-
Postów
4 534 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Treść opublikowana przez Arsis
-
-
Wyszedłem z nocy, wyszarpałem się z jej szponów… Przytłoczony do samej ziemi, przygnieciony natłokiem mroku. Przesłaniam dłonią szczypiące oczy jak ślepiec porażony po latach jaskrawym słońcem. Wyszedłem z labiryntu cienia, z pomroku dziejów, z niemocy poruszeń… Idę powoli otulony płaszczem szumiącego wiatru. Idę przed siebie, wkraczając w jasność nieznaną. Idę przed siebie, za tobą w ślad. * W aureoli światła — bogini kwiatów. Rosnąca w moich oczach i jeszcze piękniejsza z każdym momentem ukrytego spojrzenia. Zamiatają ci drogę gałęzie płaczącej wierzby, kiedy tak idziesz w rozwianej szacie… Idziesz. Idziemy, idąc raz jeszcze w cień zagłębiając się skrzydlaty. Muskasz palcami to, co twoje i moje. I dajesz od siebie, do mnie… I dalej, w następne pokolenie. Coraz dalej w las, do woni igliwia, gdzie cisza spada z wysoka. Chwytam cię za rękę lekko jak we śnie, zabiegając ci podstępnie drogę. Nie odwracasz wzroku, nie patrzysz albo tylko udając niewidzenie. Więc patrzę za nas, obrysowując palcami twoje rozchylone usta. Nie chcesz? Spójrz na mnie. Chodź. Wejdź w unisono wspólnego oddechu. (Włodzimierz Zastawniak, 2023-08-06)
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
@Somalija Samuraja, nie Mohikanina
-
@Somalija nie oglądałaś ostatniego samuraja?
-
@Somalija
-
Może w innym czasie będę mógł dosięgnąć nieba. A w tym? No cóż… Przeszło, minęło… Ale jakoś tak drzewa się kołyszą, szeleszczą liście. I wiatr, co gładzi skronie… Jest jednak coś w tej ciszy upojnej. W tej nocy, w tym nieodgadnionym mroku. Jest coś… Jest i czeka (na mnie?) Być może. Bo na kogo innego? Chyba że jeszcze na nikogo… Kocha mnie i śni… Śni o mnie i marzy. Samo w sobie i o sobie. Ono? Może być i ono. Albo może i nie ono, więc, co? Nicość. Przeogromna w swojej potędze i zapomnieniu. Co zostało? Nic? Wspomnienia zapisane kiedyś na kartach pożółkłych foliałów. Lecz na co komu zakurzone stronice koślawego pisma? Bądź wystukane na maszynie telegramy z życzeniami na święta? Pocztówki z ładnym widokiem na morze… Jesteś tam jeszcze? Ja jestem. Wiesz. Tak mi jakoś. Mamo, byłaś, nie ma ciebie… Jesteś? Co zostało? Nic. Przesypujące się przez palce nic… A może jednak, cokolwiek? Szukam. Przetrząsam szuflady zamknięte na twoje imię. Nie. Nic. Tylko to wstrętne nic. A może jednak? Jedynie kurz i pajęczyny. Pył. Wirujący deszcz, co szczypie w załzawione oczy. Wiem, ze… — nie, już nie wiem… Co zostanie po mnie? Kto wyliczy potomnym średnią mojego życia? Być może jakieś tęgie umysły za pomocą komputerów o kosmicznym zasięgu. Lecz, tak naprawdę po co? Pewnie po to, aby dociec, przeniknąć czas, tak jak archeologowie dociekają, co kto jadł setki, tysiące lat temu. Spójrz, macham dłonią, dzieląc się samotnością z ulicznym tłumem. To taki mój wymysł. Eksperyment. Wynik może być tylko jeden: Nie odpowiada nikt… Kochasz mnie? Och, zapomniałem. Przepraszam, co za pytanie. Wybacz, że przeskakuję wątki. Mieszają mi się epoki i lata. Miejsca… Nie gniewaj się na mnie… Jak mógłbym zadręczać cię takimi rzeczami. Jak mógłbym… Wokół mnie sterty starych gazet, zleżałych taśm… Pogniecione, zaplamione okładki nie wiadomo czego… Muzyka w mojej głowie. Raczej smutna. Bo jaka miałaby być, kiedy jest o czymś ostatecznym? (Włodzimierz Zastawniak, 2023-08-03)
-
Przykładam do chłodnej ściany pulsujące ucho. Nasłuchuję. Gdzieś w głębokościach czasu jakieś ciche szmery, jakieś szeptane, niewyraźne słowa, oddechy… To znowu jest i trwa w tym swoim wiecznym oczekiwaniu. … w tej wiecznej nocy… Jestem tylko tutaj, gdyż nie stać mnie na podróżowanie po odległych zaświatach. Dlatego przybywają do mnie te zjawy, te widma o nieostrych, nieustalonych rysach twarzy. Przechodzą przez pokój niespiesznym krokiem, choć bardziej, jakby płynęły w żółtawej aureoli wiszącej lampy. Pochylone, zakapturzone truchła w jakimś mniszym korowodzie i w długich do samej ziemi szatach. Podzwaniające dzwoneczkami w kościstych dłoniach… Wychodzą ze ściany, znikając w następnej, co zasklepia się za nimi z cichym mlaśnięciem oblizujących się lubieżnie wilgotnych warg. I znowu cisza, ta okrutna, szumiąca cisza. Za oknem pada deszcz, albowiem dzisiaj jest znowu deszcz albo wiatr… … albowiem jest… I ta piskliwa w uszach otchłań rozpadu… * Kiedy wracałem i wracam nadal przez labirynty nocnego parku, wiatr szarpie liśćmi dębów, kasztanów… Gdzieś w splątaniach gałęzi, pohukiwania i szepty spadające lekkim powiewem na skronie. Kto tu jest? Czy ktoś tu jest? Z pewnością jest i spogląda przyczajony w ukryciu, obserwując z wielkiego, czarnego okna opuszczonego domu. Gdzieś zza ściany… … z bezgranicznej otchłani smutku… Wydaje się, że widzę to oko lśniące od łez, wycelowane we mnie. Wpatrzone czujnie w każde moje poruszenie. Oko mojego własnego ja. Moje własne oko patrzące na mnie. W to moje jestestwo rozdarte jakąś pradawną eksplozją. … w to moje rozdwojenie… Drzewa szumią, trzeszczą, chwieją się. Snują jakąś melancholię. … kiedy idę, śnię… Tu… … i tam… To jest — jak ja I ja-on. Albo — ono… Ja tu byłem. Albo nigdy — nie byłem. Jestem… … bądź jestem… (Włodzimierz Zastawniak, 2023-07-30)