W końcu przyszła szara plucha,
parska parą jak smoczyca,
wyje, wrzeszczy z wiatrem bucha,
dni ukraca i przelicza.
Liście chowa w zakamarki,
gałęziami bzu wywija,
z dzikim pędem idzie w szranki:
prask, trzask! Jedna chwila.
Międzykominowy pejzaż
zakurzony sadzą, pyłem
dalej hejże, tańczy, że aż
wir staccato płynie dymem
Tupie w dachy, bryzga ściany,
echo woła, słońce straszy,
stary księżyc obwarzany
rogiem zerka, tylko patrzy.
Zgromadziła niebne chmury
i nadęła jak bizony,
każdy zwierz szarugą bury
w stadzie kroczy, w strugach goni.
Lecz za ciszą, za spokojem
dziś nie tęsknię, nie wyglądam,
niepogody też są moje,
kocham każdy dzień jak co dnia.
24.10.2018r. ( tak, to prawda)