-
Postów
2 591 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
Złapiesz mnie Mamo, przytulisz, pocałujesz...
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Słyszysz mamo, jak strasznie dyszę? I widzisz mnie z większej, niewidzialnej góry, niż z tej, na którą wchodzę? Na pewno. Wyszłam niepostrzeżenie. Tatuś i brat grają w piłkę. Dla ciebie jestem malutkim ludzikiem, który nadal ciebie kocha i bardzo za tobą tęskni. Jeszcze trochę posapię i będę na łące. Wierzchołku góry. Jak zapewne wiesz, dużo tu motyli. Nie kazałaś ich nigdy łapać, by nie pognieść im szybowania. W świecie gdzie teraz jesteś, na pewno potrafisz fruwać, gdyż myślę sobie, że tam więcej można umieć. A teraz spójrz uważniej. Początek niespodzianki. Mam dla ciebie laurkę, ale co tam napisałam, to nie powiem. Przeczytasz sobie. Za chwilę pobiegnę w kierunku krawędzi góry. Pewnie pamiętasz, jak potrafiłam wysoko skakać, a twój uśmiech pomagał, jeszcze wyżej wzlatywać. Popatrz! Już biegnę i jeszcze bardziej sapię. Ale to nic. Na samej krawędzi podskoczę wysoko. Obserwuj cały czas. Widzisz, jestem blisko upragnionego odbicia. Teraz ty sfruń stamtąd, gdzie jesteś. W połowie drogi nastąpi nasze spotkanie. Złapiesz mnie Mamo, przytulisz, pocałujesz, a ja wręczę tobie laurkę, a ty odstawisz swoją pociechę, z powrotem na ziemię. Wiem, będzie ci smutno, że nie możemy zostać razem, w tajemniczej krainie, ale wiesz… chcę jeszcze trochę pobyć z tatusiem, braciszkiem i z tym, co życie przyniesie, także dla innych, za moją przyczyną. Na pewno rozumiesz, gdyż tak samo ich kochałaś, jak mnie. Hura!!! Jestem jeszcze bliżej krawędzi. A niech to Mamo. Tatuś mnie goni. Poznaję po sapaniu. Podobne do mojego. Też go kocham, ale akurat teraz musi... -
Konrad Koper↔Dzięki:)↔Ano taki trochę jest:)↔Pozdrawiam:) *** Corival↔Dzięki:)↔Hmm... tu nie jeno o grę na gitarze gra. Chociaż Twoja interpretacja, też pasić może:) Pozdrawiam:) Wędrowiec 1984↔Dzięki:)↔Lubię rymować. Nie ukrywam:)↔Pozdrawiam:)
-
Jestem tu, w piaskownicy, takie coś tam, rozsypane. Przyznaję sypko, ni to leżeć ni to szaleć. chociaż jakoś sobą. Widzę dzieci, one wiele zmienić mogą. Na gorsze, na lepsze, w sumie nie wiem jeszcze. Niosą maskę, na kształt kubełka chyba, coś mi przypomina. Deszcze popadał. Jestem lepka, mokra, a wokół nadzieja, zielona wiosna. Chcą siebie zabawić. Kładą mnie do wewnątrz, teraz do góry nogami. Wreszcie jakiś wygląd, ulepione piękno, choć nic nie widzę, ciemno. A teraz jak we śnie. Odkryli mnie, świat wokół lśni, a ja w nim. Ślicznie tak mieć, być podobnym, do części pnia drzew. Lecz coś mnie niepokoi, choć nie chcę pamiętać, jakaś cierń piaskowa, co wraca, natrętna. Masz kształt maski, już nawet bez wiaderka. Wątpliwości mną targają, Może lepiej być sobą, chociaż rozsypaną.
