Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 28.12.2022 w Odpowiedzi
-
Gniotą grzbiet stroje szyte na miarę (Z butów wymyka się ździebko słomy) Tkwi w butonierce jedwabny wianek Aż w skroniach dzwoni chylą się głowy Fason spod igły, brak marginesów (Lub choć prześwitu na głębszy oddech) Rad się zagnieździć tyran w człowieku Czuwać troskliwie nad każdym krokiem11 punktów
-
unoszę się i opadam ekstaza tobą czas przystaje niekończący się pocałunek otwiera naszą skórę przeglądam się w zmrużonych oczach i odbijamy od brzegu we wzruszenie ciał kocham cię karmię usta szyja sutki napletek kwitniesz w dłoniach porywając mnie na skraj dotykam cię nie ma już mnie3 punkty
-
już za późno na spektakle z Samossierry gdy rękojeść w dłoni generała tylko łka szwoleżerów szarża już nie trafia celu bo orkiestra marsz żałobny cicho gra już się szklane domy w beton zamieniły budowniczy inny zasadniczo pomysł ma projektantów zamysł stracił wszelkie siły w tym znaczeniu zwyciężyła proza dnia lecz zlitują się może kruki i wrony i oszczędzą naiwnie wierzących tak jak ja ryzykantów życia co rwą nieboskłony by przytulić miłość ten ostatni raz3 punkty
-
Chytrze mi posłał armatnie mięso Byłych miesięcy złośliwy sierpień. Intrygant - wiedział, że wciąż nie cierpię, Kiedy mi w skwarze do września tęskno. Że tak ciepłego deszczu nie zbieram W kołnierz - i but mój tak nikłe błoto Wydrwi - ja skórę chłodnym wyrokom Poddam - lecz jeszcze nie dziś. Nie teraz. Muszą zielone zerwać się stryczki, A gdy pośmiertne odprawią gusła, Rad będę ledwie na nogach ustać, Pomiędzy swoich idąc - do liści.3 punkty
-
mój sąsiad poszedł w poniedziałek na spacer głośna ulica nie zagłuszyła myśli w motelu rozdał uśmiech za uśmiechem nie prosząc o resztę - jak zawsze przez chwilę płakał na wspomnienie dzieci lecz klamka wynajętego pokoju zapadła nie wybaczył sobie że jest człowiekiem mój sąsiad nacisnął spust -------------------------------------------------- W 2021r. w Polsce popełniono ponad 5 tysięcy samobójstw. Daje to 15 samobójstw dziennie, z czego 12 należało do mężczyzn. Jest to więcej ofiar niż w przypadku wypadków komunikacyjnych. - 116 123 - Kryzysowy Telefon Zaufania - 116 111 - Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę - 720 720 020 - Antyprzemocowa Linia Pomocy - 800 120 002 - Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie3 punkty
-
3 punkty
-
modlę się za ludzi ciepłe ich domy pełne brzuchy życzliwość modlę się za siebie bym w połowie był tak ludzki jak ludzie modlę się za ciebie o zrozumienie wyrozumiałość czuły gest i za tych wiecznie wrogo z pogardą.. do modlitwy modlę się...3 punkty
-
aby zmądrzało serce czasem pilna potrzeba by twardo chodząc po ziemi ocalić kawałek nieba3 punkty
-
czasu nie zatrzymasz kluczem nie zamkniesz on naszym guru prowadzącym przez życie jego nie oszukasz nie ukryjesz twarzy prędzej czy później ślad na niej zostawi przednim nie uciekniesz zawsze cię dogoni pokaże twój kres a sam tu zostanie jest pojęciem stałym nigdy nie przepadnie ogień nie spali woda nie zatopi on był jest i zawsze będzie śmiał się z naszych myśli że kiedyś z nim wygramy że damy mu radę3 punkty
-
Jak powszechnie wiadomo niedźwiedzie lubią miodek, koniecznie doprawiony świeżą krwią. Ta uderza do głowy, zmiany ciśnienia wywołują zamęt w porozrzucanych kartkach, zapisanych, a jakże, pismem klinowym. Zgodnie z przysłowiem: czym się strułeś, tym się lecz. Na stole wegetuje wczorajsza kolacja, czyli czarny chleb i woda. Nie zjedzona z braku odruchu łaknienia, w gardle kość niezgody. A i kubki smakowe wypełnione po brzegi goryczą i gorczycą. W lustrze te same oczy, pełne dezaprobaty, więc lepiej nie wyglądać. Przez okno, też jest ze szkła. Z dużą dozą prawdopodobieństwa nic się nie dzieje na tak zwanym dworze. Oprócz codziennych dantejskich scen. Tymczasem kanarki na najniższych pokładach ogłaszają alarm. Trzeba uciekać, niestety łóżko tylko dwa centymetry od podłogi. Przyjedzie zbudować schron z płyt wiórowych. Wciąż są dostępne w okolicy śmietników, gdzie ludzie składają rzeczy i ręce. To już pewien znak zagłady oraz przedświątecznych wyprzedaży.3 punkty
