Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 30.11.2022 w Odpowiedzi
-
Podchody od czego by zacząć nie od lasu może od kawy sporo ich było na obrzeżach miesięcy aromat chwile trawiły słowa gesty zwiększały pulsowanie wsączające się z wolna w uśpioną materię uległam zaczęły kruszyć się noce listopad, 20229 punktów
-
włosy żyją cztery lata nie mam już tych których dotykałeś choć pragnęłam bez złamanego serca przejść przez życie dziś nie dziwi mnie gdy moknę w deszczu8 punktów
-
Rozkosznie nozdrza miał inhalować Kardamonowej herbaty opar, Goździk i skórka pomarańczowa, Drapiący masaż wełną na stopach. Miał być przy lampce odgrzany romans - Wyblakła gwiazda kart bibliotecznych, Gdy nagle dłonie z myślą w rezonans Poszły - zrobiło się niebezpiecznie. I nie poradzisz nic wbrew tym siłom, Gdy noc jesienna pcha na manowce. Co się pod kocem dłoniom zdarzyło, Na zawsze musi zostać pod kocem.8 punktów
-
Tekst powtórkowy, trochę zmieniony ^^^ piekielny smutek diabłów dziś piecze wielu szatanom to myśli pląta zabrakło duszy jednej człowieczej by plan wyrobić na kres miesiąca bystrzak się zgłosił cwane ma myśli rogi głaciutkie słodkie spojrzenie ogon dokładnie codziennie czyści ogólnie mówiąc nie bity w ciemię właśnie tłumaczy radzie piekielnej zdobędę dla was najpóźniej jutro jak wiecie mądry diabeł jest ze mnie nawet w kociołkach nie będzie smutno poszedł on w diabły z piekła wszak rodem człowieczy wygląd przyjął ukradkiem rogi włochate ma też i brodę oraz kopytka błyszczące gładkie widzi młodzieńca urody słusznej oddaj swą duszę to ciupciać będziesz nie jedną śliczną na ciebie wpuszczę rozkoszy zaznasz więcej niż wszędzie na nic kuszenie gadanie sprośne tłucze on czorta pięścią po gębie przywala butem siarczyście w mosznę i jeszcze w dupę poprawił chętnie )^^^( lecz bies jest cwany przestaje jęczeć zresztą z pomysłów w piekle on słynie wymyśla szybko nie duma wielce oddania skarbu dam mu przyczynę odchodzi płacząc choć okiem błyska do ciebie wrócę tak myśli sobie włożę duszyczkę wnet do koszyczka słowa miłości ty wnet wypowiesz )^^^( młodzieniec słyszy słowa anielskie oddaj mi duszę jam twoją będę widzi cud biuścik i lico piękne że aż mu stanął bo dostał chętkę nie tylko duszę oddam ja tobie całe swe ciało i członki wszystkie możesz polegać na moim słowie jeśli cię zdradzę niechaj mi skiśnie *^^^* już w siódmym niebie gry wstępnej trzeba pieści ją całą nawet jej łydkę aż nagle czuje i wnet dostrzega nóżka się kończy czarnym kopytkiem7 punktów
-
6 punktów
-
Śpisz - kanapkę zjadłeś na kolację. Śnisz - myślę jak bardzo miałeś rację. Ważne dla Ciebie są małe rzeczy. To co tak proste, najbardziej cieszy. Mamo, proszę - już nie martw nigdy się... Nawet, gdy jesteś zła - pocieszę Cię! To nic. - mówisz, gdy miałam gorszy dzień. Przecież i tak bawiłaś ze mną się. Zrobiliśmy dziś domek z kartonu. Cieszę się, lecz nie powiem nikomu. Mamo,proszę - już nie martw nigdy się... Nawet, gdy jesteś zła - pocieszę Cię! Szczęśliwy ja - Ty dziś uśmiechnięta. Miałaś czas - nie byłaś znów zajęta. Dałaś więcej niż potrzebowałem. Śpię tak smacznie - uśmiech Twój dostałem. Mamo,proszę - już nie martw nigdy się... Nawet, gdy jesteś zła - pocieszę Cię!6 punktów
-
nadchodzi pora czarów-marów Andrzejek mówi lejcie wlewamy wosk do dna aż powstaje embrion marzeń całe wiaderko pobożnych życzeń Andrzejek mówi dobrze lejcie lejemy przez klucz – wychodzi klucz panie odlewają żeby było dziecko bierzemy dziwoląga w ręce i lecimy przywitać sto lat pomyślności w życiu zawodowym i pracy osobistej póki nas zawał nie rozdzieli Andrzejek mówi polejcie wszyscy już witają przyszłość sprawę trzeba oblać po naszemu wosk woskiem ale najlepsza jest czysta przyjemność bez zbędnych intencji a wiadro no cóż obchodzi kolejną rocznicę chrztu5 punktów
-
Bezgłośne pieśni wszystko zakończą, Gdy sił ostatkiem trzymam się ucha Nagiego drzewa. Ja: rdzawy kolczyk Tańczę przedśmiertnie w chłodnych podmuchach. Nic nieznaczące moje spadanie, A przecież dzwonem byłem w kościele, W którym, gdy święta zieleń nastaje, Kojących modlitw sprowadzam szelest. Zerwę się w pierwszą podróż ostatnią, By w locie musnąć ciepło policzka Tej, co opowie parkowym ławkom, Jaka śmierć moja w jej oczach śliczna.5 punktów
-
Dryfujemy łodzią przez ocean, zachodzące słońce przenika wodę. Bijące serca i zachodzące słońce, włosy łączące się niczym glony, nasze losy połączone. Prosto przed siebie, zupełnie donikąd. Od wschodu do zachodu słońca. Dzień biegnie za dniem, woda nie ma końca, horyzont się nie kończy. Gdzie podróży koniec, gdzie naszych dni koniec dokąd razem dotrzemy.5 punktów
-
