-
Postów
4 533 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Treść opublikowana przez Arsis
-
@Somalija ma to coś... @violetta kropelki rosy
-
listopadowy wieczór
Arsis odpowiedział(a) na Somalija utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Somalija w jakim komisie? Morloki żyły w podziemiach w Wehikule czasu, Wellsa -
@violetta jaki ogień? to niebezpieczne, bo może się skończyć wyciąganiem zwęglonego ciała
-
listopadowy wieczór
Arsis odpowiedział(a) na Somalija utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Somalija ja nie jestem do rozkochania, Morloków nie da się rozkochać... -
listopadowy wieczór
Arsis odpowiedział(a) na Somalija utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@violetta do wzięcia, za co? -
listopadowy wieczór
Arsis odpowiedział(a) na Somalija utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@violetta zaraz, zaraz, jaki Chorwat, jakie oczy i jaki znowu seks? -
Oto ołtarz. Ten oto ołtarz z zimnego kamienia, z pajęczyną pęknięć. Po jego obu stronach wsącza się światło z księżyca przez szpary wąskich witraży. Światło lodowatej jak grób nocy. Jakieś stukania i szepty z pogłosem echa. Jakieś roje nie wiadomo czego. Rozmyte cienie w niekończącym się korowodzie sennej maligny. Gdzieś tutaj… Gdzieś tam i nigdzie. Zatopione w ekstazie smutku… Trwające przygotowania do nocnego misterium. W półmroku, w sennym widzeniu. W dobywających się z otchłani gongach stojącego zegara… Ktoś tu kiedyś umarł, nie umierając wcale… Ty żyjesz, prawda? Żyjąc raz jeszcze po śmierci. Żyjąc w pamięci, bądź na jawie tuż po przebudzeniu, kiedy jeszcze, kiedy wciąż jeszcze… Srebrzą się krawędzie przedmiotów w świetle schodzącym z wysoka. Ono zstępuje, gdzieś spod łukowego sklepienia. Gdzieś znad regału zakurzonych książek? Prezbiterium? Albo księgozbioru, które stało się prezbiterium? Zstępuje za plecami długowłosej, tworząc nad jej głową coś w rodzaju aureoli. W blasku stworzenia podczas milisekundowej ekspansji rodzącego się wszechświata. Idzie wolno. Bardzo wolno, a raczej spływa, jakby z Raju (z piekła?) Pani w sukni do samej ziemi czarnej i w czarnej na głowie zdobionej dziwnymi znakami infule… Biskupie, to? Nie-biskupie? Co to takiego? Jakby nie z tego świata mędrca jakiegoś przybycie. Albo tak się przynajmniej wydaje skołatanemu, choremu umysłowi. To trwa od wieków, od wieczności całej. Ta maestria smutku i melancholii była już zapowiedzią podczas moich narodzin. Przyszła wtedy pierwszy raz majowym deszczem. W białej i opuszczonej od zawsze sali pustego szpitala. Wybacz, wszystko mi się miesza. Nachodzi na siebie falami szumiącego oceanu. Pamiętasz, jak ci o tym mówiłem? Wtedy, w sennym widzeniu rzeczy. Byłaś tam i nie byłaś, zarazem. Ale czułem twoją obecność w tym jarzeniu z wnętrza przedmiotów. Pełza po plątaninie żeliwnych rur moje zdegradowane jestestwo, ukrywając się w falujących płachtach pajęczyn pełnych przeznaczenia dla martwych motyli i ciem. Kochanie. Tak, kochanie. Ale, czy to na pewno ty, kochanie? Albowiem twoje milczenie miażdży mnie, jakby betonową płytą. Zaciska się wokół głowy stalową obręczą niemówienia. Nie wiem. Nic nie wiem… Ale widzę, jak w jakieś coraz donioślejszej muzyce rozkłada ramiona ta postać, ta zjawa kobiety w mżącej gwiazdami sukni z bardzo szerokimi mankietami… Odchyla głowę, ukazując w półmroku nocy piękność swojej twarzy. Odchyla ją jak w orgazmie, w pełnej melancholii ekstazie. To trwa od milionów lat. W tym pozbawionym czasu miejscu. W tej świątyni skruchy… (Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-03)
-
Twoja twarz w snopach jaśniejącego deszczu
