-
Postów
4 533 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Treść opublikowana przez Arsis
-
Tęsknię za tobą, tak po prostu. Kocham cię. Byłaś tu i jesteś, i jesteś wszędzie. To było wtedy, pod wieczór. W lecie dusznym i parnym. Byliśmy… Wśród kwiatów, wśród płatków nasturcji, w cienistości, w blasku… Pamiętam… Cóż pamiętam? Pamiętam twoje oczy i usta twoje, olśnione blaskiem wieczoru. Drżące w kącikach refleksy… Pamiętam… i pamiętam wiele. A czy ty… Powiedz, czy ty… Budzę się w jakimś starym pogorzelisku pełnym skorodowanego żelastwa. Wokół mnie, nade mną kłębowisko żeliwnych rur, poplątanych kabli… Opuszczona fabryczna hala, cuchnące smarami wypatroszone frezarki, pozacierane tabliczki znamionowe, walający się pod nogami pogięty złom. Co to takiego? Nie mam pojęcia. Od zawsze to nie miało sensu Dokąd one… Dokąd tak… Donikąd tak… Tak jakby zastały krwiobieg kogoś albo czegoś… Jakiegoś pradawnego bytu, zagadkowej egzystencji. Czekałem wtedy na przystanku, jeszcze żyła moja matka, ale wiedziałem, że już wkrótce jej nie będzie. Ona umarła i umiera nadal, umierając w nieskończoność na moich rękach z wielkim zdziwieniem w oczach. Takim niepojęcie wielkim. Tak więc przechodzę przez długie przedpokoje, ciemne pokoje z oknami zaciągniętymi ciężkimi storami. Ranią mnie i oślepiają nitki deszczowego świtu, które przesączają się, które wpadają, które… Tak więc przechodzę powoli, albo raczej płynę wcale nie dotykając ziemi. Więc skąd to skrzypienie podłogi? Ułożonych w jodłę dębowych klepek? Opuszczona otchłań wypełniona potęgą piskliwej w uszach ciszy, mżeniem wirujących cząsteczek kurzu w szarych tu i ówdzie prześwitach… Skąd idą? Dokąd? Spójrz, znowu się zapadłem w bezkresie, tym właśnie bezkresie. Wyszedłem z ziemi, idąc do niej na powrót... włócząc się zatęchłymi piwnicami Ściskam palcami cząsteczki powietrza. Dużo go między tobą a mną, coraz więcej. Oddala nas od siebie rozszerzająca się przestrzeń rozpędzona nieubłaganą entropią. Aż do ostatecznego rozdarcia, unicestwienia wszelkich resztek czasu, wszelkiej pamięci. Spadają zewsząd wzniecane przez wiatr szeleszczące gazety, śmieci, ptasie pióra i powtarzają się w oddali wciąż jakieś westchnienia na zasadzie echa. Czyje? Nie wiem. Twoje? Moje? … niczyje… Nie ma to już żadnego znaczenia, albowiem nie ma… . (Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-19)
-
W starym szpitalu stare odrapane łóżka. Odpadająca płatami farba ze ścian, płachty pajęczyn, kurz… Betonowa podłoga, pojedyncze klepki i okna szeroko otwarte na zieleń szumiących drzew. Za oknami otwartymi na przyszłość słońce zsuwa się jaskrawo po liściach dębów, kasztanów… Za oknami nadciągający zmierzch, co skrywa się jeszcze za sztachetami malw, za drewnianym płotem pełnym glinianych dzbanów i jakichś podartych szmat. Za oknami melancholia ścian posiniaczonych, nasiąkniętych wilgocią. Za oknami… Cóż jeszcze za oknami? Niesie się piskliwy szum świdrujący omszone kamienie. Jesteś tu jeszcze? Do kogo tak szepczę? W rozkołysanej scenerii krajobrazu, zamiast twarzy dostrzegam olśniewającą aureolę blasku. * Zaskoczyłem samego siebie, przyłapawszy się na wzgardzie do nie wiadomo czego. Zapatrzony w utopiony wizerunek marynarza na etykiecie Tom of Finland, oblizuję się lubieżnie. Obcisła skóra sado-maso. Wąsik, ach, ten wąsik. Błysk ćwieków, źrenic… Otwieram oczy. Zamykam… Ćwiczę zamykanie i otwieranie powiek w jakimś dziwnym tańcu, w mizdrzeniu się do czegoś w oparach absurdu. * I znowu idę polami, jakby we śnie. Niosę w ukryciu miłość, okrywając ją ciężkim oddechem i połą płaszcza przy sercu. Wypada mi spod pazuchy butelką, roztrzaskując się o kamienie. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie wiem. Już nic nie wiem. Nie wiem nawet czy jestem, będąc gdzieś tutaj i nie będąc zarazem. Wszystko zapomniałem, ulegając atrofii pamięci. Jak ty miałaś na imię? Zofia? Teresa? Mijają mnie zapomniane widma o twarzach poznaczonych pikselami czasu. Omiatają mnie piwnicznym chłodem/ Idę polami. Bezdroża wokół i wszędzie. I wciąż tylko, i wciąż jakieś szepty, oddechy wiatru, nocy… Chodzę w kółko jak na oddziale dla umysłowo chorych. Błądzę. * Budzi mnie łoskot zapadającej się w sobie wielkiej góry, wielkiego masywu na wyobraźnię. Przelatują ze świstem blaszane ptaki. Rozbryzgują się o ceglany mur z chrzęstem pękających skrzydeł. W smrodzie wyciekającego zewsząd smaru wysypują się opiłki żelaza zamiast piór/ I nacierają z gwizdem na pulsujące membrany bolących uszu koszmary sennej maligny… * Co? Że nie ma wiersza? No nie ma i nie będzie. Zresztą nigdy go nie było. Bo i po co wiersz? Już ja dam wiersz, że aż wam pójdzie w pięty! Te wszystkie czterotakty, dziesięciotakty z nieznośną lekkością oddechu, bądź pauzą na oddech… Będzie pauza, oj, będzie, ale na rzyganie! Zasadzać łapy w rozwarte, skorodowane dzioby i pędem do kubła! Wy, udawani pięknisie, pachnący fiołkowymi perfumami, a tak na prawdę śmierdzące błazny z dziurami w zębach. Wszystko zarzygane, opbrzygane, jak w luksusowej stołypinówce nocnego ekspresu do syberyjskiego łagru. Uwaga! Czas na wypróżnianie! Walą kolbami po zadach. Odbijają nerki. Nikt nie zostaje w tyle! Kto zostaje, temu kula w łeb! Nie ma zmiłowania. Już ja wam dam zmiłowanie… Pędzą na trzaskający mróz, na ujadający wściekłymi psami mróz, w którym uryna zamarza, nie dolatując do celu i zwisa łamiącymi się patykami z zawszonych gaci. Lecz nikt nie zdąża, Każdy lezie po każdym, umazany gównianym pancerzem po samą szyję, co pęka, rozlatuje się na kawałki przy najmniejszym poruszeniu. * Na lichym ogrodzeniu otaczającym pustkę zwisają resztki z szarą sierścią kozła. Nie przeskoczył. (Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-16)
-
@Somalija poproszę
-
@Somalija to ładnie, wzorowa Mama
-
@Somalija w gumofilcach z wystającą słomą
-
@Somalija ja tam wolę iść do sklepu osobiście, podtykać, pomacać, bo przez net się naciąłem... też muszę sobie kupić jakieś trepy, gumofilce takie do garnituru
-
@Somalija powinienem zmienić nick na trzy kropki
-
@violetta to już niemal hardcore, takie maniakalno-depresyjne. nie dość, że za rękę, to jeszcze stoi w parku
-
@Somalija co miłe?
-
@violetta z domem za rękę, interesujące, takie trochę psychodeliczne...
-
@Somalija ...
-
Śpiewam i tańczę. Nie, nie śpiewam i nie tańczę. Powiedz, gdzie ty jesteś? Ja tylko tak. ja tylko tak chciałem… Zresztą wiesz. Wiesz, prawda? W pustym pokoju. W półmroku pokoju. W szarej, deszczowej egzystencji. W kroplach ściekających mi po rzęsach, twarzy… Gdzie jesteś? Powiedz… Ja nie tańczę. Nie prawda… Nie tańczę i nie śpiewam... Tęskno mi… A czy tobie… Piszę do ciebie list, pisałem. Coś pisałem. Co? Nie pamiętam. Urwane w połowie zdania, jakieś gryzmoły, schizofreniczne wizje w odmętach mroku. Strumień świadomości wylewa się ze mnie i zalewa niezapisane do końca kartki, albo i zapisane, tylko nie wiadomo czym… Poplamione, podeptane, pogniecione kartki… Powiedz, gdzie ty jesteś? Ja jestem tutaj, o, tutaj… Spójrz na mnie. Jestem tutaj i nigdzie. Jak długo? Nie wiem. Ale wiem, że czekałem we śnie i czekam nadal, zaplątany jak motyl w pajęczej sieci żeliwnych rur. Wsłuchany w ich jęki i bulgoty… Plątanina starych żeliwnych rur. Rdza pokrywająca moje dłonie… To miał być wiersz? Nie. Nigdy nie będzie to wierszem, bo i nigdy nie miało to był gównianym, pieprzonym wierszem. Ugładzonym, wymuskanym, wycacanym… Co najwyżej brudną maligną chorego umysłu zanurzonego w oparach rozgorączkowanego absurdu. Gdzie ty jesteś? Jesteś? Gdzie? Szukam cię i nie widzę. Macam wokół rozedrganą ręką jak ślepiec. Nie widzę nic. Niczego. Nic… Wiesz, kocham cię. Tęskniłem i tęsknię jak wtedy, kiedy wracałem w środku lata, w pomarańczy zachodzącego słońca. Wracałem w pełnej melancholii samotnego człowieka. Skąd? To nie ma znaczenia, skąd. Wracałem pustym autobusem… Spoglądając przez okno… A wszędzie rozkopane doły. Jeden wielki plac budowy. Były kładzione torowiska, rozjazdy, betonowe płyty nie wiadomo czego. Betonowe tunele, wzmocnione fundamenty. Spawacze w czarnych maskach przypięci do butli ze sprężonym powietrzem… Wiszący jak grona na krzewie. W chmurze pyłu, w jaskrawych blaskach acetylenu wznosiła się kratownicowa wieża do samego nieba pełnego ptaków. (Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-11)
-