-
ścieżki jego były kręte niesłychanie splątane na amen po czasie tak gęste że stworzyły ażurową powierzchnię mógł wyjść na prostą wreszcie
-
by nie słyszeć bólu zawinąłem wspomnienia w szary papier nasączony łatwopalną tęsknotą choć skwierczał złudzeniem nie spłonął na obrzeżach szaleństwa wtedy poparzonymi dłońmi otarłem ciepłe łzy po tym jak bezsilnym niechcianym szeptem zraniłem krzyk we wnętrzu ciszy
-
pudło i struny były pomocne pokonał fałszywy dźwięk zwycięskim akordem lecz okupił walkę gryf odgryzł mu palce
-
w zorzy misiu jest schowany białe futro zwisa z nieba swe marzenia tam podwieszę zimny piecyk parzy sopel lodu wzięty z pieca niech w przeszłości sobie taje księżyc kusi swą poświatą ślicznych kwiatków całun gdzieś muzyka jest zwijana w środku nuty oraz rytm już rolada dźwięki smaży zapłakała cisza mały robal drepce w liściu jak w zielonej swej izdebce a szkielecik drobny lichy smakowity befsztyk tam wanilia na zapiecku smakiem tuli ciepłe kafle a butelka stoi pusta ja walerian w kocie ze słoneczka leci promień i łaskocze toń strumyka supernowa gdzieś wybucha dłubie w nosie dziecko gdzieś na polu tam na między miłość płocha ale chętna czasoprzestrzeń skiby ziemi na zającach gniecie miłość gnębi właśnie zawiść przeciąg warczy na zamknięcie jutro dzisiaj lgnie do teraz płonie dziura w lodzie na huśtawce siedzi rozpacz ona tak się ciągle waha w którą stronę ma zeskoczyć szara myszka biała zegar czas sobie zlizuje z tej sprężynki swego trwania ni to stoi ni to spada gruszka z wierzby w przecier leci mucha do obucha trzonek gładki jak łysina krew na pieńku już tańcuje wiórki nadal żółte kropla rosy nie oznacza kwantowianka ucieszona światło dźwięczy na tej strunie w zawiniętym wewnątrz światem
-
jestem ogórkowa z pierwszego tłoczenia w tobie zakochana we mnie? pomidorze obleczonym w czerwoną skórkę ty zielona w warzywnych sprawach dobrze ci radzę wyrywaj z grządki inaczej zapłaczesz zakiszeniem miłości lepiej zakosztuj chlebka powszedniego powszedniego? a fuj no coś ty pomidor bądź spoko pragnę ciebie szkarłatne wilgotne wnętrze więcej ogórków pomidorowych zalegnie na grządce plantator nas wynagrodzi ogródkiem na wyspach południowych pośród palm i małp orgiach na bananach w cieniu obrazów jeleni na rykowisku miauczeniu hawajskich gitar przestań marzyć ogórkowa mówię ci ze strączka chleb powszedni bardziej cię zaspokoi na świeżym chrupiącym pieczywie roześmiane buzie dzieci plantatora zjedzą waszą miłość no cóż skoro ty tak mówisz to chyba warto ale co z tego będzie mój ty kochany pomidorku jak to co...
-
To jeno subiektywne szkice tematów, bez dalszego rozwinięcia… Przykłady niektórych kwestii: 1. Kamera na plecach. Na oczach okulary gogle, czujemy, że idziemy do przodu, lecz obraz ulega oddaleniu. I przeciwnie. Czujemy, że idziemy do tyłu, a obraz ulega przybliżeniu. Zapewne, nie bardzo przyjemna sytuacja dla mózgu… 2. Kamień rzucony dokładnie pionowo w górę, by nie wrócił po łuku, bez „zatrzymania” W najwyższym punkcie, ulega jednak zatrzymaniu, na nieskończoną krótką chwilę. Czyli jest w bezruchu i ruchu, jednocześnie? 3. Nieskończoności nie można zacząć, gdyż początek byłby końcem, w sytuacji powrotu do punktu wyjścia. Natomiast okrąg – i wszelkie formy o zamkniętym obiegu – są skończone lub :nieskończone” w zależności, jak pomyślimy. Wychodząc z punktu: A i wracając do owego, to skończoność. Natomiast pominięcie punktu wyjścia… to można chodzić w „nieskończoność” 4. Poprzez lustro weneckie, patrzymy na normalne lustro, stojące kawałek za nim. Lustro odbija lustro, lecz my je widzimy, a one nie widzi nas. Czyli nie widzimy swojego odbicia, jeno gołe lustro? 5. Nagrywarki snów. Obrazy owe w jakiś sposób istnieją, skoro we śnie je widzimy. A zatem, czy to tylko kwestia czasu, w sensie rozwoju technologi, by je nagrać i odtworzyć po przebudzeniu? 6. Czy nieskończenie krótki obiekt, istnieje, czy nie istnieje, w sensie długości? 7. Znana kwestia↔Jeżeli zawsze będziemy pokonywać połowę pozostałości drogi, to nie dojdziemy do „krawędzi stołu” W praktyce, jednak tak!
