Polman
Użytkownicy-
Postów
1 372 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Polman
-
Miłości cztery pory roku
Polman odpowiedział(a) na Polman utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Proszę zerknąć na sens tego fragmentu: ... los staje przed nami, jak lato z darami hojnymi, nie patrząc, czy żeśmy z panów czy tylko sługami, ale czy jak podano nam to przed wieloma wiekami, czy naszą wolą szczerą i zasługą jest, że nasza: Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. ... Miłość nigdy nie ustaje… by obdarzyć nas na dzień każdy takimi darami, byśmy mogli żyć szczęśliwi długimi latami. W liście św. Pawła podane jest co ogólnie cechuje miłość. W moim tekście piszę, że warunkiem tego, aby miłość dała nam swoje dary, jest aby miłość od mojej strony była taka, jak ta opisana w wierszu. To jest zupełnie odwrócona logika do logiki słów św. Pawła. I to jest przesłanie mojego wiersza: musimy się starać, by kochać naszą miłość :-) Dziękuje za miłe słowa o porównaniu faz miłości do pór roku. -
Miłości cztery pory roku Liście jesienne spadły na słowa rozstania chowając głęboko w złocistej żałobie resztki słonecznych letnich promieni. A nad głowami huczą złowieszczo, żarłoczne sępy, zimowe podmuchy, by roznieść po polach, zamienić w czerń wszystko, co w szlachetne ubrane było kolory. Szarość swym smutkiem ran świeżych dotyka, aż bieli czystość opatrzy ból oczu naszych a otulone ciszą zasną niespełnione pragnienia. Gdy już wraz z bólem odejdą wspomnienia, Bóg czasu tchnieniem wiosny sprawić to może, aby pragnienie nowe o twarzy tak cudnej znów wszystko ubrało w szlachetne kolory. I tak oto, gdy jesteśmy znów wolni od winy, los staje przed nami, jak lato z darami hojnymi, nie patrząc, czy żeśmy z panów czy tylko sługami, ale czy jak podano nam to przed wieloma wiekami, czy naszą wolą szczerą i zasługą jest, że nasza: Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje… by obdarzyć nas na dzień każdy takimi darami, byśmy mogli żyć szczęśliwi długimi latami.
-
Reklamy się cieszą my nie
Polman odpowiedział(a) na Waldemar_Talar_Talar utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Czy my żyjemy w normalnym świecie? Z jednej strony na wyciągniecie ręki tabletki szczęścia, wszelakiej maści, te niebieskie i we wszystkich pozostałych kolorach ... Z drugiej strony słyszałem w mediach, że Ministerstwo Zdrowia Radziwiłła rozmawiało w sprawie zatrudnienia ze środków NFZ uzdrowicieli. Mamy szansę, aby służba zdrowia po reformie tak wyglądała: http://porozmawiajmy.tv/czym-jest-duchowe-uzdrawianie-antoni-przechrzta/ Warto to zobaczyć całe, a od mniej więcej 25 minuty to jest prawdziwe arcydzieło. "Ucho prezesa" się chowa. A na wizytę u neurologa trzeba już czekać ponad rok czasu. Całą nadzieja w pisaniu wierszy :-) To na pewno pomaga :-) -
Nigdy więcej
Polman odpowiedział(a) na Bolesław_Pączyński utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Weimar - to tylko 6830 metrów. Tu podana odległość to w linii prostej odległość między domem gdzie żył,tworzył i umarł Goethe a obozem zagłady Buchenwald. -
Nigdy więcej
Polman odpowiedział(a) na Bolesław_Pączyński utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Weimar - to tylko 6830 metrów. (dział Proza - sceny z życia w asemblerze) -
Aby znaleźć informacje o kapitanie Misinie, trzeba szukać osoby Miša Anastasijević. A w tym wierszu nie ma wojny. Tu jest o pięknie świata. Ono bardziej do nas przemawia niż czesto puste ludzkie słowa. To jest takie miejsce, gdzie przypomniałem sobie napis na tabliczce na jakimś słupie, gdzieś w Pieninach: "Nim pójdziesz dalej, podziękuj Bogu, że masz oczy". O ktoś o tym napisał: http://ziarna.blogspot.com/2015/11/nim-pojdziesz-dalej-tu-podziekuj-bogu.html https://sites.google.com/a/traugutt.net/szkolne-kolo-ptt/ A "pierwej" zdarzało się Norwidowi, np.
-
nie zmilczę
Polman odpowiedział(a) na jan_komułzykant utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Myślę, że nie ma prawdy uniwersalnej i prawdy rzeczywistej. Jest tylko prawda uniwersalna i prawda o rzeczywistości. I tą ostatnią człowiek manipuluje. -
nie zmilczę
Polman odpowiedział(a) na jan_komułzykant utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Ja przywołałem tylko prawdy uniwersalne. Nie kierowałem tych słów do nikogo konkretnego. Spostrzegam, że tracimy jako spłeczeństwo poczucie znaczenia elementarnych prawd. -
nie zmilczę
Polman odpowiedział(a) na jan_komułzykant utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Każdy powinien pamiętać gdzie stoimy podczas tej dyskusji - wiec przypomnę - STOIMY NA CMENTARZU. I jeszcze zapytajmy sami siebie o jedno - czy jestesmy bez winy, by mieć prawo rzucać na innych kamienie. I jeszcze jedno, warunkiem dobrej spowiedzi jest rachunek sumienia. Ale najważniejsze, zachowujmy tak jak się normalnie zachowujemy się na cmentarzu. Tam nie ma zmarłych Polaków, Niemców, itd. Tam są nasi bliscy, ci którzy odeszli. Losy wszystkich, którzy tam leżą powinny nas uczyć mądrości i wywoływać zadumę. -
Nie ma gorszej trucizny od samotności.
-
PRO MEMORIA RAYMOND RIFE
Polman odpowiedział(a) na Polman utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
W tym artykule można poznać historię Raymonda Rife. http://profilaktykazdrowotna.pl/wojna-z-rakiem-czy-wojna-o-raka-cz-4-rife/ -
PRO MEMORIA RAYMOND RIFE
Polman odpowiedział(a) na Polman utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
:-) Dziękuję -
PRO MEMORIA RAYMOND RIFE Cóż z tego żem wielki i silny jak tur, cóż z tego żem chodził do licznych szkół, a posłał mnie na krzyż mojej udręki zakażony kleszcz, choć był taki maleńki. Mam teraz czasu godziny ku temu, by oświetlony blaskiem cudownej Raymonda Rife lampy plazmowej, myśleć co los mi niesie i bliźniemu. A może to co jest nędznym i złym, rezonansu punkt ma? A tu słabym! Proszę byś zawsze już pytała mnie, kiedy miłości mojej zabraknie Ci: jak często twoje mają płynąć łzy? jak często twój mam widzieć strach? jak często twój mam słyszeć żal? by skruszał we mnie ten zimny mur, bym poczuł jak straszny jest ten ból, bym jak dawniej znów objął cię wpół.
-
Droga Pani, zawsze może Pani taki oto dom budować a na pewno marzyć by go mieć. To fragment mojego wiersza "Dom": Dom Drobinę ziemi w dłonie biorę nabożnie, świętej krwią i trudem przodków naszych, ziemi co daje dniom naszym tu minąć, a sercom zdyszanym łaskę odpocząć. Tu myślą śmiałą czy mozolnie się trudząc, a gdy kto zbłądzi, dłoń mu pomocną podając, życzliwe słowa dzieląc czy radę w próby godzinie, budujemy nasz dom żyjąc w wielkiej rodzinie. Dzieci nam w mądrości i w latach wzrastają, modlitwy naszej codziennej słowa pamiętają: Boże pobłogosław nam w tym domu ojczystym a obdarzyć racz zdrowiem i sumieniem czystym. ...
-
szukałem ciebie Pitigliano znalazłem ciebie na krańcu nieba jesteś ze mną na zawsze moje Pitigliano gdy brakuje mi wiary – wracam do ciebie Pitigliano każdy kamień którego dotknę wspomnieniem napełnia mnie wiarą etruskch mistrzów gdy zapragnę dobrych myśli – otwieram drzwi mego domu wychodzę idę wolno uliczkami Pitigliano dobre myśli czekają na mnie gdy zapragnę być tobą olśniony – zabieram ciebie do Pitigliano a ty schodzisz do mnie w zwiewnej sukience wąską uliczką wprost z nieba wszystkiego co najlepsze tobie Pitigliano wszystkiego co najlepsze tobie Toscanio
-
Bał się numeru 998
Polman odpowiedział(a) na Waldemar_Talar_Talar utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
A czemu ogień i 997? -
Wszystkim szczęśliwego 2018! I pięknych podróży!
-
Jak ja lubię moje z tobą podróże, gdy odkładamy na ten czas na półki dzieci, wnuki, pracę albo rachunki, spiesznie czyścimy w nas karty pamięci z trosk, smutku, których nam życie nie szczędzi i budzimy się tam, gdzie czas nie pędzi, ciekawi historii, bliscy natury, gdzie obraz świata nam wysłany z raju, dzisiaj w kapitana Misina kraju. Rodzi się nieodparte wtedy to marzenie, aby mądrości takiej stać się wnet włodarzem, co z nią zachwyt dla świata stałym w nas zostanie a nie chwilą ulotną z przygodnym pejzażem. Pierwej musimy jednak odwagi w nas szukać, by spojrzeć w zwierciadło i w nim śpiesznie poszukać, twarzy wroga, który na nas obłudnie patrzy, i wnet wszystkich tych lęków i żądz nam dostarczy, co jad sączą, by zmienić nam w dłoniach trzymane, gałązki oliwne w strzał groty w kołczanie. Panem na brzegu, zrazu kto dziwnie wygląda, z bosymi stopami spraw tu wszelkich dogląda. Pytany, czemu taki gest czyni, tak powie: „Tak naturze i wam tu bratem jestem prawie, i by głosy próśb waszych były tu słyszane”. Takiej lekcji uczniowie, będziemy już patrzeć, by nie umknął już nigdy wdzięcznej w nas uwadze, kto z bosymi stopami w codziennej posłudze, pragnie by naszą duszę rogatą zrozumieć. Podaruj ten dzień dla nich miłym i słonecznym, ogrzej je słowem dobrym i gestem serdecznym, a gdy przyjdzie taki czas co jest dla was świętem, niech wnet zatańczą „Nad pięknym modrym Dunajem”. Gospodarz na Brzegu bosonogi Zika, który chodzi boso od wiosny do jesieni.
-
Brat Polak – twój wróg. Ostatnio powiedziane zostały te słowa: - Nasi wrogowie; a mówiący je, uważany przez wielu za wielkiego Polaka i patriotę, męża stanu, mówił je myśląc o innych Polakach – swoich braciach. Mówił je też do Polaków, swoich wyznawców. Co znaczą te wypowiedziane słowa? My Polacy doskonale wiemy, co oznacza, że ktoś jest naszym wrogiem. Naszym wrogiem był ten, którego celem było zniszczenie naszego świata, podkopanie fundamentów naszego bytu narodowego, zniewolenie i zniszczenie wspólnoty. Ten, kto ma wroga, musi być stale gotowy do konfrontacji. Wrogowi nie wolno ufać, jego działania uznajemy za stałe dla nas zagrożenie. Mając wroga, dążymy do umocnienia naszych możliwości rażenia i obrony. Kopiemy fosy, wznosimy mury, wzmacniamy patrole, wszystko obejmujemy ścisłą kontrolą, uruchamiamy narzędzia propagandy. A w ostateczności jesteśmy gotowi by wroga unicestwić, by do niego strzelać. Dla wroga nie znajdujemy litości. Dziś dowiadujemy się, że naszym wrogiem jest brat Polak, twój sąsiad, z którym przeżyłeś w sąsiedztwie lata całe w zgodzie i wzajemnie się szanując. Ale dzisiaj różnią was poglądy polityczne. Macie odrobinę różniące się pomysły, jaką drogą iść w przyszłość. I teraz właśnie docierają do nas słowa o naszych wrogach – braciach Polakach. Społeczeństwa Europy i całego świata przez wieki wypracowały zasady, nazwijmy je – zasadami demokracji społecznej. W większości krajów demokratycznych uznaje się, szanuje oraz gwarantuje niezawisłe funkcjonowanie organu, który u nas nazywa się Trybunałem Konstytucyjnym. Jest on dla społeczeństw gwarantem przestrzegania wypracowanych norm, osiągniętych dzięki trudowi społeczeństw i darom życia bohaterów spoczywających w mogiłach narodowych nekropolii. Te normy to Konstytucja. Bijące serce narodu polskiego! Kolejnym fundamentalnym doświadczeniem demokratycznych społeczeństw jest uświadomienie sobie znaczenia istnienia mechanizmów gwarantujących funkcjonowania niezależnego sądownictwa. Każdy z nas pełni większą lub mniejszą misję w społeczeństwie. Zazwyczaj istnieją jakieś normy, które sposoby pełnienie tej misji regulują. Społeczeństwo tworząc system sądownictwa, powołało go do nadzoru nad uczciwością pełnienia tej misji. Myślę, że każdy z nas, nie uchylając się od oceny naszych działań, oczekuje od nich sprawiedliwej dla nas oceny. Dlatego sądy nie mogą być ani moje ani twoje ani ich, ale nasze. Powróć na chwilę do szkolnej ławki. Pani oddaje prace kontrolne. Ty dostajesz za swoją ocenę - 4 a koleżanka Zosia - 5, tylko dlatego, że pani nauczycielka jest jej ciocią. Chciałeś kiedyś takiej szkoły? A czy dziś chcesz sądów, w których będzie pełno „wujków” i „ciotek” polityków? Polityków obecnych lub przyszłych? Uznanie tych dwu kwestii za bardzo istotne dla naszych losów nie wymaga nadzwyczajnego wykształcenia i poziomu inteligencji. Są one dla nas niejako w naturalny sposób oczywiste. I właśnie teraz docierają do nas słowa, że ten, kto broni tych dwu wartości jest naszym wrogiem – wrogiem Polakiem. Jest naszym wrogiem i dlatego musimy być stale gotowi do konfrontacji z nim. Jest wrogiem, więc nie wolno nam mu ufać, jego działania mamy uznać za stałe dla nas zagrożenie. Mamy kopać fosy, wznosić mury. Trudno w to uwierzyć, ale to dzieje się na naszych oczach. Jak do tych problemów podejść, kto ma rację? Moja propozycja jest taka: Spójrz na 1000 lat historii Polski. Czy znasz jakąś postać Polaka, który powiedział do innych Polaków „jesteście naszymi wrogami” i doczekał się miejsca na cokole polskiej historii i wdzięczności narodu? Oni dziś leżą w zapomnianych mogiłach w alejach zasłużonych narodowych nekropolii, a my, gdy je mijamy, przyśpieszamy kroku.
