-
Postów
393 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Koziorowska
-
Zaplątałam się w myśli o tobie, nie ma ucieczki. Mogę jedynie odradzać się u piedestału rozmarzonych ust, oczu podobnych do płonących na czarno gwiazd. Wieje wiatr, niesie woń waty cukrowej i spełnionych marzeń. Czy warto jątrzyć wspomnienia, by zobaczyć to, co jeszcze nienazwane? Nie chcę przemijać, nie chcę wołać o kawałek duszy na tej przeludnionej wyspie. Zanim zdołamy przekonać świat do miłości, stańmy na warcie snu, którego nie sposób wykorzenić. Zza powiek spogląda na mnie obrażona namiętność; czy za mało czułości jej wyznaczyłam?
-
Chciałabym dogonić malinowe niebo, pamięć z lat niewinnych. Chciałabym przystanąć i zobaczyć pierwszą śmierć w moim stuleciu. A jednak, zamiast kiepskiej fotografii, zostało parę zapomnianych łez, ukrytych pod grubą warstwą kurzu, niedokończony list pożegnalny. Dziś, kiedy z dnia na dzień umieram w twoich laurowych ramionach, nie gniewam się na opatrzność, że oceniła mnie zbyt pochopnie, odebrała garstkę wieczności, która dokarmiała młodzieńcze zmysły. Podążam znów w kierunku poranka, ku granicy między szczęściem a snem. Za dużo kosztowało mnie to ciało, żeby tak po prostu je zrzucić.
-
Rana, którą pozostawiło światło, usiłuje się zagoić. Pocałunek, podarowany przez twoje zielone usta, zostawia ślad we wnętrzu, na sercu, które znów pragnie zapomnieć, dokąd iść. Obraca się we mnie żarliwy wiatr, niosąc smutek i pragnienie, żeby obudzić się jeszcze raz. Nie opowiadaj mi baśni, nie opowiadaj historii, które przykrył twój oddech, które schowały się w złudzeniach. Umieram na przekór wierze, że kolejny cios będzie należał do ciebie. Zaniemówiłam z miłości, zwątpiłam w samotność, które szukają schronienia w moim szaleństwie, w moim za ciasnym sercu, wyuzdanej śmierci. Wróć, nakarm moją niewinność łzami tych, którzy nie szukają już Boga. Pomóż umrzeć, nie potrafię dłużej żyć w cudownym kłamstwie. Moja wrażliwość balansuje na krawędzi zakrwawionego nieba, szuka słów, które ukoiłyby rany zadane mi przez zmysły. Wszyscy potrzebujemy nowej wiary, nowego Boga, który wreszcie zapali światło w tym ciemnym tunelu. Potrzebujemy cierpienia, aby nasze łzy nakarmiły straconych. Pozostało mi po tobie jedno zimne marzenie, od dawna nieaktualne.
