogą. Jednak po chwili pani staje w klasie. Grzecznie mówi: – Dzień dobry dzieci. – Dzień dobry pani. – Siadajcie... albo nie, lepiej wstańcie żebyście mogły usiąść z wrażenia. – Proszę pani, nie wiem co mam robić. Jestem taki skrzywiony w pół, że aż mnie kręgosłup boli. Mam stać czy siadać. – No przecież mówię, że macie stać. – My już cały czas stoimy. – No i dobrze. A teraz słuchajcie! Za niecałą godzinę, odwiedzi nas znakomity gość, który przekaże nam... – Ja, ja, wiem. Będą prezenty!! Święty Mikołaj do nas przyjdzie! Huraaaa!! Ale fajowo! – Cisza tam! Odwiedzi nas jeszcze bardziej sławna osoba. – A ja nawet wiem kto! Nasz kolega z innej klasy. Ten co wrzucił petardę do pokoju i przegnał nauczycieli. Proszę pani on jest sławny. To on?! – Jeżeli nawet, to nie on, tylko petarda. Dzieci, o czym wy mówicie. Odwiedzi nas bardzo znany powieściopisarz i poeta,: DoDup. Znacie takiego? – … – No co, nie znacie? – … – A może jednak? – … – To doprawdy smutne. Naprawdę nie znacie? Powinien was wstyd ogarnąć. – Proszę pani, nas ogarnął, ale i tak nie znamy. – No nic. Niedługo poznacie. – A po czym? – Dziecko! Po wszystkim. Toż to on z nami będzie. Jesteście szczęśliwe? – Kiedy dzwonek? – Po jakiemu z wami gadać. Ja o słynnym człowieku, a wy o...o czym? – O dzwonku, proszę pani. – No właśnie. Lecz za nim do nas przyjdzie, poddam waszej rozwadze, kilka fragmentów jego wierszy… – O jejku. Znowu wierszowane smęcenie. Musi być? – Oczywiście dziecko. I nie żadne: smęcenie. Ukulturalni was. A teraz napiszę na tablicy fragment wiersza: „Strumień i las”, a wy mi powiecie, co to wszystko ma znaczyć. Pani bierze kredę i zaczyna pisać. Lecz najpierw ściera tablice gąbką. Rypie przy okazji paznokciem. Wiele dziewczynek zakrywa warkoczykami uszy, a chłopcy nie, bo udają, że im to wisi. Po jakimś czasie widnieją słowa: cudowne głosy ptaków szybują po liściach niczym ręce pianisty po klawiaturze przyrody Cisza jak by ktoś maku w klasie nasiał. Dzieciaki siedzą patrzą i to wszystko. Co to ma być – myślą sobie. – Toż to do niczego nie podobne. Nagle słyszą głos pani: – No kochane dzieci, jak rozumiecie ten fragment wierszyka. Może ty Jasiu coś nam powiesz. – Wstyd mi takie coś omawiać. – Twój wstyd jest nie na miejscu. – Proszę pani. Na miejscu. Widziałam. – No Jasiu – namawia dalej pani. – Okaż odwagę. Mówże wreszcie. Jasiu stoi i tylko oczami przewraca. Spogląda na tekst, jak balon na jeża. Jeszcze nigdy w życiu, nie miał z czymś takim do czynienia. Poezja? Kto to wymyślił? Nie lepiej po ludzku pisać? Porąbało ich, czy co? – podumał jak dorosły pan. No ale musi coś powiedzieć, bo wyjdzie na głupka wśród swoich. A zatem czyta i tłumaczy: – „Cudowne głosy ptaków.” Kogut paskud u sąsiadów, rano pieje i pieje. To wcale nie jest takie cudowne. Mam całą szklankę stoperów a dziadek zębów. – Jasiu, chłopcze, tu nic nie stoi o kogucie. A tym bardziej o zębach. – Przecież kogut to ptak. – Ale