Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 770
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. Pro⌛log Nad cmentarzem w poświacie kolorowych świateł, wisi ogromny zegar. Obraca się miarowo wokół pionowej osi, lecz nie za szybko, aby każdy mógł dojrzeć dokładną godzinę. >< Ciepła wiosenna noc. Księżyc świeci jasno, niczym wielka okrągła latarnia, zawieszona na nieboskłonie, pośród złotych gwiazd. Idę polną ścieżką, wolniutko i spokojnie. Można powiedzieć, że podążam w tunelu własnej wyobraźni, chociaż dostrzegam świat zewnętrzny. Cisza tego rodzaju, że aż ją słychać. Nagle, kawałek chwili przede mną, widzę ścianę migotliwego światła. Coś w rodzaju: tęczy. W nocy? A niby skąd? - zadaje pytanie samemu sobie. Wisi bardzo nisko, kilkanaście metrów nad ziemią. Przez jej powierzchnię, prześwituje powierzchnia księżyca. Niesamowity widok. Z rozpędu i roztargnienia, przechodzę pod nią. Stoję na cmentarzu. Taki jestem zaskoczony, że nawet rozglądam się racjonalnie wokół. Nie jest ciemno, ale też nie zupełnie jasno. Ludzie chodzą pogrążeni w myślach, pełnych radości i smutku równocześnie. Atmosfera oczekiwania: wyczuwalna i gęsta. Prawie przytłacza. Otoczenie wokół wygląda jakoś inaczej. Rozmieszczone są w równych rzędach, prawie identyczne. Na każdej pionowej tablicy, widnieje biała lampka. Dwie prostokątne płyty spoczywają na każdym grobie. Wokół barwne znicze. Najbardziej widoczny jest zegar. Stoi nad imieniem i nazwiskiem. Spoglądam do góry. Na wielkim zegarze dochodzi dwunasta. Nie mam pojęcia, czy w południe, czy w nocy. Światło o dziwnej barwie, z lekka przytłumione, nie pomaga w rozeznaniu. Myślę sobie, że brakuje jedynie lampionów i wesołych śpiewów. Atmosfera przedziwna. Widać to po zachowaniu ludzi. Zmierzają w kierunku grobów, jakby niepewni swego. Patrzę w górę. Pozostali też. Zaczyna wolno wybijać pełną godzinę. Zewsząd dobiega dźwięk: otwieranych, kamiennych drzwi, jakby wewnątrz był jakiś: mechanizm. Ludzie stoją w milczeniu. Nagle robi się niepokojąco cicho. Górna część wielkiego sekundnika, zakrywa cyfrę: dwanaście i nieruchomieje. Mam wrażenie, że czas stanął w miejscu. W tym momencie zaczynają wychodzić zmarli. Jestem taki skołowany sytuacją, że tylko stoję i patrzę. Nie są to żadne szkarady. Wyglądają tak samo jak wtedy, kiedy ich chowano. A przynajmniej tak wnioskuję z ich wyglądu. Jak się wydostali z trumien lub ukształtowali z prochu? Po krótkim powitaniu, główny sekundnik rusza. Pozostałe, mniejsze też. Przypuszczam, że zegary zadziałały równocześnie. Zaczynają się ożywione rozmowy. Przy niektórych grobach, są tylko dwie osoby: żyjąca i zmarła. Albo tylko zmarła, stojąca samotnie. Jedno mnie zastanawia. Odwiedzający, nerwowo spoglądają na zegar, stojący na tablicy. Niby rozmawiają, ale coś jest nie tak. Niecodzienność sytuacji w jakiej się znalazłem, sprawia, że zapominam obserwować zegary, ze zrozumieniem upływającego czasu. Nagle jeden z odwiedzających odchodzi od grobu, w kierunku wyjścia. Wielu czyni podobnie. Nie bardzo rozumiem, tego typu zachowania. Dlaczego tak uciekają, skoro mają okazję porozmawiać z osobą, która najwyraźniej była im bliska. >< Stoję na zewnątrz cmentarza. Ludzie wchodzą i wychodzą, ale nikt nie chce zaspokoić mojej ciekawości. Wiem, że to wszystko nierealne, ale skoro już tu jestem, to chciałbym wiedzieć, co jest grane. Czuję czyjąś dłoń na ramieniu. Aż się wzdrygam. Wiadomo czemu. Spoglądam do tyłu. Widzę człowieka przed sobą. Odzywa się do mnie: – Pan chyba nie stąd? – No nie. – Ciekawi pana zapewne, co tu się dzieje? – Tak. – To jest dziwna kraina. Coś jak świat równoległy. – Do czego? – Tego nie wiemy. A propos. Skąd pan się tu wziął? – Prosto z pola. – Rozumiem. Jakby to panu wytłumaczyć najprościej. Tu jest tak samo jak u was, ale z małym wyjątkiem. – Z jakim? – Mówiąc krótko – raz na rok, dla wszystkich w tym samym dniu, jest Możliwość Rozmowy. – Domyślam się, że z umarłym? – Tak. – To wspaniałe. U nas tak niestety nie jest. – Żeby nie przedłużać… mówiąc trochę żartem: za darmo umarło. Rozumie pan? – Nie bardzo. – Mówiąc prosto z mostu: godzina rozmowy, odbiera osobie odwiedzającej rok życia. – Rok? To dużo. – Tak. Jeszcze jedno. Liczy się zaczęta godzina. Wszystko jasne? – Czyli jeżeli ktoś pogada powiedzmy jedną minutę, to i tak rok do tyłu? – Dokładnie. – Czyli lepiej wykorzystać do maksimum? – W zasadzie, tak. – Dlaczego w zasadzie? – Maksimum ma ryzyko w sobie. Można się zagadać, minuta wejdzie następnej i rozumie pan... dwa lata do tyłu. Zawsze w takiej sytuacji radzę wykorzystać następną godzinę, ale bardzo uważać. – A jeżeli komuś na latach nie zależy. Chce być z bliską osobą bardzo długo. – Jest limit do czterech lat. – Dlaczego akurat tyle? – Nie wiadomo. – A jak ktoś będzie gadać pięć godzin? – Nic z tego. Po czterech wchodzą z powrotem. Nie mogą inaczej. Siła wyższa. – A niby skąd osoba odwiedzająca będzie wiedziała, że umiera za wcześnie? – Nie będzie wiedziała. Rodzina też. Tu chodzi o psychologię. Rozumie pan. Świadomość, że godzina rozmowy, skraca o rok moje życie. – Czy rzeczywiście skraca? – Tak. Niestety zdarzają się… dowody. I to przeważnie przez nieuwagę rodziców. Albo raczej rodzica. Zdarza się to niezmiernie rzadko – chociażby dzięki zegarom - ale jednak. Jeszcze jedno. Swoje zegarki są nieprzydatne. Trzeba patrzeć, na te przy grobie, lub na ten wielki ogólny. To szczegół, ale bardzo istotny. – Mówił pan o jakimś dowodzie. – To znaczy… w pewnym sensie. – Nie rozumiem. – Chodzi szczególnie o dzieci. – O dzieci? – Małe dzieci. Kilkuletnie. Czy muszę tłumaczyć dalej? – Proszę. – Dawno temu mieliśmy taki przypadek, że ojciec przyprowadził swoją trzyletnią córeczkę, żeby sobie z mamą pogadała. Niestety, przegapił czas. Gdy minęły trzy godziny a zaczęła czwarta, dziewczynka momentalnie umarła. To było straszne. Mówię panu. – Chwileczkę. Przecież może być tak, że danemu dziecku - wliczając te trzy lata - przeznaczone jest powiedzmy sto lat życia. Przekracza limit trzech godzin umiera mając dziewięćdziesiąt sześć. Kto by się zorientował? – Zgadza się. To żaden dowód. Tylko, że to o czym wspomniałem, wydarzyło się tutaj. Ludzie od razu pomyśleli, że to dziecko miało żyć siedem lat… – Ale to mógł być zbieg okoliczności. – Owszem. Mógł. Ale tutaj to wyglądało