-
śnieżnobiała miałka krew buzuje w żyłach z czarnej porcelany światło rozdziera cień na kawałki cień wybacza wszystko boli tak do bólu boli wykradziony jawnie czas żeby wskrzesić przepracowany oddech aby ukoić zakrwawiony szeptem krzyk teraz rozumiem co znaczy ciemność na początku świeżego dnia niezanieczyszczonej ciszy moje ciało trawi czułość której nikt cię nie nauczył duszę rozdrapuje miłość do jakiej się nie przyznajesz
-
obudziłam się w niewłaściwym miejscu obudziłam we śnie który już do mnie nie należy za ciasno jest na tym świecie dla nas obojga za ciasno w tej podłej krainie łez dlatego też proszę rozbierz moją duszę z ciała pozbaw resztki wstydu każ pić własną zimną krew wciąż odwracasz twarz gdy twój brat umiera zachłysnąwszy się swoim własnym krzykiem gdy ciało twojej siostry gnije oblepione ciernistym mrokiem wierzę że nadejdzie pora na takie czasy kiedy człowiek odbierze sobie człowieczeństwo
-
zziębnięte i zapomniane myśli sycą się twoją samotnością pogrążają w ubóstwie ciała odartego z resztek winy świat znów obraca się wokół własnej osi niebo szybuje nad ubogimi wzgórzami ogołoconymi z ostatniego śniegu nie tęsknij za czymś czego masz pod dostatkiem nie ufaj wierze która krwawi czarnym światłem dławi się własnym cieniem zanim zbudujesz osobiste królestwo wskrzeszonych zaufaj ciszy że jest głośniejsza od łez
-
ktoś musi dokarmiać gwiazdy
Koziorowska odpowiedział(a) na Koziorowska utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Franek K Dziękuję bardzo. -
ktoś musi dokarmiać gwiazdy
Koziorowska opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
kiedy nie patrzysz podkradam ci resztkę oddechu fragment światła którego źródło tętni pod garbowaną skórą kiedy nie widzisz moich dłoni dzielę się z tobą pozostałościami po czułości ofiaruję marzenia których nikt tutaj nie potrzebuje zamykam za sobą usta zatrzaskuję powieki mogę iść ku drodze bez pobocza bez ani jednego zwichniętego drogowskazu czekam ktoś musi dokarmiać gwiazdy o tak późnej porze w tak niesprzyjających warunkach -
oto moje łzy narysowane twoją szlachetną dłonią wskrzeszone wonią wilgotnej skóry ciała napiętego jak szkarłatny łuk tęczy oto mój ból który podsycasz solą nagich myśli wydartych z formy cierpienie z czułością pielęgnowane niby twoje własne oto mój strach od jakiego się nie uwolnię zanim wybije ostateczny oddech bez bocznego wyjścia bez pauzy na krzyk niepoprawny we współczesnych czasach oto moja niepewność wzniesiona z różowego marmuru w przedostatnim śnie powstała z prawdy którą hodujesz na urodzajnej glebie języka płodnych fundamentach nieba oto moje życie od niechcenia przez ciebie wyśmiane a jednak zbyt proste jednak zbyt beznamiętne aby zwróciło czyjąś uwagę zatrzymało na dłużej oto moja śmierć będzie wybawieniem od miłości i ciszy na które dobrowolnie się zgodziłam dla których się urodziłam raz jeszcze aby zrozumieć jak wiele potrzeba by odejść
-
krok za krokiem wskazówka za wskazówką czas jest coraz bliżej widzę drobne zmarszczki w kącikach oczu delektuję się płowiejącym westchnieniem uwięzionym w pozłacanej klatce żeber oddech za oddechem przybliża się na palcach ślepa północ oczy wydrapał jej świt po chybionej walce o ostatni bastion miłości dotyk za dotykiem nadchodzi źle zinterpretowana namiętność nieodpowiednio dawkowana poświata co zalęgła się w ślepej uliczce serca cała twoja nienasycona uroda przepoławia sprawiedliwie pięść pomarańczy noc nietrafnie przetłumaczona na język miłości schowała się za ścianą za którą przechadza się mój za ciasny lęk z jakiego wyrosłam zanim zdążyłeś otworzyć usta i grzecznie pokazać język