-
@Cor-et-anima Również wierzę w to, że zawsze można pomóc. Niestety samobójcy najczęściej wierzą, że wszystkim będzie lepiej bez nich lub, minimum, że świat nie zauważy ich odejścia, a oni przestaną cierpieć. ps. Przepraszam za przywołanie tych niełatwych wspomnień. @Olaf Gawryluk Myślę, że przekombinowałam tytuł. W zamyśle użyłam "głowa do góry" jako częstego sposobu pocieszania kogoś kto przechodzi przez trudny czas. Jest to sformułowanie dość trywializujące problem, bo potrzebna jest solidna pomoc specjalisty. Raczej to nie wybrzmiewa tak jak chciałam. Twoja sugestia jest słuszna, gdybyśmy byli zawsze blisko swoich uczuć, a nie podpowiadającej złowieszczo głowy... Pozdrawiam, Olaf. @Gosława Reniu, Twoje słowa mnie schłostały. Dziękuję za szczerość. Ten wymagający świąteczny czas już dobiega końca i liczę, że przegonisz swoje czarne myśli. Przykro mi, że się tak czasami czujesz, to musi być bardzo męczące i bolesne. Jesteś potrzebna wielu osobom, jesteś wartością samą w sobie, jesteś wystarczająca, jesteś kochana ❤️ Wybacz za idiotyczny pomysł, ale czy możesz siebie teraz przytulić? Obejmij siebie tak mocno ramionami jak potrafisz, proszę. @Rafael Marius Tak, psychoterapia to wciąż temat skażony w przestrzeni publicznej. Wiele możemy zrobić dla siebie sami codzienną troską o własne samopoczucie; dobrą dietą, kontaktem z naturą, wystawianiem twarzy do światła, krzewieniem dobrych myśli, wybaczaniem sobie, przyzwoleniem na niedoskonałość. Dużo by pisać. Ściskam. @Tectosmith I widzisz, takie myśli mają ludzie, którzy wierzą w idee, potrafią i chcą bronić dobra, są wrażliwi na piękno i sprawiedliwość, nie są z natury obojętni, dużo obserwują i rozumieją, odczuwają intensywnie. Takich ludzi ten świat potrzebuje, a okazuje się, że ich zabija. Znam wiele przykładów, gdzie przy odpowiedniej pomocy zaczęli drugie życie, ale to jest ciężki proces. Niebezpiecznie łatwo jest przeoczyć ostatnią szansę na pomoc. @Leszczym Masz rację, tego się nie czyta lekko. Nie wierzę jednak w milczenie. Ono zabija. Zawsze jest nadzieja, że komuś można pomóc nagłaśniając temat samobójstwa i tego, że pomoc jest możliwa i dostępna. Dzięki za Twój głos. @Cor-et-anima Zajęło mi sporo czasu zaakceptowanie, że samobójcy nie są świadomi skali zniszczenia zostawianego za sobą, ile cierpienia powoduje ich decyzja. Przynajmniej nie jest to argument, który wystarcza by utrzymać ich na powierzchni. Tam gdzie nie ma światła, nie ma i celu. Myślę, że jeśli poczują celowość, to podejmą i walkę.3 punkty
-
Anais obudziła się o siódmej rano. Codziennie wstawała o tej samej godzinie bez budzika. Spojrzała stalowo-błękitnymi oczami na okno. - Dzień dobry, mój piękny dniu! - wyszeptała zaspanym jeszcze głosem, jednocześnie przeciągając się we wszystkie strony. - Bo ja wiem czy taki dobry? Piękny też chyba nie - mruknął chrapliwie dzień. Tylko spójrz za okno, jest szaro, ponuro, zaraz będzie padać. Anais patrzyła na dzień ze zdumieniem: - Dlaczego on się tak denerwuje? Kropelki porannego deszczu zaczęły uderzać o szybę w sypialni. Dziewczyna uniosła kąciki ust w delikatnym, ledwo zauważalnym uśmiechu. Lubiła każdy, nawet deszczowy dzień. Miała wtedy czas na różne zajęcia, których nie robiłaby w dzień słoneczny. Wtedy zwyczajnie byłoby jej żal zostać w domu. Kiedy padało mogła to robić bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Dzień nadal narzekał: -Dziś miałem przynieść deszcz, ale kto to zrozumie? Wszyscy będą na mnie biadolić do samego wieczora. -Nie przejmuj się, ja to rozumiem. Deszcz jest potrzebny, rośliny chcą pić, zwierzęta też. A i człowiek musi dać sobie chwilę wytchnienia...2 punkty
