Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Arsis

Użytkownicy
  • Postów

    4 534
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez Arsis

  1. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  2. Burza przetacza się nad okolicą. Spękane mury, odłupane cegły w piwnicy świadczą o potędze nawały. W plątaninie żeliwnych rur bulgotanie i żałosne jęki potępionych. Nie ma zmiłowania, jest za to rechot świętych i głównego wisielca z rogami na łbie. Żabi rechot odbija się od ścian i dudni w pulsujących uszach. Walają się wokół mnie jakieś zęby, ścięgna i kości… Zastygłe w swoim skowycie rozsypujące się truchła. Wyłażą z mogił, odsuwając nagrobne płyty, których stosy piętrzą się aż pod łukowate sklepienie z cegieł, kurzu, płacht z falujących pajęczyn, pleśni… Coś się kolebie za grubą ścianą, więc musi się mocno kolebać. Coś stuka, gdzieś w odmętach ciemnego korytarza… Zatarasował drzwi swoim cielskiem jakiś olbrzym. Jego kontur porusza się raz w lewo, raz w prawo w nikłym świetle małego okienka i recytuje pod nosem jakieś bliżej niezrozumiałe frazy, wypowiada kwestie gardłowym tonem. Chucha mi prosto w twarz zjełczałym piwem i szepcze, skrobiąc czymś po tynkowej zaprawie: „Przedstawiona wyżej formuła nadal obowiązuje, jak sądzę. Już nawet nie posiadanie, ale liczy się przede wszystkim odcień limuzyny, objętość w pasie i rozpiętość skrzydeł. Wszyscy chcą dobrze. Kiedyś przyjdzie otrzeźwienie w tych wielkich maskaradach”. Gdzieś szczeka basem bezpański pies. Szczeka… Szczeka… Coraz bliżej szczeka, coraz donośniej… SZCZEEEKAAA… Rozchodzi się echem wronie, krucze krakanie w aureoli cmentarnego chłodu… Zrywam się z łóżka z gwałtownym krzykiem przerażenia, jakby od uderzenia kowalskim młotem. Pot ścieka ze mnie strugami. Serce rozrywa się na miliony iskier. W uszach wezbrany szum górskiego strumienia. I kołysanie. Kołysanie… Kołysanie… — jedno wielkie kołysanie. Statek widmo przechyla się na burty. Woda wlewa się przez bulaje i zalewa kajuty, mesę, opuszczony kapitański mostek… Na pokładzie wielka trumna, kamienna mogiła z wyrzeźbioną twarzą. Na rufie skamieniały, rozkraczony upiór, odsuwający poły czarnej sutanny. Na dziobie galion rozpruwa wzburzone fale piersiami nagiej, wygiętej w łuk młodej kobiety. I palce. Wszędzie rozczapierzone palce, niezliczone dłonie. Ściskające się ze sobą. Ściskające się na sobie i w sobie. Dłonie widziane pod różnymi kątami. Dłonie. Sine, trupie. Martwe… Coś tu idzie, coś wrogiego. Rozpościera ogromne skrzydła z czarnych piór. Nadciąga polami z otchłani mroku, niosąc płonącą pochodnię, której czerwony, drżący blask odbija się od pękatych brzuchów płynących nisko skłębionych, deszczowych chmur… Coś się zbliża w chórze szeptów, szmerów i warkotów… Czekam, aż nadejdzie w tej rozpadlinie śmierci. Czekam pogodzony z losem. Coś, co towarzyszy mi od samego początku, zwyciężyło. To coś, co przyszło w deszczowy, majowy dzień moich narodzin, kiedy przychodziłem o poranku z krzykiem na świat a za szpitalnymi oknami szumiały topole i szumiały liście kasztanów. Deszcz stukał o blaszane parapety, ściekał po szybach zamkniętych okien. Wiedziałem już, że jestem sam, mimo bliskości nieżyjącej już matki. Ale byłem sam, zatopiony w nostalgii i melancholii opuszczenia. Raziła mnie biel ścian i chromowane listwy wykończenia. Byłem sam. Wyszedłem przez otwarte szeroko drzwi. Wyszedłem na korytarz. Odrapane ściany. Plamy zacieków. Gruz i pył… I kilometry splątanych, rdzawych, żeliwnych rur, stękających, jęczących, bulgoczących… — ciągnących się znikąd, donikąd… Zamknięte, otwarte okna. Popękane, powybijane szyby… A za nimi deszczowy maj. Ten jedyny… Ten właśnie… (Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-23)
  3. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  4. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  5. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  6. @violetta bo mnie przyciągają i lubię je...