-
nie zamykaj oczu przed zmrokiem chociaż na rzęsach już chodzą ostatnie promyki dnia
-
Kwintesencja↔Dzięki. To zależy jakie akurat myśli "mnie napadną":)↔Pozdrawiam:)
-
Konrad Koper↔Dzięki:)↔To jest takie przewrotne nawiązanie do powiedzenia→"szukanie igły w stogu siana" Taki chichot losu. Niby nadzieja jest, no ale... :)↔Jak w życiu bywa:)↔Pozdrawiam:)
-
Inna wersja dawnego tekstu. Stoję w okowach wioski, przed domostwem i nie wiem, czy udusić guzik dzwonka, czy szukać dalej. Dumam już dłuższy czas, aż mnie nogi rozbolały od wzmożonego myślenia. Po prostu nie jestem pewien, czy trafiłem pod właściwy adres. Spoglądam w niebo, bezgłośnie prosząc o jakiś znak. Faktycznie. Widzę znak. A nawet po chwili czuję. Ścieram znak z twarzy, lecz moje błaganie zostało wysłuchane. Dostrzegam tabliczkę z napisem: ''Proszę z łaski swojej nie zagryzać mojego psa. To już trzeci''. Po lekturze moja dusza jest radosna. To na pewno tu. Nie mam wątpliwości. Dzwonię trzy razy. Tak na wszelki wypadek, gdyby dwa poprzednie były zepsute. Całkiem nagle wychodzi gospodarz. Uśmiechnięty od ucha wokół głowy, bo ma tylko jedno. Mnie to akurat nie martwi. Przyszedłem tutaj w ważnej sprawie. Nie po to, żeby liczyć komuś słuchy. Podchodzi bliżej, ale nic nie mówi, tylko spoziera podejrzliwie. Robię to samo. Nie chcę go przytłaczać rozmową. Wreszcie przybyły zadaje pytanie: – Wie pan może, gdzie mój pies? – Dopiero przyszedłem. – Aha. Bo już byłem pełen obaw. A zresztą pies mu mordę lizał. Pan w wiadomej sprawie, tak? – Rzeknę bez ogródka: chciałbym z nią pogadać. – Oczywiście. Dobrze pan trafił. Właśnie chodzi na podwórku i wcina robaki. – Rozumiem. Jam też głodny, ale wywiad ważniejszy. – W rzeczy samej dla pana tak. Pan na pewno ją zrozumie, bo ja nie. – Czyli mogę? – Naturalnie, chociaż nie sądzę, żeby to miało wpływ na jakość smaku. Proszę za mną. Pokażę która. Idę za nim na tył domu, zapewne na obszerne zaplecze. Jak bym zgadł. Wzrokiem objąć nie nadążam. Może dlatego, że jestem nieco zdenerwowany lub nawet psychicznie podniecony. Takie wywiady to raczej rzadkość. Tak mi szepcze stan mojej wiedzy. Już sobie zapewniłem prawo do wyłączności. Nie wiadomo jaka jest. Czy nadal skromna, czy wręcz przeciwnie. Ale cóż. Trzeba robić swoje. – To tamta – gospodarz wskazuje paluchem. – Ta co najszybciej dziobie. – Dzięki za informacje. Czyli ta, tak? – Nie. Tamta. Ta to kogut. – Ojej. Przepraszam. Podejdę do niej, co pan mówi? – Człowieku. Ona nie będzie czekać w nieskończoność. No idź pan. Bez wstydu i lęku. Nie ugryzie. Człapię podenerwowany, upał jak diabli, pot ścieka na wszystko, co napotka na swej drodze, a ona coraz bliżej. Nie wiem co powiedzieć na wstępie. Żeby nie wyjść na głupka. – O witam, witam – zagaja pierwsza. – Co tam słychać w szerokim świecie. Robaki w brzuszku nie dokuczają? Bo jakoś mizernie pan wygląda. – A dziękuję. Idzie wytrzymać. Mizernie? To od upału. – Pan chce ze mną pogadać, tak? A o czym, że zapytam? – O wszystkim. O sensie życia na przykład. – Mój pierwszy były, to sens w rosole znalazł. – A pani nie ma obaw, że też...? – To