Siedzieliśmy na balkonie i zajadali się truskawkami. Na tym samym balkonie jeszcze dwa tygodnie temu, Dyzio wkuwał podręcznik do elektrotechniki okrętowej. — Idźcie stąd, uczyć się nie można! — zawołał w kierunku dwójki dziewcząt przechadzających się ulicą w dole. — A kiedy tu przyjdziecie następnym razem, załóżcie coś na siebie! To były beztroskie dni: dawne kłopoty zniknęły za pierwszym dotknięciem czerwcowego słońca, a tymi co nadejdą nie zawracałem sobie głowy. — Co robimy? — oczekiwał propozycji Grzesiek. Wykupiłem bilet i miejscówkę na popołudniowy ekspres, odjeżdżający następnego dnia, a do tego czasu nie miałem żadnych planów. Może wyskoczymy do Sopotu? Połazimy brzegiem morza, a nuż zdarzy się coś ciekawego. Dopiero wieczorem zdecydowaliśmy się na wypad do Róży Wiatrów. Po drodze spotkaliśmy Krzyśka. Nie było to nam na rękę, ponieważ miał on opinię pechowca i mógł popsuć najlepszą zabawę. Pech trafia się każdemu, jego nigdy nie opuszczał. W marcu mieliśmy egzamin pisemny z informatyki u doktora Bazikiewicza. Był to człowiek strasznie zarozumiały, chyba dlatego, że pracował przez kilka lat w Anglii i zdawało mu się, że należy do kategorii lepszych ludzi. Po powrocie do Polski zachowywał się jak Guliwer w krainie Liliputów: — Zejdź mi z drogi, bo cię rozdepczę! Żebyśmy z nim nie zadzierali, opowiedział nam na jednym z wykładów dobrze znaną historię — jak usadził na wyciągu narciarskim w Szczyrku tego faceta, co chciał się wepchać bez kolejki: — Chamie, złamałeś reguły dżentelmeńskiego zachowania, dlatego mnie te reguły również nie obowiązują. I bach!… gościa po plecach kijkiem od nart. Wszyscy się doktora bali i zakuwali długo przed egzaminem, ja i Krzysiek również. Ostatniej nocy siedzieliśmy do późna. Krzysiek pokazał mi przed pójściem do łóżka wieczne pióro, z którym się nie rozstawał od kilku dni. — Takie pióro uczy dobrych nawyków, porządku, dyscypliny. Jutro wezmę je na egzamin, przyniesie mi szczęście. Wstał wcześnie, tylko zamiast na egzamin, poszedł prosto do kuchni pichcić śniadanie, bo jak powiadał, jego mózg potrzebuje dużej ilości dobrze przyswajalnego białka: smażonej kiełbasy z cebulą, na którą wrzucił olbrzymi kawał żółtego sera, a kiedy ser się rozpuścił na kiełbasie niczym sos musztardowy, wbił na to tuzin jaj. Cebula skwierczała wesoło na zbyt dużym ogniu, dym spalenizny snuł się swawolnie przez otwarte drzwi, zanieczyszczał każdy kąt mieszkania, wypędzając resztki snu. Zeskoczyłem z piętrowego łóżka, ogoliłem się, założyłem mundur, łyknąłem w biegu kubek herbaty-lury i byłem gotowy do wyjścia. Krzysiek wciąż delektował się jedzeniem. — Pospiesz się, egzamin za dziesięć minut — zawołałem do niego z klatki schodowej i pędziłem w dół na złamanie karku, bo na windę nie można się było doczekać. Krzysiek zawiązywał krawat przed lustrem, potem sięgnął po pióro, włożył je bez pośpiechu do wewnętrznej kieszeni marynarki, lecz wówczas z niewyjaśnionych przyczyn pióro eksplodowało, rujnując kompletnie całe ubranie. Zdążyłem w ostatniej chwili: doktor Bazikiewicz stał przy drzwiach i odmierzał czas sekundnikiem swojego Rolexa. Punktualnie o dziewiątej zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku. Po drugiej stronie ujrzałem Krzyśka: zrozpaczony pociągnął za klamkę, drzwi nie puszczały. — Chłopaki otwórzcie! Panie doktorze, proszę zaczekać, tylko minuta! Ale pan doktor stał nieporuszony, obserwując szamotającego się Krzyśka chłodnym okiem naukowca. — Brama zamknięta, statek odpłynął… Po tych słowach podszedł do tablicy i dał znak, że mamy zaczynać. Innego razu, Polska grała na mistrzostwach świata w Meksyku z Brazylią. Oglądaliśmy ten mecz w akademiku, w kilku pokojach z telewizorami i pilnowaliśmy, żeby Krzyśka nie było w żadnym z nich, bo jeszcze przyniesie pecha biało-czerwonym. Zdesperowany latał po całym budynku, z piętra na piętro, jak kot z pęcherzem, ale przezorni zamknęliśmy drzwi na zamek. Przez trzydzieści minut polski zespół odpierał skutecznie ataki Brazylijczyków i już zaczynaliśmy wierzyć, że uda się nam wygrać jakoś ten mecz. Niestety po wyjściu jednego z oglądających, zapomniano zamknąć drzwi i ten moment nieuwagi drogo nas kosztował. Krzysiek wpadł do pokoju i wsadził głowę przez uchylone drzwi. — Jaki wynik? Zanim ktoś zdążył odpowiedzieć, Sócrates strzelił Polakom bramkę, z karnego. Róży Wiatrów nigdy nie lubiłem, bo uważałem, że to lokal dla starych pryków. Był to pomysł Grześka, który od kilku tygodni nie spotykał się z dziewczyną i wierzył, że jeśli obejrzy jakiś striptiz, to mu to niezaspokojenie przejdzie. Osobiście wolałem dyskoteki w klubie studenckim w Gdańsku, na które przychodziło mnóstwo fajnych lasek, a konkurencji było niewiele. Niestety, uniwersytet również pojechał na wakacje. Gdy weszliśmy na salę