-
Pewien dusigrosz z miasta Lubartów został w New Yorku królem pop-artu. Po lekcjach u popa wymyślił hip-hop, a gdy pop chciał tantiem warknął: "Bez żartów."2 punkty
-
moja córka jest aseksualna w kraju takim na literę "Pe" gdzie ciemno... wiecznie ważne by powiedzieć na głos... mól syn jest heteronudny klasycznie w sypialni tylko przy zgaszonym świetle ważne by powiedzieć na głos ja jestem heterohiperaktywny dzień w codzień rytmiczny rechot wszędobylski ważne by powiedzieć na głos wszyscy w stosunku mają swoje upodobanie czy jest to takie ważne by powiedzieć na głos2 punkty
-
kładę się na chodniku oczy wpatrzone w ziemię czemu tak szybko wszystko się zmienia tak szybko tak rzeczy wiele leżę nie patrzę w niebo nie chcę też patrzeć na siebie chcę zamknąć się w swojej dłoni a kiedy ja się też zmienię... chmury lecą tak szybko wiatr: czas go wyprzedza chcę zatrzymać się w miejscu pisząc ten poemat2 punkty
-
Niedosyt Wróciłaś, jak się cieszę, nie wstydź się kochanie; Och, przestań się rumienić, usiądź przy mnie, proszę, Nie gryzę, wręcz przeciwnie. Wdzięczę się i droczę, Bo wiem już po co przyszłaś, wiem już, że zostaniesz. To prawda, jestem twoja, wtedy mnie przejrzałeś, Tak szybko zapragnęłam - powiedz, że już mogę! Ach, jakże tu gorąco… Zechciej jednym słowem, Tym dłoniom podarować nieba choć kawałek. Pończochy… Pamiętałaś, wyglądają świetnie; Chodź, popatrz, mam tu lustro, kotku mój, nalegam! Pomiędzy oddechami myślisz sobie pewnie, Że lubię grać rozkoszą, ze spełnieniem zwlekać. Masz rację, dziś znów rozkosz woli mej ulegnie; Już późno, zaczynajmy, nieskończoność czeka. ---2 punkty
-
cztery miliardy lat zajęło odczytanie ludzkiego DNA nadal nic nasze ciała pasują do siebie idealnie pod niskim niebem grudnia składam się z rozwarstwień do ciebie mam dalej nie zapomnij o prezentach w jasnej godzinie płoną cmentarze rzęsiste salony moje życie stygnie czekaniem zawieruszyłeś we mnie ciepłe pocałunki śnię nagi dotyk mokrej tęsknoty2 punkty
-
Bądź jak listek na wietrze przy alpejskim potoku. Przechodząc sama obok dostrzegłam go po zmroku. Musnął mnie delikatnie zahaczając policzek. O dreszcze przyprawiając przerażone oblicze. Księżycowa poświata zwolniła głuche tętno. Listek znów je przyśpieszył, noc stała się pamiętna.2 punkty
-
Jeszcze za wcześnie na wiersze schyłku Póki się rządzisz prawem młodości I niepokojem podszyty żywot Świat w twoich oczach – rozmach i przytup A twoja przyszłość przez światłość brodzi Jeszcze możliwe zdaje się wszystko Dopóki młodość w nas nie zakrzepła Póty za wcześnie biadolić w wierszach I zadomowić się w doczesności Jeszcze się wyśpisz, w końcu doczekasz Godzin świątecznych, weź je do serca Zanim szarówka Ci wzrok przesłoni2 punkty
-
Cisza w gęstym hałasie, w powietrzu tłustym od mdłych oparów... A ja w absurdach tonę jak w ogniu piekielnym. I mimo strachu, w chaosie już się nie zatrzymam. W myślach jak statek tonę, wilgocią rozdęty. W głuchym świecie pstrokatych wróbli, wiatr niosę z natrętnym dźwiękiem. Przyjdź do mnie, o losie! Gdy idę w nieznane krokiem niepewnym, z plecakiem na oścież jak drzwi otwartym i czuciem wciąż ufnym i jakże letnim. A tu nadal cisza jak gwóźdź w ścianę wbity. I pośrodku ja... że niby z kamienia jestem. I w sercu same sztylety... I nadal ta cisza po schodach się ślizga jak dywan z satyny, rozciągnięty na rozległe metry. W mym pajęczym domu ze szkła stoję samotna, z głową w rękach i z kawałkiem spróchniałego pnia. W tym pajęczym domu stoję sztywna. Na krawędzi życia balansuję... Jak pomiędzy pociskami z niekruchego szkła. W głowie świat wiruje. W mym pajęczym domu ze starego pnia. Cisza... W pajęczym świecie. Cisza, a w nią wbita ja.2 punkty