inaczej. – Ojciec był nieroztropny, można by rzec. Po co dziecko w takie miejsce przyprowadzał. Gdyby nie przegapił, to jeszcze by żyło jeden rok. Ale z drugiej strony, skąd miał wiedzieć, że jego córka, ma tylko cztery lata przed sobą. – No wie pan. W takich okolicznościach zdarza się, że ludzie postępują nieracjonalnie. – Czyli jednak to prawda. Coś za coś? – Tak. To znaczy nie istnieje dowód, że tak jest. Ale też nie ma dowodu, że tak nie jest. – A co z dorosłymi. Załóżmy, że mąż w wieku powiedzmy czterdziestu lat, ma jeszcze przed sobą – trzy lata życia – ale o tym nie wie. Przekracza limit trzech godzin i po rozmowie z żoną, nagle umiera. Takie przypadki też się zdarzają? – Nie chciałem o tym mówić, ale też. Człowiek nie wie, ile mu czasu zostało. A zatem, każde odwiedziny to ryzyko, że po wizycie – lub w trakcie – odwiedzający umrze. – Rozumiem. A proszę mi powiedzieć, czy dużo jest odwiedzających? – Mniej, niż by się mogło spodziewać. Ludzie różnie do tego podchodzą. Przed śmiercią dziewczynki, przychodziło więcej. Śmierć dorosłych, robi trochę mniejsze wrażenie, szczególnie dla postronnych osób. Ale mimo wszystko, przychodzą. Chęć pogadania z bliską osobą jest czasami bardzo silna. Różni ludzie, różnie się na to zapatrują. – A proszę mi powiedzieć, czy istnieje sposób, żeby na przykład, rozmawiać cztery godziny, a być tylko – powiedzmy – dwa lata do tyłu? – Owszem jest. – To znaczy? – Najlepiej pan to zrozumie na prostym przykładzie. Istnieje możliwość, przerzucenia swoich godzin, na drugą osobę. Wtedy ta druga rozmawia – powiedzmy – cztery godziny – a traci – dwa lata życia. – No to super… – To zależy dla kogo. Wtedy ta pierwsza, rozmawiając z umarłym – dwie godziny, jest cztery lata do tyłu. Trzeba kogoś naprawdę kochać, żeby być zdolnym do takiego gestu. – Niewątpliwie. A jak to jest z tymi umarłymi, którzy muszą stać samotnie przy grobie. Podejdzie ktoś do takiego, żeby z nim pogadać? – Bardzo rzadko. Wolą wykorzystać czas do rozmowy z bliską osobą, niż gadać z obcą. Zresztą trudno się dziwić. Aha, jeszcze o jednym zapomniałem. Można oczywiście chodzić do kilku grobów i rozmawiać po trochu. Liczy się łączny czas. – Czyli mówiąc trochę żartem, z wujkiem, który nam chałupę zapisał, gadamy dłużej, a z ciotką, z którą żeśmy ostatnie koty darli, tylko chwilę albo wcale? – Różnie to bywa. Nie mnie sądzić. To też kwestia wybaczenia lub nie. Dziwnie się układają relacje międzyludzkie. – A co by się stało, gdyby osoba zmarła wyszła poza granice cmentarza? – Raczej by trzeba powiedzieć - poza obszar zewnętrzny należący do cmentarza. – Duży to obszar? – Dokładnie nie wiadomo. – No to co by się stało? – To by było straszne… że tak powiem. Zarówno dla żyjących jak i umarłych. – Czy to się kiedyś zdarzyło? – Gdyby się zdarzyło, to by nie było naszej rozmowy. – Czyli nie mam drążyć tematu? – Nie. – A proszę mi powiedzieć, czy ci umarli… mówią jak Tam jest? – Ani słowa. Po wyjściu, pamiętają tylko to, co było do czasu ich śmierci. A poza tym, nie mówią o wielu sprawach, co by mogły zaszkodzić lub być przydatne osobom żyjącym. Rozumie pan? – Chyba. Jeszcze jedno pytanie mnie nurtuje. Po co ten wielki zegar nad cmentarzem, skoro każdy grób ma swój? – Nie domyśla się pan? – Żeby było widać z daleka. – Też dlatego. – Też? – Uzyskał pan ode mnie wiele cennych i ciekawych informacji, lecz nie wszystkie kwestie dokładnie wyjaśniłem. To by zajęło za dużo czasu. Aczkolwiek sprawia pan wrażenie inteligentnego człowieka, a zatem – jak rozumiem – nie ma problemu. – Oczywiście, że nie ma. Jestem wielce zobowiązany. A nawet wdzięczny. Bardzo dziękuję. – Miło mi, że pan dziękuję, ale… zresztą nie ważne. Życzę miłego powrotu. >< Oddalam się od cmentarza, w poświacie światła bijącego od Wielkiego Zegara. Widzę przed sobą migotliwą ścianę. Przechodzę pod nią. Jestem na polu. >< Zamglony sierp księżyca oświetla niecałą drogę.
  2. orkiestra zagrała zaczęto tańczyć wnet połamano członki i palce ktoś posmarował parkiet smalcem a przed imprezą pies się objawił nie uwierzono w dziwadło wcale kopnięto w dupę wygnano marę a on tylko dla nich chciał zlizać smalec
  3. jam staruszka na sto trzy w głowie tańce i swawole ktoś na odcisk wejdzie mi wnet solniczką mu przysolę moja laska jest stalowa a trzewiczki są czubate niejednego boli głowa dostał z buta we facjatę każda zebra czarno biała musi liczyć się z mym krokiem tylko jedna się nie bała szachownicy jest widokiem dziś jechałam autobusem siadaj pani miejsce zrobię rzekłam jemu ty luntrusie młoda jestem postać mogę dzisiaj byłam na zakupach bo staremu pękła fajka ktoś śmiał wrzasnąć stara dupa ja mu za to z czuba w jajka z wytłaczanki poleciały białka żółtka i skorupki a on stał jak ocipiały później leżał dostał z główki luby biega dziś z kagankiem bo ja korki mam przy butach ptaszek drażnił mnie co ranka śpi bestyjka lekko struta znowu coś tam w kącie wierci gdyż żaglówkę robi z kory stoję nad nim jak pół śmierci bo mnie naszło na amory mężuś płacze nieszczęśliwy maszt mu znowu ledwo stoi ale idzie ledwo żywy jednak mnie się trochę boi zdziera kapę jak w udręce krochmalone też piernaty trzyma jeszcze jaśka w ręce aż mu skrzypią luźne gnaty już ja zdjęłam suknię własną jak parowóz dyszę sapie on szlafmycę ma za ciasną bo nerwowo jakoś chrapie tego masztu on nie wsadzi załatwiłam mu vigory może swą żaglówkę zdradzi do ciamciania będzie skory niewyspany rano wstaje aż mi żal tak ciutkę jego bo codziennie jemu staje obraz wdzięków ciała mego dziś famułę zaprosiłam piekę dla nich smaczne dania choć na dziadku nie gościłam nie daruję mu kochania przyszły wuje ciotki wnuki nieznajomi jacyś krewni oraz dwa rodzinne tłuki niezupełnie jednak wredni stoły pełne smakołyków placków tortów i golonek widzę małych cwanych smyków pochowały do kieszonek teraz w nogę gramy sobie tylko dziadki palą lulki żadnych goli nie strzelają nie trafiają już do dziurki kiedyś głupek mnie zapytał ile wiosen ja już żyję jego nosek pięść przywitał lecz do lata on dożyję kiedyś na drzewostan wlazłam ale spadłam wnet z gałęzi dupkę w troki i polazłam nie zerwałam z życiem więzi rezolutna ja staruszka z charakterem kryształowym idę z dziadkiem dziś do łóżka by w miłości wejść okowy *~~~~~~~~~~~~~~~~~* ================== na cmentarzu grobek ładny on przykryty ciężką płytą na nim napis wszak banalny fajnie było z tą kobitą ================== *~~~~~~~~~~~~~~~~~* lecz nie koniec to wierszyka bo testament jest czytany chociaż dziadka w krzyżu strzyka musi siedzieć zasłuchany tu się wcale nie zmieniłam chociaż jestem kupą prochu ja wam w spadku zapisałam mych wybryków tak po trochu