wszystkie stoliki była zajęte, a wielu gości miało już nieźle w głowie. Orkiestra grała szlagiery Jarockiej i Krawczyka, na parkiecie wywijało kilka par. Pomyślałem, jaka szkoda marnować taki piękny wieczór, lecz wracać nie było sensu. Stanęliśmy przy drzwiach, w oczekiwaniu na kierownika sali, żeby nas gdzieś posadził. Nieco z boku, pod ścianą, stał stolik na cztery osoby, przy którym siedziały dwie dziewczyny. Wyglądały jakby nie miały pomysłu, co zrobić z czasem. Bez namysłu podszedłem do nich i zapytałem, czy możemy się przysiąść. — Te miejsca są już zajęte — odpowiedziała jedna z nich. Była blondynką o zielonych oczach i pięknych rysach, zrobioną na typ chłopczycy, który świetnie podkreślał jej osobowość. Usta miała mocno pomalowane jaskrawo-czerwoną szminką, co nadawało jej wygląd kobiety podejmującej szybko decyzje, której nie należy się sprzeciwiać. Ubrana była dość sportowo jak na tę okazję. Najbardziej zwracały uwagę białe, dość obcisłe szorty, zapięte czarnym paskiem i odkrywające długie, szczupłe i wyjątkowo zgrabne nogi. „Czemu piękne kobiety muszą być tak aroganckie?” — pomyślałem i dodałem na głos: — A koledzy pewnie zaraz dołączą? Chyba coś ich zatrzymało, bo obserwujemy was od dłuższego czasu. Dziewczyny przysunęły się do siebie i ta druga szepnęła blondynce coś do ucha. — Możecie, ale tylko na pięć minut — powiedziała blondynka i odwróciła głowę, jakby patrzenie na nas było czymś bardzo nieprzyjemnym. Usiedliśmy: ja obok blondynki, Grzesiek koło tej drugiej, a Krzysiek musiał pożyczyć krzesło z sąsiedniego stolika, bo znowu miał pecha. Blondynka spoglądała co chwilę na zegarek, jakby nie mogła się doczekać, kiedy sobie pójdziemy. — Co się tak gapisz, zegarka nie widziałeś? — Zegarek owszem, lecz takiej jak ty, jeszcze nigdy — rzekłem, zatapiając w niej wzrok. — Nie wysilaj się na tanie komplementy. — Nie prawię ci żadnych komplementów, tylko stwierdzam fakty — odciąłem, udając obojętny ton. Jakoś rozmowa się nie kleiła. W końcu Grzesiek postanowił rozładować napięcie: — Czego się napijecie? — My tylko to — odezwała się blondynka, pokazując na dwa puste kieliszki. Miały długą, cienką nóżkę, czaszę jak do białego wina, lecz u samej góry szeroki brzeżek. Wyglądało to, jak efektowna fontanna z kaskadą. — A co to takiego? — Mandarynkowa Margarita. Grzesiek skinął taktownie na przechodzącego obok kelnera i uprzejmym tonem poprosił: — Dwie marga… — Margarity — podpowiedziała blondynka. — A dla panów? — spytał kelner. — To co zwykle. Podano alkohol. Dziewczyny sączyły przez słomkę, my wypiliśmy szybko, jednym wrzutem. Byliśmy gotowi zawołać znowu kelnera, ale woleliśmy zaczekać, bo jeszcze sobie pomyślą, że przyszliśmy tutaj pić. Trunek szybko krążył po ciele i zrobiło się nieco przyjemniej. Orkiestra zagrała, solista w czarnych okularach, choć światła były przyciemnione, zaintonował nieco zachrypniętym, lecz interesującym głosem: Jolka, Jolka, pamiętasz lato ze snu, Gdy pisałaś: „tak mi źle…” Grzesiek spojrzał na blondynkę. Musiał uchwycić w jej twarzy coś zachęcającego, bo wstał i poprosił ją do tańca. Nie odmówiła. Zostaliśmy w trójkę. Krzysiek siedział bokiem, metr od stołu, z miną nieudacznika, którą mógł wystraszyć największego kaszalota. Nie miałem ochoty tańczyć z tą drugą; nie, żeby tak w ogóle, ale czułem się, jakbym przegrał walkę o pierwsze miejsce, a nagroda pocieszenia nie wchodziła w grę. Jednak nie wypadało jej nie poprosić. — Zatańczysz? — Nie tańczę. — Jak to, nie tańczysz? Masz złamaną nogę? — Po prostu, nie tańczę. Przyjrzałem się jej uważnie: miała niezbyt długie, brązowe włosy i tego samego koloru oczy, podkreślone dobrze dobraną kredką. Ubrana była w sukienkę, odcinaną w talii i związaną gustowną kokardą, u dołu załamującą się i bufiastą, zakrywającą kolana. Błękitno-liliowy kolor sukienki znakomicie harmonizował z jej karnacją. Na stopy włożyła lśniące, srebrzyste sandały na koturnie i niezbyt wysokim obcasie, zapięte paseczkiem wokół kostki. Styl i krój wskazywał, że całość musiała pochodzić z wykwintnego butiku. Mogła mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat, wyglądała na przyzwoitą dziewczynę, to skąd ją stać na takie drogie ciuchy? Nie była brzydka, lecz nie miała jednak tego, co ostatecznie jest niekwestionowaną bronią kobiecą, przyciągającą mężczyzn jak magnes. A może tylko nie chciała tego pokazać. — Nie wierzę ci. W życiu nie spotkałem kobiety, która nie lubi tańczyć. Prędzej uwierzę, że nie jesteś kobietą. — A wierz sobie w co chcesz — odpowiedziała, jakby nie miała ochoty na rozmowę. Niezrażony, przysunąłem krzesło bliżej i zwróciłem jej uwagę na tańczących: — Popatrz tam, na swoją koleżankę, czy nie wygląda na zadowoloną? A