-
Postów
2 591 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
To rzecz jasna, metafora:) uwierz w tango umocni cię w kroku
-
tak już jest drzwi to futryny sens fajnie gdy odwrotnie też
-
Duszka↔Dzięki:)↔Mnie w sumie też najbardziej ta ostatnia:)↔Pozdrawiam:)
-
jurny dziadek śliczną babcię chciał za żonę prędko pojąć zatem w głuszy zbiera ładne kwiaty by rzec ty być moją nocka świeci już księżycem właśnie trzyma cały bukiet czy za chwilę straci życie no nie zdążył biedak uciec fakt nie zdążył lecz ma farta choć nie całkiem rzec ja muszę bestia wzięła no i zjadła jedenasty wszak paluszek dziadek wraca człapiąc ledwo łezki w oczach lśnią lamentem oj nie pojmę słodką piękność bez paluszka mnie nie zechce stary coś ty lico smutne obietnicę zaraz zacznę dziś dla ciebie tych paluszków w słodkiej dziurce kupię paczkę
-
Nieco inna wersja. pętle codziennych życiowych zdarzeń z różną mocą kradną oddech a człowiek myśli czy znów dam radę tak zwyczajnie albo podle między cegłami życie przeciskasz bywa że dławisz ważną sprawę pragniesz zwyczajnie kogoś zapytać jeszcze warto? czas pokaże zaprzestań tęsknot co duszę ranią niemożnością czegokolwiek gdy mgły ponownie biel światu dadzą zyskasz siły by zapomnieć
-
Gdy było pochmurno narzekał na brak. Słoneczka rzecz jasna, oj tak oj tak Gdy ładnie świeciło narzekał on znów. Oj jak mi gorąco i tu i tu...
-
Mamo, dlaczego...
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wiesław J.K↔Dzięki:)↔Ano tak. Matka to szczególne słowo:)→Wspomnienia bywają różne, lecz bardziej chcemy zachować, te dobre. Lecz niestety. Umysł nie sługa. Nie każdą złą "aplikacje" można równie skutecznie wykasować:)↔Pozdrawiam:) *** Nostalgi.Nemo↔Dzięki:)↔No faktycznie. Pierwszy wers, można by... tak zrozumieć. Tym bardziej w kontekście rozmowy na łące i... zdjęcia:)↔Pozdrawiam:) -
Trochę inna wersja dawnego wiersza. Mamo! Dlaczego wisisz tak cicho? Proszę, powiedz coś do mnie. Pragnę usłyszeć twoje słowa. Przecież umiałaś tak zawsze pocieszyć, przytulić, do snu ucałować. Zapewne pamiętasz piosenkę, co mi wtedy śpiewałaś. O dziwnych ludziach, którzy dla innych ludzi byli dobrzy. Lecz też pamiętam smutne słowa, o wielu doznawanych krzywdach, co jednych wzmacniały, innych przeciwnie. Po dziś dzień wspominam nasz spacer na łące. W górze skowronek malował śpiewem błękit. Zbierałam dla ciebie modraki, gdyż nie miałaś sił, by ciało nachylić ku ziemi. Chciałam ci wręczyć kawałki nieba. Słońce świeciło tak pięknie, tak ciepło, tak radośnie razem, lecz właśnie wtedy usłyszałam słowa, które nie chciałam usłyszeć. Pomimo tego, wciąż mam je w sercu zachowane, zakryte prześwitującym wspomnieniem, łącznie z obietnicą, którą wtedy ode mnie usłyszałaś. Do dzisiaj nie wiem, czy postąpiłam słusznie. Znowu tu stoję, choć nie jestem sama na świecie. Mogę liczyć na wsparcie, lecz ty spoglądasz tylko z obrazu.
-
Konrad Koper↔Dzięki:)↔Nie wiedziałem, co to za stwór, więc taki koniec tekstu:) Pozdrawiam:))
-
Drabble Pełnia Księżyca zakwita okrągło na ciemnym niebie, budząc uśpionego wilka. Instynktownie wyczuwa, iż został wyklęty czarem, z watahy, za sprawą wpływowej wilczycy. Wiedźmy nad wiedźmy. Zapewne z zemsty za to, że pogardził rozkosznymi wdziękami. Ale to już jej problem. Nie jego. On ma teraz inną zagrychę, co może być związana, z powstrzymywaniem wilczych instynktów. Aczkolwiek z tego co wie, owe stworzenia, bywają groźniejszymi drapieżnikami. Wilk żywi nadzieje, że jakoś wytrwa w obcym świecie, będąc już na zawsze jednym z nich. Przynajmniej tak mu obiecała po zaklęciu, tuż przed uśpieniem. Kto wie. Może wiedźma pożałuje, gdy ją kiedyś spotka, będąc Człowiekołakiem.
