Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Koziorowska

Użytkownicy
  • Postów

    393
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Koziorowska

  1. Tytuł z początku mnie nieco spłoszył... Ale treść jest znakomita. :)
  2. człowiek jest skargą niczyjego świata cieniem płomienia świecy na opuszczonej mogile płytkim westchnieniem wiekuistości żałosne istnienie spowite tchnieniem Boga przemijające z gwiazdami których wyrzekł się zmrok nie ma w nas ciszy głośniejszej od krzyku śmierci jesteśmy echem łez echem szeptu i choć zbyt ciężki krzyż przygważdża nas do nieba a Bóg podstawia nogę ufajmy ciszy przed burzą wierzmy w spowiedź zagubionego deszczu nie bójmy rosnącej w nas tęczy zanim wzejdzie kolejny świ(a)t a ten Bóg odda do reklamacji udajmy się w podróż wokół duszy nie ma bowiem w nas ani jednej łzy którą przedwczoraj upuścił Pan
  3. nie ma w nas snu z którego nie sposób się obudzić błądzimy między kartkami szukając interesującego rozdziału zostało w nas kilka okruchów wczorajszych wielokropków marna fotografia pamiątka po lepszym Bogu ubrana w wyjściowy uśmiech podążam za trendami w modzie rozczesuję twoje myśli zbyt czcze by zaufać poezji niestety puenta zmarła na nowotwór duszy z przerzutem na serce wszyscy próbujemy dogonić światło lecz wciąż poszukujemy świeżych cieni cieni ciernistych aż do bólu który oddajesz bolesnym pocałunkiem
  4. @Waldemar_Talar_Talar Dziękuję i również słonecznie pozdrawiam.
  5. miękkie futro światła noc niedokończona według wizji kłamstwa podnoszę ostatnie stracone sumienie przyrzekam spodziewaną śmierć znów nie potrafisz wymówić imienia życia wskrzeszona z kajdan prostoty błąkam się po przytułkach dla zaginionych zanim pęknie ostatnia powieka język odleci do ciepłych krajów oswój moją samotność wyuzdaną pruderię tłuste słowa cierpią na nadmiar kwintesencji potrzebuję zimnokrwistej nocy aby wznieciła szczyt kłamstwa nie ma nic piękniejszego od śmierci we śnie krzyku od szeptu zanim wyschnie krynica słońca zanim odmarznie przypadkowe spojrzenie podziękujmy łzom spadających gwiazd kiedy miłość będzie w promocji zjedzą nas na obiad pożyczone pożądania
  6. Chciałabym pobłogosławić cię całą zniszczoną przyszłością. Poprowadzić na skraj chmury róży, by swym szkarłatem tuliła nasze skronie do snu. Snu, co na zawsze pozostanie bezdomny. Lśniąca, złocona skóra wiatru łechce pięty przypadkowego kazania, jeszcze jedną paskudną gwiazdę. Na czubkach słonecznych promieni skrada się nienaruszona sterta krwi, posoki białej do nieskończoności. Choć noc mija bez skargi, a świt zmaga się z bólem – podzielimy między siebie truchło Słońca. Dni, krągłe w swym dramacie, nie przyznają się do uśmiechu.
  7. nie tylko bojaźliwa krew mi bliska skrzepnięta róża smutku kwitła na języku dając owoce rezonujące w nagich pęcinach prowokujesz do życia kolejną cząstkę wróżby przeinaczonej w pustym almanachu nie może być światła bez ptaka który muska skrzydłem pobożne ramię ruszamy wbrew woli zatrutego mniemania podnosimy sukienki ukazując nic nie warte łydki nie ma między strzępami ani jednej zaprzepaszczonej treści kapryśnego komunału odprysk lakieru uwiera w piszczel trawi bez skrupułów moja czaszka jest za ciasna abyś się wprowadził zacienione ustronia nie sprzyjają czarno-białym przestworzom jedno nieporadne uczucie i będziemy szykować się do śmierci
  8. nie wiem jakich okien szukać drzwi unikać zamarzły skronie ochłap przykleił się do pestki nagiego kocham tak soczyście przeszklonego i biernego ubrałam się w wyjściowy uśmiech nie chcę podpierać o garb pobudki twoja melancholia nie stanie się moją jesteście zbyt zżyci z własnymi skojarzeniami spoglądamy sobie prosto w gardła szukamy namiastki mowy martwego zalążka jesteś poetą poetą z krwi i kości zawył ktoś z zachwytem nigdy nie słyszałeś bardziej uwłaczającego oskarżenia
  9. za długoletnią noc chleb który nasączaliśmy krwią i potem ucałuj skamielinę warg oddanych czczej bolesnej pieszczocie nie karm myśli kaprawymi słowami widzisz ten obupłciowy strach na niklowanym haku? jesteś by zakleić zmarszczki pajdą zeschniętego serca? idę od brzegu po zenit śmieję się słońcu w twarz nie szukaj gwiazd nie wywieszaj ogłoszeń noc sama się znajdzie zgasła w Tobie ostatnia tego sezonu piąta pora roku czy wiośnie byłoby do twarzy z brodą? brzytwa księżyca utknęła pod językiem