  4. @Deonix_ Dzięki:)→No faktycznie. Jest jak jest. Mogło być lepiej :( Ciągnę wiele ''srok za ogon'' jeżeli chodzi o rozdaje tekstów. Może dlatego. W ''ramce'' nie lubię siedzieć:) Wiele Dobrego w Nowym Roku i dalej.... życzę. Pozdrawiam:)
  5. *<#*#>* Miasteczko, o przewrotnej nazwie: ''West and Green,'' leży we wschodniej, mniejszej części, niezupełnie zdziczałego zachodu, a ta umiejscowiona jest w północnym fragmencie, południowej części, leżącej gdzieś miedzy nimi, ale trochę na ukos, po lewej stronie, gdyby spojrzeć od południowego wschodu. A zatem doczłapanie do celu, na koniu w siodle, nie powinno nastręczać trudności. W tej chwili siedzę na suchym czymś, gdyż nośnik kompletu moich danych, też siedzi i odpoczywa. Z prawej strony dostrzegam w porządnej odległości, biegnący dyliżans. Trochę mnie zastanawia, dlaczego nie jedzie, ale słońce praży niemiłosiernie kapelusz, a on moją głowę, a zatem wszystko jasne. Może biegać. Mój wierzchowiec jest czarny, ale ów pojazd jeszcze bardziej. Normalnie tak przeraźliwie czarny, że gdyby goły murzyn biegł obok, to byłby doskonale widoczny na tle pojazdu. *<#*#>* Celem podróży jest Szeryf. Niestety nieczynny. Został wysadzony w Wielkim Wybuchu Dynamitu, w okolicznościach nieznanych, natomiast doskonale usłyszanych. Mieszkańcy popadli w marazm po tak dotkliwej stracie. Powiadomili mnie o tym: gołębiem latającym, tam gdzie sobie życzyli, żywiąc nadzieję, że jakoś temu zaradzę. Chodzą słuchy, iż Szeryfa wysadził jego kolega: Indianin, któremu podobno - niekoniecznie świętej pamięci - zbałamucił żonę. Po robocie, ów czerwonoskóry przyjął imię: Milczący w Mowie, gdyż huk go ogłuszył a wybuch tak przestraszył, że zaniemówił. Tak czy siak, postanowiono zbudować Zacnym Zwłokom, jeszcze bardziej zacny pomnik. Jedynym dostępnym budulcem, którego można było uformować w nieboszczyka, okazał się: piasek. W końcu pomnik usypano, ale wciąż wiatr rozwiewał. Obudowano zatem monument, wszechobecną drewnianą wiatą i wyrąbano drzwi zamykane na klucz. Przy drzwiach siedzi teraz Babcia Pomnikowa i pobiera opłatę, od kuknięcia do wewnątrz. Wielu z łezką w oku, płaci i kuka. Oddanie hołdu jest gratis. *<#*#>* To co przeczytałem na gołębiu, zatrwożyło mnie wielce. Dlatego jadę do miasteczka. Dowiedziałem się, że już od dłuższego czasu, biedni mieszkańcy, ślęczą obok wiaty o chlebie i wodzie, terroryzowani przez Małomównego Zamachowca. A właściwie nic nie mówi. Jest teraz cichy, niepokorny i zawzięty. Podobno zamiast brody rośnie mu zemsta. Tubylcy nie chcą się cofnąć i zrobić przejście, by mógł na spokojnie wejść pod wiatę, włożyć dynamit i wysadzić podobiznę tego, co mu rogi przyprawił. No wreszcie jestem w miasteczku. Jedyna ulica opustoszała, gdyż wszyscy są zgromadzeni w newralgicznym miejscu. Widzą mnie i machają na powitanie. Cichy Zamachowiec mi nie kiwa, bo stoi do mnie tyłem. Obawiam się jednak, że gdyby nawet stał przodem, to i tak by nie pokiwał. Podchodzę całkiem blisko. Słyszę rozmowy: – Czy nie widzisz, że Milczący w Mowie coś prawi? – Widzę, ale nie słyszę. – Głupiś. Mówi do nas ręką. Na migi nam grozi. – Czy ktoś zna migowy. – Ja znam, ale na dwie. Mogę zapytać. – Na dwie ręce nie odpowie, bo by musiał rewolwer odłożyć. – To skąd mamy wiedzieć czego chce? – Szpaleru między nami. To chyba jasne. – W dupie będzie miał szpaler. Pomnik dla nas świętością. Nie pozwolimy rozpizdrzyć członków Kochanego Szeryfa. – Że też musieliśmy trafić na takiego terrorystę. – Nie jego wina, że się wtedy przestraszył. – Głupiś. Jeszcze go bronisz. – Babcie ktoś zawiadomi. Pomoże nam. – Chyba nie pomnikową? – A gdzie tam. Mam na myśli: Bazorewolkę. Zapomniałeś? – Znaczy: Babcię Zombie Z Rewolwerem. – Właśnie. – A to co innego. W ten sposób wszedłem w temat, nie dochodząc do słowa. Wredny Milmo mnie nie widzi. Miarkuję sam ze siebie, że mam pójść po kogo trzeba. Stoję na przytulnym cmentarzu. Przy jednym z grobów z furtką na wierzchu, widzę tabliczkę: ''Tu mieszkam. Budzić tylko w nagłej potrzebie, niecierpiącej zwłoki'' Babcia po chwili wychodzi. Trochę zaspana i rozłożona, ale gotowa bronić swoich współplemieńców. Wygląda normalnie, gdyby nie liczyć, odpadającego tu i ówdzie ciała. Trzyma w kościstej ręce prawdziwy rewolwer. Podobno ma dziwne właściwości. O nic nie pytam. Szczerze mówiąc, czuję się trochę nieswojo i czuję coś poza tym. Nagle słyszę pytanie: – Chłopcze! Czy ty wiesz, z kim masz do czynienia? – Oczywiście. – To znaczy gówno wiesz. Milczę przez całą drogę, zdegustowany niekulturalnym zachowaniem. Do kurwy nędzy! Nie przywykłem do takiej wulgarnej mowy! Podchodzimy od tyłu. Milmo nadal ręką nadaje, a zniewoleni słuchacze są wnerwieni, bo nie wiedzą: co. Jesteśmy bliżej i bliżej. Nagle zamachowiec, jakby poczuł pismo nosem. Odwraca się w naszym kierunku. W tym samym momencie, wszyscy jesteśmy świadkami nagłego zjawiska - odzyskania mowy i słuchu. Zaczyna wrzeszczeć ze zdziwienia... lub szoku doznał. Reszta wokół zaniemówiła z wrażenia, łącznie ze mną. Rewolwer leży na ziemi, a laski spod koszuli wyleciały i leżą nieużyte. Słyszę głos jak zza grobu: – Wnuczku! To ty? Na prawdę? Babcia zaraz cię przytuli. – Babciu! Ty żyjesz? – Nie wnuczku. Nie żyję. Ale teraz tak. – Babciu, nie czyń sobie ambarasu z przytulaniem. Białą koszulę mam na sobie i pragnę, by taką pozostała. – To chociaż daj pyska! – Tylko nie to!! Sorry... rozumiesz chyba. Przykleić się mogę! – Nie będziesz wysadzać? Przyrzeknij!! Bo jak co, to cię wszędzie znajdę... i przytulę... i wycałuję i... – Żadnego wysadzania. Przyrzekam. – Masz szczęście łobuzie, że Szeryf był Androidem. Gdyby żywym człowiekiem, to byś skończył na krześle elektrycznym. – Babciu. Będę wypasać bydło. Zapracuje pieniążki. Odkupię im Szeryfa. Na wyprzedaży... – Na żadnej wyprzedaży - zagrzmiał zgromadzony tłum. – No dobra. Nie na wyprzedaży. A na raty mogę? Sielankę spotkania po latach przerywa jęczenie. A właściwie zdanie: – Jeszcze tych brakowało do pełni