-
O Kruku, gałkach... reszta to też bajka.
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Tekst miniony, lecz znacznie zmieniony. Co za pyszna gałka oczna – myślokruczy stary Kruk, siedząc na zwłokach nieżywego trupa. Wydziobuje z oczodołu smaczny przysmak, przez co powierzchnia dzioba, błyszcząca i wilgotna, odzwierciedla cząstkę lasu. Czarowny zapach całunem słodkawej woni, owiewa mroczne, pobrudzone skrzydła. Musi co chwila rozkładać, trzepocząc, by utrzymać równowagę na niestabilnej powierzchni. Zwłoki są nagie, wystające żebra śliskie, a figlarne słońce wymiotuje żarem, co jeszcze bardziej uwydatnia sytuację spoconego cuchnienia. Właśnie leciwe ptaszysko, skuszone smakiem pierwszej, pragnie wydłubać drugą, gdy nagle czuje za ogonem, znajome, marudzące poruszenie. Po obrocie ciała, o sto osiemdziesiąt śmierdzących stopni, stoi dziób w dziób, naprzeciw kochanej, wiecznie kraczącej, posuniętej w latach, Kruczycy. –– Mówię ci stary! Przestań wtranżalać te fermentujące odorem, obleśne gałki? Może jedna ci nie zaszkodzi, ale ty jak widzę, umiaru nie masz i robisz przymiarkę do drugiej. Czy wiesz, że… –– Nie. Nie wiem, że. Ciągle tylko kraczesz i jeszcze w końcu coś wykraczesz. –– Żebyś wiedział, że wykraczę. Czy wiesz, że... –– … że lepiej powydłubuj flaczki z brzucha. Zjemy jako deser. Zamiast wiecznie zrzędzić, jak stare czarne ptaszysko. –– A ty to niby kto? Biały łabędź? Słuchaj co do ciebie mówię, bo dziobem przywalę w twój. –– No dobra. Kracz, ćwierkaj i co tam chcesz, a później zrób przerwę, bym mógł spokojnie dokończyć, com zaczął. –– Czy wiesz, że… co, nie przerwałeś? –– To raczej bez sensu. Nieprawdaż? –– A właśnie sens jest taki, że Stara Wiedźma zaczarowała trupy. Tak sobie, bez przyczyny, dla jaj. Z tego co mi wiadomo, kto nimi nakarmi trzewia, to zgłupieje i licho co jeszcze. Dotarło? –– Zgłupieje powiadasz? Przecież tyle razy dawałaś… –– … nie aż tyle. Pochlebiasz sobie. –– … mi do zrozumienia, że już nie mogę więcej zgłupieć, bo tylko ty umiesz wszystko najlepiej. –– No cóż… żartowałam…. mój tych kochany dzióbku. –– Taa… oczywiście – kraknął Kruk pełnym dziobem, wsysając zwisający nerw. Trochę czasu od przekomarzanek minęło. Nastała zima i ośnieżone drzewa. Nie mroźna co prawda, lecz o jadło było coraz trudniej. Dla jeszcze starszego kruka, też. Aż pewnego razu, gdy fruwał wśród drzew niczym wariat, zauważył w śniegu coś żółtego. Najpierw myślał, że to kupka niemowlaka, ale nie. Kawałek sera. Nie kruczomyśląc, poszybował w dół, złapał w dziób i poleciał na gałąź drzewa. Trudno powiedzieć, dlaczego nie zjadł na miejscu. Przeznaczenie? Właśnie trzyma posiłek w dziobie, gdy nagle widzi i słyszy Lisa, stojącego wiele chwil niżej, blisko pnia. A potok słów, który ów kieruje do niego, napawa dumą siedzącego na gałęzi. Wreszcie ktoś docenia przedni talent, gdyż wiele innych kruków, ma go z tyłu. –– Kochany, najjaśniejszy kruku, o połyskujących czarnych, co to popadają w zapychający dech w piórach, fiolet. Tak wspaniale wyglądasz, jak zapewne ślicznie śpiewasz. Coś o tym szare wróble pokracznie ćwierkały. A zatem proszę najpokorniej jak potrafię: uczyń mi tę łaskę i zaśpiewaj dla mnie, gdyż twój niepowtarzalny talent, możliwości słowicze stokrotnie przewyższa. Z pewnym onieśmieleniem, powtórnie cię proszę, jako za moment dozgonny wielbiciel, tych cudownych wokalnych treli. Przyrzekam, iż rozpowiem