-
@Tectosmith Jedno nie przeczy drugiemu, a źródło jest wskazane: WHO. Proponuję zakończyć tę w sumie offtopową dyskusję. Pozdrawiam i dziękuję.2 punkty
-
2 punkty
-
C udnie się światła na drzewku świecą H armonią grając żółte z czerwonym O stanie jeszcze wieszamy ozdoby I szmer cukierków po cichu kradzionych N a górze piękny anioł zagościł K ątem oka wszystkiego pilnuje A kot bombki pazurkiem rysuje2 punkty
-
Druga strofa to bezpośredni dalszy ciąg pierwszej. Może faktycznie lepiej było zatem pierwszą zakończyć przecinkiem. Ci "swoi", w momencie ujętym w wierszu, akurat spadają na ziemię, żeby tam zgnić - typowy romantyzm w moim wydaniu ;] Zdumiewa mnie, że ktoś poza mną widzi w ostatniej strofie przytulność, ale to jak najbardziej pozytywne zdumienie. Bardzo dziękuję! No cóż, wiersz powstał właśnie u schyłku lata. Tytuł był pierwszy i "spowodował" wiersz. Parę miesięcy temu internet biegało zdjęcie kalendarza, z którego kartki wyrywane były w taki sposób, że ich skrawki, które nie zostały wyrwane do końca, nałożone na siebie, układały się w "cierpień". No przecież wobec takiego hasła nie mogłem przejść obojętnie. Nie ja! ;P2 punkty
-
Lepiej odejść od stołu z lekkim niedosytem, aniżeli bólem żołądka, lepiej sto słów za mało, niż jedno za dużo, pustkę można zawsze czymś wypełnić, przesytu nie da się oczyścić. Wspaniała poezja, za kilka lat będą tego uczyć w szkołach. 👍2 punkty
-
Boże Narodzenie to krótki okres radości i spokoju, przynajmniej tego sobie nawzajem życzymy, jednak najmocniej utkwiły mi w pamięci święta, które omal nie zakończyły się katastrofą. Miało to miejsce dawno temu, ale z drugiej strony wierzę, że to wydarzenie nadal gdzieś istnieje, unosi się w przestrzeni na spirali czasu, trzeba tylko odnaleźć właściwy fragment spirali: zmrok przedwcześnie zapadający nad miastem, światła latarni skrzące się na mrozie nieco inaczej niż normalnie, śnieg otulający drzewa i ziemię delikatną, niebieską mgiełką, zwłaszcza kiedy się patrzy przez zmrużone oczy… Ojciec tego dnia wrócił wcześniej z pracy. Rozległ się dzwonek u drzwi, za którymi stała choinka: cudowny, rozłożysty świerk, o prostych gałęziach i strzelistym szpicu. Choinka wjechała drzwiami, skręciła w kiszkowaty przedpokój, by następnie wykonać równie ostry zakręt w drugą stroną i po krótkich manewrach zaparkować w jedynym pokoju: bliżej balkonowych drzwi, aniżeli wersalki stojącej pod ścianą naprzeciwko. Za choinką kroczył ojciec, ale był on postacią uboczną, gdyż całą uwagę pochłaniało w tej chwili drzewko. Widziałem setki takich choinek podczas jazdy pociągiem do dziadków, lecz tego dnia las przywędrował do mnie: z całą świeżością i zapachem żywicy, szumem wiatru i śpiewem ptaków. Pokój i przylegająca do niego kuchnia-wnęka przestały pełnić funkcję mieszkania — zamieniły się w leśną polanę. Z nadmiaru wrażeń długo nie mogłem zasnąć. Leżałem na wirtualnym tapczanie, który nocą pełnił rolę całkiem wygodnego łóżka, a za dnia można było złożyć tapczan w elegancką półkę, zastawioną ulubionymi zabawkami. Rodzice spali na wersalce — był to rzadki widok, bo ojciec wolał spędzać większość czasu w swojej kawalerce, kilka ulic dalej, dokąd można było dojść w dwadzieścia minut. Lubiłem go tam odwiedzać, chociaż mieszkanie ojca nie było tak przytulne, ani wypucowane jak mamy. Ojciec nie trzymał żadnych zabawek, ale za to posiadał skarb, jakim mało kto mógł się poszczycić: pianino — czarne, lśniące politurą, które kupił od sąsiadki z górnego piętra. Ojciec wspominał, że sąsiadka musiała niezwłocznie spakować swoje rzeczy i opuścić mieszkanie