-
-
powiedziałeś o tym? powiedziałem Michał dźwiga już piąty krzyżyk. Ostatnimi laty coraz bardziej zwalnia. Coraz bardziej dokucza mu powłóczenie prawej nogi i niechęć do używania prawej ręki. Ma świadomość jak złożonym mechanizmem jest ciało człowieka. Jak jest doskonałe i zharmonizowane w swej konstrukcji. Doskonałość funkcjonowania organizmu zdrowego człowieka rozumie szczególnie teraz, gdy tą doskonałość jeszcze dobrze pamięta i porównuje ze stanem obecnym. Świadomość, że niski poziom w jego organizmie jednego związku chemicznego jakim jest dopomina jest powodem tak ogromnej destrukcji jego życia jeszcze wzmacnia tę świadomość. Świadomość ta jest powodem jego nadzwyczajnego zdziwienia. Zdziwienia nad mechanizmami funkcjonowania natury, która tak doskonale skonstruowany kombinat chemiczno-mechaniczny jakim jest organizm człowieka oddaje we wolne władanie jakże często małego i głupiego człowieka. W ręce pijaka, narkomana czy zbrodniarza. To tak jakby funkcjonowanie najlepszego polskiego kombinatu chemicznego powierzyć członkom rady nadzorczej złożonej z pacjentów szpitala psychiatrycznego lub pensjonariuszy zakładu karnego. Michał wie, że to czego doświadcza obecnie on sam, nie było następstwem pijaństwa, palenia tytoniu, łajdaczenia się czy braku jego aktywności fizycznej. W jego przypadku zadziałały inne mechanizmy natury. Życie doświadczając go w ten sposób i jednocześnie zwalniając tempo swego biegu dało mu paradoksalnie powód i czas by to wszystko ogarnąć. Wie, że stawka jest zasadnicza - odnalezienie sensu, akceptacja, odnalezienie spokoju, oddalenie strachu. Michał z wykształcenia jest inżynierem. Mówiąc o swoich poglądach określa je jako ekologiczne. Nie zostały one skażone ohydztwem marksizmu, zaraźliwością materializmu czy ortodoksyjną katolickością. Nie spędzał godzin nad tomami prac filozofów i encyklikami. On sam był w zasadniczej części kraterom swoich poglądów na świat i rolę przypisaną dla człowieka. Ekologia jego poglądów wynikała być może z jego pochodzenia. Był pierwszym synem w rodzinie chłopsko-robotniczej mieszkającej w dużej wsi odległej o kilkanaście kilometrów od Lublina. Matka prowadziła kilku hektarowe gospodarstwo rolne a ojciec oprócz pracy na gospodarstwie jeździł do pracy w Lublinie. Michał mówił o swojej rodzinnej wsi, że jest dziwna. Była za daleko od Lublina by nazwać ją jego przedmieściami a jednocześnie za blisko by stać się typową wioską. Bardzo wielu jej mieszkańców dojeżdżało do pracy w mieście a po robocie pracowało na swojej ojcowiźnie. Było to miejsce zawieszone pomiędzy miastem a wsią wśród malowniczych wzgórz Wyżyny Lubelskiej. Była tu szkoła podstawowa, kościół parafialny, remiza strażacka, mleczarnia, sklep. Wracając do domu drogą wiodącą z łagodnego wzgórza po zakończonych pracach na polu podziwiał widok swojej wsi położnej w dolinie nad niewielką rzeczką o takiej samej nazwie. Był on szczególnie urokliwy podczas żniw, gdy na przeciwległych zboczach doliny widać było równo ustawione dziesiątki skoszonego zboża. Widok ten zabrał i zachował na zawsze w swojej pamięci. Narodziny Michała nie były zwyczajne. W drugim miesiącu ciąży u jego matki stwierdzono guza jajnika. Wymagało to natychmiastowego zabiegu operacyjnego. Matkę Michała operował w szpitalu wojskowym w Lublinie chirurg pułkownik. Po zabiegu pułkownik odwiedził ją. Zapytała o operację`. Pułkownik odparł: – Droga pani, wszystko jest dobrze. A to co najważniejsze zostało. – Pani mnie odwiedzi po porodzie. Dalsza ciąża i poród przebiegły szczęśliwie. Matka spełniła prośbę pułkownika. Pułkownik widząc ją z maleństwem, wziął je na ręce i zapłakał. Michał wiele lat później dowiedział się od matki, że w drodze do szpitala weszła do kościoła karmelitów bosych na Świętoduskiej. Tam uzyskała sakrament pokuty i błogosławieństwo dla siebie i dziecka. Po narodzeniu Michał mieszkał z rodzicami w ciasnym domu dziadków. Wkrótce rodzice rozpoczęli nieopodal budowę własnego drewnianego domu. Budowali go etapami. Przeprowadzili się do niego, gdy gotowa do użytku była kuchnia. Potem stopniowo urządzili dwa pokoje i łazienkę. W pamięci Michała utrwaliło się kilka scen z tego najwcześniejszego okresu życia a jedna z nich była tą, która odcisnęła na nim znaczący i bolesny ślad. Pamiętał dziadka, który umarł niewiele lat po jego narodzeniu. Pamiętał jak dziadek chwalił się nim. Brał go na kolana, otwierał mu dziecinną książeczkę a Michał „czytał” nie znając liter, powtarzając zapamiętaną już treść bajki. Michał pamięta jak dziadek umarł. Leżał w trumnie w dużym pokoju. Rodzice pokazali mu go. Michał zauważył coś drobnego i błyszczącego, co leżało w wielu miejscach w trumnie. Zapytał rodziców co to jest. Odpowiedzieli, że to takie kolorowe szkiełka. Był w tych czasach zwyczaj przyozdabiania trumny w ten sposób. Był to rodzaj brokatu. Michał bardzo się zmartwił, że dziadek się skaleczy. Pamięta też doskonale koguta mordercę. Była to swego rodzaju bestia. Kogut upodobał sobie Michała. Gdy wychodził z domu dziadków na podwórze, on na niego czekał. I atakował go. Michał zaczął się go panicznie bać. Rodzice i dziadkowie śmiali się z małego tchórza, który boi się koguta. Do czasu. Pewnego razu, gdy Michał wyszedł na podwórze, bestia zaatakowała. Kogut wskoczył na głowę Michała i zaczął go dziobać po twarzy a zwłaszcza w okolice oczu. Centymetr od prawego oka zaczęła krwawić głęboka rana. Ktoś na szczęście był w pobliżu i uratował przerażonego malca. Gdy przestał płakać, rodzice zaprowadzili go na podwórze. Kogut był złapany i przywiązany za nogę do konaru rosnącego tam bzu. Matka powiedziała, że on jemu już nie zrobi nigdy nic złego. Parę godzin potem pokazali mu koguta w rosole. Ale on nie chciał go jeść. Wigilię rodzina spędzała się na zmianę w trzech domach. U rodziców Michała, u wujka mieszkającego w tej samej wiosce albo u babci i drugiego wujka mieszkających razem w sąsiedniej miejscowości położonej nad inną małą rzeczką. Najstarszą z zachowanych w pamięci dobrze pamięta. Była ostra zima. Matka owinęła Michała w ciepły koc, posadziła na sankach i razem z ojcem poszli w ciemną już noc do domu babci odległego o kilka kilometrów. Dom babci kryty był strzechą, z przodu miał część mieszkalną z dużą sienią. W dalszej części budynku była zagroda. Był to jeszcze czas przed elektryfikacją tej wsi. U babci paliła się lampa naftowa. Na klepisku leżała warstwa siana. Światło lampy naftowej było dla Michała czymś niezwykłym. W jego domu od czasu, do którego sięga jego pamięć, była już elektryczność. Michał przez większość wigilii siedział na kolanach matki i otwartymi ustami słuchał opowieści a zwłaszcza tych o wojnie. O człowieku ukrywającym się w szafie przed Niemcami, o podłym niemieckim wójcie o nazwisku Müller, który przejeżdżając saniami gościńcem obok domu babci widząc nie odśnieżoną drogę wpadł do domu babci by ją zbić drewnianą lagą, którą woził ze sobą by karcić nią Polaków. Ale babcia uniknęła okrutnej kary. W sieni, gdzie wtedy ją zastał podczas zagniatania ciasta, był niski sufit i wójt nie mógł wziąć zamachu. Ale najlepiej zachowane w pamięci wydarzenie z czasów dzieciństwa miało miejsce w jego domu. Była późna i bardzo mroźna zimowa noc. W tym dniu nie było prądu. Kuchnię, gdzie byli Michał i jego matka oświetlała leniwym blaskiem lampa naftowa. Matka coś gotowała. Ojciec Michała nie wrócił z jeszcze z pracy. Ciszę mroźnej zimowej nocy przerwał nagle hałas przy furtce prowadzącej na podwórze. Matka wybiegła na zewnątrz. Michał usłyszał jak matka wołała ojca po imieniu, błagając go jednocześnie, aby wszedł do domu. Chwilę trwały głośne krzyki, potem usłyszał płacz matki i oddalające się odgłosy biegnących ludzi. Matka pobiegła za pijanym ojcem. I zapadła ciemna straszna cisza. Michał drżąc całym ciałem przywarł do zamarzniętej szyby okiennej, chcąc wzrokiem przebić pustkę nocy. Strach tej chwili zajął najtrwalszą nieulotną część jego pamięci. Michał dorastał. W tych czasach, wieś szybko upominała się o swoich młodych mieszkańców wystawiając dla nich nakaz pracy. Z Michałem nie było inaczej. Już jako brzdąc spędzał z rodzicami całe dnie na polu. W jego wsi nie było przedszkola a dziadkowie pracowali na gospodarstwie. Pamięta wykopki. Jesienią matka z ojcem motykami kopali ziemniaki. Zbierali je do dużego owalnego wiklinowego kosza z dwojgiem uszu. Michał czekał, aż się zapełni. Wtedy rodzice wsadzali go na jego wierzch i wysypywali na pryzmę ziemniaczaną razem z zawartością. Michał zaśmiewał się z tego. Ot taka wiejska karuzela. Następnym etapem wdrażania Michała do wiejskich obowiązków było wybieranie ostu ze skoszonego zboża. Część pól była nim zanieczyszczona. O opryskach ochrony roślin w tym czasie chyba nie słyszano albo na nich oszczędzano. Ojciec kosił zboże kosą. Skoszone zboże padając układało się w pokos. W tym pokosie wśród źdźbeł zboża leżał oset. Michał uzbrojony w rękawicę czekał na niego. Oczyszczony pokos zbierała matka i zawiązywała zebrane zboże w snopek. Snopek zawiązywany był powrósłem. I ono było kolejnym wyzwaniem Michała. Wtedy już dorósł do większej wydajności, więc musiał zdążyć z wybieraniem ostu i robieniem odpowiedniej ilości powróseł. Najpoważniejszym i nobilitującym dla Michała było jednak samo koszenie. I do tego wkrótce dorósł. Początkowo, kiedy Michał był zbyt mały, rodzice żniwowali po powrocie ojca z pracy. Gdy Michał zbratał się już z kosą, wychodził z matką na pole także przed południem. W gospodarstwie rodziców powoli zmieniało się na lepsze. Najpierw rodzice dorobili się własnego konia. Wtedy też pojawiła się konna kosiarka. Żniwa trwały już krócej i zostawiali mniej potu na polach. Wreszcie pojawił się papajew. Tak pieszczotliwie nazywali zakupiony przez rodziców domowej roboty traktor. Wtedy gospodarstwo weszło na najwyższy poziom zaawansowania technologicznego. Pojawiła się snopowiązałka. Praca na polu była bardzo ciężka. Często na koniec dnia, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, umordowany pracą i upałem siadał pod drzewem i oparty o nie plecami patrzył na równo ustawione dziesiątki świeżo skoszonego zboża. W jego sercu była radość. Że to już koniec trudu na dzisiaj, ale także jego radością był widok przed nim - najpiękniejszego z możliwych owoców pracy człowieka – zebranego chleba. Ten sam Michał, kilka lat później, gdy już jako student pierwszego roku, wchodząc na stołówkę studencką, zobaczy podłogę a na niej walające się nie podniesione przez uszanowanie kromki chleba, po których depczą przyszli inżynierowie, pomyśli – szkoda, że ich nie było ze mną na tych polach. Michał lubił letni ciepły deszcz. Gdy spadnie deszcz, zboże jest mokre. Nie ma pracy. Jest chwila dla siebie. Chwila odpoczynku, chwila wakacji. Wieś uczy obowiązku. Po skoszeniu zboża, należało snopki zwieźć do domu. Część zboża wędrowała do stodoły i układana była w zapolach, czyli części stodoły, gdzie magazynowało się snopki, słomę albo siano. To, co nie mieściło się w zapolach, składali w stertę za stodołą. Budowali ją kilka dni. Gdy sterta była jeszcze nieukończona a przyszedł deszcz, mogła zamoknąć. Zboże mogło wtedy porosnąć i ulec w ten sposób zniszczeniu. Stertę należało przykryć plandekami albo folią, aby nie