  10. Chciałabym pocałować Cię w sam środek duszy. Dotknąć aż do bólu krwi. Dlaczego muszę oddychać samotnością? Dławić się Twoim nagim, lecz niewinnym wspomnieniem? Znów zamiast wykrzyknika muszę stawiać wielokropek. Znów – zamiast odpowiedzi – dostaję kolejne pytanie. Obiecuję, że nigdy nie pokażę Ci mojego snu. Przysięgam, że milczenie nie będzie dotyczyło Twoich białych dłoni. Znów czuję na wargach resztkę popiołu, pamiątki po spalonym domku z kart.
  11. Dziękuję za opinię. Wydaje mi się, że ta "szarpanina" bierze się z mojego emocjonalnego chaosu... Pozdrawiam!
  12. twoje żółtozielone stepy łaskoczą czule zmięte pergaminy pięt bezcielesna dusza mknie w dół pokładu cienia wypluwam pestkę skąpej łzy pozbawiam swoje sny pocałunku niech cisza zmiłuje się nad przejęzyczeniem nagich ramion czekam u studni szukam śladu po nietutejszych echach zagłębiam w świt opadam od niechcenia na dno jabłoni zmarłych w jestestwie składam płuca do słów do zaginionych reminiscencji wynurzeń zaryglowałam wargi w obawie przed kradzieżą nie pozwól snom dorosnąć *** Chciałabym przy okazji zaprosić Was do lektury mojego tomiku pt. „Prószą słowa”: https://ridero.eu/pl/books/prosza_slowa/. :)
  13. Zaginiony świat Pamiętam, nie istniał jeszcze świat, wszystko było ciekawsze i proste… To my wznieciliśmy ten raj, wybrukowaliśmy drogę do piekła? Stworzyliśmy własnego Boga? Może to nie my narysowaliśmy te znaki na niebie? Może nie nam przyjdzie zapłacić za piękno? Zostanie w nas odrobina litości, przyrzeczenie, że pewnego dnia ziemia spotka się z niebem? Obietnica, że śmierć będzie lepsza od życia? Czy pewnego dnia krew przemieni się w bagno, wojna zakończy pokojem? Szatan poda rękę Bogu?
  14. @ais Ojoj. W takim razie znajduję się w głębokim szoku.
  15. Wypływam na szerokie wody, na pokładzie statku mojej melancholii. Płynę poprzez wzdęte przypływy ignorancji i izolacji. Statek wznosi się i opada na rozgoryczonych falach, czasem przychodzi mu to z trudem – – nie idzie na dno. Nie zna celu swej podróży, nie wie, dokąd zaprowadzi go kompas serca; może jedynie polegać na wewnętrznej ciszy. Nad statkiem przetaczają się krwiste błyski, pokładem wstrząsa pobliski grom nawałnicy – – podróż w nieznane wciąż trwa. Mój statku, kiedy dotrzemy do portu? Czy kiedykolwiek to nastanie? Czy muszę wciąż płynąć, nie widząc lądu? Mój statku, wierzę w Twój smutek.
  16. @Dag Dziękuję Ci serdecznie za pokrzepiające słowa. Również gorąco pozdrawiam.
  17. Przynoszę Ci Przynoszę Ci o północy gwiaździsty dzban mojej uległości: Ty nie chcesz z niego pić. Przynoszę naręcze herbacianej niewinności: odrzucasz, bo taka biała, zimna i zmęczona. Przynoszę gorzki nektar płochego zetknięcia naskórków: wymykasz się, nie potrzebujesz świtu z moich dłoni. Przynoszę znoszoną, wykorzystaną przez krwistą czerń księżyca duszę: za dużo w niej dziur, przepaści i bólu. Cóż… Cóż mam Ci podać, żebyś spotkał mnie raz w słonej martwocie snu? Cóż uczynić, kiedy Twoje tętno szepce w przeciwnym kierunku? Cóż sprawić, żeby Twoje łzy choć raz były moje?
  18. Nie ma wyjścia Zgubiłam się pośród zdobnych łąk, w karminowych łkaniach maków, wschodzących dziś, by jutro odejść, w ciszy i pokorze chyląc wątłe głowy ku ziemi, z której powstały. Zgubiłam się pośród łanów złotego milczenia, które zawiodło moją lunatyczną duszę na brzeg, skąd widać uśpiony węgieł świata i stado zatraconych, bezimiennych snów. Zgubiłam się między drzewami, podającymi lśniące od słodkiej, pełnej zieleni, załamane ramiona, rzucające życiodajny cień na szklane, przejrzyste czoło, na moje rozległe stopy włóczęgi. Zgubiłam się w sobie; ciemno tu i chłodno, niby w środku bezlitosnej zimy, na granicy sumienia i życiodajnej bliskości szeptów. Nie widać przejścia, światło ukryło się po drugiej stronie słońca. Wiem, że stąd nie ma wyjścia.
  19. Nadgryzione ciało Dla Marka Ukrywam w zanadrzu ciszy dwa zbolałe, szkarłatne słowa, zawilgłe od przybojów rozczulenia; dwa, lecz samotne jak Bóg: jednokierunkowa symbioza. Współistnienie zjawisk, zagrabione z lewego przedsionka, bliskie idyllicznej śpiączce – – nie ma rady. Naręcze nadobnych, kształtnych epitetów przelewam w pobliską nieuchronność apatii. Między pytajnikiem a wykrzyknikiem, szukam wysnutych w półcieniu, wzburzonych wejrzeń – – na drugą stronę. Entuzjazm nadgryzionego ciała rezonuje w przepaści pod lewym żebrem.
  20. Optymistycznie. :) Ja wolę nieco cięższe utwory. Pozdrawiam! :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...