wytrzeszczone oczy kamienic
obłapiają mnie od rana
oślizgłe języki chodników
liżą stopy
wbijają kły przejeżdżające tramwaje
na dzień dobry częstując mdłą papką
monotonnych smutnych twarzy
bez uśmiechu
bez pośpiechu przemierzam miejski krwiobieg
nasycam tlenem niewyspaną głowę
nabrzmiałą od pustych dialogów
o niczym
ciężki ołów nad nami wciska nas
w kwadratowe klomby biurek
telefonów teczek i niezałatwionych spraw
na cito czyli na wczoraj
średnią trzeba wyrobić
normę podkręcić aż sok wypłynie
cyfry w kolumnach muszą się zgadzać
i nawet lawa kawy nie pomoże
a po co to wszystko
jeśli i tak
wszyscy skończymy
w pojemniku na zbędne ulotki