zamokła. Najczęściej było to nocą. Matka budziła Michała: – Wstawaj, burza idzie, nakrywamy stertę. I trzeba się było zrywać i często już w deszczu ją nakrywać. Najprzyjemniejszy dla przemoczonego Michała był powrót pod ciepłą kołdrę i spokojny już sen do rana. Z zapolem miał Michał wiele lat później zabawną historię. Jechał samochodem ze swoją rodziną z wakacji od strony Wrocławia. Minęli właśnie miejscowość Zapole. Kolejną miejscowością była Próba. Michał zagadnął do żony: – Słuchaj, przed chwilą była miejscowość Zapole, teraz jest Próba. Co można próbować w zapolu? Ciekawe co będzie następne? A następne było Tumidaj. Wiejskie obowiązki były czasami, niejako przy okazji, przyczynkiem do nieoczekiwanych a całkiem przyjemnych obcowań z naturą. Gdy zboże ustawione na polu w dziesiątkach wyschło, Michał najczęściej z ojcem, zwozili je do domu wozem z założonymi do tego celu lgami. Ojciec układał snopki na wozie, które Michał podawał widłami. Gdy załadowali wóz, Michał wsiadał na górę a ojciec, aby ulżyć koniowi, nie wsiadał na wóz, ale szedł obok niego przy dyszlu. Bardzo często wracali już nocą. Droga miała ponad trzy kilometry. Michał kładł się na snopkach i wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo. Na północy biły w górę łuny od wielkiego miasta, to Lublin. Były to chwile niezwykłe i pełne tajemniczego uroku, nagroda po dniu trudu. Michał bardzo dużo wtedy czytał. Miał ku temu szczególną okazję. Czytał podczas pasania krów. Rodzice mieli zawsze dwie krowy. Michał pasł je na polnej drodze biegnącej wzdłuż ich pola, zawsze kiedy nie było innych prac polowych. Spędzał na niej wiele godzin dziennie. Wolno mu było wracać do domu, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi. Książki pozwalały mu nie umrzeć z nudów. Tak poznał całą Trylogię, przeczytał mnóstwo książek serii Żółtego tygrysa, czy opowieści o sławnych odkrywcach i podróżnikach. We wsi po sąsiedzku pokłóciły się kiedyś dwie rodziny. Nieporozumienia były tak znaczące, że skłócone rodziny pozostawiły na polu nieskoszone zboże. Na wsi nie zebranie zboża z pola było bardzo źle odbierane. Ale konflikt widać był bardzo poważny i plon zmarniał na polach. A same pola przez kilka lat potem leżały ugorem. Te pola stały się wtedy pastwiskiem dla krów Michała. Lubił je tu przeganiać z drogi, by móc już beztrosko zagłębiać się w lekturze. Michał nie narzekał na los, który kazał mu tyle pracować. Na wsi pracować musiał każdy. On to widział i rozumiał. W takie miejsce po prostu trafił i zaakceptował to. Michałowi dane było zmierzyć się z dalece poważniejszym wyzwaniem niż praca. To miała być próba jego charakteru. Bardzo wcześnie zaczął żyć według szczególnego kalendarza. Dniami szczególnymi były pierwszy i piętnasty dzień każdego miesiąca. Dzień pierwszy w miesiącu był dniem, w którym ojciec otrzymywał wypłatę. Był to zarazem prawie zawsze pierwszy dzień jego pijaństwa. Stanu, który trwał około tygodnia. Ojciec oddawał co prawda wypłatę matce, ale zapewne była to tylko jej część. Ta pozostała, nieoddana pozwalała mu na tygodniowe pijaństwo. Tajemnicza była sprawa piętnastego dnia w miesiącu. Ojciec kategorycznie zaprzeczał, że w tym dniu otrzymuje w pracy jakieś pieniądze. Ale musiało być inaczej. Matka przypuszczała, że w połowie miesiąca płacono ojcu miesięczną premię. On nigdy tego im nie potwierdził. Tych pieniędzy starczało na kolejny tydzień pijaństwa. Michał bał się tych dwu dni i tych dwu tygodni. Był wtedy bezradny. Ojciec zazwyczaj wracał autobusem po 15. Wysiadał na przystanku, który był kilkaset metrów od domu patrząc w stronę szkoły. Michał każdego prawie dnia czekał około godziny 15 w oknie swojego domu. Za drzew pojawiali się powoli ludzie, wracający z pracy w Lublinie. Ojciec czasami był wśród nich, ale często go jednak nie było. Jeśli go nie było, to oznaczało, że w tym dniu wróci później pijany albo nie wróci wcale. Jeśli był. Michał potrafił jak najczulszy przyrząd, patrząc na chód ojca, ocenić czy w tym dniu coś wypił czy jest trzeźwy. Nie mylił się nigdy. Gdy nie pojawiał się, czekał jeszcze cierpliwie, miał nadzieję, że spotkał kogoś po drodze i z nim rozmawia. Ale nigdy tak nie było. Ojciec po alkoholu stawał się strasznym człowiekiem. Matka z Michałem wysłuchiwali trwających do późnych godzin nocnych nieprzerwanych monologów, pełnych wyzwisk i irracjonalnych żalów, czy też kłótni. Stawał się agresywny. W dużym pokoju stał stół o okrągłym blacie. Był na nim ślad po uderzeniu młotkiem. Stało się to podczas jednej z kłótni. Wiele razy Michał widział pobitą matkę. Pewnego razu dopadł ją w stodole i tam skatował. Pokazała mu płacząc pukiel wyrwanych jej z głowy włosów i posiniaczone skopane nogi. Na razie Michał był za mały, pozostawał mu płacz. Narastał w nim sprzeciw. Nie potrafił zrozumieć, że ten sam człowiek mógł być po trzeźwemu normalnym ojcem a po alkoholu tak okrutnym i złym. Dlatego przyjął, że ma dwu ojców, dobrego i złego, że to są dwie różne osoby. Gdy widział w oknie jak ten szedł do domu trzeźwym krokiem, wtedy wracał do niego ten dobry ojciec. Michał podskakiwał przy oknie pełen radości. Gdy kroki ojca wskazywały co innego, w tym dniu wracał ten zły. Ze smutkiem myślał wtedy, a może już jutro przyjedzie ten dobry. Michałowi bardzo żal było matki. Postanowił wtedy, że będzie starł się wynagrodzić jej smutny los. Postanowił być wzorowym uczniem. I był najlepszym uczniem w klasie. W szkole podstawowej i potem w technikum. I został pierwszym chłopakiem studentem a potem inżynierem stąd pochodzącym. Michał miał kilku bliskich kolegów z wioski. Wszyscy byli od niego trochę starsi. Zbliżyło ich to, że mieszkali stosunkowo blisko siebie, chodzili o tej samej szkoły podstawowej i byli ministrantami. Michał bardzo lubił zbiórki ministrantów. Mógł wtedy pograć w piłkę z kolegami i księdzem na placu obok kościoła. Początki ministrantury Michała przypadły na czasy, kiedy msze odprawiane były w obrządku łacińskim a ministranci wiele tekstów modlitw, w imieniu wiernych, wygłaszali po łacinie. Dla Michała tekst łaciński był całkowitą abstrakcją. Nie podlegał zapamiętaniu, pomimo podejmowanych licznych prób. Problemem były te msze, gdy tylko on z ministrantów towarzyszył księdzu u stóp ołtarza. Michał wpadł na pomysł jak sobie radzić. Gdy nadchodził moment, gdy miał wygłosić łacińską sentencję modlitwy, bardzo głośno rozpoczynał słowami: – Confíteor Deo omnipoténti, potem ściszał głos do szeptu udając, że mówi tekst nadal, a gdy nadchodził czas na łatwy środkowy fragment, znów pełnym głosem mówił: – mea culpa, mea culpa, mea máxima culpa, po czym przechodził znów do szeptu, by na koniec pełnym głosem wypowiedzieć: – oráre pro me ad Dóminum Deum nostrum. Przez pewien czas udawało się. Ale proboszcz zaczął coś podejrzewać. Poprosił na jednej ze zbiórek: – Michał powiedz mi tekst confiteor. Michał został zawieszony do czasu uzupełnienia znajomości tekstów. Podczas jednej z niedzielnych mszy do której służył, po wysłuchaniu tekstu Ewangelii, Michał zadał sobie pytania, na które odpowiedzi szukał przez wiele lat swojego dalszego życia. Odpowiedź na nie, którą ostatecznie odnalazł, była jednym z najważniejszych doświadczeń w jego życiu. Ale wcześniej była sobota i wesele u sąsiadów. Było to wesele u bliskich sąsiadów, bardzo dobrych znajomych rodziców Michała. Wesela na wsi miały swój rytuał. Najczęściej urządzano je w specjalnie budowanych z plandek namiotach, jeśli wesele było na wiosnę, często przysposabiano puste wówczas stodoły a te mniej liczne przyjęcia weselne urządzano w domach rodziców nowożeńców. Wesela trwały na ogół trzy dni. Dzień pierwszy u pani młodej, dzień drugi u pana młodego a poniedziałek był dniem poprawin. To przyjęcie weselne było przygotowane w domu pani młodej. Goście zasiedli przy stołach weselnych ustawionych w kilku pokojach. Dzieci miały przygotowany osobny stół w małym pokoiku. Tam usiadł Michał. Rodzice Michała usiedli w pokoju naprzeciw, na wprost od otwartych drzwi, twarzami w kierunku Michała. Michał coraz bardziej zaniepokojony obserwował zachowanie ojca. Wypity alkohol robił swoje. Twarz ojca poczerwieniała. Zachowywał się coraz głośniej. Goście zaintonowali weselną melodię. Ojciec jako jedyny z nich na stojąco, pełnym głos, niemiłosiernie przy tym fałszując dołączył ze swoim występem. W prawej drżącej ręce trzymał kieliszek z wylewającą się zawartością. W pewnym momencie wrzasnął do śpiewających: – Wyżej, wyżej … Jakby rozumiał, co to znaczy. Michał patrzył na ojca sparaliżowany wstydem. Czuł mrowienie na plecach. Najchętniej zniknąłby. Po północy matce i Michałowi udało się przyprowadzić ojca do domu. W niedzielę Michał służył do mszy. Wsłuchał się w słowa ewangelii: Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: «Nie mają już wina». Jezus Jej odpowiedział: «Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?» Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: «Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie». Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: «Napełnijcie stągwie wodą!» I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: «Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu!» Ci więc zanieśli. Gdy zaś starosta weselny skosztował wody, która stała się winem - a nie wiedział, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli - przywołał pana młodego i powiedział do niego: «Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory». Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie. Następnie On, Jego Matka, bracia i uczniowie Jego udali się do Kafarnaum, gdzie pozostali kilka dni Przed oczami Michała stanęła wczorajsza twarz ojca. – Dlaczego to uczyniłeś, dlaczego na początku swej drogi upiłeś ludzi? Na tamtym weselu mógł być podobny memu ojcu, jego krzywdzona żona czy cierpiące przez pijaństwo ojca dzieci – pomyślał Michał. Na koniec zawołał w myślach: – Gdybyś był wczoraj z nami, czy zamieniłbyś wodę w wino, które starosta podałby mojemu ojcu? Czy spojrzałbyś na moją matkę albo na mnie mnie? Czy pomógłbyś odprowadzić ojca do domu? Czy miałbyś wyrzuty sumienia? Wiele lat musiało minąć i wiele musiało się wydarzyć, by Michał potrafił odnaleźć odpowiedź na nurtujące go wtedy pytania. Musiał zrozumieć znaczenie słów „mieć wolną wolę”. Wraca myślami na weselną salę i do tamtego dnia. Wśród gości pojawia się On. Jest z nim Jego Matka i kilku jeszcze młodych ludzi. Usiedli razem przy jednym ze stołów. Zwyczajem było, że starosta weselny częstował gości weselnych swoim winem. Nadszedł ten czas. Starosta wszedł na salę i postawił na stołach przed weselnikami kilka butelek wina. Wśród gości dało się słyszeć, iż wino nie jest darem starosty. Że to gest jednego z gości. Zaczęto mówić, że to dar od Niego. Że przy tym stało się coś niezwykłego. Gdy On przechodził obok ojca, ten go zagadnął: – To wino jest od Ciebie. – Tak – odpowiedział On. – Słyszałem, że jest dobre. Usiądź skosztujemy go. On usiadł obok. – Nalej nam, to Twoje wino – powiedział ojciec. On spojrzał na ojca, potem na matkę i Michała. Ojciec zauważył te spojrzenia, ale powtórzył: – Nalej nam. On powiedział: – Będziesz miłował bliźniego swego. Ojciec powtórzył: – Nalej nam. On zapytał: – Taka jest wola twoja? – Tak – odrzekł ojciec. On nalał mu. Ojciec wypił i i przyłączył do chóru śpiewających weselników. Gdy skończył, matka poprosiła ojca: – Nie pij już tyle. Ojciec powiedział do Niego; – Dobre to wino. Nalej mi jeszcze. Wtedy on wziął rękę matki i ojca, spojrzał na Michała i powiedział: – Będziesz miłował bliźniego swego. – Nalej mi - powiedział ojciec. – Taka jest wola twoja? – Tak – odrzekł ojciec. On nalał mu i odszedł na swoje miejsce mówiąc do nich: – Ja jestem tu blisko. I uśmiechnął się do nich. # # # Michał przez osiem lat był uczniem szkoły podstawowej w rodzinnej wiosce. Nie miał wybitnych nauczycieli, poza jednym – synem kierowniczki. Sama kierowniczka szkoły była wyraźnie z nadania politycznego. Michał nie lubił jej. Jej syn uczył chemii i muzyki. Bardzo Michałowi imponował. Wieczorami słychać było jak gra na organach elektronicznych. Był też nauczycielem jego ulubionego wtedy przedmiotu – chemii. Poza tym nauczycielem o innych nie mógł powiedzieć wiele dobrego. Nauczyciel matematyki lał dzieciaki po tyłkach wielkim drewnianym cyrklem. Michał oberwał tylko raz. Coś przeskrobał, został wezwany pod tablicę. Nauczyciel przechylił go przez swoje kolano, wziął z tablicy cyrkiel i wymierzył nim raz na tyłek. Bardzo bolało. Nie zapłakał. Innym razem była lekcja przysposobienia obronnego. Tematem była broń ABC. Nauczyciel omawiał wybuch jądrowy. Michał siedział w ławce w środkowym rzędzie. Gdy nauczyciel odwracał się do uczniów plecami, kolega z ławki obok dokuczał mu ciągle go przezywając. Michał nie wytrzymał. Gdy nauczyciel kolejny raz odwrócił się do tablicy, Michał zerwał się i wymierzył silny, precyzyjny sierpowy prosto w lewe oko prześladowcy. Ten padł twarzą na blat ławki i znieruchomiał. Klasa zamilkła przerażona. Nauczyciel słysząc nagłą ciszę, odwrócił się do uczniów. Zapytał: – Co się stało? Popatrzył chwilę na leżącego twarzą na ławce nieruchomego ucznia. Potem odwrócił się do tablicy i dalej rysował grzyba wybuchu jądrowego. Na lekcji historii kierowniczka zrobiła klasówkę. Zadała pytanie o to metody prześladowania narodu polskiego przez niemieckiego okupanta. Michał wymienił ich kilka, wśród nich wskazał, że Niemcy rozpijali Polaków. Kierowniczka oddając sprawdzone klasówki powiedziała, że ktoś z nich napisał bardzo śmieszną metodę prześladowań Polaków. Dla niej może to było śmieszne. Michał wybrał dalszą naukę w szkole chemicznej. Na jednej z ostatnich lekcji chemii w szkole podstawowej nauczyciel zrobił końcowy sprawdzian. Podszedł do Michała: – Słyszałem, że wybrałeś szkolę chemiczną. Jesteś zwolniony z klasówki. Idź do domu. Powodzenia. Michał poczuł się bardzo wyróżnionym. # # # Było to późną wiosną 1972 roku. Michał ukończył z bardzo dobrymi wynikami szkołę podstawową. Tą decyzję podjął już dużo wcześniej. Będzie starał się o dalszą naukę w szkole o kierunku chemicznym w Lublinie. Nadszedł dzień egzaminu wstępnego. Wstał w tym dniu wcześnie i z rana pełen emocji pojechał z matką do Lublina autobusem PKS, Autobus zawiózł ich na dworzec autobusowy w pobliżu Zamku Lubelskiego. Tam przeszli przez ruchliwą ulicę Tysiąclecia i poszli w kierunku starego miasta. Doszli do ulicy Kowalskiej i nią pod górkę szli w kierunku Lubartowskiej, którą minęli. Dalej szli prawą stroną ulicy Świętoduskiej, znów pod górkę. W połowie tej ulicy zatrzymali się. Byli właśnie naprzeciw kościoła pw. Św. Józefa Oblubieńca NMP. To kościół przyklasztorny karmelitów bosych. Matka zapytała: – Michał, wejdziemy do kościoła pomodlić się? – Dobrze – odpowiedział Michał. Weszli do środka. Uklękli zaraz na jego początku na schodkach, które prowadziły do jego wnętrza. Michał z ich lewego skraju, matka po jego prawej stronie. Na ścianie po prawej stronie Michał zobaczył figurę Chrystusa stojącego na tle krzyża. Widział ją po raz pierwszy. Był w tym kościele po raz pierwszy. Modlił się z matką. Do kościoła weszło dwoje dziewcząt, dziewcząt w wieku Michała, około piętnastoletnich. Uklękły na wolnej części schodów, na prawo od matki Michała. Były w radosnym nastroju. Z trudem tłumiły śmiech, zasłaniając swoje usta dłońmi. Były tak rozbawione, że podczas tłumionego śmiechu opierały się o siebie swoimi głowami. Michał klęcząc tuż obok obserwował ich zachowanie. Na wyciągnięcie ręki widniała figura Chrystusa na tle krzyża. Nagle, na stopach Chrystusa, w miejscu ran po wbitych gwoździach pojawił się snop ognia. Posypały się iskry i dał się słyszeć głośny trzask wyładowania. Michał widział reakcję dziewcząt. Na ich twarzach widać już było tylko przerażenie. W ułamku sekundy zerwały się z klęczek i wybiegły z kościoła. Michał nie spotkał ich więcej. Nie wie kim były. Czterdzieści lat później Michał dowiedział się od matki, że w tym właśnie kościele uzyskała sakrament pokuty i błogosławieństwo dla siebie i Michała będącego w jej brzuszku przed operacją w szpitalu wojskowym. # # # Michał został uczniem wymarzonej szkoły. Narzucił sobie żelazne reguły. Liczyła się tylko szkoła. W pierwszej kolejności robił to dla matki. Był szczęśliwy, gdy wracała uśmiechnięta z wywiadówek. Chociaż od niego dostawała chwile radości. Michałowi wśród kolegów na wsi nie było łatwo. Był najmłodszy z nich, prymus, nie miał w ustach alkoholu do dwudziestu lat. Był z nimi tylko w wakacje i ferie. Podczas roku szkolnego nie odwiedzał ich. Nawet w soboty i niedziele. Cały czas poświęcał nauce. Kilku z nich było innych niż on. Czuł, że ich drażni. Do Lublina dojeżdżał autobusem. Potem przesiadał się na trolejbus Wstawał o szóstej rano, aby zdążyć na poranne lekcje. Często prosił matkę, aby obudziła go o czwartej, aby rano mógł się trochę jeszcze pouczyć. Tak bywało, kiedy wieczorem dnia poprzedniego był zbyt zmęczony na naukę. Michał już w pierwszej klasie wpadł na ten pomysł. Zauważył, że z końcem roku szkolnego kończą się zajęcia z pewnych przedmiotów a końcowe z nich oceny wędrują na świadectwo maturalne. Michał zaczął starać się, aby były to oceny bardzo dobre. Okazało się to bardzo skuteczne. Gdy kończył czwartą klasę wiedział, że na jego świadectwo maturalne powędrowały z zakończonych dotychczas przedmiotów tylko oceny bardzo dobre. Na jego końcowym świadectwie maturalnym widniały tylko trzy oceny dobre. Pozostałe były bardzo dobre. Gdy kiedyś rozmawiał z byłym kolegą z pracy, ten powiedział mu, że w czasie, kiedy on starał się o pracę mówiono, że przychodzi do nich jakiś geniusz. Michał zaśmiał się: – Nie geniusz, ale sprytny chłopak ze wsi. Była ostatnia niedziela wakacji. Za kilka dni miał się rozpocząć nowy rok szkolny. Michał poszedł do swoich kolegów mieszkających z drugiej strony wsi. Przyszedł pierwszy na miejsce ich spotkań. Czekając na nich, kręcił się bez celu. Był tu dość rozległy wąwóz, którym wiosną spływała do nieodległej stąd rzeki woda z topniejącego na polach śniegu. Urządzili sobie w tym miejscu małe boisko z jedną bramką, której słupkami były dwa pnie drzew. Grywali tam w piłkę prawie w każdą niedzielę. Michał cierpliwie czekał. Spacerując wzdłuż wąwozu pod drzewem znalazł okulary przeciwsłoneczne. Podniósł je. Spodobały mu się. Nigdy nie miał okularów przeciwsłonecznych. Michał usłyszał czyjeś kroki. Schował okulary do kieszeni. Rozejrzał się. W jego stronę szedł Adam, sporo starszy od niego chłopak mieszkający w jego wsi. Nie był kolegą Michała, ale Michał znał go. Z jego młodszym bratem Michał chodził do jednej klasy. Adam rozglądał się. Czegoś szukał. – Zgubiłem okulary. Pożyczyłem je od Teresy. Nie widziałeś ich. Musiałem je zgubić gdzieś tutaj – powiedział Adam. – Nie – odpowiedział Michał. Adam poszedł dalej. Michał czuł ucisk okularów w kieszeni spodni. Tydzień potem matka powiedziała do Michała: – Brata twojego kolegi z klasy zabił prąd. We wsi mieszkał pijaczyna, ale zdolny człowiek. Imał się różnych zlecanych mu prac. Murował, malował mieszkania. Znaleźli razem z Adamem zajęcie na jakiejś budowie. I tam właśnie Adama śmiertelnie poraził prąd. Michał znał już wtedy pojęcie współrzędnych. Rozpoczął właśnie nowy rok szkolny. Rozwiązywał zadanie z geometrii, gdy matka powiedziała mu o tym nieszczęściu. – Adam w momencie wypadku znalazł się w miejscu, któremu można by było przypisać jakieś współrzędne. Tam czekała tam na niego śmierć – pomyślał. Michał zamyślił się: – W miejscu o jakich współrzędnych byłby Adam, w momencie w którym był wypadek, gdyby on wtedy oddał mu znalezione okulary? Michał często powracał w myślach do tych zdarzeń. Do tego nad wąwozem i tego późniejszego, tragicznego dla Adama. Nigdy nie chciał tak cofnąć czasu jak wtedy. Nie cofnął go. Czasu się nie cofa. Można jedynie zmienić siebie. # # # Nadchodziło lato 1980 roku. Zbliżały się przedostatnie już wakacje Michała. Pod koniec roku akademickiego uczelniany związek studencki organizował giełdę turystyczną, na której można było wykupić pobyt na zagranicznych obozach studenckich. Michał postanowił po raz pierwszy w życiu pojechać na wakacje. Do wyjazdu namówił kolegę z roku. Razem stanęli w długiej kolejce. Rozważali dokąd pojechać. Podczas studiów wielokrotnie wyjeżdżali w pobliskie Beskidy, gdzie dnie spędzali wędrując wzdłuż tamtejszych szlaków a niezapomniane wieczory w chatkach studenckich pijąc grzańca i śpiewając studenckie ballady. Tak zrodził się sentyment Michała do gór. Michał namówił kolegę na wyjazd w Góry Harzu, do Wernigerode. Obóz miał się rozpocząć w ostatnim tygodniu lipca i trwać jeszcze przez pierwszy tydzień sierpnia. Uczestnicy obozu mieli spotkać się przed wyjazdem we Wrocławiu. Lato tego roku było piękne. Uczestnicy obozu spotkali się na dworcu we Wrocławiu. Dalej już wspólnie pojechali pociągiem. Byli to studenci z całego kraju. Wesoła gromada radosnych, młodych ludzi. Miejsce do którego przybyli było pełne uroku. Pobyt był dobrze zorganizowany. Odwiedzili wiele pięknych i znanych miejsc. Jeden z dni przeznaczony był na zwiedzanie położonego o dwie godziny jazdy Weimaru. Pojechali całą grupą podstawionym autobusem. Michał wiedział, czym jest Weimar dla narodu niemieckiego i dla kultury europejskiej. Wiedział, że to miasto klasyków i intelektualistów. Wiedział, że będzie w miejscach gdzie żyli i tworzyli Goethe, Schiller, Liszt, Bach. Był słoneczny letni dzień. Autobus dotarł do celu. Michał z grupą wyruszył na spacer uliczkami Weimaru. Dotarli do Frauenplan 1. W tym miejscu znajduje się Dom Goethego. Weszli do oryginalnych wnętrz, w których znaczną część swego życia spędził poeta. W jednym z pomieszczeń stanął przed łożem, miejscem śmierci Goethego. Człowieka, od którego pochodzą jedne z najpiękniejszych słów tyczących ludzkiego bytu i relacji miedzy nami. Po coś dał nam tę głębokość wejrzeń, Co przeczuwa kształty przyszłych zdarzeń, Zamiast wierzyć błogo, bez podejrzeń, W miłość i w ucieleśnienie marzeń? Po cóż dałeś nam uczucia, losie, Byśmy serca swe zgłębiali spojrzeniami I śledzili w dziwnych spraw chaosie, Co naprawdę jest pomiędzy nami? Ach, tysiącom ludzi wolno nie czuć, Nie znać własnych serc i błądzić sobie Tu i ówdzie, i bez zbędnych przeczuć Grzęznąć raptem w męce i w żałobie, Póki jakiś ranek ich nie zbudzi Zorzą szczęścia nieoczekiwaną; Tylko nam, nieszczęsnych dwojgu ludzi, To pospólne szczęście odebrano: Kochać, nie pojmując się nawzajem, Widzieć w