na cały las o znamienitym koncercie i za chwilę przybiegną zewsząd tłumy zwierząt. Wszystkie rozdziawią pyski z podziwu. Klaskać będą na całe knieje, a twoja sława już nigdy nie przeminie, choćbyś zdechł. *** Słysząc takie pochlebstwa, pochlebiony otwiera dziób. W czasie spadania sera, siada przy starym kruku stara Kruczyca. –– A nie mówiłam, że rozum stracisz, głupku jeden. Widzisz lisa? –– No nie. –– A ser. –– Też nie. –– No właśnie. Zamglenie wspomnienia mózgu! Na cholerę dziób otwierałeś, kra? –– Bom zgłupiał przez ciebie. Wykrakałaś –– Święta prawda. Wykrakałam… kurczę, co z tobą? Nie tylko zgłupiałeś. Ile trupom tych gałek wyżarłeś? *** Epilog. Krukowi ze zgryzoty, wszystkie pióra do gołego opadają. Skrzydła, głowę, nogi, dziób, chłonie tułów. Coś tam słychać w środku. Jakieś czary mary. Jakby warczenie maszynki, do mielenia wszystkiego, a na zewnątrz, cienkie przezroczyste szelesty oraz odgłosy. Ptak zmienia kształt. Jest prostokątną, zafoliowaną paczką mięsną. Filetem z kruka. Lis zwabiony apetycznymi odgłosami, powraca. Ma przed nosem danie obiadowe. Gdy zjada, jego ciało przypomina, trochę jeszcze żywe zwłoki. Leży i dyszy ostatnią chwilą. Słyszy szum skrzydeł. Po chwili widzi ostry dziób blisko oka. Zaś jednym, przy drugim. A później już nikt nie widzi, zwęglonej kupy czarnych piór, na innej. Natomiast zakończenie bajki, jest wyraźnie widoczne. -
Łabędzi śpiew🌿Lasu
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wiesław J.K.↔Dzięki:)↔Przeczytałem Twój i zaciekawiło mnie, takie skojarzenie. Bym na to nie wpadał. Faktycznie. Im więcej cyfrowo, tym mniej papieru. No chyba, że nastąpi era komputerów biologiczno–żywych, jakkolwiek to rozumieć:)) Pozdrawiam:)) -
Violetta↔Dzięki:)↔Możliwe, lecz nie wiadomo. Tekst urwany w najciekawszym momencie:)↔Pozdrawiam:)
-
🌿🌟🌿 Krople deszczu, bębnią o płaską twarz leśnego pnia. Wiele z nich daje ukojenie okrągłym słojom, o drzewnych ścianach, pomalowanych ongiś nieustającym wzrastaniem, a teraz tęsknotą. Słońce z ciepłym rozleniwieniem, poprze plecionki gałęzi, delikatnie toruje drogę, pomarańczowo złotym promieniom. Muskają po drodze, białe pierzaste baranki, karmiąc nimi potrzebne światło. Są trochę uparte i ani myślą robić miejsce na blado błękitnej łące, ozdobionej brzaskiem, a gdzieś hen daleko, przestrzenią i gwiazdami. Pomału przestaje padać. Burza dawno minęła. Być może zlękniona swoich własnych błyskawic. Gdzieniegdzie tylko, słychać jeszcze cichnący szelest, dotykanych przez skrawki wilgoci. Iskrzą odrobinkami światła na pięciolinii srebrzystej pajęczyny. Drga niczym struna harfy, dotykana pożegnalną muzyką, śpiewem ptaków i wspomnieniami drzew, które już odeszły, chociaż przecież odejść nie mogły. Przemoczony wiatr, zwiewnym powiewem, strąca resztki snu z zaspanych owadów oraz z innych leśnych stworzeń. Całun utkany z ozonu, przenika ożywczym zapachem, dosłownie wszystko wokół. Miesza w strumieniu, w żabowych kumkaniach, futerkach wiewiórek i piórkach ptaków. Zewsząd dobiega szum przytulania konarów, do innych sąsiadujących. Wiatr w tym usilnie dopomaga. Nie za mocno. Tak w sam raz. Żeby jeszcze mogły pobyć razem. Cieszyć konary wspólnym wzrastaniem ku niebu, pomalowanym wschodzącym słońcem świtu. Wchłonąć obraz i mieć nadzieje, że zostanie w nich na zawsze, w jakiejkolwiek postaci. Nad lasem lecą łabędzie. W oddali słychać śpiew pił łańcuchowych.
