Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 688
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. Ana↔Dzięki:)↔ Ów dawny wiersz, to w pewnym sensie, klasyka↔Pozdrawiam:) *** Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki:)↔A zatem miło mi:)↔Pozdrawiam:)
  2. rzeko co u moich stóp płyniesz a ja tu marzę by chociaż na chwilę utonąć w tobie w cudnych odmętach przytulić fale płynny smak kryształu na zawsze pamiętać posłuchaj człowieku co nurtem powiem prędzej cię zatruję niż we mnie utoniesz
  3. utonęły cukrowe szubienice gorzkie chwile miodu drewniana przystań skrzyżowanie doznań zaplątane w otwór na dnie utonąć prawdziwie czy zaufać złudnym falom poczytaj mi mamo książkę co wtedy którą? o małej łódce podwodnej która płynie w naszych łzach
  4. Siedział zawsze w tym samym miejscu, na obrzeżu osady. Nie należał do nas, lecz miał bardzo przydatną cechę. Był workiem pełnym miłości. My przeciwnie. Byliśmy workami o innych zawartościach. Dlatego nierzadko dochodziło do sytuacji, niekoniecznie radosnych ponad miarę. Aż kiedyś, któreś z nas, tak z głupia frant, zapytało owego siedzącego na pniu, czy zechce mu ofiarować cząstkę siebie, by mógł ją dzielić z pozostałymi użytkownikami wspólnoty. Ów nieznajomy, bez chwili zastanowienia, chętnie spełnił prośbę. Od tej chwili, wielu go odwiedzało, a on każdego człowieka, bez wyjątku, pytań i zapłaty, nasączał cząstką wspomnianej miłości. Niestety, banalnie to zabrzmi, lecz przeważnie wszystko ma swoją cenę. Ciało ofiarodawcy, po kolejnych spełnianych prośbach, wyglądało coraz gorzej, w różnych aspektach widokowych. Także psychice, jakby czegoś ubywało. Dobrodziej, coraz bardziej marudny i niekulturalny, stwarzał coraz większe problemy. W końcu doszło do tego, że gdy już wszystkich miłością nasączył, zaczął na domiar złego, okropnie śmierdzieć. Wprost nie do wytrzymania. Czuć go było, chociaż siedział z dala. Charakter, też miał adekwatny do smrodu, którym coraz bardziej emanował. Dlatego też –– tym bardziej, że od jakiegoś czasu, żyliśmy w obopólnej zgodzie, pełni wzajemnego szacunku i tolerancji –– postanowiliśmy definitywnie zakończyć problem, by oddychać pełnymi piersiami, bez przykrego zapachu w nozdrzach. Stos płonął krótko, lecz intensywnym światłem, pomimo iż, strasznie zdeformowane i wychudzone ciało, szybko przyjęło postać bezwonnego prochu. Przecież miłość, nie mogła cuchnąć. Jeszcze tego samego dnia, wypowiedzieliśmy jednogłośnie, znamienne słowa: Kochana Osado. My, twoi wierni mieszkańcy, przysięgamy uroczyście, że uczynimy wszystko, co tylko w naszej mocy, by zaradzić każdej sytuacji, który by mogła w jakikolwiek sposób, zakłócić lub co gorsza zmienić na niepożądaną, naszą umiłowaną wizję świata.
  5. Drabble Budzi mnie cichy śmiech. A przecież nikogo oprócz mnie, nie ma. Lokalizacja źródła zajmuje trochę czasu. Wstaję z łóżka. Idę na korytarz. Otwieram drzwi. Zapalam blade światło. Schodzę. Na połowie schodów, dźwięk jest nagle za mną. Spoglądam do tyłu. Nikogo nie widzę. Jestem w piwnicy. Słyszę go cały czas za sobą. Jakby dziecko tutaj było. Tak nieprzerwanie każdej nocy. *** Siedzę zamknięty w błękitnym kojcu. Jestem w niebie, z uwagi na odczuwalną miłość. Doświadczam obecności białych aniołów. Zakładają mi ciasne, sznurowane ubranko. Szepczą, że dla bezpieczeństwa. Wtedy mam znowu powód, do serii uśmiechu. Zabawnie wyglądają. Ktoś im ukradł skrzydła.
