Idę przez miasto, na mnie prochowiec,
deszcz szumi, kapie prosto na głowę
i nic nie mówię, a tylko słucham,
a on pluskając spływa do ucha.
Zadziornym krokiem wchodzę w kałużę,
plask, chlap w bajorze krócej to dłużej
po starym murze kropelki wody
pac, pac, stuk, puk wchodzą na schody.
I tak szeleści, i tak ciachocze
niedługo będzie ze mnie wymoczek,
warkot silnika trzask, pisk gumowy
wskakuję, jadę, nie chcę być chory.