ty, siedzisz na tym krześle chyba już od godziny… Jutro będziesz tak siedzieć w pracy cały dzień, i kolejny dzień, i jeszcze jeden dzień, aż nadejdzie dzień, kiedy zapytasz siebie: na co takiego czekałam? Taniec to jedyny sposób, aby być blisko siebie, nie tracąc wolności, nie robiąc niczego, czego byś żałowała. Nie odezwała się słowem, siedziała nieruchomo, a zamiast odpowiedzi posłała mi zdawkowe spojrzenie — to typowe spojrzenie smutnej i samotnej osoby, która nie potrafi się przebić przez jakąś niewidzialną barierę. Grzesiek z blondynką zakończyli udaną serię i gdy tylko usiedli wiedziałem, że torpeda nie chybiła: jeszcze tej nocy pójdzie na dno jedna fregata, i to jaka! Zamówiliśmy następną kolejkę, lecz zanim podano, Grzesiek pociągnął swoją partnerkę na parkiet. Odprowadziłem ich wzrokiem: dobrana z nich para, a ja, co tutaj robię? Starałem się uzbroić w cierpliwość, żeby przetrwać ten nieudany wieczór, gdy wówczas powoli, ociągając się, wstała od stołu. Zareagowałem natychmiast i poprowadziłem ją za rękę środkiem sali, między tańczące pary, gdzie było jeszcze trochę wolnego miejsca. Orkiestra aranżowała piosenkę będącą kiedyś wielkim przebojem: szybki rytm na dwa; drugie uderzenie z ledwie wyczuwalnym opóźnieniem, pozwalającym na subtelne kołysanie bioder; pierwsze wystarczająco mocne, żeby zamaskować nieśmiałość jej kroków. Nie tańczyła źle, była tylko trochę spięta i po kilkunastu taktach poruszała się swobodnie. Nagle sala zniknęła, wszystko dookoła również: byliśmy tylko my, cudowną magią rytmu i melodii przeniesieni w inny świat. W każdym ruchu naszych ciał więcej było słów, niż zdążyliśmy sobie powiedzieć, a właściwie: chcieliśmy powiedzieć; z każdą chwilą jej kroki stawały się pewniejsze, ruchy silniejsze, jakby zamierzała dać mi znać: jestem gotowa prowadzić. Gdy muzyka ucichła, na jej twarzy pojawił się lekki żal, że piękny sen skończył się tak nagle. Orkiestra wykonała tusz, co było sygnałem do największej atrakcji programu: światła przygasły i na salę wbiegła striptizerka. Była dość korpulentna i nie pierwszej młodości; widocznie właściwościowi lokalu biznes szedł nie najlepiej. Miała na sobie czarny, obcisły kostium, odsłaniający nieomal całe piersi i pośladki, z tyłu fikuśny pomponik, na głowie sterczące uszy króliczka. Długie, tlenione na blond włosy, proste u góry, opadały falami na nagie ramiona. Tancerka wykonywała namiętnie egzotyczną sekwencję flamenco, przerywaną co chwilę głośnym akcentem perkusji, po którym zrzucała część ubioru, dramatycznym gestem, przy akompaniamencie niekrytych zachwytów męskiej części publiczności. Za każdą odsłoną natężenie światła malało o kilka luksów. W chwili kiedy miała zdjąć ostatni fragment ubioru, na co wszyscy czekali w napięciu, światło zgasło i sala pogrążyła się w ciemności. Rozległy się gwizdy i pomruki niezadowolenia, a gdy światła rozbłysły ponownie, tancerki już nie było. Utkwiła we mnie duże, piwne oczy, nie bez odrobiny przyjemności z mojej strony. — Powiedz, co cię skłoniło do wybrania pracy na morzu? — spytała już bez cienia wcześniejszej obojętności. Odczekałem chwilę, aż wrzawa na sali ucichnie. — Kiedyś przeczytałem taką książkę o marynarzu, co zakochał się w dziewczynie. — To brzmi dość banalnie. — Tak, tylko, że on był ubogi i niewykształcony, ona pochodziła z wyższych sfer. — To już trochę lepiej, a dalej? — Zaprosiła go do domu, w którym miała bibliotekę: na czterech ścianach półki, wypełnione na całej długości mnóstwem książek. Patrząc na tytuły pomyślał, że gdyby przeczytał wszystkie, to mógłby się nauczyć mówić językiem osoby wykształconej i dorównać jej poziomem. — To miał ambitny cel. Czy go osiągnął? — zapytała rozglądając się po sali, jakby ta historia zbytnio jej nie wciągała. — Tak, ale nie było mu łatwo. Musiał zarabiać na utrzymanie, harując w pralni. Czytał w każdej wolnej chwili. Skonstruował w łóżku rodzaj ostrogi, która mu się wbijała w plecy gdy zasypiał. Wtedy się budził i czytał dalej. — To straszne, a ona, co na to? — Radziła mu, żeby poszukał regularnej posady, choć sama nigdy w życiu nie splamiła rąk pracą. — I czy posłuchał jej? — Nie, bo czuł w sobie siłę i talent, jakich nie mieli inni. Postanowił zostać pisarzem, bo tylko wtedy mógłby zapewnić jej życie jakiego pragnęła. Orkiestra zaczęła wygrywać głośno w rytmie polki. Przysunęła się blisko, żeby nie zgubić żadnego słowa. — A to dopiero… Czy mu się udało? — Nie od razu. Wszystko co napisał odsyłano z początku, że niby nie nadaje się do druku. Ale on się nie zrażał i pisał dalej. A oni dalej mu odsyłali, aż z tych maszynopisów uskładała się niezła sterta… Odczekałem chwilę widząc, że na jej twarzy maluje się autentyczne