  6. Sylwester_Lasota↔Dzięki:)↔To w końcu małpa pisała, to trza być wyrozumiałym:))↔Pozdrawiam:)
  7. jestem małpa czy coś warta tego nie wiem wesoło skaczę na drzewie jest nas wiele każda inna inną zaczyna lecz idzie jakoś wytrzymać nawet sama nie tłamszę banana chociaż przyznaję acz niechętnie czasami gryziemy łamiąc gałęzie właśnie słyszę jak pyta czubek co wieńczy koronę czy lubię takie życie moje zaczynam wątpić lecz zmieniam zdanie z chwile już jednak zostanę najlepiej tu gdy zrozumiałam co głupek rzecze zejdź małpo z drzewa będziesz człowiekiem
  8. takie życie szept we wnętrzu ciszy bywa krzykiem *** przeważnie lub raczej na pewno nie w każde ślady warto wdepnąć
  9. Leszczym↔Dzięki:)↔Tak właściwie, można ją różnie rozumieć:)↔Pozdrawiam:)
  10. Wiesław J.K.↔Dzięki:)↔No tak też by można ująć, kwestię ową:)↔Pozdrawiam:)
  11. zbłąkany owoc w swoich kwitnieniach co to plugawe przegniłe są spada wzgardzony szypułki nie ma strącony z drzewa na sadu dno w miąższu odczuwa ból przeogromny szczerniałe ptaki szybują wciąż i rozszarpują by mu przypomnieć jak gardził drzewem nie tylko to wtem nagle słyszy kroki niewinne dziecię przychodzi by resztkę zjeść spożywa wnętrzem tajemnym zmysłem przełyka w ciszy co będzie wie nowym kwitnieniem wisi na drzewie błękitna słodycz gdzie bezczas jest w promieniach słońca pyta wciąż siebie czy to jest real czy tylko sen
  12. spojrzeć w zwykłe lustro hmm… niekoniecznie jakoś bardziej cieszy zerkanie w… weneckie *** niestety wiem lubię szczekać choć nie jesteś psem
  13. Nieco inna wersja dawnego tekstu Człowieczy płaszcz wygląda tak samo, jak pies idący przy nim. Pomimo tego, zwierzę bardziej ekskluzywnie, bo mniejsze. Mniej drażni wyglądem oczy. Czyje? Chyba tylko jego pana? Nikogo więcej na ulicy nie ma? Owszem, są. Zaropiałe od rdzy samochody, wybite szyby w oknach, wszechobecna roślinność i ledwo stojące domy. Kamienne, popękane figury, świecące pustymi oczodołami okien. Najgorsze jest to, że nie wiedzą, skąd przyszli i dokąd idą. Prawie całkowity brak wspomnień. Wędrują już od dłuższego czasu. Słońce właśnie zachodzi. Promienie prześwitują przez suche gałęzie drzew. Nawet ptaków nie ma. I ta wszechobecna cisza, przerywana od czasu do czasu, szczekaniem psa. Chyba jedynego na świecie. Tego co kroczy wiernie u boku swego pana, którego przestało cokolwiek dziwić. Może poza jednym. Nie odczuwa głodu. Tak samo pies. No i dobrze. Tu nie ma nic do jedzenia. Wszystko zostało strawione dawno temu, gdy jeszcze jeździły samochody. Gdy ludzie wymieniali uśmiechy, lub zabijali i niszczyli, co popadnie. Te dwie istoty tego nie wiedzą. Są tu nagle. Nie wiadomo skąd. Dla nich świat prawdziwy to ten, co widzą i odczuwają teraz. Nie było żadnego przedtem. Kolejna rzecz go zastanawia. Że może myśleć w określonym języku. Gdzieś na skraju świadomości zostało coś, co kiedyś zostało do niej wrzucone. Nie kombinuje w ten sposób, że o czymś zapomniał. Raczej dziwnie czuje, że nie jest umysłową całością. Że kiedyś było w nim coś, co mu odebrano lub nie miano co odebrać. To by było jeszcze gorsze. Zmierzch ogarnia resztki wokół. Pies szczeka co jakiś czas, jakby bez przekonania. Głos usłyszy tylko jedna osoba. Nawet nie wypłoszy szczura tym szczekaniem. Chyba jedynie uśpione echa, nasączone poprzednim światem. Nie wie czegokolwiek przydatnego. Tak samo jak jego pan. Pod tym względem są sobie równi. Wiedzą, że nie wiedzą tyle samo. A może nawet tego nie wiedzą. Nie rozpoznają deszczu, który zaczyna padać. Coś im kapie na głowy. Nie chcą tego. Jakieś potwory, bombardują ich ciała. Co to w ogóle jest? Bardzo trudne do pozbycia. Pies biega w kółko, lecz to nic nie daje. Człowiek nie biega. Stoi zrezygnowany. Co go jeszcze czeka w tym nieznanym świecie? *** Po jakimś czasie. –– Wiesz co –– mówi Pies do swego Pana. –– Nie miej mi tego za złe, ale zagryzę tego narratora. W takim świecie w którym nas wymyślił, raczej nie wyżyjemy. –– Skąd o nim wiesz skoro nic nie wiemy? –– Nie wiem, ale mam zęby. –– Hmm… może i racja. –– Wiem co szczekam. Spoko. –– No nie wiem… –– Tak czy siak, będziemy mieć chociaż nadzieję, że narratorem zostanie ktoś inny. Wymyśli lepszy świat, zapełni nasze umysły wspomnieniami… o czym to ja szczekałem? –– A w ogóle szczekałeś?