nie ma zębów… zresztą nieważne… czytaj dalej i rozważaj… – „Szybują po liściach.” Też kiedyś szybowałem nogą na liściu. Dupa mnie bolała kilka dni. – Ach tak. Pamiętam. Przyniosłeś zwolnienie. Ależ Jasiu, matkości świata, pomyśl bardziej poetycko. – „Niczym ręce pianisty” Kiedyś słyszałem o pianiście, który miał ręce w bandażach, bo mu żona w czasie koncertu, klapą przytrzasnęła, gdy inną przeleciał na bębnach, a on nie zdążył cofnąć. – Jasiu, ty wysil wyobraźnie. Omijasz meritum wiersza. Czy to takie trudne? Widzę niestety, że tak. A może któreś z was, Jasia ukierunkuje, bo Jasiu sobie nie radzi w tej materii. Zuzia, ty przeczytaj ostatnią linijkę i wytłumacz, o co w tym biega. No to Zuzia czyta: – „Po klawiaturze przyrody.” Ja tam proszę pani, wolę taką zwykłą klawiaturę. Mniej na niej drzew, zwierząt i różnych innych śmieci. – No Zuzia, jestem pod wrażeniem. Chociaż trochę rzekłaś poetycko. – Bo nie jestem głupia, jak głupi Jasiu. Wczoraj mnie odwiedził w domu. Ale później nerw go szarpnął i mnie walnął. – Czym dziecko? – Klawiaturą, proszę pani. – Jak widać to ci wyszło na dobre. Podziękuj Jasiowi. – Jeszcze czego. – My też chcemy poczytać poetyckie głupoty – słychać inne zawiedzione głosy. – Cieszy mnie, że chcecie. Oto kolejny fragment z wiersza: „Wiedźmowy czar” Na tablicy pojawia się tekst: coś za jedna z czego spadłaś co tak kukasz z kąta czy odbiła ci klapeczka możliwe że piąta O! – zakrzyknęła dziatwa. – To może być. – Mnie kiedyś mama powiedziała, że mi brakuje piątej klepki, ale ja byłem cwany i ją odnalazłem przed domem. – A widzisz dziecko. Niektórzy do końca życie nie odnajdą. Zresztą sama nie wiem. To teraz proponuje fragmenty dwóch wierszy: „Przeinaczenie” i „Wybór”. Czytajcie uważnie. zawiść usnęła w przyjaźni miłość daleko za nami mózg defektem umysłu odbiciem w obrazie rani ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ w pryzmacie ludzkich cierpień blask światła zwabia ich duszę raj otchłań niepewność pytanie wyzwala pogodzić się muszę Znowu cisza. Tym razem o wiele dłuższa. Nie tylko mak zasiano, ale wszelakie odgłosy schowano do pokoi dźwiękoszczelnych. Nagle głos zabiera pani: – No, kto jest chętny. Co znaczą te słowa. O widzę, że paluszek podniosła Kunegunda. A swoją drogą, co to za imię? Masz je od urodzenia? – Tak proszę pani. – Mniejsza z tym. Co nam powiesz? Jak rozumiesz słowa na tablicy? – Nienawiść udaje przyjaźń, miłość to wnerwia i sobie idzie precz, mózg i umysł po jednych pieniądzach, są w odbiciu obrażone i miłość też by zraniły, ale była przezorna i sobie uciekła, zostawiła ich samych, niech sobie robią co chcą matoły jedne, brzydkie obleśne pokraki, niech ich światłość zwabia, a najlepiej niech polecą do otchłani, skoro wojują z miłością i niech się lepiej z tym pogodzą, to jeszcze mają szansę, głupole jedne... – Kunegundo, wystarczy. Doprawdy ciekawa twoja interpretacja, aczkolwiek... – Ktoś za panią