szczęścia. Dostrzegamy ciemną plamę na horyzoncie. Też się domyślam, co to takiego. Tym razem widzę, że naprawdę jedzie a nie biegnie. To Czarny Dyliżans. Zbliża się samoczynnie, w obłokach żółtego pyłu. Zdaje się falować w gorącym powietrzu. Wszyscy stoimy jak zaczarowani. Coś jest w tym widoku, hipnotyzującego. Słońce zaczyna zachodzić. Czerń dokładnie widać, na tle czerwonawej tarczy. Po krótkim czasie oczekiwania, pojazd przystaje na środku ulicy. Tylko Bazorewolka się dziwnie uśmiecha. Ciekawe co wymyślą tym razem. Czarne jak smoła drzwi, otwierają się z przeraźliwym skrzypieniem. W kompletnej ciszy, brzmi to jak zepsute dzwony. Po chwili zauważamy, że coś wystaje z dyliżansu. Nagle ni stąd ni zowąd, wyskakują z wnętrza: dwa niewielkie, czerwonawe kościotrupki z piórkami na czaszkach. Zupełnie gołe i doszczętnie: szczupłe. O razu można zauważyć ich cechę charakterystyczną. Jedynym miejscem cielesnym, są ich tyłki. Tylko to zachowały. Przodu też nie mają. Ludzie zaczynają wrzeszczeć: – O zgrozo! To Pupcio i Dupcio. Tylko nie oni! – A mieliśmy nadzieję... –... że to inne stwory. Te co ostatnio. Nachlali się z nami i spokój. A te głupole nie wiadomo, co wymyślą. – Raczej wiadomo. Biegnijmy do chałup!!! Zupełnie nie wiem, co jest grane. Obawiają się? Czego? Dwóch wesołych, szczupłych facetów? Bazorewolka milczy, z uśmiechem na niecałej twarzy. Wiadomo, swoją nie tkną raczej. Nagle dostrzegam początek kołomyjki. Już wiem, dlaczego tubylcy w strachu. Najbardziej ponuracy i poważni. Pupcio i Dupcio podbiegają do ludzi. A każdego, kogo połechcą piszczelami i piórkami, dostaje ataku śmiechu. Po krótkim czasie słychać zewsząd wszechobecny: rechot. Przypomina to obrady w sejmie, ogromnych żab. Wielu leży na plecach i wierzga nogami w spazmach śmiechu. Niektórzy sikają w spodnie lub na biegnącą suchą trawę. Różnie to wygląda z różnymi. Mnie żaden nie dotknął. Może jestem za obcy. Wole nie wiedzieć, dlaczego. Nagle słychać przeraźliwy wrzask, przechodzący w kulminacyjny rozkaz: ''Dość. Do mnie" Pupcio i Dupcio, lekko pochyleni, ze zwieszonymi piszczelami i smutni tacy, podchodzą do Bazorewolki. Cała reszta przestaje się śmiać. – Posłuchajcie uważnie PD, gdyż powiem tylko raz. Fajnie było przez wiele lat, ale co za dużo, to nie zdrowo. Trza sprawę rozstrzygnąć. W pojedynku. W samo południe, już nie da rady, lecz za chwilę: tak. Między mną a wami dwoma. Czas wam tyłki odstrzelić, a później do grobów, a a, kotki dwa... na wieki. Zrozumiano? – A jak my cię zabijemy, to co? – To się pośmiejecie ze mnie, mówiąc banalnie. Ty będziesz sekundantem! Wysunięta do przodu kość paluchowa, z dyndającym płatkiem skóry, wskazuje znacząco mnie. Mam być sekundantem? W takim czymś? To chyba pierwszy raz w życiu jak dobrze pamiętam. Pojedynek w toku. Jeden rewolwer na dwa. Pupcio i Dupcio nie trafiają. Metalowe Pupki omijają cel. Natomiast dwa pociski Babciowe z jednej lufy, przelatują obok P i D, lecz zaraz zawracają, by rozwalić cielesne tyłki. Doszczętnie. Zostają dwa gołe kościotrupki, trzęsące się z zimna. Zakrywają ze wstydu, kostnymi dłońmi, tylne części. Łzy kapią do miednicy. Babcia bezdotykowo się z nami żegna i odchodzi w kierunku cmentarza. Nieznośni Śmiechbójcy, kroczą posłusznie przed nią, jak baranki na pochmurnym niebie. Klekoczą o wiecznym spoczynku, narzekając na przyszłą: nudę. No ale skoro Babcia mogła... to kto wie. Może kiedyś powrócą. Uśmiechnięci, radośni i przyodziani. Dopiero teraz każdy zerka - niektórzy po cztery razy - widząc rzecz niebywałą. Dyliżans w czasie pojedynku, zamienił się w: karawan. Będzie jak znalazł, gdyby co. Niestety. Właśnie przeistacza się w ogromny tort w kształcie: kosy. Leży teraz na środku ulicy, zapraszając na poczęstunek. Ludzie głodni, to biegną. Kilku wstępuje po instrumenty muzyczne. Inni wywlekają dechy i kładą parkiet. Jeszcze inni zakładają kapelusze, ostrogi i butelki. Jednym słowem: uczta, tańce, przy skocznej, wesołej muzyce. Nie biorę w tym udziału, bo coś przeczuwam. Zgadłem. Ludzie przeistaczają się w bardzo wesołe zombie. Rozśmieszają siebie nawzajem, do upadłego. Wsiadam na konia i czym prędzej znikam z miasteczka: ''West and Green''. *<#*#>* W tym miejscu powinno być jakieś zaskakujące zakończenie. Nic z tego. Dosyć mam wrażeń na dzisiaj. A jestem autorem tej opowiastki.
  6. smukła powabna świeca napalony knot umoczeniem mąci drżącą lepkość złoty płomień zesuwa się miękko ciepło obrzeżu choć twarde okala gorącą wilgotność gdzie nadpalony żar wżera się wgłębienie chłonie wrzący blask w płynności szczytuje gorącem tryska rozkosz odczuwa po woskowych udach spływa lepkie kropelki brzdęk brzdęk na podstawek spocone całe a tam u góry okopcony sufit niebem knot wilgotny tylko ognik zbłąkany na czubku w potrzebie dmuch duch kończy dzieło jeno dym został zapach aż świeczkę pogięło wysokość mniejsza na stole zapałka śni o początku na boku pudełka
  7. Krzesło Elektryczne Krzesło elektryczne lśni czystością. Nic dziwnego. Spodziewa się gościa na swoim siedzisku. Metalowe opaski czekają cierpliwie na wkładki. Razem z nimi: wilgotna gąbka i przewodząca obręcz. Tudzież gryzaczek, by nie skaleczyć delikatnego języka. Skazaniec podchodzi spokojnie. Na rozmarzonej twarzy, próżno doszukiwać się oznak lęku. Ma jeszcze nadzieję. Siada na krzesełku, kładąc ręce na poręczach. Tak go uczono w czasie symulacji wykonania wyroku. Zawsze był pojętnym uczniem. – Masz ostatnie życzenie? – Nie. – Pytanie? – Tak. – Słucham. – Jest tu moja rodzina? – Za ścianą. Blisko ciebie. – Mogę umierać spokojnie. Gdy wtedy zaprosiłem, nie przyszli. Jednak sumienie ich ruszyło. – A na co ich zaprosiłeś? – Na grilla. Masło Mówią na mnie: głupek. Nie gniewam się. Niech sobie gadają. Mam przyjaciela, na którego mogę liczyć. Często powtarza: ''Jestem szczęśliwy jak mogę komuś pomóc. Przez to w życiu idzie mi jak po maśle''. Bardzo mnie cieszy jego szczęście. Czuję się wtedy mniej głupi. Dzwoni do mnie. Wyczuwam w jego głosie: smutek i zmartwienie. Zapraszam go do siebie. Część podłogi smaruję żółtym tłuszczem. Gdy przychodzi, to się przewraca, uderza głową o kant i umiera. A przecież chciałem jak najlepiej. Biorę udział w pogrzebie. Przestaję płakać, gdyż moją twarz rozpromienia uśmiech. Przyjaciel znowu szczęśliwy. Trumna wsuwa się do grobu jak po maśle.