zaciekawienie. — W końcu nadszedł list, lecz nie w dużej, szerokiej kopercie, do której wkładano odrzucone maszynopisy, ale w podłużnej i cienkiej. Otworzył ją, a w środku był czek na ogromną sumę. Jednego dnia stał się bogaty i sławny. — A ona, czy wciąż myślała o nim? — Dowiedziała się o tym z gazet, bo był najlepiej zarabiającym pisarzem w Ameryce i postanowiła go odwiedzić. Tyle, że on już nie wynajmował ciasnej nory, ale mieszkał w luksusowym apartamencie, w najdroższym hotelu. Zatrzymałem się na chwilę, żeby zaostrzyć element dramatyczny. Zareagowała natychmiast: — Nie przerywaj. Chcę wiedzieć jak się skończyło. — A więc poszła do tego hotelu. Widząc go, rzuciła mu się w ramiona i zawołała skruszonym głosem: „Martin, kocham cię, zawsze ciebie kochałam!” A on patrzył na nią zamglonymi, nic nie widzącymi oczami i odrzekł: „Ruth, nie kochasz mnie. Kochasz moje pieniądze, kochasz moją sławę”. Popatrzyłem na nią z odrobiną współczucia, bo na jej twarzy zauważyłem lekki wyrzut, jakby czuła się współwinna i odpowiedzialna za słabość i brak wiary tamtej, o której jej opowiadałem. „W końcu też jest kobietą” — pomyślałem. — I tak książka się kończy? — spytała niepocieszona. — Właściwie tak, bo już więcej jej nie zobaczył, a przez to jego życie utraciło sens. Gdy to zrozumiał, wybrał się w podróż ekskluzywnym liniowcem, żeby zapomnieć tam o niej. — Czy można wymazać z pamięci kogoś, kogo naprawdę się kocha? — zamyśliła się, lecz kiedy nic nie powiedziałem, dodała: — Ale przerwałam ci, przepraszam. Mów dalej. — Żeby przestać o niej myśleć, spał całymi dniami na pokładzie, później wracał do kabiny i tam też spał, aż w końcu nie mógł spać, bo spanie męczyło go bardziej niż życie. Jednej nocy otworzył okienko w kajucie i skoczył do morza. — Utopił się? — Wpierw musiał oszukać instynkt życia: zaczerpnął powietrza, ile płuca mogły pomieścić i zanurkował na samo dno, zbyt głęboko, żeby mógł wypłynąć stamtąd żywy. Zapadło milczenie. Orkiestra skończyła grać i ta nagła cisza miała w sobie coś przygnębiającego. — Nie rozumiem, jak taka smutna historia mogła cię zainspirować? — Bo ja wiem… Dokonać rzeczy niemożliwej: to mnie pociągało. Był silny, honorowy… Nawet gdy przegrał, wolał zginąć, niż się poddać. — Ale żeby do tego stopnia się wczuć w książkę, która przecież jest fikcją? To okropnie nieracjonalne. — Możliwe, ale ja brałem ją za najszczerszą prawdę. Uwierzyłem, że jak on, będę pływać na okrętach, później to opiszę, a kiedy zdobędę sławę i nie będę wiedział co zrobić z pieniędzmi, strzelę sobie w łeb. — Głuptas z ciebie. Patrzyliśmy sobie w oczy, zupełnie inaczej niż jeszcze kilka chwil temu: ona śmiała się entuzjastycznie, a ja siedziałem z lekko opuszczoną głową, skupiony i poważny. Czyżby dostrzegła we mnie coś, o czym ja sam nie wiedziałem? Było już po dziesiątej i lokal zaczął się wyludniać. Należało się naradzić, co robić dalej. Przypomniałem sobie, że kobiety na każdej randce, z niezrozumiałych dla mnie przyczyn, udają się do toalety i to zawsze razem. Pewnie jak my, żeby się naradzić. Wystarczyło tylko poczekać na ten moment. — Krzychu, zamów no jeszcze jedną kolejkę — nalegał Grzesiek. — Tam przy barze, bo nim podejdą do stolika, będzie już po imprezie. — Ale za te ich koktajle płaćcie sami — odrzekł Krzysiek rozdrażniony. Cały wieczór siedział bez słowa, jak niemowa i teraz musiał wyładować złość. — Już i tak niemal całą kasę wydałem… Jeszcze zabraknie mi na bilet. — Nie bądź sknera. Takich dziewczyn nie uświadczysz na swojej wsi. Gdy tylko się oddalił, siadłem koło Grześka, żeby nie przekrzykiwać muzyki, puszczanej z taśmy, ponieważ zespół występy już zakończył. Było nas o jednego za dużo: o Krzyśka oczywiście. — Ale dlaczego? On ma potworną ochotę na tę, z którą gadałeś tyle czasu. — Ja gadałem, ja się nią zajmę. — Ale on płacił. — To co z tego. Płacić można mewkom, a to są porządne dziewczyny. Nim zdążyliśmy dojść do porozumienia, wrócił Krzysiek niosąc na tacy dwie Margarity oraz to co zwykle. Po chwili nadeszły dziewczyny. Nie usiadły, a blondynka popatrzyła na nas, jakby całe to zdarzenie było pomyłką. — Wybaczcie, ale musimy już iść. Dziękujemy za towarzystwo, miło było. — Jak to, czemu uciekacie tak nagle? Usiądźcie i napijmy się, a potem odprowadzimy was na dworzec, chyba, że mieszkacie gdzieś w pobliżu. Ostatni autobus odjechał pół godziny temu. — Wykluczone, weźmiemy taksówkę. Popatrzyłem na jej koleżankę. Wyglądała na zaniepokojoną, jeśli nie przestraszoną. Odciągnąłem ją na bok i zapytałem, co się stało. — I tak nic nie zrozumiesz… Mówiąc to opadła na krzesło i zakryła twarz rękami, jakby się bała, żebym czegoś nie zauważył. Usiadłem blisko niej i rozmyślałem, jak