-
ścisk nadludzkich serc płynność słów które nie odszukają jutra wstajesz aby stawić czoła nadziei ale nikt nie słyszy poszumu twojej miłości nie karm mnie ciężkostrawnymi gwiazdami samotnością którą okrutnie rozbolał ząb u wezgłowia kolebki czają się same wykwintne sny twój ból jest ciszą jakiej nie sposób nauczyć się na pamięć ostatni pociąg odszedł niezauważony
-
znów włamałeś się do mojego snu odziany w przytulną rozpacz przyozdobiony smutnym spojrzeniem którego nie ukoi najjaśniejsza w tym sezonie noc klęcząca pod ścianą przeszłość nie pasuje do almanachu naszych nietkniętych oddechów do myśli nie można ich wymówić zwykłymi ustami za dzisiejszym porankiem rozpościera się krzywo przyszyty cień otulam się wiarą że wystarczy drobna pokuta zmrok walczy z przedawnionym świtem z ciepłem jesiennego poranka o którym trudno marzyć o jakim można bez ciszy rozmawiać
-
sterylny ból krzykliwy czas co wypsnął się Bogu podczas śniadania stale przemierzam pobocze twojej drogi lecz nie widzę cienia by był obietnicą lepszego światła uważaj na swoje ślady znów prowadzą donikąd czy to co również zwiemy krzykiem zdoła pozostać milczeniem? ubieram się w już niemodne ciało rozchwytywane w minionej epoce poprawiam duszę i mogę ruszać między gwiazdy między bezpłodne jabłonie w zapomnianym ogrodzie Boga
-
zostało po tobie kilka suchych kropel sumienia kilka zatrzaśniętych na wieki powiek zostało po tobie pół twarzy której nie uzupełni żadne światło żadna predestynacja co połknęła haczyk zostało po tobie paręnaście niedokończonych kroków na poboczu serc dwanaście gwałtownych wdechów aby ukoić milczenie proszę zanim cię dogonię zgaś czarną świecę u wezgłowia mojego łóżka a zapal cień by drażnił twój czas czas jest zbyt dumny aby usiłować dogonić wieczność pozostało mi po tobie parę smutnych skarpetek jak zwykle nie do pary kilka zbyt prędko spisanych wierszy kilka łez sięgających nieba
-
tulę dzisiejsze łzy do kamienia poduszki przesyconej twoim serdecznym ciepłem i delikatnym uśmierzającym zapachem wszystkie marzenia wymknęły się z serca pozostało kilka nieposłusznych pocałunków i oswojonych zderzeń myśli czy mam oddać ci całe niebo moje słońce żebyś zauważył pełnokrwiste łzy zadurzoną w sobie melancholię? nie karm mojego ciała myślami nieznającymi odpowiednich na tę okazję sylab otwartą ranę ust pragnę doprawić paroma wykrzyknikami i kilkoma opuszczonymi wielokropkami nie dawaj mojej wierności na pożarcie przytrzymaj duszę gdy będę spoglądać w dół
-
wygoniłeś mnie z landrynkowego nieba tam trwa dozgonna nostalgia za brzaskiem który wtargnął między nasze spojrzenia bez przepustki zostałam tutaj pośród czarnych łabędzi i nieśmiałych serc dusz złowionych podczas ostatniego dnia w roku jestem tu skulona zwinięta w embrion na dnie sprzedanego już serca gdzie marznę ograbiona z resztek zbędnej wieczności obdarta ze słów które mogłyby przynieść modlitwę nie porachunek krochmalonego sumienia zlizuję z twoich myśli łzy mojego anioła stróża spijam z niedostępnych warg wykutych w krwistym marmurze jeszcze jeden haust prawdziwego powietrza wiatru który zdoła udźwignąć mój krzyk ciężarną duszę odebraną ukradkiem resztce namiętności
-
gaśnie ostatnia świeca roztacza się ciemnoskóra noc wtulam policzek w kamienną zmarzłą poduszkę nie ma ciebie bowiem nigdy nie było bowiem jesteś niedokończoną balladą sycisz mnie lodowatym oddechem karmisz ciałem którego brzasku nie zdołam sobie przypomnieć szukam szmaragdów źrenic odnajduję nieskalane morza kryształowe niczym łzy po tobie proszę naucz mnie ten jeden raz prawdy i milczenia piszę ci list list pozbawiony adresata trwa noc odarta z gwiazd ciemność gotowa poznać twoją litość twoją przepaść