innych rzeczy, których brak im, Wielbić majak, co się wydał rajem, Brnąć w nieszczęścia, które są majakiem. Szczęśliw ten, kto żyje złudnym śnieniem, Szczęśliw, komu obca przeczuć waga; Dla nas z każdą chwilą i spojrzeniem Snów i przeczuć razem moc się wzmaga. Powiedz, znasz zamiary losów skrytych? Powiedz, czym tak mocno nas złączono? Ach, tyś była w czasach już przeżytych Moją siostrą czy też moją żoną. Aż do dna zgłębiłaś mnie tajemnie, Znałaś nerwów mych najsubtelniejsze tony, Rzutem oka mogłaś czytać we mnie, Dla śmiertelnych oczu niezgłębionym. Chłodząc krew mą wrącą i upartą Kierowałaś dzikim pędem moim, Brałaś mię w ramiona, pierś rozdartą Sycąc znowu zdrowiem i spokojem. Cudnie lekkie więzy nań rzuciwszy, Dzień po dniu igraszką zapełniałaś. Gdzie jest dzień od tamtych dni szczęśliwszy, Kiedy wdzięczny za to, co mu dałaś, Czuł, jak serce koło serca wzbiera, Czuł, jak dobrze mu pod twoim wzrokiem, Jak ze zmysłów ktoś zasłonę zdziera, Jak się krew ucisza krok za krokiem. Teraz już wspomnienia tylko wioną W sercu, które przez niepewność i udrękę Czuje w sobie tamtą prawdę niewzruszoną, Nowy stan przyjmując jako mękę. Duszom naszym brak po jednej części, Dzień nasz ciemny jest o każdej porze. Lecz ten los gnębiący nas, na szczęście, Zmienić jednak nas nie może Michał był w miejscu dla niego niezwykłym, magicznym. Gdy zakończyli zwiedzanie centrum Weimaru, szef grupy zaprosił wszystkich do autobusu. Ruszyli dalej. Michał spoglądał na oddalające się Frauenplan 1. Po zaledwie kilku minutach jazdy autobus zatrzymał się. Wysiedli. Michała przeszył dreszcz. – Gdzie ja jestem? Michał rozglądał się wkoło oszołomiony. Nigdy potem świat tak go nie zdziwił i nie zszokował. Byli w miejscu o nazwie Gedenkstätte Buchenwald. Był to teren hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Buchenwald, miejsce gdzie zamordowano 50 000 niewinnych ludzi. Po latach korzystając z funkcji pomiaru odległości na googlemaps sprawdził odległość w linii prostej dzielącą Frauenplan 1 od Gedenkstätte Buchenwald. Zobaczył wynik - 6830 metrów. – 6830 metrów dzieli niebo od piekła, 6830 metrów dzieli człowieka od upadku jego godności – pomyślał wtedy Michał. W drodze powrotnej usiadł zamyślony przy oknie autobusu i wpatrywał się piękno krajobrazu okolic Weimaru. Piękno tego miejsca było udziałem ich wszystkich. Byli synami dumnego narodu niemieckiego. Narodu o wielkiej historii i wielkiej kulturze. Narodu, któremu ludzkość zawdzięcza tak wiele. Wszyscy oni pili tutejszą wodę, spożywali dary tej ziemi.. A mimo to jedni z nich pisali tu ponadczasową poezję, komponowali genialną muzykę, pisali traktaty filozoficzne a inni zbudowali tu obóz koncentracyjny, miejsce gdzie przemysłowo zabijano ludzi. Dla Michała Weimar stał się najbardziej wymownym obrazem wolnej woli danej człowiekowi. Michałowi miło mijał czas. Uczestnicy obozu stanowili zgraną lubiącą się paczkę. Za dnia zwiedzali, wędrowali po górach, wieczorami miło spędzali czas na parkiecie miejscowej dyskoteki. W te wakacje królował przebój Sun of Jamaica. Jednego z wieczorów, do grupy z którą stał Michał, podszedł kierownik obozu. Głosem pełnym emocji powiedział: – Słuchajcie, Niemcy mówią, że w Polsce coś się dzieje. Podobno są masowe strajki. Pojawiły się postulaty o utworzenie niezależnych związków zawodowych. Rozpoczęły się dni pełne emocji. Kierownik każdego kolejnego dnia dostarczał nowych wieści o wydarzeniach w Polsce uzyskanych od niemieckiego kierownika obozu. Michał cieszył się, że system pełen obłudy i niesprawiedliwości zaczął się kruszyć. Stracił do niego resztki szacunku, po wydarzeniu, które zaszło na drodze w kierunku Lublina. W wakacyjne sobotnie popołudnie szli spokojnie drogą przez sąsiednią wioskę na wiejską zabawę w tutejszej remizie strażackiej. Nagle zatrzymał się obok nich nieoznakowany samochód osobowy. Wyskoczyło z niego dwu cywili, chwycili będącego w tej chwili z brzegu kolegę, wepchnęli go do samochodu i błyskawicznie, bez słowa odjechali. Kolega wrócił do domu po kilku dniach. Nie był w najlepszej formie fizycznej. Nie chciał rozmawiać gdzie był i co z nim robiono. Bardzo bał się. Michał z ciekawością obserwował reakcję na polską grupę niemieckiej obsługi. W oczach kelnerek zauważył wyrazy sympatii. Obóz dobiegł końca. Michał pożegnał się i wsiadł do pociągu do Lublina. Dotarł na miejsce wczesnym rankiem. Wysiadł z pociągu, wszedł na teren dworca. Dookoła pełno tu było bialo-czerwonych flag, na ścianach wisiały wielkie plakaty. Atmosfera była nadzwyczajna. Dwa tygodnie temu wyjeżdżał z szarej i umęczonej Polski a wrócił do tak nadzwyczajnie zmienionej, pełnej nadziei ubranej w bialo-czerwone barwy. – Jeszcze Polska … – pomyślał Michał. Niezwykłym zrządzeniem losu narodziny tej nadziei dane mu było oglądać z perspektywy, z kraju, który czterdzieści jeden lat temu swoją agresją sprowadził tyle nieszczęść na jego ojczyznę. Było to jego drugie szczególne przeżycie na dworcu kolejowym w Lublinie. Kilka lat wcześniej, około północy, gdy oczekiwał na pociąg, którym miał pojechać by rozpocząć studia, z głośników hali dworcowej usłyszał po raz pierwszy głos Edmunda Fettinga i melodię Krzysztofa Komedy z filmu Prawo i pięść. Wtedy wyruszał w nieznane. Tamta chwila była ważna dla niego, ta chwila była ważna dla niego i jego ojczyzny. # # # Michał patrzył na swoją rodzinę. Byli na plaży. Na swoją żonę i ich dwie dziewczynki. Były na skraju plaży. Budowały zamek z piasku. Dziewczynki obok piaskowego zamku usypały wysoki kopczyk ze znalezionych tu kamyków. Zamek stał u podnóża wielkiej góry. Michał lubił takie spokojne, leniwe chwile. Miał wtedy czas pomyśleć o rzeczach, o których nie było czasu pomyśleć w zagonionym pracowitym dniu. – Co było pierwsze, jajko czy kura? Pytanie niby proste a nie znamy na nie odpowiedzi – pomyślał patrząc na spokojne morze. – Ale na pytanie – co było pierwsze, myśl czy materia, można dać dokładną odpowiedź. Pierwsza musiała być materia. Nie ma myśli bez materii. I ta materia musi być ożywioną. Zmarły już nie myśli – pomyślał. Popatrzył na usypany przez dziewczynki kopiec kamyków. Były tam kamyki jasne i ciemne. W głowie zaświtała mu myśl. – Czy można podzielić ten kopiec kamyków na dwa kopce? W jednym miałyby być tylko te jasne a w drugim tylko te ciemne. Pytanie śmieszne. Oczywiście, że tak. Ale jest jeden warunek, że zaprzęgniemy do tego materię i myśl. Myśl może mieć różną postać. Może to być myśl córeczek bawiących się kamyczkami albo myśl mechaniczna, zaprogramowana w czujniku, który potrafi rozpoznać jasny lub ciemny przedmiot i zaprogramowanego, sprzężonego z nim manipulatora, który chwyci i przeniesie kamyk na właściwe miejsce. Jest to myśl mechaniczna będąca jednak owocem myśli człowieka inżyniera, konstruktora robota. – A czy zadanie to można wykonać wykorzystując wszystko, co jest dostępne poza myślą? Wykorzystując na to dowolną ilość czasu, dowolną ilość i postać energii czy zmiany takich parametrów jak ciśnienie, temperatura, wilgotność i temu podobne. Michał popatrzył na swoją żonę. Zrobiło mu się ciepło pod sercem. Spojrzała na niego uśmiechając się wesoło, na tle jej opalonej twarzy błysnęły białe zęby. Jej usta kusiły jak dojrzałe truskawki. Ona jest jego szczęściem. Brnął dalej w swoich rozważaniach. – Teraz zmieńmy zadanie – pomyślał Michał. – Zadanie brzmi: masz stworzyć model struktury DNA – nośnika informacji genetycznej organizmów żywych. – Czy zadanie to można wykonać wykorzystując wszystko, co jest dostępne poza myślą? – Dla ułatwienia możesz użyć specjalnych puzzli 3D, które na swych elementach mają napisy C, H, O, Na, Mg, S i symbole wszystkich pozostałych pierwiastków z układu okresowego Mendelejewa. Możesz użyć ich dowolną ilość. Zadaniem jest ułożyć model struktury DNA kogoś, kto jest twoim szczęściem, kogoś kto tak zwyczajnie na co dzień tobie towarzyszy, a ty nie zdajesz sobie sprawy z faktu jakim cudem biologiczno-chemicznym jest jego istnienie – kontynuował Michał. I potem zapytaj się jeszcze raz: – Czy zadanie to można wykonać wykorzystując wszystko, co jest dostępne poza myślą? Uznając, że myśl jest tu niezbędna, czyż kolejnym pytaniem nie jest: – Skąd mogła pochodzić myśl twórcza towarzysząca powstawaniu na naszej planecie pierwszych struktur DNA? Na skraju plaży trwała ożywiona budowa. W głowach dziewczynek rodziły się coraz śmielsze pomysły. – One teraz budują zamek z piasku a my z żoną mamy wskazać im jak mają budować ich życie, co jest w nim ważne, jaki jest jego cel, co jest dobrem a co złem. A przede wszystkim, na jakich fundamentach mają je budować – rozważał Michał, patrząc na ich zabawę. Jako ich ojciec wie, że najważniejszym tu pytaniem jest pytanie o Niego. – Czy On istnieje? On na pewno istnieje. Nie wiem czy On jest czy Jego nie ma. Jego na pewno nie ma. Z tych możliwych odpowiedzi Michał odrzucił ostatnią. Do jej odrzucenia skłonił go jego zachwyt nad złożonością świata, nad tym jak dalece jest ona posunięta. Dla niego akt tworzenia tak złożonej rzeczywistości nie mógł być obrazem przypadku. Tworzenie czegoś tak złożonego jak to, co nas otacza musiało podlegać myśli stwórczej. Na sposób pewny nie możemy wskazać skąd pochodzi ta myśl. Nie możemy jednak na sposób pewny odrzucić, że nie pochodzi ona od Niego. – Dlatego też nie można powiedzieć, że „Jego na pewno nie ma” – pomyślał Michał. Dla Michała fakt bycia ojcem przypomina pełnienie funkcji administratora systemów informatycznych. Chwila, w której został ojcem, przypomina mu chwilę, w której administrator otrzymuje do administrowania nowy komputer. Komputer, który ma pełnić rolę podstawowego serwera dla administrowanych systemów. Musi zainstalować na nim system operacyjny. Świadom zadań postawionych przed nowym serwerem, rozpoczyna instalację od tworzenia partycji na jego dysku twardym. Musi określić ich ilość, wielkość i przeznaczenie. Podobnie jest z wychowaniem dzieci. Mamy pokazać im cel, drogę, wyjaśnić, dlaczego mają postępować tak a nie inaczej. Rodzic administrator musi odpowiedzieć na zapytanie: – Czy utworzyć „partycję wiara”? Możliwe do wyboru opcje: „utwórz”, „pomiń”. Opcja „pomiń” jest odpowiedzią na pytanie o Jego istnienie, daną w imieniu dziecka, w postaci: „Jego na pewno nie ma”. Istnieje możliwość późniejszej zmiany podziału dysku na partycje, Istnieje możliwość utworzenia nowej partycji. Jest to jednak operacja z grupy poważnych. Konieczne jest użycie specjalistycznego oprogramowania. Jest to operacja obarczona ryzykiem. Czy dziecko bez utworzonej przez rodziców „partycji wiara”, zechce ja utworzyć później, swoją samodzielną decyzją w dorosłym już życiu? A jeśli to nigdy nie nastąpi a jednocześnie w ostatecznym rozrachunku okaże się, że rodzic administrator pomylił się w odpowiedzi na pytanie: „Czy On istnieje?” – pomyślał Michał. – Czy można wtedy powiedzieć, że był on dobrym i uczciwym rodzicem? To były jego osobiste przemyślenia. Zachowywał je tylko dla siebie. Michał był bardzo ostrożny przekonując kogoś do czegoś. # # # Na stołach warsztatowych jednego ze śląskich serwisów Unitry zaczęły podskakiwać Rubiny 202p. Siermiężne telewizory z niezłymi głośnikami i w masywnej drewnianej obudowie o całkiem niezłej akustyce. Michał z kolegami