mógłbym jej pomóc. Milczała, kryjąc z trudem jakiś dziwny lęk w oczach. Dopiero po wielu naleganiach odezwała się z iskierką nadziei w głosie: — Właściwie może mógłbyś… — Jak? — Powiem, tylko nie tutaj… Oni zaraz mogą tu być. — Jacy „oni”? — Dowiesz się, pójdźmy już, żeby nie było za późno. Widząc, że zbieramy się do wyjścia, Krzysiek zaczepił przechodzącego obok kelnera: — Proszę pana, ja to przed chwileczką zamówiłem, ale musimy już iść. Czy mógłby mi pan zwrócić należność? Kelner zmrużył oko. — Przecież jeszcze nie zamykamy, niech pan siada i dokończy. Krzysiek walczył ze sobą przez chwilę, po czym schwycił kieliszek, wychylił go jednym łykiem i pobiegł za nami. Wyszliśmy na dwór. Od morza ciągnęła chłodnawa bryza. Żałowałem, że nie zabrałem marynarki. Nie miałem pojęcia, co ją dręczy, lecz przynajmniej mógłbym okryć jej drobne ramiona, kulące się od zimna. Szliśmy jakiś czas, nie odzywając się słowem. Nagle znieruchomiała, jak gazela wietrząca w powietrzu czyhające niebezpieczeństwo. — Już tam są. Musimy skręcić w prawo, ulicą do placu, na postój taksówek. Prędko! W odległości kilkudziesięciu metrów ujrzałem trójkę żołnierzy w czarnych mundurach i niebieskich hełmach, zapiętych paskami pod brodą. — Przecież to tylko żółwie, a my po cywilnemu. Co oni mogą nam zrobić? — Wam, nic. Popatrzyłem jeszcze raz w ich kierunku. Ten na czele jakby coś zauważył, zatrzymał się i wydawał polecenia idącym za nim. Patrol żandarmerii marynarki pod Różą Wiatrów o tej porze wyglądał dość podejrzanie, dlatego nie namyślając się wiele, przyspieszyłem kroku. Na placu czekała tylko jedna taksówka. Otworzyłem tylne drzwi i puściłem dziewczyny do środka. Grzesiek usiadł z drugiej strony. Krzyśkowi zostało miejsce obok kierowcy, więc kurs był na niego. — Dokąd? — spytał taryfiarz. — Tam gdzie są akademiki studenckie na Grabówku… Pan wie, takie wielopiętrowe bloki… — Ja bym nie wiedział? Mieszkam tu od czterdziestu lat. Ja to miasto… — Dobra, niech pan tyle nie gada, tylko rusza — przerwałem — ale spokojnie, żeby się nie rzucać w oczy. Wyjechaliśmy z placu i odetchnąłem z ulgą. Na tylnym siedzeniu było ciasnawo, więc przytuliła się do mnie. — Zaraz będziemy na miejscu, weźmiesz gorącą kąpiel, rozgrzejesz się — szepnąłem jej do ucha. Nic nie powiedziała, tylko przywarła do mnie mocniej, aż poczułem jak drży. Spojrzałem na jej twarz, oświetloną blaskiem mijanych latarni: była blada jak marmur, oczy pełne rezygnacji. Przed nami drogę zagradzał milicyjny radiowóz, pośrodku pasa stał oficer z latarką w ręku i dawał sygnały taksówce, żeby zjechała na pobocze. Taksówkarz zatrzymał samochód i uchylił szybę w oknie. — Co jest, panie władzo? Jechałem przepisowo. — Państwo wysiądą — rozkazał milicjant. — Pan niech zostanie — zwrócił się do kierowcy. Cofnęliśmy się na chodnik. Stała przy mnie, wciąż tuląc się, ze spuszczoną głową i bezradna, jakby brała udział w znajomej scenie, odgrywanej wiele razy. Oficer podszedł do niej i zdecydowanym, lecz pełnym taktu ruchem, zaprowadził ją do radiowozu. Blondynkę eskortował inny milicjant. Nim zatrzaśnięto drzwi, odwróciła się i rzuciła mi spojrzenie, jakiego się nie zapomina do końca życia. „Jak się nazywasz, gdzie mieszkasz?” — miałem zamiar wykrzyknąć, lecz byli już zbyt daleko. — Panowie, to co, jedziemy na ten Grabówek? — A niech pan jedzie, gdzie pan chce. Nam już nigdzie się nie śpieszy. Podszedłem do taksówki, żeby zapłacić kierowcy za fatygę. — Co pan? Niech pan to schowa. Przecież widziałem wszystko, a na takich jak wy, nie zarabiam. Cześć! Dodał gazu i rozpłynął się w ciemnościach, jak na amerykańskim filmie. Ruszyliśmy w kierunku dworca, skąd do akademika piechotą było tylko kilkanaście minut. Nie miałem ochoty na rozmowę, oni również, więc szliśmy w milczeniu, aż do kolejowego wiaduktu. W myślach zobaczyłem jej twarz, szczęśliwą, taką kiedy tańczyliśmy. Popatrzyłem na gwiazdy gasnące w łunie jutrzenki i nagle poczułem się najsamotniejszą istotą w świecie. — Nie martw się, znajdziemy ją. Wiesz jak miała na imię? Nawet jej nie zapytałem, byłem tak pochłonięty czarowaniem na swój temat. A blondynka, czy zostawiła swój adres? — A co mi tam blondynka — roześmiał się Grzesiek. — Dziś ta, jutro inna. Ale widzę, że ty nieźle się zabujałeś. To jak, nie powiedziała ci? — Ruth — wyszeptałem. — Ruth? — zdumiał się Grzesiek — to tak jakoś po niemiecku… Mijaliśmy przystanek trolejbusowy po drugiej stronie dworca. Torem wzdłuż ulicy, lokomotywa ciągnęła powoli skład wagonów podstawianych do odjazdu. Jednego nie rozumiałem: czemu pozwolili nam odejść? Grzesiek myślał podobnie. — A widziałeś jak ten oficer rozmawiał z nią? Jeszcze nigdy nie byłem świadkiem takich manier u