-
wzniesienia i równiny
Koziorowska odpowiedział(a) na Koziorowska utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Natalka16 O, dziękuję. Stronę robiłam sama. Tak jakoś mi się napisało w 3 os. -
wzniesienia i równiny
Koziorowska odpowiedział(a) na Koziorowska utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Natalka16 Kurczę, starałam się, żeby nie dołowało... -
wzniesienia i równiny
Koziorowska odpowiedział(a) na Koziorowska utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Jeśli jest tu ktoś, kto chce więcej, zapraszam: https://niedokonczona-milosc.blogspot.com -
scałowuję buńczuczną ciszę pokorę bez prawa zwrotu z śnieżnobiałych korali twoich niemych słów spływających z czułością na zatrzaśnięte powieki pod obłokiem bezdenne dłonie suną poprzez wzniesienia i równiny na szczegółowej mapie ciała z którego na chwilę wyprowadziła się dusza nie mogła spać zanim rozstąpią się nasze krzyki zanim żarliwość osiądzie solą na bolesnych skroniach odnajdę cię w mojej kołysce tuż obok najukochańszego z urojeń jakie wyśnić mogą tylko wierzący w rychły czas jakie szukają wzruszenia pośród zjednoczonych westchnień paroksyzmów strachu kropli potu gęsiej skórki
-
hermetyczna krew na wierzchołku góry nagiej aż po czarny trujący szpik niepoukładane słowa dobierają się do szynki warg nie umiem umierać w tłumie nie potrafię urodzić pierworodnego zarodka pierwszej gwiazdki poszatkowane sumienie broczy krwią owoc w twojej dłoni wykrwawia się śnieżnobiałym miąższem i kiedy zapadnie ostatnia kurtyna kiedy owoc stanie się pokutą wznieśmy toast za utraconego Boga nie martwmy się będzie następny
-
Przeżyłam ten świat, wzdłuż i wszerz. Szłam, znacząc moje ślady czarną chmurą krwi. Dobrnęłam do strefy ciszy, gdzie napotkałam jedyną w sobie światłość. Napotkałam po drodze wiele snów, nie wszystkie były koszmarami bez krańca. Wielokrotnie na przeszkodzie stanęły mi konstelacje, które przypadkowo odkleiły się od szyby. Pragnę pocałować Cię z finezją, jakiej wszyscy się potulnie wstydzą. Z wyrafinowaniem sprzątam Twoje policzki z odłamków zaprzeszłych słów. Ciężkie jest to Twoje sumienie – od tak dawna się nie widzieliśmy. Chciałabym, aby świat był odrobinę lepszy. Chciałabym odnaleźć tutaj swój czas. Proszę wypożyczonego Boga, aby rozkazał mi usiąść obok Siebie. Pijana jest dzisiejsza noc, czeka jeszcze trudniejszy poranek. Nie mów zbyt wiele, milczenie jest piękniejsze od krzyku. Zaniedbane, czerstwe słowa nie wystarczą, abyśmy dożyli jutra. Nie składaj winy na mnie, to tylko moja zeschnięta łza. Utraciłam Cię, zanim purpurowy wiatr wtrącił się do mojej przeszłości. Nie syć mnie skrawkami marzeń, zapożyczonymi ochłapami rzeczywistości. Być może jeszcze Cię zobaczę – to będzie przyszły sen. Sen, co nie daje odpoczynku i wytchnienia. Odkąd przyszedł do nas ostateczny czas, odkąd wybiła przyszłość, złóżmy swoje sumienia na piedestale Bożych dłoni. Panie Boże, nasz Stwórco, jak długo już niedowidzisz? Proszę, wydobądź mnie z otchłani horyzontu, zza najwyższej góry, gdzie nie sięga zło. Zanim wzniesiemy na pokaz dostateczny świt, objaw mi choć jedną człekokształtną myśl, choć jedne upuszczone serce, białe i zimne jak śnieg. Wraz z jutrem Bóg podsunie nam pod nos białą kartkę, wetknie w dłoń obosieczne pióro – czy to wystarczy, aby dotrwać do kolejnego dnia? Rozbolała mnie linia życia. Rozbolał mnie świt pod