-
Grabarz, diabeł i tak dalej...
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Corleone↔Dzięki:)↔Większość poprawiłem według Ciebie, ale chyba rozumiesz, że swojej tożsamości, też mszę w tekście chociaż trochę zostawić. A zatem oprócz: Gleba→większe skojarzenie z polem, A rycząc wściekle→to takie doprawienie obiadu, już doprawionego, ale to dopiero po Twojej uwadze, zajarzyłem:)^(*_*)^. Też miłego popołudnia życząc Ci, pozdrowienie serdeczne, wtryniam:)) A jednak zmieniłem na→ziemię:) -
coś wyszło z morza na plaży one słodkie milusie czy wręcz potworne podchodzę cicho patrzeć zaczynam nie powiem co to gdyż tekstu finał
-
Grabarz, diabeł i tak dalej...
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Sami_swoi↔Dzięki:)↔Nie wnikam i nie ingeruje w losy bohaterów-(jeżeli przeżyli) po zakończeniu tekstu. Gdy są już poza. Nie mam takie mocy sprawczej :~)) -
Oczy Zamknięte Spojrzeniem
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Rafael Marius↔Dzięki:)↔Mnie chyba też. No ale... gdyby nie było pierwszej, to by nie było drugiej:)↔Nie można zacząć czegokolwiek, od drugiego razu:) No chyba, że drugi raz, jest pierwszym, czegoś następnego:))↔Pozdrawiam:) -
Rafael Marius↔Dzięki:)↔Słusznie rzekłeś, ale może być coś jeszcze:) Pozdrawiam:)
-
Pan Grabarz biegnie na polu z łopatą, gdyż niedoszłego trupa goni, chcąc zwłoki bez zwłoki, do czarnej dziury wsadzić, którą sam uprzednio wykopał na pobliskim cmentarzu. Bardzo pragnie, by jego praca miała sens, gdyż ostatnio nie obrodziło. Lecz uciekający biega w kółko, a za nim w kółko pan grabarz, aż w końcu ścigający kręćka dostaje i pada na ziemię, ale przybiega diabeł i kopie go w zdyszany zad, krzycząc siarczystym głosem: — Wstawaj łachudro, ludzka marności! Mnie o duszę galopa chodzi, albowiem wredniejsza od mojej. Nawet kusić nie musiałem. To zakrawa na prawdziwy hit w piekle! Obiecuję ci, na wszystkie tfu... świętości, że gdy zobaczę jego martwe ciało, z łopatą w głowie, to żona twoja, będzie jak nowa. Wypięknieje, zdrowa na zawsze i nagle bogata i wiecznie chcąca, a tobie wiecznie stać będzie i też będziesz wiecznie chciał, a zmęczenia żadnego. A ścigającego męża, co go teraz diabli nadali obiecaną nagrodą, żona właśnie ściga, krzycząc wniebogłosy, jakby przeczuwając obiecaną nagrodę: –– Weź mnie weź. Przyciśnij w rajce między pyrkami, na grzbietach łętów, blisko natury, jeszcze niżej, duś duś, ciśnij, duś duś, wkładaj, raz dwa, raz dwa, tak, tak jest dobrze… zamiast trupy po polu ganiać. –– To jeszcze nie trup –– odkrzykuje zdyszany mąż. –– Jak go trzasnę w łeb, to dopiero będzie. –– Tylko mi duszy nie uszkodź –– ostrzega diabeł rozjuszony po rogi i kopyta. –– Bo żadnej piekielnej chuci nie zaznasz. Licho ją weźmie. Przez ten czas, niedoszły trup na cmentarz ucieka i staje obok wykopanej dziury, wytrzeszczając groźnie oczy, poza oczodoły. A panu grabarzowi spoconemu, już tylko jedno w członku pulsuje. Gdy spostrzega takie