Arsis opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Ono śpiewa. To śpiewa. Coś, to coś… To szumi w uszach jak wiatr, co nadciąga znad bezbrzeżnych pól i sypie w twarz ostrymi drobinkami zmrożonego deszczu. To wciąż do mnie mówi i szepcze. Czy słyszysz ten szept? Powiedz cokolwiek. Mów… Czemu milczysz? Albowiem twoje milczenie… Ten ciągły, gorączkowy w uszach pisk… Twoje usta… Te twoje kamienne usta. Tej nocy, tej oto nocy… Zagłusz to, bodaj swoim oddechem, swoim biciem serca, skoro tak ma być. Skoro tak… Widzę kamień, zimny głaz z niewidzącymi oczami. Pokrytą pajęczą siecią, niczym woalką marmurową twarz. Wykutą w kamieniu z obojętnością wpatrzoną we mnie. Z wielkim milczeniem rzeczy, na której zdążył już osiąść kurz.. Puste fotele i krzesła. Kanapa ze śladami wgnieceń. W przedpokoju wisząca na wieszaku papierowa torba, stara po ojcu szpicruta… Więcej nic. Jakby resztki jakiejś pradawnej ekspozycji, dawnego życia. W ogromnym muzeum zapomnienia z trzeszczącą cicho podłogą o nikłym zapachu woskowej pasty.. Stalowy świt terminatora nie przesuwa się dalej, lecz stoi w miejscu od wieku, wieków, amen… Nie przesuwa się czas milczących zegarów o nieruchomych wahadłach. Okrągłych cyferblatów, pozłacanych, bądź pokrytych zielonkawą patyną wskazówek… Wpadają przez wysokie okna snopy jaśniejącego deszczu. Jarzą się lśniącymi kryształkami na krawędziach przedmiotów. Oślepiają i ranią. Tworzą pod powiekami mżący powidok. Rozpryskują się na porzuconej, ciśniętej w kąt masce klauna… Ściekają z wilgotnych ścian. Wszędzie… (Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-30) -
To wszystko przybywa z samotności
Arsis odpowiedział(a) na Arsis utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Somalija tak, wiem, piosenka, za mało @violetta rozgrzewasz się herbatą i rozgrzewasz JEJ sałatkę z burakami? -
To wszystko przybywa z samotności
Arsis opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Jakieś truchła, rozwarte gęby maszkaronów… To tu, to tam nieznośne pokrzykiwania, mlaskania oblizujących się lubieżnie zwidów. Ich czerwone usta, nabrzmiałe, przekrwione usta… Ich rozwarte, bliskie śmierci ramiona, jak te poroża wyostrzone cierpieniem. Kto tu jest? Ja tu jestem Chodzę wkoło, błąkam się, rozgarniam z metalicznym pogłosem jakieś porzucone sprzęty, radiole, kineskopy starych telewizorów… Cuchnące trupim tłuszczem, zastałym w trzewiach frezarek smarem. Pełno ich tu. Podnoszę z podłogi, upuszczam. Odrzucam, podrzucam, przerzucam… Ostukuję młotkiem, żelaznym prętem to tu, to tam… Jakieś zakamarki, załomy, otwarte, zamknięte żelazne drzwi… Za nimi kolejne i kolejne zakręty, pomieszczenia, fabryczne hale… Plątanina korytarzy, prowadzących donikąd rozgałęzień, arterii… Półmroczne, pełne pajęczyn, opiłków żelaza… Ściany. Pełne złogów ściany. Zbroczone chłodziwem, potem i krwią. Przez wąskie, wysokie okna katedry wsącza się szary świt, który pada na kamienny katafalk, na zardzewiały złom, plątaninę kabli… Skąd tu nagle krzyż? Wielokrotne spojrzenia czarnych oczu… * Chyba się obudziłem z aureolą światła nad głową. Wisząca lampa niczym słońce, ale to noc, okrutna noc spotęgowana w swojej maestrii lodowatej pustki. To noc… Ta oto noc Ta noc… Siedzę na podłodze z dębowych, ułożonych w jodłę klepek. Siedzę, a może i leżę. Nie wiem. Tam, nade mną, a może poza mną... Gdzieś w oddali drugiego pokoju, Po drugiej stronie mrocznego przedpokoju… Wchodzi się do niego… — wychodzi po miliardzie lat… Siedzę na podłodze, oparty plecami o zimną ścianę. W dłoniach: „Opowiadania odeskie”, Izaaka Babla. Przynajmniej jakiś jeden konkret w tej całej pozazmysłowej gmatwaninie nie wiadomo czego. Chyba czytałem. I czytam wciąż. Poznaję te odległe w czasie historie… I tak oto Benia Krzyk, wygłasza mowę nad grobem swojego przyjaciela. Nad jego głową słońce w kolorze sepii, w pełnym jakichś chropowatych przebłysków niebie. Tak, jak