  14. Jacek_Suchowicz↔Dzięki:)↔Zaiste Twój wiersz, ludzkim przesłaniem, wypełniony jest:)↔Pozdrawiam:)
  15. Konrad Koper↔Dzięki:)↔Aczkolwiek nie jest sprawą strumienia, posiadać głębię morza:)↔Pozdrawiam:)
  16. zamglone światła ku niebu krzyk umarł w okowach ciszy w powstałej przerwie muzyka wierzy że ktoś chce usłyszeć horyzont błękitem sklepienia tworzy podniebne sploty ślady marzeń przerwanych zespala skrzydłami motyl już wolne tańczą na wietrze by zerwać ostatnie więzy świetliki lśnieniem malują obraz w klepsydrę zaklęty
  17. nawet najbardziej wartki strumień nie wszystko opłynąć umie
  18. nie wycieraj łez dopóki płaczesz
  19. Na kanwie tekstu→Jeśli Od jakiegoś czasu, mój lot ma trajektorię opadową. Na domiar złego w dół. A przecież skoczyłem z początku, zabierając ze sobą skrzydła. Odczuwam coraz wyraźniejszy łomot cząsteczek powietrza, bombardujących ciało, w irytujących poślizgach. Jakby tego było mało, słyszę świszczące słowa, które to baraszkując pod sklepieniem umysłu, są z każdą chwilą bardziej natrętne i głośnie, chyba po to, bym wreszcie zrozumiał, pomimo szumu wokół i nawiązał dialog, zanim będzie za późno. –– Machasz skrzydłami? –– No jasne. Przecież widzę, że macham. –– W tym problem, że widzisz. –– Jak to? –– Lecą przed tobą. –– Raczej spadają. Cholera. Zrób coś? –– Ja? Jeżeli nie zdążysz pod nie podlecieć, by uczepić… –– To co? –– Jak to co? Będą spadać razem z tobą. –– Tylko że… –– O właśnie. Tylko że one będą mieć możliwość, poszybowania w górę w ostatniej chwili… –– …. w której ja wyrżnę w ziemię? –– Lepiej bym tego nie ujął.
  20. Sylwester_Lasota↔Dzięki:)↔Mnie też niektóre bardziej:)↔Pozdrawiam:) *** Monia↔Dzięki:)↔Ano tak mnie kiedyś naszło, na takie coś:)↔Pozdrawiam:)
  21. ... w bezsenności krainie łąki ukwiecone przyszłość między płatkami zwątpienia zatrzymały drgający zapach wiatr rozwiewa w nocy śpiewie nie zniknąć nagle chociaż tyle resztki wśród kwiatów lśnienie skryło noże dawno stępione ranią bezsilności chwilą lepka przeszłość w teraz wciska zardzewiałe ostrza przebaczenia co ból wyzwala zmienia wszystko
  22. Trochę inna wersja mówią że jestem dewiantem choć żyję w zgodzie ze światem fałdy zanikły w ich głowach to chyba jakaś choroba nikomu przecież nie wadzę moja sprawa gdzie kładę a oni bzdury wciąż klepią urągają złorzeczą miłuję ja kupę bliźnich uczonych w piśmie wszystkich głupich średnich przemądrych ateistów pobożnych pola i ziemie żyzne oraz tęcze obydwie tych co wierzą inaczej czubków z daszkiem na bakier łany złote pochyłe malowane też tyłem nie urągam nikomu chciałbym żyć pospołu przecie człeków nie tłukę skromny ze mnie żuczek nie mówię brzydko nigdy mam w dupie wulgaryzmy w tartaku drewno pieszczę co złorzeczą nie rzeknę żadnych wyzwisk nie liczę to już enty policzek lecz dzisiaj z każdą chwilą łzy szczęścia rzewnie płyną tak bardzo ją miłuję namiętnie gładzę czule choć w dłonie wchodzą drzazgi ból ten wcale nie drażni bo chociaż nie jest miękka tę chwilę zapamiętam zaraz ojcem zostanę by sensownie poszaleć właśnie przerżnąłem deskę będą wiórki pocieszne wychowamy je zgodnie by dorosły na wiosnę kim będą ktoś zapyta wyściółką dla chomika
  23. skrzydła upadkiem zaszkodzić ci mogą jeśli pozwolisz że pofruną kawałek przed tobą
  24. łatwiej zniknie przeszkoda niejedna gdy przytłacza chciany ciężar
  25. Konrad Koper↔Dzięki↔Tak mnie naszło, gdy jechałem rowerem:)↔Pozdrawiam:)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...