  8. Gdybytosie ––//–– gdyby ryba wyszła z wody by nauczyć się dychania to by wiedzy coś łyknęła lecz by zdechła zapomniana gdyby kózka nie skakała przez przeszkody większe od niej to by nadal bodła życie i biegała se swobodnie gdyby wierzyć swoim racjom tak zupełnie bezkrytycznie to by w końcu człowiek zaczął żyć jak głupek tak faktycznie gdyby ślepo wierzyć słowom i we wszystko co wmówione to by człowiek bez płomieni miałby ego spopielone gdyby siedzieć na sedesie myśleć tylko o gówienkach to by w końcu rozum w tyłku a nie w głowie się pałętał gdyby bałwan razem z wiatrem tam na morzu żyli w zgodzie to być może nie tak wielki byłby na dnie statków korzec gdyby siedzieć na płomieniu żeby rozum oświeciło to by prędzej jajka ścięło niż rozumu nam przybyło gdyby bliźni wciąż miłował naturalnie bliźnich swoich to być może świat by zyskał a tak wszystko się pie… ści? :)
  9. Sylwester_Lasota→Dzięki:)) →Też Do siego Roku życzę:)→Pozdrawiam:)
  10. Pomysł na motywach tekstu→Rzeka i Most ~~~//~~~ Dziewczynka bawi się ukochaną Lalką. Zakłada jej nową sukienkę, a następnie rozczesuje włosy. Głaszcze ją po pyzatej buzi i co chwila przytula. Jest taka szczęśliwa, że może obdarzyć radością swoją podopieczną. Zupełnie przypadkowo, rani swoją rączkę o wystającą spinkę, będącą w złotych, delikatnych pasemkach. – Lalko kochana. Jak mogłaś to uczynić. Sprawić ból mojemu sercu. Tak się o Ciebie troszczę a ty za moją miłość, ofiarowujesz mi cierpienie? – Ale ja nie chciałam. Naprawdę. – Chyba wiesz, co muszę teraz zrobić? Sama mnie do tego zmusiłaś. Miej pretensje do samej siebie. Odrywa Lalce głowę, rzuca na podłogę i rozdeptuje nóżką. * To co zrobiła oskarżona, jest godne: pogardy i potępienia, w największym możliwym stopniu. Pozbawiając życia Lalkę, wykazała się daleko idącą bezdusznością, zapominając nawet o słowie: przepraszam. Ponadto skazała na cierpienie pozostałe zabawki, które widziały ten niecny postępek, co się może odbić traumą, na całym ich dalszym życiu. Ten potworny, haniebny czyn, w żadnym stopniu nie wykazuje: najmniejszych znamion zbrodni w afekcie, gdyż po incydencie ukłucia, rozmawiała chwilę z ofiarą, a po jego dokonaniu, z cała świadomością rozgniotła urwaną głowę: stopą, schowaną dla niepoznaki w bucie. Biorąc pod uwagę wyżej wymienione aspekty oraz nie znajdując w tym wszystkim, żadnych okoliczności łagodzących, skazuję tu obecną oskarżoną na: dożywotnie dręczące sumienie. * Dziewczynka bierze Pana Sędziego i rozrywa kleiste ciało na strzępy. Z powstałych szczątków robi kulkę. Rozwałkowuje ją raczkami na śmiesznego, długiego węża, którego dzieli na osiem części. Każdą formuje na kształt literki. Układa w odpowiedniej kolejności i wewnętrznie uspokojona, czyta głośno i wyraźnie werdykt, który brzmi: niewinna. Po chwili zgarnia wszystko w jedno miejsce i lepi Pana Sędziego. Bierze następną Lalkę i z czułością rozczesuje jej włosy.
  11. ~~~//~~~ o rok ze mnie starszy dziad fajerwerków widzę błyski cieszy się dziś cały świat roześmiane człecze pyski tylko jakaś dziwna baba nie chce już starego dziada pierdziel jesteś niepotrzebny ja wyłażę dziś z kołyski ty poprzednim jesteś rokiem noworoczną ja panienką nie wiadomo jaką będę póki co przyszłością piękną *~* mądrze prawisz mi staremu pięknaś cudna dusza harda młoda gibka przy nadziei jak fajerwek lub petarda że ten nowy coś odmieni głośno błyskasz aż mi stoi przed oczami ten miniony kiedyś tobie ktoś zanuci wybacz dziad ja zamyślony roczek minął ma panienko już następny się wtranżala trzeba robić wolne prędko a my z czasem przeminięci stary pryk i ty staruszko wyciągniemy spróchniałego za przeszłości łapiąc uszko robiąc miejsce dla nowego no to roku wam życzymy aż lepszego i do siego
  12. Błękit rozmywa zimną poświatę popołudnia. Tarcza słońca, rozsyła jako takie ciepło do okolicznych krzewów. Dwa stojące drzewa, też korzystają z ogrzewających promieni. Szumią do siebie nawzajem, w niezrozumiałym dla innych języku. Przytulone gałęziami, chcą tak pozostać jak najdłużej, na ile to jeszcze możliwe. Okoliczny strumień płynie w oddali. Słyszą jednostajny szum, krystalicznie czystej wody. Tuli wspomnienia w migoczącej toni. Odpływają na zawsze, by już nigdy nie powrócić. A jeżeli już, to nie dla wszystkich. Z nieba szybują srebrne gwiazdki. Siadają na ich koronach, niczym małe wróżki. Świecą jasno, lecz na jednym pomału gasną. Konary ogarnia dziwna niepokojąca ciemność. Niedaleko stoi dziecięca huśtawka. Miarowe kołysanie w porywach wiatru, jest dla tych dwóch drzew, radosne i smutne zarazem. Radosne, gdyż przypomina wahadło zegara, który jeszcze dla nich wspólny czas odmierza. Smutne, bo wiedzą, że dla jednego z nich, ruch huśtawki ustanie niebawem na zawsze i nawet najsilniejszy wiatr, nie będzie ją wstanie rozhuśtać. A zatem trwają we wzajemnym przytuleniu. Cieszy ich każda chwila bo każda może się okazać ostatnią. Czekają na nieuchronne lecz nie chcą w to uwierzyć. Nawet najlżejszym kołysaniem ich naturalnych myśli. Jedno z nich jest chore. Zniszczone wnętrze, nie ma już w sobie dużo życia. Tylko obecność tego drugiego, dodaje otuchy tak wielkiej, że siłą woli jakoś stoi, oparte wiarą o miłość. Łączyła ich nierozerwalna nić, niczym długa cienka gałązka, lecz wytrzymała jak konary dębu. Teraz jest słaba i wątła. W końcu zaczyna pękać. Prawie że słyszą złowieszcze trzaski. W końcu nie wytrzymuje naporu tego czegoś, na które owe drzewa już wpływu nie mają. W strumieniu gaśnie wiele wspomnień. Ruch huśtawki ustaje zupełnie. Na schorowanym drzewie, wszystkie gwiazdki gasną. Zostaje popiół minionych chwil. Jest smutne, bo wszystko się skończyło i zarazem szczęśliwe, bo miało co się skończyć. O świcie stoi już tylko jedno drzewo. Drugie, oparte o wspomnienia, złamało się na zawsze. Wichura dopomogła przeznaczeniu. * Przyszli ludzie. Wiele gałęzi, było nadal zaplątanych w te drugie. Trzeba je było siłą rozdzielać. Zdrowe sprawiało wrażenie, że nie chce je wypuścić ze swoich objęć. Aż w końcu siłą rozdzielono splątaną miłość. Zdrowe też ucierpiało. Odgłos piły łańcuchowej stał się odgłosem śmierci. Wióry niczym drewniana krew, wyciekały ze słojów. Szczątki martwego drzewa wywieziono w nieznane. W kierunku innego świata.