milicjanta. — Słuchajcie, a może to córunia jakiegoś ważniaka? — włączył się Krzysiek. Stanąłem, bo nagle myśl jak błyskawica przeszyła mi umysł. — Ty, czy dowódca marynarki nie ma przypadkiem córki? — Ma, ale ona mogłaby być twoją mamusią. Przecież on jest w stanie spoczynku. — Umarł już, kiedy? — zdziwił się Krzysiek. — Głupi jesteś. Nie umarł, tylko przeszedł na emeryturę. Przecież stopnia mu nie odbiorą… — Nie o tamtego mi chodzi — przerwałem zniecierpliwiony. — To wiceadmirał, a ja mam na myśli starszego na redzie, kontradmirała. Grzesiek wzruszył ramionami, a widząc, że żal mnie nie opuszcza, rzekł przyjacielskim tonem: — Kto wie, gdyby nie milicja, może byłbyś za kilkanaście lat dowódcą floty.4 punkty
-
W imię boga i ojczyzny Można kochać swą ojczyznę, się udzielać, dla niej żyć, Czynić tylko co najlepsze, całym sercem przy niej być. Lecz unosić ją nad resztę, siać nienawiść, kłamstwa swąd, Rozdrapywać stare strupy, to szkodliwy, zważcie, błąd. Można szczerze wierzyć w boga – niech on w sercu twoim lśni – Modlić się, ba, krzyżem leżeć, aż do kresu swoich dni. Lecz udawać boską rękę? Słyszysz tam szatański śmiech? Samozwańczy sędzio niebios, oto twój śmiertelny grzech. Można nawet gdzieś w zaciszu, kajać się, bić głową w mur, Jeśli takie spodobanie pleść na gardło swoje sznur. Lecz pozostaw mi mój spokój, nie narzucaj, tyś nie bóg, A on dał mi wolną wolę, a doń wiedzie wiele dróg. Marek Thomanek 24.11.20224 punkty
-
W zagajniku za domem, W miejskiej dżungli samotnie. Spacerując wieczorem Czasem staję przy oknie . O jednym pamiętam. Można zbłądzić i upaść, Pokaleczyć kolana tak bywa Życie lecz potem od rana Gdy nowy dzień nastanie i Słońce zaświeci nieśmiało Powoli się pozbierać Cóż innego zostało Błądzić to jest normalne upaść Też się zdarzało więc powoli Do przodu bez wstydu i lęku Idę przez życie nucąc starą piosenkę. 30.11.22.4 punkty
-
Zostałem sam, na wietrznej tundrze, a wiatr niesie lęk wspomnienia o jutrze. Jak halny spod Tatr czyniąc życie krótszym - zjazd walny mych jazd więzionych w kufrze. Sięgałem do gwiazd, by nie być wśród was, ignorując czas i bijąc mu zęby, stawiałem maszt łapiąc w żagle wiatr, płynąłem pod prąd nie bacząc którędy. By zbudzić się, na morzu czy tundrze, by włóczyć stopami w tonącym kutrze, nie było tam fal i sztorm żagli nie porwał, lecz ucichł wiatr, świat w ciszy się skąpał. Zostałem sam, na wietrznej tundrze, nie widząc gwiazd, świateł miast, marznąc w tej pustce, ryjąc palcem we śniegu te słowa: To tylko zły sen, to moja głowa...4 punkty
-
to ostatni już lot bez obawy możesz,ale nie chcesz, usiąść obok mnie i Ciebie a nie nad nami kłębią się gęste chmury o zjadliwym zapachu zazdrości to ostatni już lot moje uda zawstydzone przymusem muskania dotykają Twoje latem już beze mnie zasłoni sukienka w stokrotki z odcieniem bladości to ostatni już lot turbulencji Twojego i mojego życia nie złagodzą fraktale i skrawki tamtej czasoprzestrzeni o harmonijnym smaku tu i teraz prawdziwości to ostatni już lot z Twoim po ludzku zwyczajnym strachem nie zejdę już na ziemię, bo bez Twojego smaku, dotyku i zapachu zwyczajnie nie istnieję4 punkty
-
Była raz sobie Calineczka co wyjadała wszystkie ciasteczka bardzo utyła i się zrobiła taka okrągła jak piłeczka3 punkty
-
wciska w mój zachwyt w dotyk ręki głowa gada gdy idę na spacer już minęłam tego pana a głowa wciąż przy nim mijam kolejne osoby w chaosie jestem zdezorientowana nie widzę tego co obok a kiedy wołam myśl by była mi pomocną ona puszcza oko i znika w pustce czarnej dziurze myśli włóczęgi myśli rozrabiaki kto was wymyślił?!3 punkty
-
Stoimy znowu twarzą w twarz i nie wiesz co myśleć żeby się nie zrazić Wśród bazi jak w wiosennej baśni Uśmiechem pragne cały ten stres strawić Pustym wzrokiem sugerujesz zawracać Drżącą dłonią sięgasz po dzwonek, ostatni dzwonek, niestety to nie atrapa Wciąż płonie serce, a jednak tonę Lecz moment otrzymuje w porę, jak kołek stoję próbując zatrzymać doli koło Daj się wciągnąć, złap za dłoń mnie mocno By ciepłem dłoni ogrzać w głowie wostok Do celu prosto, kierunek szczęście by w sercu mym wypełnić przestrzeń by gościem być, przejść przez wertepy Stworzę poemat, Werteryzm skreślę3 punkty
-
co robić na wypadek, gdy przyśni się bombardowanie Drezna szukać piwnicy-schronu, dziury w całym, może biec nad Łabę szansa przeżycia - nad rzeką nie powinno być żadnych bomb nawet dziecko wie, że atak na wodę nie ma głębszego sensu co robić w przypadku, gdy przyśnią się rozstrzelane latarnie uciekać, bo pod nimi po człowieku nie pozostanie nawet cień w powietrzu pełnym dynamitu nie da się oddychać spokojnie sen wciska w poduszkę opuchnięte powieki tomów z nalotem gdy przyśni się, że wysiadasz z jeszcze ciepłego bombowca nie patrz w dół - powiedz żonie, że do twarzy jej w norkach że weźmiesz ją w podróż po Europie wyciszonych nekropolii do hoteli w gwiazdach; przejdziecie mostem na drugą stronę spotkacie przyjaciół, którzy na razie śpią po schronach3 punkty