w trybie pilnym przed wyjazdem do Izraela, dlatego sprzedała pianino za pół darmo. Oprócz słuchania ojca grającego raz po raz te same kawałki nie było czym się zająć, dlatego graliśmy w szachy, lecz nigdy nie udało mi się go pokonać. Wizyty ustały po tym, jak nakryłem ojca z jakąś obcą kobietą. Ojciec zachowywał się przy niej dziwnie, jakby mnie nie poznawał, ona się uśmiechała i częstowała landrynkami, o które wcale nie prosiłem. Na wzmiankę o tej kobiecie, matka dostała spazmów i odtąd zabroniła mi tam zaglądać. Następnego dnia śnieg padał całą noc i cały ranek. Ojciec nie poszedł do pracy, bo to była niedziela. Czytał gazety, które kupiłem w kiosku, a później słuchał radia, chociaż od samego rana nalegałem, żeby zabrał mnie na sanki. „Pójdziemy po obiedzie” — odpowiadał, ale tak mu ten obiad smakował, że nie mógł sobie odmówić dokładki, a zanim przestał jeść, zaczęło się ściemniać. Bałem się, że śnieg przestanie padać; już i tak nie mogłem rozpoznać płatków w ciemności za oknem, dopiero w żółtej poświacie ulicznej lampy ujrzałem chmarę śnieżynek tańczących na wietrze i ten widok bardzo mnie ucieszył. Ojciec pociągnął mnie sankami wzdłuż Belwederskiej. Po przeciwnej stronie ulicy stała kamienica, a w istocie pół kamienicy, bo drugą połówkę zburzyła bomba. Musiała to być ciężka bomba zrzucona z dużego samolotu, bo od wybuchu runęło w gruzy kilka pięter, a to co było niegdyś zaciszem czyjegoś mieszkania stanowiło teraz ścianę zewnętrzną — gładką i kolorową, ze śladami po tapecie, meblach i obrazach wiszących kiedyś na niej. Mama opowiadała, że w piwnicach tej kamienicy zgwałcono i zamordowano uczennicę podstawówki; tej samej podstawówki do której chodziłem, tylko ona się uczyła w starszej klasie. Nie miałem pojęcia co znaczy być zgwałconą, a mama nie kwapiła się wyjaśnić, ale skoro wskutek tego dziewczyna zginęła, gwałt musi być czymś równie strasznym co morderstwo. Wbiłem sobie na wszelki wypadek to słowo dobrze do głowy i postanowiłem nie dać się nikomu zgwałcić. Gdy tylko zostawiliśmy nieszczęsną kamienicę z tyłu po prawej stronie, ojciec zboczył w ledwie przetartą dróżkę wzdłuż stawu, prowadzącą dalej do parku Morskie Oko. Na brzegu stawu rosły stare wierzby, zwieszające smutnie gałęzie nad wodą, którą mróz zdążył ściąć w kilkucentymetrową taflę lodu. Zdawało mi się, że wierzby to drzewa odmiennego rodzaju: używają giętkich witek do łowienia ryb, stanowiących ich pożywienie, dlatego mają takie pękate pnie. „Czemu wierzby nie chudną zimą, kiedy ryby unoszą się uśpione głęboko pod lodem?” — chciałem zapytać o to ojca, lecz na widok jego pochylonych pleców, pracujących ciężko ramion, rozmyśliłem się. Ojciec podwoił wysiłek, szliśmy pod górę, sanki skrzypiały płozami po śniegu, który coraz grubszą warstwą pokrywał ścieżkę i tak dotarliśmy do toru saneczkowego na Morskim Oku. Właściwie nie był to żaden tor, tylko zwykły chodnik zasypany śniegiem, mocno ubitym i stwardniałym w lód. W tym miejscu stroma skarpa wiślana przechodzi w dość łagodne zbocze, którym można zjeżdżać na sankach lub nartach, choć narciarzy nigdy tam nie widziałem. Gdyby wysiąść z tramwaju jadącego Puławską i poślizgać się na butach w dół promenady, to ten sam tramwaj można by złapać kilka minut później na przystanku przy Gagarina. Ojciec ciągnący sanie zachwiał się nagle na nogach i ten widok natychmiast mnie zaalarmował, bo tracący równowagę ojciec to zapowiedź najgorszej rzeczy, jaka może się wydarzyć. Wszystko dookoła może się chwiać: drzewa, domy, ludzie, tylko nie mój ojciec. Mój ojciec stąpa dzielnie, a jeśli stoi w miejscu to trzyma się gruntu niczym dąb, którego nic nie powali. Jest olbrzymi i silny, najsilniejszy w świecie, a do tego najmądrzejszy: zna odpowiedź na każde pytanie. Ojciec