  13. –––//––– ⭐️? Życzenia Noworoczne?⭐️ Życzyłbym Wam tego o czym Każda i Każdy marzy nawet ciut ładniej bym się odważył nie głupoty dziwactwa lub pokrakę durne pisanie na wskroś byle jakie lecz po co laurki piękne wszak dla każdego co innego szczęściem a zatem truć wam w tej kwestii głów nie trzeba sami sobie złóżcie życzenia przydatne piękne całe by też bliźni skorzystali których kochacie lubicie lub bardzo wcale nie dla innych wredne ode mnie wiem to trudne troszeczkę lecz przyjmijcie pókim żyw jeszcze
  14. @Sekret Dzięki:)→Jeżeli o kwestię ''afirmacji''→to czasami lubię tak →kontrastowo. Zresztą w ogóle nie lubię siedzieć w ''ramce''' Tu są wersy nierówne. Jak trochę chaosu w życiu. Ale bardziej równe, też mi się udają:)) Tak czy siak→Dzięki za komet→i wiele dobrego w 2020r życzę. I w pozostałych:)→Pozdrawiam:)
  15. Ciepła poświata promieni w ogrodzie, rozkwita nieustannie. W oczku wodnym czas nie płynie. Pod błękitnym sklepieniem jabłonie i czereśnie oczekiwaniem malują korony. Wiatr unosi pszczoły w kolorze pyłku i miodu. Barwne krople niczym ćmy stukają o krawędzie brzasku. Lecących gęsi szybowanie tworzy klucz wiolinowy. Nasiona dźwięku pieszczą kwiaty brzmieniem nadchodzących chwil. Skowronek o poranku zdejmuje ze skrzydeł krwawe ciernie. Frunie wysoko przeistoczony w kierunku swojej pieśni. Bielą się w kłosach początki chleba. Czas znowu płynie. Poza horyzont pojmowania. Róże kolcami nie zdołały go zatrzymać. Źródło tajemnic oddało cząstkę ziemi. By z dwóch części ogrodu przeminęła jedna. ?
  16. @Dag Dzięki Wielkie za pozytywną rekomendacje książki. Nie omieszkam przeczytać:) No tak... natura nie myśli, ale swój ''rozum'' ma.? ???→Pozdrawiam:)
  17. Kochana Agni, Bogini Wszystkiego Co Najlepsze, Opiekunko Ludu Swego. To znowu ja, twój grzeszny, ale jakże miłujący Twoją osobę poddany, ośmiela się do Ciebie ponownie pisać w nadziei, że gdy ów list przeczytawszy, wspomnisz chociaż przez chwilę: list poprzedni. Wybacz mi w swojej łaskawości tą nieszczęsną dechę, o której na końcowym skraju kartki tak twardo zaznaczyłem. Mniemam, że nie zrobiłaś sobie żadnej krzywdy jej ewentualnym dociśnięciem, Twoich delikatnych, jak tchnienie wiosny, dłoni. Ja czasami tak mam, że sam nie wiem co czynię. A jeżeli nawet, to nie zawsze ludzkość się tym cieszy. A na pewno nie tak, jakbym tego oczekiwał. Droga Agni, Kapłanko Tego Co Piękne Będzie, pozwól, że dalszy ciąg listu tego zacznę od miejsca, w którym przerwać musiałem, by nie nadwerężać Twojej Boskiej Cierpliwości, wysyłając Tobie cholernie długaśną czytankę. Przebacz mi owe słowo nielicujące z widokiem ślicznym Twoim, ale chciałem jeno zaznaczyć, o co mi tak naprawdę z tym krótkim listem chodziło. Teraz już obiecuję, że pisać zaczynam od miejsca, w którym z brudnopisu przestałem ściągać. A zatem wyobraź sobie Agni Zaznanego Pokoju, że mnie raczyłaś odwiedzić w moich skromnych progach i przebywając tam nadal, ani myślisz stamtąd wyjść. A ja z tego powodu jestem w siódmym niebie, chociaż tak naprawdę w dziesiątym lub nawet w jedenastym, przy Tobie. Gdybyś miała akurat nieokiełzany humor, o Agni Na wierzchu z Uśmiechem, to byś mi zaśpiewała piosenkę o trawce, a ja w tym czasie tej trawki, bym rzeczywiście migiem nazrywał. No chyba, żeby mnie kozy uprzedziły zjadając dawno wszystko. Nie przejmuj się tymi zwierzątkami. One nawet nie wiedzą o Twoim istnieniu. Z wyjątkiem rzecz jasna sytuacji, kiedy Twoje boskie ciało, domaga się koziny. Wtedy wiedzą, ale zaszczytem jest dla nich, przebywanie w Twoich boskich trzewiach. Wybacz o Agni Słodka, ale są to słowa z głębi serca mego płynące, znowu dla Ciebie i tylko dla Ciebie. Pani Kolebko Zatroskanych Nosów, to prawda, że u mnie ino mucha nie zdechnie, ale przecież wiadomą jest rzeczą, że bogowie nie ludzkim pokarmem się żywią, jeno zgoła innym, ale zapewne nie takim, co w mojej skromnej izbie znaleźć można, jeżeli inne owady pierwej wszystkiego nie wtranżolą. Pni, Bogini Ty Moja, Twoje istnienie, straszną radochę mi sprawia i radości wszelakie w umyśle rozbudza. Jeżeli mogę – o wybacz – coś Ci radzić – oczywiście pomylenie mych oczu to być może – to wystrzegaj się tych bogów, małą literą pisanych, co to niby nie zauważają i sytuacje starają stwarzać się taką, żebyś Ty o Pani satysfakcje odczuwała, że Tobie, ino Tobie udało się oplątać jego pseudonadzwyczajną osobę i żeby on, mógłby Ci łaskę wyświadczyć, zauważając zdawkowo istnienie Twoje, mają Ciebie w łapach swoich.Pani Agni Nie Moja, gdyby takie okoliczności szczęśliwe mimo wszystko dla Ciebie były, to przynajmniej bądź nadal Boginią i nie za byle przymilanie i cwanych oczu spojrzenie, swoje ciało i duszę racz oddawać.Nie pomyśl sobie o Pani, że ja skromny na wskroś człowiek, uważam w zadufaniu swoim, że stado rozumów pojadłem, tylko prawdziwymi osądami otoczenie otulając. Wiem o Tobie za mało i nigdy nie będę wiedział wszystkiego, więc nie mogę, o Pani, tak do szpiku kości Cię osądzić i takiego prawa zaiste nie odczuwam. Zechciej wybaczyć moją śmiałość i w swojej łaskawości, wysłuchaj albo raczej przeczytaj, co dla Ciebie nadal napisałem. Agni, Pani Zielonego Koloru, mógłbym Cię obdarzyć tak wielką miłością, żebyś się pod nią ugięła jak staruszka niosąca chrust, z lasu Twego. Bardzo ale to bardzo, pragnąłbym być tym chrustem, leżącym na Ciebie. A gdybyś o Pani nie zdołała udźwignąć tego ciężaru, to byś zamówiła dźwig, który jest obecnie używany do wznoszenia Twojego Przyszłego grobowca, jakżesz wspaniałego, bo na miarę Twoich czynów. No chyba, że będziesz żyła wiecznie, po jakimś czasie nudząc się okropnie. Szczerze mówiąc, nie radzę Ci tego. O Bogini, nie zrozum mnie źle. Nie pragnę Twojej śmierci ino życia. Chciałem jedynie nadmienić, o Pani Ukryta w Moich Snach, że piękny olśniewający grobowiec, powinien być wyrazem prawdziwego szacunku i uwielbienia, do leżących tam doczesnych szczątków, a nie sposobem, do okazania przepychu i bogactwa wszelkiego. To już lepiej rozebrać i biednym rozdać, by sobie chałupy pobudowali. Z całych sił swoich pragnę być Twoim grobowcem za życia Twego, którego kamienie i posągi, miłością moją były by nasycone, jak gąbka wodą. Tyś mądra, Ty mnie zrozumiesz. Tak potrafisz pięknie przemawiać i urzekać innych, swoją zacną osobą.Nie przejmuj się Królowo Szarych Swetrów, rzadko komu udaje się, ażeby swoją osobowość, zgodnie z prawdą ocenić. A jeszcze zważ na to: z którą prawdą? A poza tym, o Pani Przytulnego Pokoju, prawie każdy człowiek chce widzieć bliską mu osobę, taka jaką w