  7. @violetta to nie dom, to trupiarnia pełna rozsypujących się trucheł, jak w obrazach Beksińskiego
  8. Światło wiszącej lampy spada na dno moich źrenic. Ładnie mi w tej mdławej aureoli żółtawej poświaty. Kiedy za oknami noc. Kiedy deszcz… Kiedy… Coś zaszeleściło w pokoju za ścianą. Za ścianą pełną rdzawych smug i wilgoci. Za ścianą z pajęczyn i pęknięć. Matka tam śpi na łożu śmierci, wpatrzona w sufit, sina i zimna jak bryła lodu. Wśród rozrzuconych zdjęć, starych fotografii, albumów… Coś zaszeleściło, jakby poruszona niczyją ręką płachta gazety. Gdzieś, coś zaskrzypiało. Drżę od chłodu i samotności. W dziwnej zawiesinie czasu. W wirze otchłani bez początku ani końca… … pomiędzy czymś a czymś… Kto tu jest? Czy jest tu kto? Milczenie. Matka leży martwa niczym głaz. Śpi, nie-śpi… Szepcze jak w gorączce. Sprzecza się z kimś. Jednak, ktoś tu jest. Kto taki? Przechadza się w tę i z powrotem. Słychać wyraźnie trzeszczenie podłogowej klepki. To znowu uginają się stropowe deski. Wiruje kurz. Nade mną noc. Nic. Nade mną śmiertelny mrok rozpadliny. Z sufitu zwisają zwielokrotnione ręce. Kołyszą się. Próbują dosięgnąć za wszelka cenę. Chwycić… Rozczapierzają palce. Zaciskają je aż po biel kosteczek. Nieruchomieją… Zamykam oczy. Pod powiekami rój świecących kropek. Taniec pikseli jak w kalejdoskopie. Otwieram. Zamieniają się miejscami plamy zacieków. Szarpie za włosy zimny skądś wiatr… W drugim pokoju śmierć rozgościła się na dobre. Jeszcze nasłuchuję… Lecz nic… Przystawiam do pulsujących skroni dłonie.. Padam na kolana, otwierając usta w niemym krzyku. W uszach piskliwy szum. (Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-18)
  9. @violetta aha, czyli takie pantofle...