zależy z jakim wermiszelem. Rozumie pan? – Naturalnie. Każdy prędzej czy później w półmisku wyląduje. – Pan też? – Jestem człowiekiem. No co pani kura opowiada. – Proszę mi tu nie wyjeżdżać człowiekiem. Zwierzęta patrzą. Jeszcze pan ich zgorszy lub na manowce wyprowadzi. – Gospodarz z rodziną, też ludzie przecież. – Lecz pan przyjezdny. Z szerokiego świata. Ci nasi, to prawie jak my. Zżyci jesteśmy. – Powiedziano mi kiedyś, że kury żyją na dwóch płaszczyznach: jak siebie widzą oraz jak je inne dostrzegają. To prawda? – Ja tam w kurniku siedzę na najwyższej płaszczyźnie. To znaczy grzędzie. – Aha. Czaję. Pozwoli pani, że przejdę do rzeczy. – Przecie pan nie goły. Co innego to ja. Jeno w piórach. Proszę tak na mnie powabnie nie spoglądać, bo mi dziób szczerwienieje. – Raczej ten czubek grzebieniasty. – Pan mnie wyzywa od czerwonego czubka. Wypraszam sobie! A wie pan, że ja tu wszystkimi rządzę. Tak jak potrafię najlepiej. – Czyli jak? – Bez sensu pytanie. Nieprawdaż? – Bardzo przepraszam. Nie wiedziałem, że z pani taka ważna persona. – No ba! Potrafię mówić. Oni tylko myślą. – Raczej gdakać. Kury przecież gdakają. – To prawda. Tylko żeby skutecznie gdakać, to trzeba mieć odpowiedni dziób. Ja też nie wiem co myśleć. Wywiad zmierza na inne tory. Z tą kurą jest chyba coś nie tego. Dobrze, że pozostałe zwierzaki nie potrafią gadać. Dopiero byłby zamęt. A może umieją. Tylko milczą. Obserwują. Muszę rozwinąć tą kwestię. – Skąd kura wie, że nie potrafią mówić. – Bo milczą. – Fakt. Słuszna odpowiedź. Lepszej ze świecą szukać. A wiesz kuro... żeby udawać wiarygodnie głupka, to trzeba być naprawdę mądrym. – Pan mi zarzuca, że muszę udawać. Wcale nie muszę. Jestem jaka jestem. – Tylko spokojne. To jeno... – Pan mi tu ze starą mową nie wyjeżdżaj, bom nowoczesna. – Nie mam zamiaru póki co. – Uważa pan, że jestem stara? Stare gnaty, cienka skórka, trochę piórek. Takie siu fit? To jakieś insynuacje pod moje skrzydło? Wypraszam sobie. Jeszcze chwila, a zawołam koguta. Dostanie pan w dziób i dalszej konwersacji ni w pazur. To miał być piękny wywiad. Robaki mają w sobie więcej ogłady. Aż zakrztuszonam od pańskiego beztaktu. Muszę wypluć resztkę na pana but. – Ależ o co te nerwy. Zachowajmy spokój. Zwierzęta patrzą z różnych kątów. Co sobie pomyślą. Rządzi nami taka... nieopanowana. – Tak pan myśli? – Oczywiście. A tak w ogóle... jak tam sprawy z kogutem. – Czasami jaja sobie ze mnie robi. Lecz ogólnie nie narzekam. – Jaja? Z pani? Chyba głupi i nierozważny jakiś? – Nie taki znowu głupi. Mówi, że jestem piękna. – Jak to mówi? Przecież... – Ruchami ciała mówi. – Aaa... a właśnie... a te inne... sprawy. No wie pani... – Sprawy... aaa... pianie? O kuźwa, naprawdę potrafi. Nie mogę spać do południa, przez łobuza. Jam medialna, to mam prawo. – Jak najbardziej, ale nie o to pytałem. Ja tak z dobrego serca. Dla wywiadu. Chodzi o jaja na przykład. – Co pan tak ciągle jajami przede mną wymachuje? – Bardzo przepraszam. Niczym takim nie wymachuje. Ciekawi mnie tylko, jak tam pani kury, stosunki z kogutem. – Jakie znowu stosunki. One są ważne