świadomości swojej sobie wyobraża. A na takim rozumowaniu, to przejechać się można i w ścianę walnąć, marnując członki swoje.Agni Bogini Żyworódek Jeziorowych, lepiej być troszeczkę gorszym a prawdziwym w osobowości swojej, niż troszeczkę niby lepszym, a biczem obłudy życie trzaskać, niewinne echo do działania zmuszając. Kiedy Ty coś powiesz, o Agni Zakazana Piosenko Moja, to wiesz co kiedy komuś powiedzieć, co radość sprawi, jakim językiem do niego przemówić, żeby był przekonany, że jego zainteresowania, Ciebie w takim samym stopniu, ciekawić raczą. Wiem Bogini Wspólnoty Ludzkiej, że unikasz jak ognia tematów, które nie bardzo leżą w twojej boskiej naturze, niewygodnymi dla Ciebie będąc. Jesteś jednak tak wspaniała, tak w tej sprawie ludzka, że w swojej dobroci i szlachetności, nie chcąc skłamać, całej prawdy powiedzieć, przykrości sprawić, serca zranić lub niezrozumienia się obawiając, wolisz milczeć jak na Boginię przystało. Wiadomo jest Twoim poddanym, że kiedy Bogini milczy, to milczy, a kiedy milczy nadal, to Bogini wie lub nie wie, albo – o wybacz – wie niedokładnie. Możesz sobie oczywiście pomyśleć Królowo Spłoszonych Umysłów, że te wszelkie moje działania wobec Twojej Pięknej Osoby, służą ino temu, by Ciebie, o Pani, do mnie jeszcze bardziej przyzwyczaić, żebym miał nadzieję na pewną wdzięczność i żebyś mi nie umknęła w dal mroczną siną.Agni Niezmywalna z Serca Mego, miałabyś oczywiście racje, gdybyś coś do mnie odczuwała, co prawdą w istocie nie było, nie jest i być nie zechce.Oczywiście mógłbym Tobie o Pani, przedstawiać świat w kolorach: obleśnych, ciemnych, okrutnych i mściwych, żebyś się wszystkiego bała i żebym mógł mieć nadzieje, że spłoszona wpadniesz w ręce moje, jak to pisklę zlęknione. No nie Pani, co ja tu chrzanię. Czego lub kogo ma się bać taka Odważna Bogini. Wybacz mi te słowa niestosowne, głupotą bez realnego myślenia napędzone. A poza tym, o Pani Niezwykła w Swej Zwyczajności, Ty jesteś Boginią, a ja jeno prochem żyjącym marnym, więc wyobraź sobie ten straszny mezalians, jaki by zaistniał, gdyby Ciebie o Pani i mnie, połączyły zwyczajne stosunki międzyludzkie. Tylko trąby jerychońskie zdołały by zagłuszyć tą wspaniałą miłość, jaką Ciebie obdarzam. Problem w tym, skąd je wziąć. Jestem za uczciwy, żeby je ukraść, a za biedny, żeby złodziejom zapłacić raczył. Znowu Cię proszę o przebaczenie, ale ino przyjaciel prawdę wyłuszczy, a wróg jedynie tanim pochlebstwem otumani. Nigdy nie będę mieć sposobności, by mą miłość do Ciebie udowodnić czynem swoim. Nigdy nie stanę się tą rzeką, w której Ty się zanurzysz, jak ryba jakaś lub inne stworzenie wodne.Tak sobie pozwoliłem pomyśleć, że miłości nie powinno się jednak udowadniać, lecz raczej ją wspólnie tworzyć. Udowadnianie odebrało by wszelki sens i zniknięcia zaufania, było by przyczyną. Tak bardzo uwielbiam Twoją Kalejdoskopową osobowość, Twoje boskie ucieleśnienie, Twój głos, Twoje oczy, usta i całą Twoją resztę, którą masz schowaną, nie dla widoku mego.Muszę, pragnę i chcę być taki wobec Ciebie a nie inny o Pani Mego Serca Pozytywna Rozdarczyni.Wiem co byś mi radziła, gdybyś miała po temu okazją. Poszukaj sobie głupolu inną wybrankę serduszka swego i pokochaj ją tak soczyście, jak mnie pokochałeś… czemu się akurat nie dziwię, bo moje wdzięki i ego szerokie, są jak rzeka o której wspomniałeś.Agni Ukochana Wyjęta z Moich Snów, nawet gdyby tak się stało i byłbym szczęśliwy, to obawiam się, że nigdy nie podołam wytłumić w sobie, Twojego istnienia, mając jednocześnie świadomość, że już na zawsze pozostaniesz dla mnie w Zamkniętej Świątyni. Semper oddany Nie semper poddany DeDe P.S. Tym razem nie załączyłem kawałka dechy. Papieru starczyło.
  18. @Tom Tom Dzięki:) →Jeżeli chodzi o rymy, to są, ale oddalone i niedokładne, bo takie od jakiegoś czasu polubiłem. 1→wspólnie - dumne 2→konary - cały itd... W ogóle często dziwnie piszę:) Wiele dobrego życzę w A.D.2020r→Pozdrawiam:)
  19. >>> jedno drzewo jest samotne choć w ogromnym lesie stoi inne szumią wszystkie razem swe gałęzie plączą wspólnie na nich ptaszki drą się zacnie by wzajemnie chwalić jajka takie śliczne cudne piękne jak pisanki więc są dumne <<< lecz szanuje ten drzewostan choć nie wiąże swe konary gdzie nie rośnie tam jest lepiej trzeszczy dziwnie swoją korą koniec wieńczy czubek cały >>> gdy marudzi stadem sęków dzięcioł w złości słowa puka skrzypisz jęczysz i biadolisz dziel z innymi słoje w pieńku tamte także chrupie drukarz <<< słysząc radę postanawia zmiany w życiu swoim wcielić chociaż trudno to próbuje miało szansę nie zdążyło przyszli ludzie drzewo ścieli >>> cząstkę lasu śmierć obeszła ale większość nawet nie wie że tu kiedyś rosło takie co różniło się od innych i nie znało nawet siebie
  20. ⚡ Prolog ⚡ Kap, kap, kap… trzy kropelki krwi, szybują na podłogę, rozbryzgując się na boki z cichym szumem miniaturowej fontanny. Po chwili nadlatuje czwarta, piąta, szósta… aż w końcu czerwona wilgotna wstążeczka, ciurla miarowo, rozmaczając żółtawego, z lekka przypieczonego naleśnika. Rozwija się z tej przyczyny samoistnie, niczym rozkwitający kwiat paproci, odsłaniając różowy farsz. * – Kochanie… zapomniałeś kim jesteśmy? Walnij mu wreszcie młotkiem w palec i odetnij ucho, bo doprawdy… od tej przejmującej ciszy głowa mi pęka. – Znowu masz migrenę kochanie? Ojej… naprawdę mi przykro. Musisz bardzo cierpieć. Młotek połamałem na kości udowej… pamiętasz… to były wrzaski… dopiero jak mu język wyrwałem… – Ty zawsze zrobisz coś głupiego. Bez języka tylko głupawo szumiał… durny ty. Profanator tradycji. Ogród przylegający do niewielkiej, aczkolwiek schludnej posesji, niczym szczególnym - z punku widzenia właścicieli - tak naprawdę się nie wyróżnia. Trzeba jednak uczciwie przyznać, iż pewne doznania zapachowe spoczywają na solidnych podstawach odczuwania. Charakterystyczna woń przecudnych kwiatów miesza się i inną wonią. Słodkawo mdlącą. Wszystkie rośliny są tym przepełnione po same czubki wzrastania. Postronny obserwator, dostrzegłby zapewne, że nikt z obecnych tutaj, wcale się tym nie przejmuje… a nawet więcej, widać anielskie uśmiechy na ogorzałych, czystych twarzach. – Dziecko drogie. Znowu naleśnik na podłodze. Tatuś tak bardo się napracował, by zerwać skalp... ten krwawy strzęp… a ty zamiast napawać się wrzaskami, to odcięłaś jemu sisiolka. – Przecież tatusiowi nie odcięłam! – Co z tobą kochanie? Nie o tatusiu mówię. Trochę pojęczał i to wszystko. A później zemdlał. Tyle razy my oba z ojcem ciebie uczyli, że tortuty mają być