  10. @violetta skoro z kochankiem, to pościel nie jest potrzebna
  11. Znów stałem się niewidzialny. Noc. Ściany przytłaczają i miażdżą. Szepczą… Ze ścian wyciągają się ręce. Rozchodzi się szmer rozbudzonych widziadeł, chcących mnie dosięgnąć. Poruszają żywo kościstymi palcami. Rozwierają je. Ściskają w pięści. Rozkurcz. Skurcz. I niczym tętniące serce. Niczym drgająca bryła mięsa. Puls i krew. Zegar bije w jakiejś dziwnej sentencji odwrócony czas. Bomm… Bomm… Chrzęst zegarowego mechanizmu… — i znowu gong… Jeszcze jeden raz. Jeszcze… — tym razem śmierć… Wychodzę chyłkiem, tylnymi drzwiami, próbując się opędzić od nagromadzonych gestów, symboli i mar. (mojego odejścia nikt nie zauważy) Krążą wokół mojej rozpalonej głowy. Brzęczą, jak zgon pszczół w koniczynie, w trawie, w czerwonych różach, które płoną… Które miały być dla ciebie, jedyna… I znowu śmierć mnie dopadła znienacka i chciwie. W bełkocie i wrzawie napastliwych ścian. W pęknięciach tynku, w rdzawych nalotach skorodowanych rur, zaciekach, pajęczynach. Nade mną trzeszczenie stropowych desek. Ktoś tam chodzi w tę i z powrotem. Ktoś umarł. I przedziera się przez zimne obszary ciszy nagle zbudzonej. Za oknem szum. Deszcz skapuje z liści drzew. Za oknem szmer. Noc jest chłodna i tkliwa. Noc. Przejmująca otchłań bezkresnej pustki, która idzie przez pola, przez łąki, przez step. (Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-16)
  12. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  13. Arsis

    Progresywnie

  14. Coś mi dzwoni, coś szepcze, gdzieś w zanadrzu mroku. W otchłani nocy rozprysk blasku, co oślepia, drży i migocze. Skąd ta cała jaskrawość o przelśnionym wnętrzu? Jesteś tutaj. Nie ma cię. Jesteś moją kochanką. Ale, czy wiesz? Nie wiesz, bo i cóż miałabyś z tego wiedzenia. Ja, kocham. Tak po prostu. Po prostu… Pozostało spojrzenie pustych oczu, które naznaczają sobą labirynt opuszczonego domu. Otwarte drzwi. Zamknięte… W drgającym płomieniu świecy wyłaniają się jakieś niejasne symbole i znaki. Resztki dawnego życia. W potędze nocy przytłacza mnie oddech pustych pokoi. Pęcznieją i zapadają się w sobie. I znowu… Porozrzucane papiery, sterty zakurzonych gazet, wyblakłych fotografii, plakatów,… Uśmiechnięte twarze obserwują każdy mój krok, każde poruszenie. Atomowe grzyby wznoszą się do nieba wśród okrzyków i braw neonowego Las Vegas. Wśród pozdrowień machającego ręką palacza Marlboro. Rozpraszają się białe obłoczki na tle błękitnego nieba. Młoda tancerka obejmuje czule nuklearny kwiat. Reszta jest zbyt niewyraźna… * Otrząsam się ze wspomnień. Coś się chwieje w lustrze stojącego trema. Coś się kolebie w łachmanach poszarpanych przez wiatr. Przez ten wiatr, co szeleści, co się droczy. Przez ten wiatr, co nagle olbrzymieje i wznosi się pod sklepienia podparte gałęziami żeliwnych rur. I opada, i cichnie. Lecz znowu czają się cienie. Następują z tyłu, z przodu… I szorują po podłodze. Zawadzają o sęki dębowych słojów. Rozpływają się w czeluściach zapomnienia. (Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-16)
  15. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  16. @Somalija chciałoby się powiedzieć: "To jest mały krok dla człowieka (Włodzimierza), ale wielki skok dla ludzkości", czyli słowa, które wypowiedział, Neil Armstrong, w 1969 roku, postawiwszy stopę na Srebrnym Globie, w ramach misji Apollo 11. chcesz powiedzieć, że jestem jak ten lądownik księżycowy "Orzeł"?
  17. haha, jasne... ukrywam się, ponieważ nie lubię tłumów, których i tak nie ma...
  18. @Somalija jakiego znowu aktora? czy ja wyglądam jak aktor? ja nawdychałem się pyłów po tej wymianie inst wodno-kanalizacyjnej etc...
  19. @Somalija wykład? daj spokój, żaden tam wykład. choćta dosadność jest co nieco zbyt dosadna, aale to moje zdanie. ps. nie mogę spać, jakiś diabeł we mnie wstąpił...
  20. @Somalija co mięknące?? dzisiaj ciężkie bombowce, to raczej latają na wysokim pułapie, np takie: amerykańskie B-1, B-52,B-2, czy rosyjskie TU-95 czy TU-160. One wystrzeliwują raczej pociski kierowane (manewrujące) z dużych odległości, rzadziej klasyczne bomby jak w czasie II wojny św.
