Millarium
Gdy dzień za dniem podobne takie,
jak plamy wron na szarym polu,
topią się w mroku na zatratę
bez wspomnień niemal, bez kolorów.
Gdy rozmazują się obrazy,
jak te zza szyby auta w deszczu,
półmartwej, sennej kawalkady
bladych jaw i mar, świto-zmierzchów.
Gdy noce długie, głuche, straszne,
czarne jak dół co zmilczeć nie chce,
jak suknie starożytnych płaczek,
niosących lament przez mgłę w bezkres.
Wówczas za siebie kamień rzucam,
zlepiony z sylab, słów, i dźwięków,
w nim jak w bursztynie tkwiąca mucha
skryte jest to, co miałem w sercu.