przemyślane. Im więcej wrzasków i błagań o litość, tym większy szacunek dla tradycji rodzinnej. – Przepraszam mamo. Co mam zrobić z nadzieniem? Pobrudził się, a nie chcę dostać zakażenia. – Tatuś złapie nowy eksponat. Mam nadzieje, że się przyłożysz do nauki. Jedzonka to tylko produkt uboczny. Nie możemy jak niewychowani barbarzyńcy marnować jedzenia, wyrzucając do kubłów. – My nie mamy kubłów. – To tak metafora. – A co to: metafora. – Jak byś z wiersza wyrwała wnętrzności i skosztowała ze zrozumieniem. – A... teraz wiem. Też by wrzeszczał? – Gdybyś z autora, to tak. – Mamo… ale ja już trochę zjadłam mózgu. Masz może proliwe… zapomniałam… jak dalej. – Babcia ma. Tylko teraz zajęta. Obdziera ze skóry nowy nabytek dziadka. Podupadł na zdrowiu. – Kto? Ten co wyje z tęsknoty za skórą? – Nie. Dziadek chorowity. Miał tylko tyle sił z racji gorączki, że mu oczy wydłubał, nerwy przegryzł, zmiażdżył jądra... i nic poza tym. Nie to co kiedyś. Starość nie radość. Chyba słyszałaś rozkoszne hałasy. Niebo w uszach. – Nie słyszałam, bo mam za dużo miodu. – Żałuj, dziecko, żałuj – Zadrasnęłam sobie paluszek. – Bieda tyś. Na pewno cię boli. Przemyję wodą utlenioną... i ucałuję maleństwo. Gdyby się dokładniej porozglądać, dostrzec by można, wiele misternych ozdób, wiszących na drzewach oraz między jelitami grubymi, schnącymi w powiewach ciepłego, przytulnego zefirka. Splecione w urocze warkoczyki, stanowić będą liany do huśtania, ku uciesze rozkosznego dziecka. Da się też zauważyć, dorodne łańcuchy z białych czaszek. Porozwieszane międy drzewkami jabłonek i wiśni, stanowią przeurocze studium ozdobnicze. Ich szare kościane twarze, ładnie wyglądają, na tle różowego i białego kwiecia, jednocześnie będąc schronieniem dla ptactwa wszelakiego. Wiele z nich w oczodołach założyło swoje gniazda, w których wychowują pisklęta. Wystające, pocieszne łebki, przypominają ludzkie oczy, które kiedyś patrzyły, lecz później zostały wydłubane na żywca łyżeczką. Przyznać trzeba, że dokładnie umytą, by zakażenie się jakieś nie przedostało, do biesiadnika przegryzającego gałkę. – Mamo! – Co mi powiesz? – Babcia rozpalony pręt włożyła jemu… no wiesz gdzie. – Oj… chyba kłamiesz. Żadnych wrzasków nie słyszę? – To przez dziadka. Podciął mu za szybko gardło laubzegą. – Temu bez jąder? – Nie. Nowego już mają. Fajowy to widok. Babcia ma czerwone okulary, z których ścieka, bo chciała patrzeć z bliska, wyduszając flaki z wiewiórki… – Co! Z wiewiórki? To wbrew tradycji. Biedne zwierzątko. Nie wiedziałem, że moi teściowie tacy podli, bez sumienia. Tradycja schodzi na psy. – Mamo. To moi dziadkowie. Lubię ich. Wybacz im. A kupisz mi miniaturowe koło do łamania? Obiecałaś. Pamiętasz? – Pamiętam, bo zapytałaś, jak wyrywałam paznokieć…. ale w sumie byłam zawiedziona… zawziął się w sobie. Nie pisnął. – Pękanie kości jest fajniejsze. Jak strzelanie kukurydzy. – No cóż dziecko… przykro mi, że nie wszystkie narzędzia możemy tobie kupić, przez to spowalniając twoje wykształcenie, podcinając korzeń tradycji... może kiedyś… jak wygramy: Coroczny Konkurs na Najlepsze Tortury. – Nie przejmuj się mamo. Rozumiem. I tak cię kocham. A tatuś gdzie? – Poszedł po nowego... ale już chyba wraca... słychać pozytywne jęki. – Widzę mamo. Ciągnie go po drutach kolczastych... aż skórka się strzępi w czerwieni…. nawet flak wykukuje... z gołego. – Dziecko. Zakryj oczy. Gołego? A jak się przeziębi, to za szybko straci wartość. – Lubię kukiełki w ogródku. – Wiem, skarbie. Podejdź, to cię przytulę… co tu masz? – Palec. Odcięłam sekatorem… ale wolniutko naduszałam… żeby bardziej jęczał. – Zuch dziewczynka. Rączka cię nie boli? – To był cienki paluszek, mamo. Gdyby się przejść po wypielęgnowanej ścieżce, można by odczuwać równomierne zgrzytanie, gdyż kawałeczkami kości, została dróżka zasłana, by nie bałaganić po bokach, przewracając szkielety w kolorowych czapeczkach, sukienkach i wstążkach na piszczelach. Niektóre ubranka są jeszcze wilgotne, gdyż prześwitujące resztki mięska, przemoczyły jedwabny materiał. Kolorowe ptaszki często przylatują w to miejsce, na dożywianie. To prawda… niektóre umierają zadławione strzępkiem sukienki lub innego wdzianka, ale z zasady tu się ptaszki nie płoszy, gdyż wiele miłości jest, ku pokrzepieniu tradycji rodzinnej. W każdym najmniejszym rozpalonym pręcie, w samym środeczku ciepłej, pulchnej bułeczki. ⚡––––––––––––––––––––––––––––––––⚡ – Wreszcie doszliśmy do tego słynnego miejsca, owianego zła sławą. Proszę wycieczki spojrzeć. Kiedyś w tym miejscu, ludzie torturowali ludzi… bez żadnego zarządzania, płacenia podatków, odpowiedniej wydajności… jednym słowem... tak na łapu capu. Rozpizdrzaj i tyle! – A teraz? – A teraz sami państwo widzicie. Wspaniały instytut badawczy wyrósł. Specjalnie na odludziu, by czynniki zewnętrzne nie absorbowały za bardzo, by uczeni mogli się odpowiednio skupić na swoich badaniach. Raz po raz tylko… zresztą nie ważne. Chyba są państwo ciekawi, co kryją te mury. To jedyna taka okazja, specjalnie dla wycieczek. No jak? Ciekawi? Chcecie tam wejść? – Jasne, że chcemy. – No to świetnie. Proszę za mną. – A dowiemy się czegoś więcej? – Bez obaw. Naturalnie. Ta placówka kryje w sobie niezwykle wykształconych pracowników, którzy aż się palą do swoich zajęć. – To aby na pewno znajdą dla nas czas? – Ależ oczywiście. Bardzo chętnie wdrożą oczekiwanych gości, w zawiłości tematu.
  21. @Konrad Koper Dzięki śliczne:) Jam też zakręcony:)→Pozdrawiam:) @jan_komułzykant Dzięki:)→Tylko kto będzie Błaznem na szachownicy:)→Pozdrawiam:)
  22. hop hop kochanie tu ciemny enter marzę o tobie choć to świrnięte lecz przecież wiesz najdroższa sama ja postukany tyś postukana ? rozkosznie prawisz jam biała spacja miło że na mnie wzrok obracasz naszej miłości nie będzie koniec choć działasz w pionie a ja w poziomie
  23. @MałaAga Dzięki:) → Wiele Dobrego w Nowym Roku życzę:)→Pozdrawiam:) @Konrad Koper Dzięki za O.K.→Póki co ze mną jest jak jest. Ale też wiele Dobrego w Nowym Roku życzę:)↔Pozdrawiam:)
  24. @Marek.zak1 Dzięki→Moim zdaniem Cuda się zdarzają, takie przez duże: C, ale faktycznie... sceptycyzm jest wskazany. Bo mogą być przez małe: c. Tu akurat z tekstu nie wynika jednoznacznie. Każdy może pomyśleć po swojemu. Pozdrawiam:)→I wiele Dobrego w Nowym Roku Życzę>
  25. @Kot Tak czy siak→Dzięki:) Staram się Dziękować, jeżeli nie przegapię:) Mnie też aż tak nie zachwycił. A zatem słusznie prawisz. Wiele dobrego w Nowym Roku życzę:)→Pozdrawiam:)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...