na starej, celuloidowej filmowej taśmie… Coś mówi… Porusza ustami jak mój nieżywy już ojciec, podczas nagłych odwiedzin we śnie. I mówi… Nasłuchuję, lecz zamiast słów, tylko szumiąca w uszach, piskliwa cisza gorączkowego zwidu. Znowu się tego namnożyło w formie mżących, kalejdoskopowych plam, kiedy zaciskam je mocno powiekami. Pełno tu jakichś kantów, geometrycznych figur, niekończących się fraktali. Nachodzących na siebie, przenikających się nawzajem spiral, jak w ciągu Fibonacciego. Ktoś tu bez wątpienia jest. Jest i we mnie, i na zewnątrz. Wszędzie… Ktoś tu jest zatopiony w melancholii przeszłego czasu. Ktoś tu jest. Przechadza się w tę i z powrotem. Chodzi wkoło. Schodzi, gdzieś spod sufitu, podnosząc ręce w geście tryumfu. Wygraża palcem, wygłasza coś oskarżycielskim tonem… I wszystko zatopione w piskliwym szumie gorączki. W kompletnej głuchocie. Bez sensu to i jakieś niedorzeczne. Lecz już niedowidzę. Nie widzę konturów rzeczy. Pulsująca, rozmazana plama przybliża się, to znów oddala… Jakby oddziela się od reszty… Płynie… * Otwieram oczy. Jadę w pustym przedziale pociągu. Za oknami mrok. Odbita w szybie zniszczona twarz. W moich dłoniach… Cóż w moich dłoniach… Jedynie próżnia, pamięć twojego dotyku. Ostatnie kęsy wspomnień, przelatują z szelestem ptasich piór, wylatują, mkną… W pustym przedziale pociągu puste, obite czerwonym skajem siedzenia. Ze śladami wgnieceń po nieżywym ojcu i nieżywej matce, kiedy byli tu jeszcze za życia. I mimo że umarli, to czasami ich widzę. Machają mi wtedy z daleka, kiedy przychodzą razem albo osobno. Albo, kiedy odchodzą, gdzieś, nie wiadomo gdzie. To dowód na to, że są. Metafizyczny bardziej, ale zawsze. Tak więc leżę na linoleum, mrużąc oczy od światła. Przesłaniam je rozkrwawionymi palcami po delirycznej walce ze ścianą. Zaiste, zimno tu i samotnie. Toczy się w tę i z powrotem pusta butelka po alkoholu. Zdążył się już rozlać w żołądku cudownym ciepłem. Na podłodze wyrwana z zeszytu kartka, pożółkły ze starości, podeptany list… Coś pisałem, lecz zapomniałem, co. Jarzeniówki przygasają w rytm stukających kół. Dokąd ja tak jadę? Do ciebie? … donikąd… w noc… (Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-28) -
@Somalija
-
@Somalija nie ma za co
-
@Somalija
-
@Somalija a ty nie? @violetta @violetta
-
@violetta tak, ja operuję co najwyżej tłuczkiem i tasakiem, ty, piórem i pędzlem
-
@Somalija nie sowa? Aga, bądź, bo nie mato jak te twoje erotyki, choć nie tylko... @violetta cieszę się, że się znasz na sztuce, ja, co najwyżej na sztuce mięsa
-
@violetta jak nikt nie był? Neil Armstrong, Buzz Aldrin, Charles Conrad, Alan Bean, Charles Duke, Edgar Mitchell, David Scott, James Irvin, Alan Shepard, John Young, Eugene Cernan i Harrison Schmitt... i oczywiście ja. @violetta gorzej, gdyby spadł na ziemię, ale nie byłoby wielkiego bum, ponieważ po przekroczeniu tzw granicy Rocha, zostałby rozerwany na strzępy przez ziemską grawitację. Część jego fragmentów spadłaby na ziemię powodując armagedon, a z reszty utworzyłby się wokół niej tzw dysk akrecyjny. Ziemia miałaby wokół siebie przez jakś czas pierścienie coś na kształt pierścieni Saturna.
-
@violetta tak, na księżycu, a on dodatkowo oddala się od ziemi w tempie ok 3 cm rocznie...
-
@Somalijanie opuściłem, zamykam się na klucz
-
@violetta zawsze coś. ja sobie pójdę na pole między grzędy kapusty, przysiądę się i będę nie do odróżnienia. a swoją drogą to faktycznie można umrzeć z nudów, tych gigantycznych nudów w tym bezgranicznym kosmosie pełnym pustki. a czeka go jeszcze gorsze, a raczej nas. gigantyczne rozdarcie, po którym nie będzie już nawet próżni, pustki, niczego...
-
@Somalija ja już z nikim nie rozmawiam poza człowiekiem w lustrze, który jest mistrzem ceremonii...