  21. Chodź. Pójdźmy brzegiem skrzącej się plaży. Pobiegnijmy w ślad za słońcem, co eksploduje czerwienią zachodu. Pobiegnijmy przed siebie po prostu tak…I bądźmy znów, i bądźmy tacy… Spójrz, w ciemniejącym niebie biała smuga po odrzutowcu, który zniknął już dawno w powolnym prologu pędu. W obłokach mewi gwar płynie opierzony krzykiem, za horyzont, gdzie ryby opadają w toń srebrzystą płetwą. Mijamy w haustach słonego powietrza przechylone w piasku rybackie kutry. Na masztach trzepoczące chorągiewki barw. Chwytasz mnie za poły rozwianej na piersi koszuli. Przyciągasz usta moje do swoich gorących ust. I znów. Po wielokroć, po nieskończoność snów… Zdejmujesz ze mnie w pośpiechu. Zrywasz w szaleństwie pożądania… Padając w miękki piach, przywieramy do siebie wilgotną skórą. A z rozchylonych ramion wymyka się słońce. Dysząc w udręce pragnienia spijamy chciwie krople ze swoich ust. Obmywani językami białej piany. .. Która to już fala, który sztorm? Spleceni ze sobą i w sobie. W uścisku, w szepcie słów. W poszukiwaniu rozkoszy błądzimy wzdłuż i wszerz po zagłębieniach i wzgórzach nagich, lśniących ciał. Który to już raz jesteśmy w raju, przekraczając bramy szeroko rozwartych, bezwstydnych ud? W zgięciu twoich błyszczących kolan szumi rozkołysane morze. Pamiętasz blogi dotyk swoich piersi na moim kędzierzawym torsie? Szeptaj, pieść… Mów i nie odrywaj zmyślnych ust. Mów tak jak wczoraj i przedwczoraj. Mów tak na ile starczy sił, na ile starczy życia. Mów i całuj. Obejmuj, kiedy jestem w tobie… (Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-10)
  22. W aureoli blasku, tego blasku, co rozkwita o świcie. W smudze słońca, co pełznie po ścianie i drży w kącikach twoich ust. Jeszcze nie widzisz światła, co łka, kiedy dotyka twojej wrażliwej skóry. Jeszcze tkwisz zatopiona w morzu snu. Jeszcze oddech twój głęboki… Uśmiecham się do ciebie, zanurzając twarz w rozrzuconych na poduszce czarnych włosach. Uśmiecham się, całując twoje usta i zamknięte oczy. Całuję i słucham twojego szeptu. Coś mówisz przez sen, który rozprasza się, gdzieś w miękkich wargach powietrza. Całuję i śnię, śniąc jeszcze razem z tobą. I zanurzam się raz po raz w blasku twojej skóry … i znowu, szepcząc — „kochanie”… Tak oto wodzę palcami po profilu twojej twarzy, obrysowując kształt twojego ucha. Ten zapamiętany, cudowny, jedyny… Choć jeszcze śpisz, choć jeszcze błąkasz się w odmętach marzeń, już wiesz. Już wypływasz w brzask, co świta, migocze i rośnie… Tu jest cudownie. Chodź. Chodź do mnie… Kochanie. Przyjdź i wyszeptaj, i otul ramionami, i łkaj. Załkaj w szczęściu ukojenia. Chodź. Przyjdź. Nie zwlekaj. Tak długo przecież na ciebie czekałem. Przyjdź i pocałuj, i nie odrywaj już zmyślnych ust… Otwierasz oczy, jeszcze zlepione resztkami snu. Jesteś. Kochanie… Wyginasz się w łuk, kiedy całuję twoją szyję. Tak powoli i czule. — Wiesz? Czekałem na ciebie. — Wiem, kochanie — odpowiadasz z westchnieniami rozkoszy i błagań o jeszcze… Okryci nagością nie potrzebujemy już słów. Przekraczamy bramy raju, nim jeszcze można. Nim jeszcze czas… I dzieją się we wnętrzu, takie dziwne rzeczy, nim — spełnia się — cokolwiek. . I jeszcze puls i krew. Drżymy oboje w pustce lotu, przywierając do siebie na trwałe. Twoje ramiona i piersi. Wodzę językiem wokół tych, jakże wrażliwych różowych otoczek. Jesteś w raju? Poczekaj na mnie, kochanie… Pójdźmy razem. Pobiegnijmy, przekroczmy bramy błogości. Przedmioty jarzą się jakimś czerwonawym blaskiem i wszystko jest, jakby za mgłą… Skąd ten blask, kiedy słońca już prawie nie ma? Ale my jesteśmy i lśnimy wciąż odbitym światłem Całując twój brzuch, coś mnie oślepia, coś się wznosi, płonąc oparzeliną rwącego potoku. Gdzieś tam, głęboko, rodzi się wilgotny kwiat. Widzę, jak rozchylasz palcami płatki zroszone kroplami rosy, pomiędzy szeroko rozwartymi podwojami ud. Wśród wielokrotnych powtórzeń błagasz o jeszcze. Próbuje zerwać się do lotu ptak, trzepocząc skrzydłami, jakby w spazmie agonii. Uwięziony, opleciony ciasno. Tkwi i odradza się znowu. W raju. Kochanie, jesteśmy w raju. (Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-09)
  23. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  24. Klęczę na podłogowej klepce, wśród słojów i sęków, wśród nawarstwionych przez lata kroków i szurań. Jestem tutaj… i jestem w udręce nocy. Ujarzmiony stalowymi szponami deszczowego chłodu. Klęczę, dłonie składając jak do modlitwy. Ojcze nasz… Przeżarty na wskroś potęgą śmierci. Ojcze mój… Ukrzyżowany , wisisz pod sufitem z opuszczoną głową. Z ramionami szeroko rozwartymi jak grób. Cały w rdzawych smugach stężałej krwi. Wodzisz z mną pustką czarnych oczodołów, jakby odbiciem z sinego ekranu wyłączonego telewizora. Odwieczna istoto z ostrych jak brzytwa sennych koszmarów. Kim ty jesteś? Albo raczej, czym? Bo na pewno nie człowiekiem. Raczej czymś, pomiędzy insektem a istotą z innego wymiaru. Prześladująca mnie od początku życia, kreaturo. Ty mnie nie kochasz, tylko obserwujesz, czekając na dogodny moment, czego? Aby zabrać? Dokąd? Upiłem się. Lecz, cóż to za upicie, kiedy nadal widzę i śnię. Wiesz, upadłem kiedyś, oślepiony słońcem, na ulicy w Nowosybirsku. Albo w deszczu, nie pamiętam. Pamiętam za to, że szumiało nade mną rozłożyste drzewo, tak, jak tylko może szumieć wielkie rozłożyste drzewo. I kołysało, i pieściło liśćmi. I szumiało melancholią. A ty, patrzyłaś na mnie, schowana w jego ogromnym cieniu. * Walają się wokół jakieś truchła, zapomniane przez czas szkielety, które spróchniały, rozsypały się w pył. Jesteś tutaj? Kto tu jest? Ja jestem cały w swoim jestestwie. Słyszę czyjś oddech. Oddychające ściany pęcznieją zapadają się, i znowu… Coś tutaj miało być, lecz rozpłynęło się w źrenicy pamięci. Ale przetaczają się wciąż echa zatrzaskiwanych i otwieranych drzwi bez klucza. Ktoś miał przyjść. Nie przyjdzie nikt… W ogromnym przeciągu. W spiekocie bólu. W odmętach grobowej ciszy, w której słychać jedynie szmer padającego deszczu. Oblewa mnie mdławy blask sufitowej lampy, kiedy klęczę szepcząc do samego siebie. Kiedy łkam. W drugim pokoju mrok opuszczenia. Rozbestwiona śmierć . Sine ciało mojej umarłej matki. Matka wpatruje się w sufit z wielkim zdziwieniem w oczach. Jest już, gdzieś, nie wiadomo, gdzie. Stare gazety wokół, fotografie w kolorze sepii. Szary pył… (Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-09)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...