powiekami. Skąd w nas tyle bólu, skoro powstaliśmy z miłości? Dotknął nas kolejny sadystyczny sen, mieniący się gwiazdami. Spotkał ostateczny rozkład jazdy pociągiem, który wykolei się przed stacją. Rozbolał mnie nietutejszy świt. Świt gotowy, aby dać mi jeszcze jedną szansę. Znów powstałam z martwych, gardząc samotnością, wyrzekając się ostatniego źle zapisanego poematu. Z moich zbyt wąskich warg znów wypływa cisza, zmieszana z zatraconą w sobie krwią, posoką duszną jak lipcowe popołudnie. Boli mnie jednak ta krew. Wdziera się wszędzie, we wszelakie zakamarki świata i ciała. Słońce, ta miłosierna gwiazda, przepala na wskroś głaz mojej duszy. Znów balansuję na krawędzi nienawiści, rubinowy wiatr odradza się wraz z naszym bezdennym oddechem. Znów jestem tu, razem z Twoim najpiękniejszym snem. Czy krzyk, słodszy od szeptu wylęgającego się z Twoich ust, tym razem dotrzyma słów? Czy warto modlić się pomału, z fantazją? Przeżarty jadem nocy księżyc podgląda nas zza firanki, wymyśla nam dzisiejsze sny. Bóg Słońca wykradł ze strychu ostatni pamiątkowy list – niewysłany list pożegnalny. Odnalazł też moje minione imię, tak odmienne od tego, którym karmię wszystkich pozostałych. Czy podasz mi rękę, jeśli zgaśnie u moich stóp ostatni cień? Obudziłam się na przełomie wiosny i lata, a mimo to nie umiem żyć bez ciemności. Twój sokoli wzrok pomaga dostrzec ból, którego nikt tu już nie rozumie. Miłość, ta uwielbiana powszechnie sadystka, czasami potrafi spojrzeć w dal. Wyrzekam się jutra, odmawiam posłuszeństwa utraconym snom. Odkąd zło zamieszkało w delcie żył na nagich nadgarstkach, odkąd nadzieja wyłupiła sobie szmaragdy oczu – obudzimy się w imię przeszłości. Na krańcu przyszłości czeka na nas wiara, którą warto oswajać. I choć wybuchnie buńczuczne spojrzenie prosto w twarz, choć odnajdziemy między palcami parę ziarenek piasku – nie zostawimy za sobą kropli śnieżnobiałej krwi. Ruszymy dalej – podzieleni splecionymi dłońmi, z głowami pośród lazuru nieba. I choć strach przedzierzgnie się na drugą stronę, choć napotkamy tam zatracone piedestały pod ludzkie grzechy – nie odszukamy nowo narodzonej skargi. W każdym jest odrobinka krwi, która należy tylko i wyłącznie do Boga. Ukrywamy pod listkami języków ten jeden niebieski koralik; ukrywamy zaprzepaszczone rysy twarzy. A kiedy już odszukam ten pocałunek, jeden jedyny, w zamian za wszystko – odpłynę pod prąd cuchnącej czasem rzeki. Rzeki, która nie wymaga od nas współczucia. Staniemy na baczność, wymierzymy swoje dusze prosto w serca serdecznego przeciwnika. Proszę, nie budź mnie, gdy ostatni tegoroczny ptak nie nasyci się ziarnem, które podrzuciła mu Twoja hojna uczciwość.
-
duplikat nadziei niepowtarzalny wiatr cząstka ciebie której pilnuję pod osłoną języka obudziłam się z tego zwiędłego powietrza oddech stanął światłem w gardle osobistą łuną jest jutro które każdy woła lecz jakie pomyliło aleje przedsionki ubogich w marzenia planet zasycha w nas ostatni łyk śliny rozpada kolejny przesmyk między mgławicami przemienia w bunt napięta do bólu cięciwa zakwitnie w nas rosa pokarm dla samotności o smutnym wzroku
-
przysięgam na tutejszą śmierć obudzę się prorokiem który zaprzęgnie miłość i odbędzie wycieczkę krajoznawczą po znajomym sezonie ten sezon skończy się krwią lśniącą jak grzbiet księżyca wydobywam z kudłatych dłoni bezradności ciał wciąż ostatni okruszek uśmiechu by rozgrzewał wartą sprawozdania wiekuistą ciszę a kiedy czas spopieli się w perłę na wstążce języka wyśnię twój ostateczny upadek złośliwość antypodów rozejdzie się po kościach