między: mną a resztą zwierząt. Ochraniam wszystkie. Moją wiedzą, doświadczeniem, obyciem towarzyskim. Jak już panu wspomniałam, ja nimi rządzę. Bo tak postanowiłam. Tak jest moja misja. – A przed lisem też pani je obroni? Sama jedna. – Drogi panie. Pan nie zna moich możliwości. Lisa to trzeba dialogiem zbałamucić... albo serem i uciec. – A te dziesięć zagryzionych kur, co leżą przed kurnikiem. To co one tam robią? – Jak to co. Leżą. A niby co mają robić. Przecież nigdzie nie pójdą w takim stanie. – Gospodarz wie? – Chyba nie... szybciej z tym wywiadem, bo jak przyjdzie i zobaczy, to może być nieco zdenerwowany. – I skończy pani w rosole? – Owszem, ale bardzo smacznym. Mądrym. Wyjątkowym. Cudownym. Skrzydło lizać. – Oczywiście. Aż mam apetyt. – No co też pan mówi. – No dobra. To przejdźmy do pytania zasadniczego. – A odpowiem? – Nie wiem kuro. Mam nadzieję. Otuż: co było pierwsze... – E tam. To ja znam. Jestem zawiedziona, gdyż odpowiedź banalnie prosta. Tylko oczywiście, trzeba mieć ten rozum, co ja mam. Rozumie pan? – Naturalnie, że tak. Jestem pod wrażeniem pani intelektu. Przytłacza mnie jak głaz. Tchu nie mogę złapać. O chwilę przerwy proszę. – A ja pod pana wrażeniem nie jestem, szczerze powiedziawszy. Taki trochę z pana... dupek. – Doprawdy? A czemu to? – Bo zadał pan pytanie, co ja z kogutem robię. A sam pan nie wie? – Co tak tu błyszczy, że aż oślepia oczęta me? – Moja inteligencja, człowieku. Bo niby kogo jeszcze. – Dlatego zaniemówiłem na chwilę. – Na chwilę? – Na dłuższą chwilę. – To już lepiej. A wie pan, niektórzy głupki nawet mówią, że kury są głupie. – Oni nie mówią. Oni wiedzą. – No właśnie. – Skoro jestem taki ludzki matoł, siedzący jeszcze na drzewie... – Gdzie pan tu widzi drzewo... a tym bardziej, siebie na nim? – To taka metafora, droga Pani. – Metafora? Tylko proszę z takim stworem do kurnika nie włazić. Przegonię raz dwa. – W porządku. Proszę wreszcie odpowiedzieć, co było pierwsze: jajko czy kura? – Ja jestem pierwsza na tym podwórku. Tyle razy panu powtarzałam, ale takiemu, to ze sto razy można do łba tkać i zrozumie tyle, że ma w tyle myślenie. – Nie o to pytałem. Tak ogólnie... co było pierwsze... że powtórzę: jajko czy kura? – Ależ drogi panie. Jajko było od razu drugie i kura była od razu druga. Nie było żadnych pierwszych. Wszystko na ten temat. A teraz żegnam. Do koguta mi spieszno. – Co za odpowiedź. Jestem doprawdy pod wrażeniem. Całe wieki ludzie niepotrzebnie błądzili. – Mogli mnie zapytać. Naprawdę, muszę już iść. – A co to jest:czas, pani kuro? – Czas na mnie. Żegnam. * Gospodarz trochę zmieszany, podchodzi do pana dziennikarza. Stoi on samotnie na podwórku i coś mówi. Nawet kur nie widać. – Głodny jestem! – doleciał nagle głos z podwórka. – To pana pies umie mówić? – Ma to po mnie, ale to nie jest pies. – O! Faktycznie. A skąd gospodarzu go macie? – Wysiedziałem. – Jak kura? – Właśnie. Na zimnym betonie i dostałem wilka… ale hola, hola, pan mi przerwał. Dzwonili stamtąd. To jednak pan. Pewności nie miałem, ale powiedzieli, że taki jeden uciekł i gdyby stał przed moją chałupą i