stoi, proszę pani. – Z tyłu? O! Rzeczywiście. Wieszcz DoDup. A Pan tu skąd? Tak znienacka? Oj nie ładnie, tak straszyć ładną kobietę i dzieci. Pana zachowanie powinno być nienaganne, jak na wieszcza przystało, a nie tak nagle… no nie… przepraszam, co ja wygaduję… serdecznie witamy. – Ale ja tu cały czas siedzę. – Jak to cały czas? A gdzie zapytam? – W szafie. – Wieszcz w szafie. Pierwsze słyszę. Mole nie atakowały? – No cóż. Miewam dziwne pomysły. Nie chciałem przeszkadzać. A swoją drogą kochane dzieci jesteście urocze. Te wasze interpretacje… – Nie wszystkie zdążyły kochany Wieszczu, ino: Jasiu, Zuzia i Kunegunda. – Nie szkodzi. Mam wyrobiony pogląd. – Proszę pana! Czy Wieszcz, to to samo co Wesz? – Dziękuję z trafne pytanie dziecko drogie. Czasami rzeczywiście, jestem nawet gorszy od: wszy. Szczególnie jeżeli chodzi o moją twórczość... ale nie tylko. – Ależ co pan mówi. Tak nie przystoi znanej osobistości. Bez przesady z tą samokrytyką. Masz pan innych od tego. A fe!!! Dzieci patrzą ciekawie. Po raz pierwszy w życiu widzą Wieszcza Narodu na żywo. Mogą go sobie pooglądać ze wszystkich stron. Nawet podotykać. Przedtem też innych widzieli, ale tylko na obrazku. Są z lekka zawiedzione. Szczególnie wyglądem. Taki jakiś łachmyta. Żółta koszulka, żółta czapeczka. Ciekawe co jeszcze ma żółte – myślą sobie dzieci, ale to już po cichu. Możecie zadawać pytania. – Czy pan jest obrażalski? – Ja? – To moja koleżanka z sąsiedniej klasy pana nauczy. – Dzięki chłopcze za troskę, ale jestem zmuszony odmówić. – Lubi pan muzykę? Bo ja tak, ale fajową. – Ja też lubię fajową, taką i siaką. – No to my coś panu zaśpiewamy. Chce pan? – Dzieci drogie. Wiem jak śpiewacie. Pan Wieszcz nie ma zapasowych uszu, gdyby mu te, co ma, zwiędły. – Ależ niech śpiewają. Chętnie posłucham. Tym bardziej, że mam dzisiaj urodziny. – No to już na pana odpowiedzialność. Ostrzegałam gdyby co. Chwila, jak to urodziny, które? – Jedyne. – Aha. No to dzieci zaczynajcie. Skoro już musicie, to najlepiej zaśpiewajcie fragment: „Słodkiego torcika” skoro Pan Wieszcz, ma urodziny. Zatykam uszy. trochę życia przeminęło już lecz następne przyjdą dni wszystkie troski stąd niechaj idą w kąt bo ty właśnie święto swoje masz chce ci się żyć chce ci się wyć twoje święto razem z nami dziś – Bardzo ładnie, dzieci kochane. Skąd ja to znam? Ale teraz siku muszę. Specjalnie dla was tak długo wytrzymałem. Ale jeszcze wrócę i z wami trochę pobędę. – Obiecuje pan? – Obiecuję. – Bo po dzwonku nas nie będzie. – Nie rozumiem – pani wtrąca swoje trzy grosze szkolne. – Wieszcz i siku? Takie coś zwykłego? Zuzia, pokaż panu. – Nie musi pokazywać. Sam trafię. Po chwili DoDup wraca. Bardziej uśmiechnięty taki. Ulżyło mu. Siada wygodnie na parapecie otwartego okna, by na dzieci ukochane spozierać, a jednocześnie zaczerpnąć z pięknej okolicy: weny twórczej… i wychyla za bardzo do tyłu swoją poezję, w kierunku prozy, co na dole.