z działu telewizyjnego przesunęli właśnie w prawe skrajne położenie potencjometry głośności naprawianych Rubinów, Zaczęło brzmieć „Hit the Road Jack” Raya Charlesa. Tak rozpoczynała się lekcja Telewizyjnego Technikum Rolniczego. Z magazynu części zamiennych wyszli Rysiek z Krzyśkiem. Krzysiek podążał za kolegą i nieco rozemocjonowanym głosem mówił do niego: – Rysiek, ale posłuchaj … Rysiek zatrzymał się. Spojrzał na Krzyśka i powiedział. – Odejdź, bo cię oleję. – Rysiek, ale posłuchaj … - powtórzył Krzysiek. Zapadła krótka chwila milczenia. – Chłopaki on mnie olał - zawołał Krzysiek. Wielkość oczu Krzyśka przekraczała rozmiar oprawek jego okularów. Na lewej nogawce jego spodni powiększała się ciepła, mokra plama. Krzysiek nie przekonał Ryśka. Michał był bardzo ostrożny przekonując kogoś do czegoś. # # # Michał nie był w tym miejscu od długiego czasu. Zmieniło się tu wiele, ale przestrzeń pozostała nadal otwarta. Na horyzoncie, jak przed wielu laty, widniała ściana lasu. Stąd pochodziła jego matka, o kilka kroków stąd były zabudowania jego babci i wujka, gdzie bywał z rodzicami na wigiliach. Stał przed domem i patrzył na biegnącą tuż obok drogę. Gdy był dzieckiem, była to zwykła droga gruntowa biegnąca przez wieś. Na jej skraju rosły wtedy drzewa, były to dzikie czereśnie. Do drogi przylegało pole rodziców, wiano wniesione przez jego matkę. Przyjeżdżał tu z rodzicami by zebrać plon. Lubił tu pracować. Często przechodzili tędy jacyś ludzie, zawsze ktoś zatrzymywał się na krótką pogawędkę. Michał nosi na plecach pamiątkę po tych czasach i po tym miejscu. Długą bliznę biegnącą wzdłuż pleców. To ślad po głupocie, która czasami zawita w głowie. Lata temu jechał z rodzicami furmanką by skosić tutejsze pole. Matka z ojcem siedzieli na przedniej poprzecznej ławeczce, Michał tuż za nimi na tylnej. Dojeżdżali do celu. Ojciec skręcił w lewo, by stanąć tak, by cień przydrożnego drzewa chronił konia przed słońcem. Mijali jedną z czereśni. Miała ona duży poziomy konar, pod którym właśnie przejeżdżali. Michał chwycił go rękami, podciągnął się do góry i zawisł w pozycji prawie poziomej do ziemi. Furmanka jechała jeszcze chwilę. Miała przejechać pod wiszącym Michałem, który w tak oryginalny sposób miał z niej zsiąść. Michał jednak o czymś zapomniał. O leżącej na tyle furmanki ostrzem na sztorc kosie. Ostrze kosy przejechało po plecach wiszącego na konarze. Rana była długa, ale tylko powierzchowna. Michał miał ogromne szczęście. Teraz droga pokryta jest asfaltem. Z dawnych drzew pozostało jedno. Na polu stanął nowy dom. Mieszka tu córka wujka Michała. Jest jej ojcem chrzestnym. Michał jest tu w dzień po pogrzebie. Pogrzebie jej męża, który zginął w tym miejscu. Jechał na motorze drogą w kierunku domu. Ona wyjeżdżała sprzed domu. Myślała, że mąż jadąc do domu skręci w prawo. Wyjechała na drogę. On pojechał jednak prosto. Uderzył w samochód żony. Motocykl odbił się i on uderzył w przydrożne drzewo. Zginął na miejscu. Oni nie mieli szczęścia. W domu za jego plecami była dwójka ich małych dzieci. Minęło zaledwie kilka miesięcy od śmierci zaznanej aktorki, żony piłkarza, matki trójki dzieci. Michałowi stojącemu na miejscu rodzinnej tragedii dane było jeszcze raz zmierzyć się ze słowami, które padły z ust znanego prześmiewcy po pogrzebie aktorki: „Bóg jest łaskawy i sprawiedliwy". To największe kłamstwo, jakie czytałem, od dwóch tysięcy lat. Tylko bezlitosny egoista potrafi zabrać młodą matkę trójce dzieciaków. … Kiedy ten wasz Bóg przeprosi rodzinę Ani, że gdy ona odchodziła, on zajmował się doglądaniem budowy kolejnej świątyni. Niech przeprosi Jarka, że zabrał matkę jego dzieci. Z pozycji kolan nie zmieni się ani świata, ani własnych horyzontów. Czasami mam wrażenie, że gdyby to od Polaków zależała ewolucja, to chodzilibyśmy wyłącznie na kolanach. – Czy Jego wolą było zabrać tam matkę a tu ojca ich dzieciom? – pomyślał Michał. – Czy po dwu tysiącach lat od Jego przyjścia rozumiemy jeszcze przesłanie, które nam przyniósł? To, co Michała spotykało, to, czego doświadczył w życiu, pozwoliło mu na zrozumienie znaczenia słów „mieć wolną wolę”. Na zrozumienie słów „wolna wola” i uznanie ich za fundament, kamień węgielny naszego bytu, za zasadniczy element Jego filozofii w relacjach z nami. – Każdy z nas otrzymał dar wolnej woli. Może czynić to, co jest jego wolą. My jako osoba, my jako cały organizm. Jesteśmy jednak złożeni z pojedynczych komórek. Czy ta otrzymana wolna wola jest dana również każdej komórce tworzącej nasze ciało? Choroba nowotworowa jest następstwem zakłócenia przebiegu procesów kontrolnych nad dojrzewaniem i powstawaniem nowych komórek, nad obumieraniem starych lub uszkodzonych. Oddziaływanie na procesy zarządzające losami pojedynczej komórki ma wpływ na los całego organizmu. Nie ma wolności danej nam jako osobie bez „wolnej woli” przyznanej każdej pojedynczej komórce naszego organizmu. – On przyznając „wolną wolę” każdej pojedynczej komórce naszego organizmu, nie może być jednocześnie sprawcą zakłócania procesów kontrolnych, co prowadzi do choroby. Wtedy byłby sprawcą przestępstwa z art. 148 kodeksu karnego. Choroba nowotworowa ma przyczynę w naturalnych procesach zachodzących w organizmach żywych jako następstwo wadliwego funkcjonowania systemu genetycznego, podlega określonemu prawdopodobieństwu statystycznemu. – Czy akt przyznania nam wolnej woli można uznać za niesprawiedliwy? – Jest on natomiast najpoważniejszym wyzwaniem postawionym przed nami. – A czy On jest dla nas łaskawy? – Mówią o Nim różni ludzie. Mądrzy, głupi, skromni, chorobliwie ambitni, chcący zabłysnąć swą wrodzoną inteligencją, robiący doktoraty lub habilitacje, idący drogą kariery kościelnej. Mówią często o jego łaskawości w sposób jak gdyby przed chwilą wrócili z odbytej z Nim kolacji biznesowej temu poświęconej. A potem my, ich słuchacze, szukamy Jego łaskawości na półkach ze zdrową żywnością najbliższego supermarketu. I nie widząc jej tam wołamy: – On jest bezlitosnym egoistą! Michał posłannictwo Jego Syna odbiera jako najwyższy stopień uczciwości Jego Ojca w stosunku do człowieka. Od Ojca człowiek otrzymał wolną wolę. On posłał tu swego Syna. On nie odebrał wolnej woli człowiekowi krzyżującemu Jego Syna. – Czy możliwy jest akt większej uczciwości w stosunku do człowieka? – Dlaczego taki akt uczciwości nam ofiarował? Nie powstrzymał ręki człowieka wbijającego gwoździe w dłonie Jego Syna, wiedząc, że kiedyś także nie powstrzyma ręki esesmana wrzucającego cyklon B przez właz komory gazowej w Oświęcimiu. Bo raz danej wolnej woli człowiekowi On nigdy nie odbiera. Nawet, gdy ten człowiek zadaje śmierć Jego Synowi lub swojemu bliźniemu. Przez posłannictwo Swego Syna pokazał prawdę, że sami jesteśmy odpowiedzialni za nasz los. On może wskazać nam jedynie przesłanie „Miłujcie bliźniego swego” jako klucz do naszego losu. Jego przesłanie kierowane jest także do człowieka ukrzyżowanego. Przez człowieka wolnej woli albo przez zdarzenie statystyczne. Gdy nie ma już żadnej nadziei, pozostaje Jego przesłanie trzeciego dnia. I Jego obecność obok nas podczas tej najtrudniejszych z dróg. – Przesłanie trzeciego dnia jest największą z możliwych danych nam łask, wymagało śmierci na krzyżu Jego Syna. – On umiłował nas w szczególny sposób – pomyślał Michał. – Otrzymaliśmy szansę uzyskania szczególnej łaski, której On nie przyznał nawet Swojemu Synowi. – Możemy prosić o łaskę zawrócenia z drogi na krzyż. Michał omija słowa wypowiedziane tu przez ludzi. Cóż oni mogą o niej wiedzieć. Michał sięga do Ewangelii. Tylko ją uznaje za źródło prawdy o tej łasce. Te słowa są dla niego słowami nadziei: Udał się do Kafarnaum, miasta w Galilei, i tam nauczał w szabat. Zdumiewali się Jego nauką, gdyż słowo Jego było pełne mocy. A był w synagodze człowiek, który miał w sobie ducha nieczystego. Zaczął on krzyczeć wniebogłosy; «Och, czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić? Wiem, kto jesteś: Święty Boży». Lecz Jezus rozkazał mu surowo: «Milcz i wyjdź z niego!» Wtedy zły duch rzucił go na środek i wyszedł z niego nie wyrządzając mu żadnej szkody. Wprawiło to wszystkich w zdumienie i mówili między sobą: «Cóż to za słowo? Z władzą i mocą rozkazuje nawet duchom nieczystym, i wychodzą». I wieść o Nim rozchodziła się wszędzie po okolicy. *** Wkrótce potem udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego - jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: «Nie płacz!» Potem przystąpił, dotknął się mar - a ci, którzy je nieśli, stanęli - i rzekł: «Młodzieńcze, tobie mówię wstań!» Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: «Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój». I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie. *** Gdy przebywał w jednym z miast, zjawił się człowiek cały pokryty trądem. Gdy ujrzał Jezusa, upadł na twarz i prosił Go: «Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić». Jezus wyciągnął rękę i dotknął go, mówiąc: «Chcę, bądź oczyszczony». I natychmiast trąd z niego ustąpił. A On mu przykazał, żeby nikomu nie mówił: «Ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż ofiarę za swe oczyszczenie, jak przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich». Lecz tym szerzej rozchodziła się Jego sława, a liczne tłumy zbierały się, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych niedomagań. On jednak usuwał się na miejsca pustynne i modlił się. *** Następnie przybył powtórnie do Kany Galilejskiej, gdzie przedtem przemienił wodę w wino. A w Kafarnaum mieszkał pewien urzędnik królewski, którego syn chorował. Usłyszawszy, że Jezus przybył z Judei do Galilei, udał się do Niego z prośbą, aby przyszedł i uzdrowił jego syna: był on bowiem już umierający. Jezus rzekł do niego: «Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie». Powiedział do Niego urzędnik królewski: «Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko». Rzekł do niego Jezus: «Idź, syn twój żyje». Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i szedł z powrotem. A kiedy był jeszcze w drodze, słudzy wyszli mu naprzeciw, mówiąc, że syn jego żyje. Zapytał ich o godzinę, o której mu się polepszyło. Rzekli mu: «Wczoraj około godziny siódmej opuściła go gorączka». Poznał więc ojciec, że było to o tej godzinie, o której Jezus rzekł do niego: «Syn twój żyje». I uwierzył on sam i cała jego rodzina. Ten już drugi znak uczynił Jezus od chwili przybycia z Judei do Galilei. *** Gdy Jezus przyszedł do domu Piotra, ujrzał jego teściową, leżącą w gorączce. Ujął ją za rękę, a gorączka ją opuściła. Wstała i usługiwała Mu. Z nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu opętanych. On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. Tak oto spełniło się słowo proroka Izajasza: On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby. *** Przybyli na drugą stronę jeziora do kraju Gerazeńczyków. Ledwie wysiadł z łodzi, zaraz wybiegł Mu naprzeciw z grobów człowiek opętany przez ducha nieczystego. Mieszkał on stale w grobach i nawet łańcuchem nie mógł go już nikt związać. Często bowiem wiązano go w pęta i łańcuchy; ale łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić. Wciąż dniem i nocą krzyczał, tłukł się kamieniami w grobach i po górach. Skoro z daleka ujrzał Jezusa przybiegł, oddał Mu pokłon i krzyczał wniebogłosy: «Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam Cię na Boga, nie dręcz mnie!». Powiedział mu bowiem: «Wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka». I zapytał go: «Jak ci na imię?» Odpowiedział Mu: «Na imię mi "Legion", bo nas jest wielu». I prosił Go na wszystko, żeby ich nie wyganiał z tej okolicy. A pasła się tam na górze wielka trzoda świń. Prosili Go więc: «Poślij nas w świnie, żebyśmy w nie wejść mogli». I pozwolił im. Tak duchy nieczyste wyszły i weszły w świnie. A trzoda około dwutysięczna ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora. I potonęły w jeziorze. Pasterze zaś uciekli i rozpowiedzieli to w mieście i po zagrodach, a ludzie wyszli zobaczyć, co się stało. Gdy przyszli do Jezusa, ujrzeli opętanego, który miał w sobie "legion", jak siedział ubrany i przy zdrowych zmysłach. Strach ich ogarnął. A ci, którzy widzieli, opowiedzieli im, co się stało z opętanym, a także o świniach. Wtedy zaczęli Go prosić, żeby odszedł z ich granic. Gdy wsiadł do łodzi, prosił Go opętany, żeby mógł zostać przy Nim. Ale nie zgodził się na to, tylko rzekł do niego: «Wracaj do domu, do swoich, i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą». Poszedł więc i zaczął rozgłaszać w Dekapolu wszystko, co Jezus z nim uczynił, a wszyscy się dziwili. *** On wsiadł do łodzi, przeprawił się z powrotem i przyszedł do swego miasta. I oto przynieśli Mu paralityka, leżącego na łożu. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: `«Ufaj, synu! Odpuszczają ci się twoje grzechy». Na to pomyśleli sobie niektórzy z uczonych w Piśmie: On bluźni. A Jezus, znając ich myśli, rzekł: «Dlaczego złe myśli nurtują w waszych sercach? Cóż bowiem jest łatwiej powiedzieć: "Odpuszczają ci się twoje grzechy", czy też powiedzieć: "Wstań i chodź!" Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów - rzekł do paralityka: Wstań, weź swoje łoże i idź do domu!» On wstał i poszedł do domu. A tłumy ogarnął lęk na ten widok, i wielbiły Boga, który takiej mocy udzielił ludziom. *** Gdy Jezus przeprawił się z powrotem w łodzi na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: «Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła». Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd na Niego napierał. A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Słyszała ona o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: «Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa». Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości. A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: «Kto się dotknął mojego płaszcza?» Odpowiedzieli Mu uczniowie: «Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: Kto się Mnie dotknął». On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: «Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości!». *** Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: «Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?» Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: «Nie bój się, wierz tylko!». I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia, wszedł i rzekł do nich: «Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi». I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: «Talitha kum», to znaczy: "Dziewczynko, mówię ci, wstań!" Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść. *** Gdy Jezus odchodził stamtąd, szli za Nim dwaj niewidomi którzy wołali głośno: «Ulituj się nad nami, Synu Dawida!» Gdy wszedł do domu niewidomi przystąpili do Niego, a Jezus ich zapytał: «Wierzycie, że mogę to uczynić?» Oni odpowiedzieli Mu: «Tak, Panie!» Wtedy dotknął ich oczu, mówiąc: «Według wiary waszej niech wam się stanie!». I otworzyły się ich oczy, a Jezus surowo im przykazał: «Uważajcie, niech się nikt o tym nie dowie!» Oni jednak, skoro tylko wyszli, roznieśli wieść o Nim po całej tamtejszej okolicy. *** Gdy ci wychodzili, oto przyprowadzono Mu niemowę opętanego. Po wyrzuceniu złego ducha niemy odzyskał mowę, a tłumy pełne podziwu wołały: «Jeszcze się nigdy nic podobnego nie pojawiło w Izraelu!» Lecz faryzeusze mówili: «Wyrzuca złe duchy mocą ich przywódcy». Tak Jezus obchodził wszystkie miasta i wioski. Nauczał w tamtejszych synagogach, głosił Ewangelię królestwa i leczył wszystkie choroby i wszystkie słabości. A widząc tłumy ludzi, litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza. Wtedy rzekł do swych uczniów: «Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo». *** Potem nastąpiło święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie zaś znajduje się sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć krużganków. Wśród nich leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych, <którzy czekali na poruszenie się wody. Anioł bowiem zstępował w stosownym czasie i poruszał wodę. A kto pierwszy wchodził po poruszeniu się wody, doznawał uzdrowienia niezależnie od tego, na jaką cierpiał chorobę>. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: «Czy chcesz stać się zdrowym?» Odpowiedział Mu chory: «Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną». Rzekł do niego Jezus: «Wstań, weź swoje łoże i chodź!» Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził. Jednakże dnia tego był szabat. Rzekli więc Żydzi do uzdrowionego: «Dziś jest szabat, nie wolno ci nieść twojego łoża». On im odpowiedział: «Ten, który mnie uzdrowił, rzekł do mnie: Weź swoje łoże i chodź». Pytali go więc: «Cóż to za człowiek ci powiedział: Weź i chodź?» Lecz uzdrowiony nie wiedział, kim On jest; albowiem Jezus odsunął się od tłumu, który był w tym miejscu. Potem Jezus znalazł go w świątyni i rzekł do niego: «Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło». Człowiek ów odszedł i doniósł Żydom, że to Jezus go uzdrowił. I dlatego Żydzi prześladowali Jezusa, że to uczynił w szabat. Lecz Jezus im odpowiedział: «Ojciec mój działa aż do tej chwili i Ja działam». Dlatego więc usiłowali Żydzi tym bardziej Go zabić, bo nie tylko nie zachowywał szabatu, ale nadto Boga nazywał swoim Ojcem, czyniąc się równym Bogu. *** Wszedł znowu do synagogi. Był tam człowiek, który miał uschłą rękę. A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć. On zaś rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: «Stań tu na środku!». A do nich powiedział: «Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie ocalić czy zabić?» Lecz oni milczeli. Wtedy spojrzawszy wkoło po wszystkich z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca, rzekł do człowieka: «Wyciągnij rękę!». Wyciągnął, i ręka jego stała się znów zdrowa. A faryzeusze wyszli i ze zwolennikami Heroda zaraz odbyli naradę przeciwko Niemu, w jaki sposób Go zgładzić. *** Nauczał raz w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: «Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy». Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga. Lecz przełożony synagogi, oburzony tym, że Jezus w szabat uzdrowił, rzekł do ludu: «Jest sześć dni, w których należy pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu!» Pan mu odpowiedział: «Obłudnicy, czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A tej córki Abrahama, którą szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu?» Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów, dokonywanych przez Niego. *** Gdy się przeprawiali, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali [posłańców] po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni. *** Potem Jezus odszedł stamtąd i podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: «Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha». Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to podeszli Jego uczniowie i prosili Go: «Odpraw ją, bo krzyczy za nami!» Lecz On odpowiedział: «Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela» A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: «Panie, dopomóż mi!» On jednak odparł «Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom». A ona odrzekła: «Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów». Wtedy Jezus jej odpowiedział: «O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» Od tej chwili jej córka była zdrowa. *** Znowu opuścił okolice Tyru i przez Sydon przyszedł nad Jezioro Galilejskie, przemierzając posiadłości Dekapolu. Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. On wziął go na bok, osobno od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka; a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: «Effatha», to znaczy: Otwórz się! Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić. [Jezus] przykazał im, żeby nikomu nie mówili. Lecz im bardziej przykazywał, tym gorliwiej to rozgłaszali. I pełni zdumienia mówili: «Dobrze uczynił wszystko. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę». *** Potem przyszli do Betsaidy. Tam przyprowadzili Mu niewidomego i prosili, żeby się go dotknął. On ujął niewidomego za rękę i wyprowadził go poza wieś. Zwilżył mu oczy śliną, położył na niego ręce i zapytał: «Czy widzisz co?» A gdy przejrzał, powiedział: «Widzę ludzi, bo gdy chodzą, dostrzegam ich niby drzewa». Potem znowu położył ręce na jego oczy. I przejrzał [on] zupełnie, i został uzdrowiony; wszystko widział teraz jasno i wyraźnie. Jezus odesłał go do domu ze słowami: «Tylko do wsi nie wstępuj!». *** Gdy przyszli do tłumu, podszedł do Niego pewien człowiek i padając przed Nim na kolana, prosił: «Panie, zlituj się nad moim synem! Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo często wpada w ogień, a często w wodę. Przyprowadziłem go do Twoich uczniów, lecz nie mogli go uzdrowić». Na to Jezus odrzekł: «O plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze mam być z wami; jak długo mam was cierpieć? Przyprowadźcie Mi go tutaj!» Jezus rozkazał mu surowo, i zły duch opuścił go. Od owej pory chłopiec odzyskał zdrowie. Wtedy uczniowie zbliżyli się do Jezusa na osobności i pytali: «Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić?» On zaś im rzekł: «Z powodu małej wiary waszej. Bo zaprawdę, powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: "Przesuń się stąd tam!", a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was. <Ten zaś rodzaj złych duchów wyrzuca się tylko modlitwą i postem>»10. *** Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. A oto zjawił się przed Nim pewien człowiek chory na wodną puchlinę. Wtedy Jezus zapytał uczonych w Prawie i faryzeuszów: «Czy wolno w szabat uzdrawiać, czy też nie?» Lecz oni milczeli. On zaś dotknął go, uzdrowił i odprawił. A do nich rzekł: «Któż z was, jeśli jego syn albo wół wpadnie do studni, nie wyciągnie go zaraz, nawet w dzień szabatu?» I nie mogli mu na to odpowiedzieć. *** Zmierzając do Jerozolimy przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei. Gdy wchodzili do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: «Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami!» Na ich widok rzekł do nich: «Idźcie, pokażcie się kapłanom!» A gdy szli, zostali oczyszczeni. Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaś rzekł: «Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec». Do niego zaś rzekł: «Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła». *** Przechodząc obok ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: «Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym - on czy jego rodzice?» Jezus odpowiedział: «Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże. Potrzeba nam pełnić dzieła Tego, który Mnie posłał, dopóki jest dzień. Nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać. Jak długo jestem na świecie, jestem światłością świata». To powiedziawszy splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: «Idź, obmyj się w sadzawce Siloam» - co się tłumaczy: Posłany. On więc odszedł, obmył się i wrócił widząc. A sąsiedzi i ci, którzy przedtem widywali go jako żebraka, mówili: «Czyż to nie jest ten, który siedzi i żebrze?» Jedni twierdzili: «Tak, to jest ten», a inni przeczyli: «Nie, jest tylko do tamtego podobny». On zaś mówił: «To ja jestem». Mówili więc do niego: «Jakżeż oczy ci się otwarły?» On odpowiedział: «Człowiek zwany Jezusem uczynił błoto, pomazał moje oczy i rzekł do mnie: "Idź do sadzawki Siloam i obmyj się". Poszedłem więc, obmyłem się i przejrzałem». Rzekli do niego: «Gdzież On jest?» On odrzekł: «Nie wiem». Zaprowadzili więc tego człowieka, niedawno jeszcze niewidomego, do faryzeuszów. A tego dnia, w którym Jezus uczynił błoto i otworzył mu oczy, był szabat. I znów faryzeusze pytali go o to, w jaki sposób przejrzał. Powiedział do nich: «Położył mi błoto na oczy, obmyłem się i widzę». Niektórzy więc spośród faryzeuszów rzekli: «Człowiek ten nie jest od Boga, bo nie zachowuje szabatu». Inni powiedzieli: «Ale w jaki sposób człowiek grzeszny może czynić takie znaki?» I powstało wśród nich rozdwojenie. Ponownie więc zwrócili się do niewidomego: «A ty, co o Nim myślisz w związku z tym, że ci otworzył oczy?» Odpowiedział: «To prorok». Jednakże Żydzi nie wierzyli, że był niewidomy i że przejrzał, tak że aż przywołali rodziców tego, który przejrzał, i wypytywali się ich w słowach: «Czy waszym synem jest ten, o którym twierdzicie, że się niewidomym urodził? W jaki to sposób teraz widzi?» Rodzice zaś jego tak odpowiedzieli: «Wiemy, że to jest nasz syn i że się urodził niewidomym. Nie wiemy, jak się to stało, że teraz widzi, nie wiemy także, kto mu otworzył oczy. Zapytajcie jego samego, ma swoje lata, niech mówi za siebie» Tak powiedzieli jego rodzice, gdyż bali się Żydów. Żydzi bowiem już postanowili, że gdy ktoś uzna Jezusa za Mesjasza, zostanie wyłączony z synagogi. Oto dlaczego powiedzieli jego rodzice: «Ma swoje lata, jego samego zapytajcie!» Znowu więc przywołali tego człowieka, który był niewidomy, i rzekli do niego: «Daj chwałę Bogu. My wiemy, że człowiek ten jest grzesznikiem». Na to odpowiedział: «Czy On jest grzesznikiem, tego nie wiem. Jedno wiem: byłem niewidomy, a teraz widzę». Rzekli więc do niego: «Cóż ci uczynił? W jaki sposób otworzył ci oczy?» Odpowiedział im: «Już wam powiedziałem, a wyście mnie nie wysłuchali. Po co znowu chcecie słuchać? Czy i wy chcecie zostać Jego uczniami?» Wówczas go zelżyli i rzekli: «Bądź ty sobie Jego uczniem, my jesteśmy uczniami Mojżesza. My wiemy, że Bóg przemówił do Mojżesza. Co do Niego zaś nie wiemy, skąd pochodzi». Na to odpowiedział im ów człowiek: «W tym wszystkim to jest dziwne, że wy nie wiecie, skąd pochodzi, a mnie oczy otworzył. Wiemy, że Bóg grzeszników nie wysłuchuje, natomiast Bóg wysłuchuje każdego, kto jest czcicielem Boga i pełni Jego wolę. Od wieków nie słyszano, aby ktoś otworzył oczy niewidomemu od urodzenia. Gdyby ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic czynić». Na to dali mu taką odpowiedź: «Cały urodziłeś się w grzechach, a śmiesz nas pouczać?» I precz go wyrzucili. Jezus usłyszał, że wyrzucili go precz, i spotkawszy go rzekł do niego: «Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego?» On odpowiedział: «A któż to jest, Panie, abym w Niego uwierzył?» Rzekł do niego Jezus: «Jest Nim Ten, którego widzisz i który mówi do ciebie». On zaś odpowiedział: «Wierzę, Panie!» i oddał Mu pokłon. Jezus rzekł: «Przyszedłem na ten świat, aby przeprowadzić sąd, aby ci, którzy nie widzą, przejrzeli, a ci, którzy widzą stali się niewidomymi». Usłyszeli to niektórzy faryzeusze, którzy z Nim byli i rzekli do Niego: «Czyż i my jesteśmy niewidomi?» Jezus powiedział do nich: «Gdybyście byli niewidomi, nie mielibyście grzechu, ale ponieważ mówicie: "Widzimy", grzech wasz trwa nadal». *** Gdy wychodzili z Jerycha, towarzyszył Mu wielki tłum ludu. A oto dwaj niewidomi, którzy siedzieli przy drodze, słysząc, że Jezus przechodzi, zaczęli wołać: «Panie, ulituj się nad nami, Synu Dawida!» Tłum nastawał na nich, żeby umilkli; lecz oni jeszcze głośniej wołali: «Panie, ulituj się nad nami, Synu Dawida!». Jezus przystanął, kazał ich przywołać i zapytał: «Cóż chcecie, żebym wam uczynił?» Odpowiedzieli Mu: «Panie, żeby się oczy nasze otworzyły». Jezus więc zdjęty litością dotknął ich oczu, a natychmiast przejrzeli i poszli za Nim. *** Był pewien chory, Łazarz z Betanii, z miejscowości Marii i jej siostry Marty. Maria zaś była tą, która namaściła Pana olejkiem i włosami swoimi otarła Jego nogi. Jej to brat Łazarz chorował. Siostry zatem posłały do Niego wiadomość: «Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz». Jezus usłyszawszy to rzekł: «Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą». A Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza. Mimo jednak że słyszał o jego chorobie, zatrzymał się przez dwa dni w miejscu pobytu. Dopiero potem powiedział do swoich uczniów: «Chodźmy znów do Judei!» Rzekli do Niego uczniowie: «Rabbi, dopiero co Żydzi usiłowali Cię ukamienować i znów tam idziesz?» Jezus im odpowiedział: «Czyż dzień nie liczy dwunastu godzin? Jeżeli ktoś chodzi za dnia, nie potknie się, ponieważ widzi światło tego świata. Jeżeli jednak ktoś chodzi w nocy, potknie się, ponieważ brak mu światła». To powiedział, a następnie rzekł do nich: «Łazarz, przyjaciel nasz, zasnął, lecz idę, aby go obudzić». Uczniowie rzekli do Niego: «Panie, jeżeli zasnął, to wyzdrowieje». Jezus jednak mówił o jego śmierci, a im się wydawało, że mówi o zwyczajnym śnie. Wtedy Jezus powiedział im otwarcie: «Łazarz umarł, ale raduję się, że Mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli. Lecz chodźmy do niego!» Na to Tomasz, zwany Didymos, rzekł do współuczniów: «Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć». Kiedy Jezus tam przybył, zastał Łazarza już do czterech dni spoczywającego w grobie. A Betania była oddalona od Jerozolimy około piętnastu stadiów i wielu Żydów przybyło przedtem do Marty i Marii, aby je pocieszyć po bracie. Kiedy zaś Marta dowiedziała się, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu na spotkanie. Maria zaś siedziała w domu. Marta rzekła do Jezusa: «Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga». Rzekł do niej Jezus: «Brat twój zmartwychwstanie». Rzekła Marta do Niego: «Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym». Rzekł do niej Jezus: «Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?» Odpowiedziała Mu: «Tak, Panie! Ja mocno wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat». Gdy to powiedziała, odeszła i przywołała po kryjomu swoją siostrę, mówiąc: «Nauczyciel jest i woła cię». Skoro zaś tamta to usłyszała, wstała szybko i udała się do Niego. Jezus zaś nie przybył jeszcze do wsi, lecz był wciąż w tym miejscu, gdzie Marta wyszła Mu na spotkanie. Żydzi, którzy byli z nią w domu i pocieszali ją, widząc, że Maria szybko wstała i wyszła, udali się za nią, przekonani, że idzie do grobu, aby tam płakać. A gdy Maria przyszła do miejsca, gdzie był Jezus, ujrzawszy Go upadła Mu do nóg i rzekła do Niego: «Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł». Gdy więc Jezus ujrzał jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: «Gdzieście go położyli?» Odpowiedzieli Mu: «Panie, chodź i zobacz!» Jezus zapłakał. A Żydzi rzekli: «Oto jak go miłował!» Niektórzy z nich powiedzieli: «Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł?» A Jezus ponownie, okazując głębokie wzruszenie, przyszedł do grobu. Była to pieczara, a na niej spoczywał kamień. Jezus rzekł: «Usuńcie kamień!» Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego: «Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie». Jezus rzekł do niej: «Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?» Usunięto więc kamień. Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: «Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał». To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: «Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!» I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: «Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić!». # # # Michał coraz rzadziej chodzi na cmentarz, choć tu coraz więcej jest jego bliskich i znajomych. To miejsce jest źródłem trudnej i bolesnej prawdy. Nie znasz swego losu. Każdy los jest dla nas możliwy. Michał razem ze swoją żoną 1 listopada stają nad grobem jej matki chrzestnej i jej męża. Ta prawda dociera wtedy do niego kolejny raz. Patrzy na tablicę nagrobkową. Ona zmarła 13 maja. To dzień urodzin jego żony. On zmarł 29 września. To dzień jego urodzin. Michał policzył prawdopodobieństwo takiego zdarzenia. 1: 133 225. Każdy los jest dla nas możliwy. Przychodzą wtedy do niego te słowa: O równolegle drogi bez końca, po których idziemy osobno zapatrzeni w niepisane prawa strzegące naszej samotności. Szukamy tych najlepszych, po których coraz prędzej pędzimy na przydrożne złomowiska. Pozostawiamy nasze nazwiska wyryte w kamiennych tablicach raniących roześmiane oczy. A świat nam zapłaci szczodry jedną jesienną kartką z kalendarza.
-
Dzisiaj Trybunał w Hadze skazał serbskiego generała Ratko Mladića na dożywocie za zbrodnie wojenne m.in. odpowiedzialnego za ostrzał Sarajewa.
-
Ja bardzo lubię cytować fragmenty wybitnych poetów. Przekaz jest wtedy o wiele silniejszy. Cytowane fragmenty wielkich autorów są wtedy źródłem genialnej myśli. A ten, kto je cytuje, dokładając własne słowa w kontekście spraw bieżących, wskazuje na ponadczasowość tego przekazu. Teraz przykład: To fragment wiersza Norwida „Wielkość”. Wielkim jest człowiek, któremu wystarczy Pochylić czoła, Żeby bez włóczni w ręku i bez tarczy Zwyciężył zgoła! A to przykład tekstu z cytatem powyższego fragmentu: Polko – chwała ozdobi dziś twoją skroń! Wielkim jest człowiek, któremu wystarczy pochylić czoła, żeby bez włóczni w ręku i bez tarczy zwyciężył zgoła! Parasol w dłoń! Jak ocenić siłę przekazu takiej konstrukcji? Dla mnie jest wielka i przez to taka konstrukcja jest dopuszczalna i celowa.
-
Do Szyszko – (Były) Wysokie drzewa O, cóż jest piękniejszego niż wysokie drzewa, W brązie zachodu kute wieczornym promieniem, Nad wodą, co się pawich barw blaskiem rozlewa, Pogłębiona odbitych konarów sklepieniem. * Jęk piły, grzmot upadku, objęcia potwora Tak obdarte z godności leżą w martwym stosie I te słowa mówione w ich pogardy czasie To tylko są Żydzi, to tylko sosna chora. Poszli stąd wszyscy, sam już z wiecznością zostałeś Tak oto wieko trumny już twym adwersarzem Z tym już wiecznym wyrzutem, że nie zawołałeś: Niech zostanie wam piękno z tym wysokim gajem! * Leopold Staff "Wysokie drzewa"
-