zamachał w powietrzu rękami, postąpił jeszcze jeden krok, lecz nogi mu się rozjechały i upadł wtedy na lód. Chciałem skoczyć mu na pomoc, ale sanki straciły siłę uciągu i kręciły się po lodzie równie bezradnie co mój ojciec, tyle że on zjeżdżał na plecach, jak przewrócony chrabąszcz, co nadaremnie przebiera odnóżami. Obok ojca turlała się baranica, rodzaj futrzanej czapki jaką niegdyś nosili gazdowie, która spadła mu z głowy. Pomyślałem, że gdyby udało się schwycić tę czapkę i włożyć mu na głowę, odzyskałby moc i prędko podniósłby się na nogi. Ojciec trzymał się ręką za czoło, po którym wąską strużką spod przerzedzających się włosów spływała krew. Widok krwi na czole ojca był bardziej szokujący niż jego upadek, bo dotychczas widziałem krew tylko u siebie bądź kolegów: na obtartych łokciach, stłuczonych kolanach, rzadziej lecącą komuś z nosa, ale żeby krwawił mój ojciec? Nie myślałem będąc dzieckiem o takich rzeczach intensywnie, ani wnikliwie, a jednak ten wieczór zmienił coś na zawsze. Zrozumiałem, że nawet ojciec jest kruchy i można go zranić. Potężny jest tylko świat: ze swoją zimą, mrozem, soplami lodu, a ja muszę uważać na siebie i również ojcu pomagać. Całe szczęście Wigilia wypadała w środę i do tego czasu ojciec odzyskał siły, choć na głowie wciąż nosił opatrunek, który założyli mu w szpitalu. Wyglądałby bardziej świątecznie gdyby przykrył bandaż czapką Mikołaja, ale był zbyt poważnym człowiekiem, żeby stroić sobie głupie żarty. Ubierał choinkę w rozmaite drobiazgi, o których zapomniała mama: zawieszał obok bombek i łańcuchów jakieś laseczki owinięte błyszczącym papierem, orzechy, waflowe rożki, pierniczki, suszone owoce — wszystko co można zjeść. Nie podobał mi się pomysł przerabiania choinki w kram z bakaliami, bo mama rozpieszczała mnie smakołykami, aż stałem się niejadkiem, lecz rodzice nie mieli tyle szczęścia i dorastali w biedzie: mama zbierała niejadalne grzyby, które później babka gotowała, przecedzała kilka razy, żeby mogli zjeść to co zostało na dnie, choć miało to niewiele wartości odżywczych. Mama często opowiadała, że pierwszego cukierka dostała od rumuńskich żołnierzy, którzy stacjonowali w jej wiosce, gdy miała niecałe dwa lata. Po ozdobach jadalnych przyszła kolej na zimne ognie: ojciec zużył zawartość dwóch opakowań, poskręcał na każdej gałęzi po kilka drutów pokrytych szarą, mało dekoracyjną substancją, a ostatnim zaczął zapalać te, które wisiały. Choinka zabłysła mnóstwem ogników, snopy iskier leciały jak na pokazie fajerwerków, zrobiło się jasno, jakby słońce zaświeciło w okno. Patrzyłem na to oniemiały: to były najpiękniejsze święta, chciałbym, żeby tak było zawsze, żeby ognie na choince nigdy nie gasły, lecz jednocześnie nawiedziła mnie niespokojna myśl: choinka to przecież drzewo, a zimny ogień to zwyczajny ogień i choć nie wiadomo czemu się tak nazywa, to jednak potrafi zapalić cokolwiek tylko dotknie. Gdy tylko o tym pomyślałem, ujrzałem dym unoszący się nad choinką, coraz gęstszy dym, kłęby dymu, snujące się między igiełkami i wypełniające pokój duszącym swądem spalenizny. Zimne ognie się dopalały i gasły jeden po drugim, za to gorący ogień zaczął konsumować dekoracje, a wkrótce przerzucił się na drzewko: poczynając od końca gałązek, którymi wędrował do wewnątrz, by wystrzelić w mgnieniu oka syczącym słupem aż pod sufit. Ojciec pobiegł do łazienki i po chwili wrócił stamtąd niosąc miednicę pełną wody. Wylał zawartość miednicy na choinkę, lecz ogień tylko się rozsierdził i pożerał niefortunnego świerka coraz dłuższymi jęzorami. Wówczas ojciec złapał gołymi rękami za żelazny krzyżak, podniósł choinkę i niosąc wysoko niczym pochodnię, wyrzucił ją na balkon, żeby mogła tam spłonąć bezpiecznie do końca. Nie miałem czasu myśleć, czy była