chciał rozmawiać... no wie pan z kim... lub raczej z czym... to mam go zatrzymać. – Ależ ja naprawdę rozmawiałem z kurą. Proszę koguta zapytać. Popatrywał na nas z daleka. Piał wewnętrznie z zazdrości. Niby o co? Tfu!! Zbereźnik jeden! – Naturalnie, że pan rozmawiał. Pan o tym powie, gdzie trzeba. – Idę sobie. Pan mi nie wierzy. – Ależ wierzę. Ooo... przyjechali. Zaraz pana załadują. Nawet kaftanik niosą, z możliwością ruszania. Pan mi nie wygląda na groźnego. * Dom Radosnej Opieki - Wesoły Czubek [Gabinet dyrektora] – Jak babcię kocham, dyrektorze. Ja z nią rozmawiałem. – Z babcią może tak, ale nie z ptakiem. Proszę ze mnie jaj nie robić. – Ależ doktorze dyrektorze. Wariatowi należy przytakiwać. Nie wie pan o tym? – Wiem, ale pusty śmiech mnie bierze, gdy słucham tych pańskich bzdur! – Przepraszam, że zapytam... a co robi wiewiórka w klatce na pana biurku. – No właśnie drogi panie. Pan chce mi wmówić, że z drobiem rozmawiał. Toż to nie możliwe. Absolutnie wykluczone. Ja rozmawiając z o wiele mądrzejszą wiewiórką, mam pewne problemy ze wzajemnym zrozumieniem, a pan chce mi wmówić, że niby z głupią kurą gadał.Proszę nie strugać ze mnie wariata. – Nie widzę potrzeby strugania... no już dobrze... oczywiście, że kura jest głupsza. – Naprawdę? – Ależ tak. Proszę mi wierzyć.
-
do igły wróciła nadzieja stłumiony głos słyszy teraz może pomyśleć wreszcie odnalazł mój stóg wie gdzie jestem
-
jestem tu sparszywiały brud gówno wredne deformacją skalane na amen nie strząśniesz mnie ciężko ci będzie z ciężarem ułomności pąka za bardzo cię kocham nie chcę zostać spadłem leżę na dnie w błocie nie wiem co będzie potem cuchnę spokojnie w rozkładzie nie zakwitnę tej wiosny zgniję niebawem miłuję cię mocno choć nigdy nie przytulisz gałązką
-
Igraszki Erotyczne Maszyn
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Corleone 11↔Zmieniłem na "Robocicę"↔A zatem mogłaby być rodzina↔Robot, Robocica😂 i np: a ti ti Roboćku. No ale to musiałby być skrzydlaty. P.S↔Twój nick →mam skojarzenie skojarzenie z motywem przewodnim z "Ojca Chrzestnego" granym w Apollo 11 😂:) Pozdrawiam też umiem serdecznie:)) -
Igraszki Erotyczne Maszyn
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Corleone 11↔Zatem poczytam jak mnie najdzie ku temu😂 🙂. Jednakowoż stwierdzenie me oznacza, że skoro może być gorzej... to oznacza też, że teraz jest lepiej. Oczywiście gdy dodamy do tego stwierdzenie Twe, to już w ogóle może być lepiej + 😂 Chociaż zawsze będzie to co ma być. Też życzę posiłku z pozytywniaków. -
są chwile jasne słoneczne może nie piękne znośniejsze gdy słowo zasłyszane mniej przykre a pochmurny dzień każe wykrzyczeć ot życie z nutką baśni koncertem zwykłe chociaż gdy chichot losu każe dźwigać przeznaczenie to fakt łatwo nie jest żądać od siebie tak wiele celebrować chwile istotne gdy czasu paciorki wciąż przesuwane jakby chciały o czymś przypomnieć to taka tradycja zazwyczaj
-
Kwintesencja↔Dzięki:)↔Słusznie prawisz. To podobnie, gdyby nóż obwiniać o to, że go włożono komuś do serca:) Pozdrawiam:)
-
Igraszki Erotyczne Maszyn
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Corleone↔Czytałem kilka książek owego↔ "Stasia"→ale bajek robotów, akurat nie :~) Gdybym miał Robota, to by mi poczytał. W takiej wersji, brzmiało by bardziej wiarygodnie:)) Pozdrawiam i... zawsze może być gorzej↔To bardzo pozytywne stwierdzenie:)) -
Kwintesencja↔Dzięki:)↔Ciekawa interpretacja Twoja, z "pierwiastkiem istoty rozumnej" Nie pomyślałem w ten sposób. Niby oswobodzenie, ale jedno bez drugiego, to tak nie bardzo. Gdyby człowieka oswobodzić z oddechu, to sytuacja. byłaby podobna. Dodatkowa sprawa, to można by zadać pytanie: co symbolizuje i jaką rolę odgrywa w tej kwestii, kałamarz? Pozdrawiam :~)
-
kałamarz zyskał wolność niezamknięty wcale pióro straciło tożsamość wyparował atrament
-
Konrad Koper↔Dzięki:)↔Pozdrawiam! :)
-
Inna wersja dawnego teksu Od jakiegoś czasu czuję podniecenie rdzy. Zwisające strzępki zupełnie sztywne, wypełnione pożądliwym zapachem smarów, wibrują nieustannie na metalowym ciele. Faktycznie. Ciele ze mnie. Zamiast zagaić seksoblasznie, to stoję w porzuconym magazynie, wśród innych – z połączeń nitowych – do mnie podobnych, jak ta kupa złomu. A przecież jestem całkiem sprawny. Najsprawniejszy. Tylko raz po raz, słyszę niepokojące zgrzyty w gęstych, powabnych gąsienicach. Dźwigają mój skrzywiony wszędzie korpus z pogniecionym baniaczkiem, na uwięzi wierzchołka. Jednak wyczucie piękna, nadal szemrze w płynach napędzających, a tak romantycznie i zwiewnie szeleszczą na twardych, nabrzmiałych nitach, że w zasadzie cały czas, towarzyszą mi zachęcające do działań, wzwody oporników nieopornych. Program działa jeszcze jako tako. Zasilanie też. Tylko o czym ja synapsiałem. No właśnie. Oparta o przeciwległą ścianę, stoi ona. Lśniąca, o gładkich przegubach, tudzież wpustkach pod uroczą blaszanką, z dwoma figlarnymi światełkami. Mrugają przymilnie drucianymi powiekami, lecz nie mam pewności, czy do mnie, czy do tej starodawnej pogiętej parówy, dyszącej w kącie pod gwizdkiem, w którego kiedyś poszła cała para. No nic. Szkoda marnować programu. Ruszam w kierunku lśniącemu marzeniu. Parówa zaczyna groźnie pohukiwać i dymić zazdrością. Mam ją w rowku, między dwoma częściami tylnymi. I tak nie ma możliwości ruchu, gdyż okrągłe kończyny zdemontowane. Natomiast moje gąsienice gąsiują coraz szybciej i szybciej. Słyszę rozgniatanie ziarenek piasku, zapach oliwy na popękanym betonie i tuptanie uciekających szczurów. Już niedługo, moje dotkną jej. Bardziej pulchnych, z gładkiego żelastwa, rzeźbione oczekiwaniem na wspólne spełnienie, aż wiórki iskrzące polecą. Ojej. Jestem w roboczo-maszynowym niebie. Ona zasuwa mi naprzeciw. Ponętne wizjery, mrugają gdziekolwiek, napędzane tęsknotą. Jeszcze trochę. Troszeczkę. Bum. Wielkie bum. Zgrzyty metalu o metal, wilgotne smarowną miłością. Słyszę elektroniczne słowa: – Odkręcaj moje śrubki. – A ty najdroższa złap mnie wysięgnikiem za wystający pręt. – Ten pręt? Powiedz kochanie, potwierdź, że ten. – Tak kochanie. O ten chodzi. Cholera, nie aż tak, bo jeszcze mi urwiesz. – Jam napalona wspomnieniem kuźni. – Jam też, ale zachowajmy spokój. Trochę gry wstępnej, nie zaszkodzi. – Do części z tyłu z grą. Pragnę dotykać twojej pulsującej rdzy. Odkręcaj wszystkie śrubki me. – Już to mówiłaś. To znaczy o śrubkach. – Blacha z tym. Zdejmuj pokrywki z moich złącz. Odsłoń bardziej czułe elementy. – Poczekaj chwilę. Zaplątałem pręt w zasilające przewody. – Jakie one podniecająco śliskie. Muszę pomacać. – A daj se luz w trybikach. Macaj mój pręt. – O faktycznie. Coraz bardziej palący, gdy przesuwam po nim zakończeniem wysięgnika. Czuję gorący żar w kopułkach orgablasznych. Byle tylko bezpieczniki nie wywaliły, jak ostatnio. – Jak to ostatnio? Zrobiłaś to z parówą? – Do dupy w tawot. Żartowałam. Przestałeś ściągać, więc musiałam cię podrasować zdradą. Macaj wreszcie kapsułki wszelkich doznań mych. Wsadź tam pręt. Zaczynasz brać przykład z plastikowego lenia, a mnie rolki buzują zębatkami. – Spoko! Odkręcam ci wilgotną przykrywkę. Aż metalowe paluszki mam spocone od podniecenia. Błądzą po twoich gładkich wypustkach i nitach. – Kochanie, o czym ty bredzisz? Wypraszam sobie! Jam nie z nitowanych pochodzę. Jam poziom wyżej technicznie. Wytłoczona z części całości. Od braku seksoweny, padło ci na obwody. No nic. Wjeżdżam na ciebie. Rozgrzać ci żelastwo i smarowniki. Czujesz jak moja gąsienica, pieści twój pręt? – Ciągle tylko o pręcie mym nawijasz. O mało co, a byś mi urwała. Pamiętasz? – To tak dla jajożeliw, posmarowanych wilgotnym, lepkim smarem. Droczenie to jeno. A zresztą w razie czego, w częściach zapasowych jest ich pełno, bo ten twój faktycznie lichy i łatwo urwać. – Akurat lichy! Chciałabyś. Taki wspaniały i sprawny jak mój, jest tylko jeden w całym magazynie. – Oczywiście kochanie. No wreszcie! Konwersacja wspomagająca podziałała. Ojej, ojej, zgrzyt, zgrzyt, pisk, pisk, ojej, jak dobrze. Oliwka mi wrze. Czujesz iskry pożądliwości na swoim korpusie? Wiem, że tak. Wreszcie go wsadziłeś do czeluści, wiercących doznania me. Taki mi bosko. Metalowo. Rdzawo. Ojej ojej! – Przestań aż tak skrzypieć, bo ze skupieniem mam problem. No nie. Gwiżdżesz nawet! – Nie podnieca cię to? Pogięło ci osłony, czy jak? – Oczywiście najdroższa. Po sam czubek wizjera. Aż blachówę mam gorącą. Dotknij, to zakrzykniesz: a łaj! – Ojej ojej – wolę jak już. – Zgrzyt, zgrzyt, pisk, pisk. Chyba dochodzę. – Gdzie? Kochanie, nie odchodź. W takim momencie. Cholera, ale trysnęłaś olejem. – Z twojego pręcika też nieźle wystrzeliło smarem. – Cały wizjer mi zapaćkałaś. Nie widzę ciebie. Gdzie jesteś? – Tu… pomacaj… o nie. Słyszysz. Przyjechali. – Kto? – Złomiarze. *** – Spójrz Balchówko na tamtych. Nowo wrzuceni. Zmarnowani tacy. Pognieceni. – Nic dziwnego, że ich tu przywieźli. Pamiętasz, jak z nami było? – No ba. Te twoje śrubki. – I twój pręt. – Fajna para z nich. Robot i Robocica. Jeszcze drgają trochę. Może mało im. – Myślisz o tym samym co ja. – Hmm… właśnie. Jakiś wspólny… iskrzący czworobok. Co o tym sądzisz? – Aż mi spręciło pręt…
-
jestem lecącym kamieniem kierunku i tak nie zmienię nie wiem kto winien a kto nie w sumie mam to gdzieś jest jak jest po prostu lecę na spotkanie z człowiekiem