wielkie koła, z czarnymi źrenicami, to z wielgachnym biustem żony odruchowo kojarzy, z czasów, gdy jeszcze takie obnosiła, strącając zabawki z szaf. W te pędy nurkuje, lecz odbija ciało od sprężystości i wpada do dziury, razem ze swoim lichym, flaczkiem nieboraczkiem. Diabeł macha w złości ogonem, pomstując: –– A bodaj by cię diabli wzięli, byle nie do piekła, pojebańcu jeden –– ryczy wściekle. –– Głupia ziemska dusza, to nawet mnie, zwisa koło kopyta. Mogłeś ciućkać do śmierci, a nawet po wsze czasy, a ty co? Między halucynacje cycków wskoczyłeś! Uciekający w tym czasie, spokojnie członki oddala, by jeszcze paru gościów w dołki, co sami wykopali, wpędzić. Bo jest to zgrywus, przebrany za trupa, morderca seryjny grabarzy. Żona jednak namiętnością otumaniona, skacze za mężem w dół i zaczyna swoje i jego odzienie namiętnie zdejmować, miarkując, że jeszcze ruchliwy będzie, chcąc w nią wejść głęboko, jak do grobu. Ale on nie chce już nigdzie wchodzić, bo w dziurze leży, co do bezruchu ciało zmusza, swoim przeznaczeniem. Jednak luba i tak na nim skacze, lecz to wszystko diabłu na orgazm, aż w końcu zamarzają razem, w ostateczny sopel, bo przymrozek w nocy przyszedł i wszystko zamroził, jak to z mrozem bywa. Nawet ich gołe dupy.
-
Oczy Zamknięte Spojrzeniem
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Sam_i_swoi↔Dzięki za interpretacje:)↔Specyficzna trochę, ale mnie rzadko co dziwi:))↔Pozdrawiam:)) -
Oczy Zamknięte Spojrzeniem
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Sami_i_swoi↔Dzięki:)↔Dobrze, że nie 10/10, bo to podejrzane:))→Chcę jakąkolwiek:)0 Lecz trochę... dołożyłem:)↔Pozdrawiam:) -
Oczy Zamknięte Spojrzeniem
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dawny tekst, trochę inaczej Wersja→1 przebite igłą marzenia zasypiają na obrzeżach wzroku pod ciężarem powiek w ciemnych plamkach letarg różanych ogrodów wśród gęstych rzęs zranione łzy rzeźbią kanaliki plotą trzy po trzy echa kwiatów szukają spowita mgłą dal daleka od spojrzeń wytycza bliskie ślady zniewolone pajęczyną brwi żeby tak jeszcze zdążyć chociaż figlarnie mrugnąć Wersja→2 Przebite igłą marzenia, zasypiają na obrzeżach wzroku, pod ciężarem powiek. W ciemnych plamkach, letarg różanych ogrodów, gdzie wśród gęstych rzęs, zagubione łzy splatają w wianki, echa kwiatów, pytań i próby odpowiedzi. Spowita mgłą dal, tajemnicą wytycza bliskie ślady, jeszcze zniewolone, pajęczyną przynależnych tutaj spojrzeń. Żeby tak zdążyć, chociaż figlarnie mrugnąć. -
Odlot na Plecionkę Światów
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wiesław J.K↔Ładnie to ująłeś, lecz chyba jednak zaceruję wspomniane kieszenie, a zrobię dziury w innych. Może chociaż wyjdzie→ułuda+ A tak a propos, ten mój fragment, który przytoczyłeś, to... nie w rozpoznałem. Musiałem poszukać w tekście, czy faktycznie. Dziś pierwszy raz, taki... coś:) Pozdrawiam:)) -
wierzył w czuprynę jakże potrzebna chociaż już łysy to czesze jednak