to słuszna decyzja, bo w tej samej chwili przeraził mnie widok palącej się firanki, od której momentalnie zajęła się zasłona w różowe kwiaty. Ojciec nie tracąc zimnej krwi zerwał kilkoma szarpnięciami zasłonę i wyrzucił ją za okno. Płonący kształt szybował z drugiego piętra, zataczając kręgi na oczach gapiów z bloku naprzeciwko, ale ktoś szybko zagasił leżącą żagiew śniegiem i nikomu nic złego się nie stało. Nazajutrz zaniosłem choinkę, a raczej spalony kikut, który został po niej, do śmietnika. Tam spędziła resztę świąt. Odwiedzałem ją wynosząc kubeł ze śmieciami i za każdym razem robiło mi się jej żal. Dopiero po Nowym Roku dołączyły do mojej choinki inne kikuty, wyschnięte pozostałości po symbolu świąt w domach sąsiadów. Kikut po ucięciu bocznych gałęzi służył nam za muszkiet z bagnetem: można było z niego strzelać, albo się fechtować podczas walki wręcz. Każdy chciał być Cyprianem Godebskim, natomiast nie było ochotników do korpusu arcyksięcia Ferdynanda, dlatego długie dni na podwórku toczyły się wojny domowe, dopóki nam się nie znudziły, dopóki nie nadeszły cieplejsze dni, zwiastujące wiosnę. Wszyscy czekaliśmy na ferie wielkanocne. Wszyscy, z wyjątkiem mojej mamy, która uważała wiosnę za najgorszą porę roku, bo była to pora rozstania, płaczu, wyczekiwania: ojciec zostawiał nas i szukał szczęścia gdzie indziej. Wyruszał wiosną, wracał na jesieni, kiedy mu się uprzykrzyło życie podrywacza; kiedy zatęsknił za ciepłą pierzyną, dobrym jedzeniem i muzyką z radia.1 punkt
-
był na wieżowcach był na wieżowcach jeden ziomek kiedyś zapytany dlaczego ma na zębach szynę odpowiedział że zeks w ośrodku zajebał mu z bejzbola nawiewał z tego poprawczaka raz po raz a raz podczas jednej z takich ucieczek zaskoczony wjazdem na chatę spieprzał psiarni na waleta pomiędzy klatkami złączonymi suszarnią mieszkał na jedenastym i był fanem kalibra a magika jeszcze większym dlatego kiedy w piwnicy powiesił się na klamce dziwili się że nie skoczył mówili - szkoda typa i tyle filmu z tego nie będzie1 punkt
-
wszystkim chujinkom (choinkom)(nawet tym sztucznym) stoi w domu drzewko boska konstrukcja naturalnego wdzięku punkcikami światła przystrojone jakby same gwiazdy w tęczy skąpane na gmachu tym spoczęły pyszne symetryczno-idealne owoce blask odbijają niczym własne wszechświaty z zasilaniem nieprzemijającym póki światełka podpięte gwiezdne szale od stóp do czubka pnącego się do nieba trójkąta jak futro ze srebrzystych aniołów opinają je w proporcjach złocistych a ono linieje... na baczność opada a świateł gromada gaśnie igła też w końcu zaśnie w sen nieprzemijający poświąteczny wpadnie jak śliwka w kompot z suszu 26 XII 20221 punkt
-
Ponuro dzień się kończy, słońce zachodząc zostawia ciemne barwy wieczór wylewa czerwone łzy. Słychać głosy, jedni chcą szczęścia, inni by ich usłyszeć. Szaleńcy nie wiedzą co robią. Dzień nie musi nadejść, ciepło nie jest potrzebne, byle tylko noc nie raniła czerwonych łez. Szaleńcy się uspokoją, gadatliwi zamilkną, nieszczęśliwi zawsze tacy zostaną.1 punkt
-
Już się nam narodził Wygasł zwiastun nieba Od stołu odeszli Bezdomni, kalecy Szukać ciepłych miejsc Z obrazkiem świętych w ręce Już płacze zwyczajnie Płacz w nocy bezgwiezdnej Wołanie o życie O przetrwania moc Znów poszły w niepamięć Twarze bliskie sercom Rwetes noworoczny Zgłuszył cieni krok1 punkt
-
@Wędrowiec.1984 Tak, tak tam jest dalszy ciąg, ale tylko dla tych, co potrafią czytać duszą... Sam widzisz, że są miłe chwile na tym świecie 😊1 punkt
-
1 punkt
-
Jeśli się postaramy, to ta młodość może w nas ciągle być :) bardzo dziękuję za czytanie i serdecznie pozdrawiam:D1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
