Przy rynku jest kwietnik.
Ulicą idą barwnie ubrani ludzie.
Patrzę na pełne balkony,
otwierające się w kierunku słońca.
Dalej jest kamienica,
na której wypisano poemat.
Na skraju miasta znajduje się staw,
w którym teraz odbija się tęcza.
Patrzę i wyciągam ramiona.
Księżyc potęguje moc,
gwiaździstej, nieskończonej nocy.
Jesteś jej towarzyszką.
Blask pada na twe ciało,
rozpływasz się w cieniach.
Nie mogę określić twojej sylwetki ani twarzy.
Napełniają mnie emocje i czuję dreszcze.
Plącze się myśl : „ posiadasz niejedną naturę”.
Matka zakrywa twarz i obmywa dziecię w stawie.
Po drugiej stronie widać cienie.
Niemowlę chwytają pijawki.
Poruszają się trzciny.
Trzy razy słychać : „ rechot, dobry, rechot”.
Cienie stają się konkretne.
Siostrzyca żegna się na opak.
Ojciec chwyta mocno dziecko…