-
w jeziorze zamglona księżyca pełnia nie całkiem widoczna to dzieli jednak
-
2
-
Nawiedzony Szpital
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Wiesław J.K. ↔Tak sobie pomyślałem, że mój komentarz, do tego tekstu, to taki trochę... od czapy, gdyż nie ma w nim, pewnych ważnych kwestii, będących meritum tekstu:)↔Pozdrawiam:) -
Nawiedzony Szpital
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wiesław J.K↔Drugie opowiadanie, jest zupełnie inne i bardzo takie... głębokie. Takie człowiecze. Ciepłe. Poza tym ładnie napisane. Już sam początek... Jam bardzo na tak. Owe sny mówią wiele. W sensie tego, co z nami będzie, gdy nas – tu – nie będzie, to w sumie temat rzeka, która dla każdego, inaczej płynie. A jeśli... to na pewno, każdy odzyska wzrok, chociaż tu był niewidomy. Sądzę, że prawdziwe ujrzymy i o wiele więcej. A sny... to też dziwna sprawa. Widzimy obrazy, bez patrzenia. Może kiedyś będą nagrywarki snów. Koniec opka. też ciekawy... niczym "wirujący drogowskaz"... Pozdrawiam:) -
Drabble Szlachtowanie ciał, nie sprawiało mu jakichkolwiek problemów. Odziedziczył umiejętność po ojcu, który to z racji wieku, zaprzestał w znacznym stopniu, artystycznej działalności. Jednak towar dostarczał, na ile zdrowie pozwalało i nadwątlone wiekiem, siły. Nawet strzępki krwi i kości, odpowiednio zlepione, wykorzystać potrafili. Zarówno syn jak i ojciec, duszę poety w sobie pielęgnowali, przeto w oczach tubylców, byli… dziwni, gdyż rzeźbienie nazywali: szlachtowaniem, ciałami: kawałki drewna, a wiórki: krwią. Wielu mieszkańców osady, zdobiło rzeźbami przydomowe ogródki, a twórcy dzięki temu, nie żyli w nędzy. Aczkolwiek – jeśli wierzyć miejscowej legendzie – ich przodek – a raczej tyłek – też pełen talentu rzeźbiarz, nie był dziwny.
-
Wiesław J.K↔Dzięki:)↔Ano właśnie. Też trafne spostrzeżenie:)↔Pozdrawiam:) *** Konrad Koper↔Dzięki:)↔Dobrze, że jedna szóstak, a nie trzy. Odetchnąłem z ulgą xd. Pozdrawiam:)
-
Wiesław J.K↔Dzięki też za wideo:)↔W pewnym sensie, zapewne nawiązuje. Faktycznie. Lubię taki humor, dlatego tak trudno mi napisać... "poważny horror" bo przeważnie zawsze coś wtrynię, tego typu↔:)) Pozdrawiam:)
-
Matrymonialny problem Kopciuszka
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Corleone 11↔Dzięki po czasie. Albo przegapiłem, albo byłem przekonany, że odpisałem, co w sumie i tak↔mea culpa:))↔No fakt. Zgubiłem siostry, ale przyznam, iż nawet nie byłem tego świadom... pisząc→taki tekst. Nie zawsze dokładnie wiem, co piszę. Bywa, że jakieś pierwsze zdanie mnie napada... a zaś, to już w trakcie, mieszam:)↔Też pozdrawiam serdecznie *~<:~)) -
Nawiedzony Szpital
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wiesław J.K↔Przeczytałem Twoje opowiadanko i to nie takie sobie "opowiadanko" lecz bardziej zakręcone niż moje. Dialogi też po temu. Co z mego punktu widzenia, jest pozytywem. W sumie trudno stwierdzić w takiej fabule i w takim miejscu, co rzeczywiste, a co nie i kto tu bardziej.... i to właśnie na plus. Prawie gotowy scenariusz do filmu. Zakończenie, też dopasowane:)↔Pozdrawiam:)