mi także i nie chce odpuszczać, ale powoli odzyskuję kontrolę dziękuję Ci bardzo za komentarz albo po prostu buntuje się przeciwko dyktaturze perfekcji jak może to brzmi jak idealna ilustracja do tego tekstu, ja po godzinie takiej pracy byłabym ludzkim sitem (swoją drogą ciekawe czy już powstał horror o tym tytule) @Waldemar_Talar_Talar dziękuję, cieszę się, że tekst się spodobał, pozdrawiam serdecznie :)1 punkt
-
Moje pierwsze skojarzenie po przeczytaniu Twojego wiersza, to ci słynni chińscy (a może nie chińscy, może coś pochrzaniłem) żołnierze sterczący na baczność jak posągi, ze szpilkami wystającymi z kołnierzyków, żeby stali równiej niż równo. Ależ mi to pasuje do wymowy wiersza! :P1 punkt
-
@kwintesencja Noo, ten tyran to mi trochę krwi napsół. Z wielkim trudem musiałem się kiedyś oduczyć dokładności na potrzeby pracy. :-) Bardzo ładny wierszyk. To nawiązanie do pochodzenia styranizowanego człowieka?1 punkt
-
Witam - dokładnie tak - lepsze musi zapukać - dzieki za czytanie - Pozdr.serdecznie. Witaj - mo cię widzieć - dziękuje za to - Pozdr. Witam - dziękuje za owe spoko jest miłe - Pozdr. @Tectosmith - dzięki -1 punkt
-
Po Wigilii wchodzę na wagę Wskazówka dalej iść nie może Do łóżka zanosi mnie żuraw Święta to tradycja ubogich, którzy obżarstwem kompensowali sobie chudy rok. Pozdrawiam. 🎄1 punkt
-
Kiedy mrówki śpią Człowiek nurza się w bluźnierstwie A gdy gryzą Wzywa Boga na ratunek Łatwiej gryźć niż rozumieć Głęboko filozoficzny wiersz. 👍1 punkt
-
1 punkt
-
@Leszczym cieszę się, że wiele osób odnajduje w tym tekście te optymistyczne tony, ja to także dostrzegłam pod wpływem Waszych interpretacji :) pozdrawiam Cię serdecznie No cóż, próbuję zrozumieć, nigdy w taki sposób nie myślałam, dołująco to dla mnie zabrzmiało i mam nadzieję, że jeszcze powiesz „jestem”1 punkt
-
@GrumpyElf Ten wiersz jest mylący, bo ładnie się zapowiada. A potem grzęźnie w mieliźnie ludzkich spraw... Nie lubię tego tematu w tekstach, bo z czasem dostrzegłem, że te sprawy lepiej jednak zbywać milczeniem, ale wiersz Ci się udał. To też pewne zobrazowanie myśli, że sprawy zaczynają się lekko, potem zawierucha, a potem tragiczny koniec ://1 punkt
-
Zapewniam, że to cholernie trudne. Bardzo celnie ujęte. Dokładnie trafiłaś w to, co takiego człowieka trawi najbardziej. Smutny, ale ładny wiersz.1 punkt
-
@Pan Ropuch "Zbyt" - od "zbyteczne" czy "zbytkowne"...? - coś jest "zbyt" czyli za bardzo - to życie zbyt rwane, narwane, nastawione na "zbyt" (czyli odhumanizowane relacje oparte na prawie rynku?) Do prztatanięcia i paru zaciekawień sprowokował mnie Twój wiersz. Dziękuję za to Pozdrawiam🙂1 punkt
-
Wąż morduje króla, obraca medalion, tam wśród resztek ciała, kości śpiewają dźwiękiem garnków z gliny. "Dość" i "koniec" wołają. Woła "dość" i "koniec" ten i ta którzy palą w ogniu węzeł wiary. Nim przyjdzie spojrzenie spomiędzy drzew i na ścieżkę rzuci dwojga młodych, gdzie trakt usłany igłą i owocem,tedy dosięgnie ich wąż i z powrotem zamorduje króla. To jest właśnie węża powinność by mordować dzieci krwi błękitnej królów i księżniczki, a gadzią swą naturę jednoczyć z pańskim dworem. Każdemu kto sięga po więcej przypiszą węża by go mordował na wejściu do lasu. 26.12.22 wm1 punkt
-
Pisanie o narodzinach Jezusa niezależnie, czy żył naprawdę, czy nie, jest dużym wyzwaniem. To krótkie opowiadanie jest swobodną interpretacją ewangelii oczami współczesnego, młodego pokolenia: pojawiają się odnośniki do historycznych miejsc, lecz opis klimatu sugeruje, iż nie musiało się to wydarzyć w grudniu. Ciekawe co będą pisać w Wigilię za tysiąc lat? Pozdrawiam. 👋1 punkt
-
@Rolek Osobiście uważam, że drzewo, świerk, czy jodłę,, można było bez trudu posadzić na placu i każdego roku przystrajać na Święta żywe, a nie wycinać i niszczyć. Pozdrawiam.1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne