-
Postów
4 533 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Treść opublikowana przez Arsis
-
@Somalija
-
@Somalija nie jestem leonardo di caprio, więc nie zawsze
-
@Somalija dobry wieczór...
-
Za oknem deszcz, ten znowu deszcz. Ten deszcz… Za oknem drzew puszyściejący szum. Liści szept… Za oknem smutek ten… Nie! Ma być bez rymu. Po cóż rym? Nade mną plejady gwiazd w jakimś nagłym wyłomie chmur. I znowu sam. W bezkresie milczących snów, co majaczą na horyzoncie kaskadą przytłumionego blasku. Powiedz mi. Mów… Noc wdziera się w każdy załom i pęknięcia sufitu, ścian. Między trzaski rozsychającej się klepki, regału dźwigającego książkowy garb… Skąd ten poryw wiatru z przeszłości? Skąd ten nagły przypływ wizji? Kocham cię bezwarunkowo i bezapelacyjnie… Kocham cię tak, jak tylko można kochać skarb… Czekam tutaj. I czekam wciąż zatopiony w czasie a raczej bez-czasie… Czekam i tęsknię tak jak ktoś, kto czeka moknąc na deszczu. Czekam jak wtedy, kiedy czekałem na przystanku na autobus. Na kilka dni przed śmiercią mojej chorej matki. Padał wtedy deszcz, taki marcowy, mieniący się kolorami tęczy. Skąd te kolory? Nie wiem. Ale chyba z nieba, z miejsca, do którego zmierzamy. Tam, gdzie jest wieczne lato… Padał wtedy deszcz… I wszystko mżyło, kropliście lśniło. Ciii… Słyszę czyjeś spóźnione kroki na ulicy, w granacie nocy… To jakiś człowiek z teczką i w szarym garniturze, któremu została powierzona rola prestidigitatora. I którego nikt tutaj nie oczekuje. Ale jest, będąc jakby na przekór. Jest i znika. Ale oto znowu jest, nie będąc wcale. Jest, ale będąc w niebycie i w niewidzeniu… Czy ty mnie kochasz? Przepraszam za to wtrącenie bez sensu. Ale po co sens, skoro miłość rozsadza mnie od środka? Jestem tutaj i tęsknię. Wiesz? Kocham cię. Tak, po prostu. Prestidigitator znikł, jak na prestidigitatora przystało. Choć, tak na prawdę nie było go tu wcale. Kochasz mnie? Nie musisz nic mówić. Poczekam… (Włodzimierz Zastawniak, 2023-08-30)
-
Powiedz mi cokolwiek, proszę. Powiedz mi w sekrecie, aby nie usłyszał świat. Powiedz mi, mówiąc raz jeszcze. Za dnia, w nocy, w sennym pół-widzeniu… Słyszę szept. Nie! To za oknem wiatr rozgarnia liście i mży niespokojny deszcz. Kropliste perły spadają na czoło, na rzęsy. Na twarz. Zatajają się w źrenicy oka. Wypływają łzą. * Stoję w cieniu drzewa. Jeden krok… — i tonę w księżycowym blasku. Księżyc i ja, posrebrzony sam w sobie. I ty, gdzieś pomiędzy, majacząca w oddaleniu. Przeszywa ciebie jakiś nikły blask płynący z wnętrza. Z głębokich pokładów przeszłego czasu, z mgielnych niedoistnień. * Powiedz mi… Powiedz. Milczysz… Więc, ja powiem. I powiem znów. I powiem to, co mógłbym powiedzieć, gdybym… Kochasz mnie? Ja, kocham. Spójrz, trzymam w dłoni zwiędniętą już różę. Chciałem ci ją dać, ale nie pozwolił na to ten, co pisze dzieje na kartach prześwietnych foliałów. Ten, co decyduje. Wiesz, On — chyba nie chce. Czemu? Nie wiem. Niedosłyszę Jego słów. Ale słyszę, jak chodzi w tę i z powrotem na poddaszu opuszczonego domu. Nade mną. Słyszę skrzypienia stropowych desek w pyle sypiącego się na twarz tynku. I słyszę — jak utyka. (podobnie utykał mój nieżywy ojciec, który rozpadł się już dawno w proch) Stoję na środku pustego pokoju, rozłożywszy szeroko ramiona w mdławej poświacie wiszącej lampy. I wpatruję się w sufit pełen kunsztownych zacieków, plam. W ten gąszcz żeliwnych rur, co rozchodzi się po ścianie na kształt zbutwiałych gałęzi w powiewie zakurzonych, pajęczych płacht… W tę plątaninę pełną bulgoczących westchnień. (Włodzimierz Zastawniak, 2023-08-20)
-