-
Na wysypiskach walają się buty bezdomnych bez klamer i sznurowadeł i bez pary jak wosk przelewa się gorycz z czary przez klucz do przyszłości naszych potomnych Na kartkach imiona ułożone te bardzo znane zagubił czas stary zegar pordzewiały jeszcze stare baby stawiają swe kabały wyświechtane karty w ich rękach potasowane Okruchy zbitych luster ze wstydu całe zmatowiały pierogów nikt nie lepi a kołków w płocie panny nie liczą bo dawno o swej cnocie niewieściej figlarne nikomu też już nie wspomniały Obierzyna ze zgniłego jabłka już bardziej krótka pod pękniętym talerzem nie ma różańca i nie ma obrączki, brak kwiatów, do tańca nikt nie poprosi, na stole niedopita zimna wódka Trwa bal na salonach u tego samego wodzireja przy stoliku drzemie starszy pan zmęczony na dworze czarny kot goni mysz jak szalony umiera dziś wielka wiara i ostatnia ginie nadzieja3 punkty
-
A napisała do mnie ważny list. Runęły runy jedna po drugiej i zostały z nas same i samotne ruiny. Ktoś tutaj musiał jej podpowiedzieć w słowach run Anna run. Stąd uciekła, zostawiając po sobie wcale nie najmniejsze zgliszcza. Rzeczywistość rozbolała tym samym nas oboje z siłą huraganu, który burzy domostwa. Warszawa – Stegny, 30.11.2022r.2 punkty
-
Ne tylko stary człowiek ale także starem meble i kamienie są świadkami tego co było Jednak się tym nie chwalą milczą pomimo tego że również jak on mają duszę Nie tylko człowiek umiera one również w ciszy i zapomnieniu bez pogrzebu Jednak się nie martwią bo wiedzą że gdzieś kiedyś zapomnienie o nich wspomni2 punkty
-
Chciałbym spojrzeć z lotu ptaka na mój rozwichrzony padół; ujrzeć sens we wszystkich znakach Wzrok zwracając lekko na dół. Chciałbym raz powiedzieć - "aha!"; chwilę pobyć w mdłej żenadzie, że tak długo zwykłem wahać się w tej śmiesznej błazenadzie. Chciałbym w lot powiedzieć - "kocham" wzrok zwracając na bliźniego i tak widząc się w ich oczach serca użyć na całego; wybrać dobro - zamiast złego. zapisano na liście: "do zrobienia" pora na odhaczanie. 29 XI 20222 punkty
-
- dla Belli Kobieta, która pojawiła się w miejscu materializacji poprzednich wcieleń Jezusa, z miejsca zagarnęła całą uwagę Mila, mając "słodki wykrój ust, hoże biodra, bujny biust" * Mało tego: jej urodzie, lśniącym czarnym włosom i i figurze modelki nie sposób było czegokolwiek zarzucić. Soa zaczerwieniła się, a potem zbladła widząc, z jakim zachwytem - i skupieniem - jej przyjaciel przygląda się nowo przybyłej. Chociaż sama od razu zauważyła, że porusza się ona z niesamowitym wdziękiem, roztaczając - co było wręcz uderzające - aurę pozytywności. Wyglądająca na Latynoskę kobieta nie sprawiała bynajmniej wrażenia zdezorientowanej. Zobaczywszy Soę, otaksowała ją spojrzeniem, jakby porównując jej urodę ze swoją. Po czym, uśmiechnąwszy się wdzięcznie, przeniosła wzrok na Mila, potem na Jezusa i znowu na Mila. Wyraz jej twarzy można było natychmiast odczytać jako pewność, że już go gdzieś widziała, ale nie jest w stanie przypomnieć sobie, gdzie i kiedy dokładnie. Niezależnie od namysłu uśmiech ust i oczu, kierowany przez nią do Mila, nie znikał. - Cudowna, prawda? - Jezus uśmiechnął się do owej kobiety, zadając pytanie Milowi. - Widzę, mistrzu - Mil przeniósł uśmiechnięte spojrzenie na z kobiety na Jezusa na króciutką chwilkę - że i na Tobie zrobiła ona wrażenie. Ale jak to... - zawahał się na moment - przecież jest ona twoim wcieleniem, tak powiedziałeś. Więc... Kobieta - Mil nieoczekiwanie dla siebie samego zaczął tytułować ją "Madame" - w tym samym momencie jakby odgadła, skąd go pamięta. Uniosła bowiem ramiona i, wciąż się uśmiechając, wyrzuciła z siebie potok słów w niezrozumiałym dlań języku, po czym ruszyła gwałtownie w jego stronę z widocznym zamiarem objęcia go i przytulenia. Odniósł wrażenie, że to hiszpański lub portugalski. - Pewnie, że zrobiła na mnie wrażenie - przytaknął Milowi Jezus, wciąż się uśmiechając i spoglądając na przybyłą piękność. - Stało się to jednak dawno, dawno temu. Soa, Mil, chcecie posłuchać? - zadał retoryczne pytanie wiedząc, że chcą. Chociaż z podobnych, ale trochę innych powodów. Soa dla ogólnego zaciekawienia sytuacją, zaś Mil chcąc wiedzieć, kim jest kobieta, która najwyraźniej go zna. Sądząc z okazywanej mu, iście południowej czułości, której nie chciał się opierać. Wcale. I którą miał nieodpartą ochotę odwzajemnić. I to nie z typowych męskich powodów, czuł bowiem coś dziwnego. Coś, czego nie kojarzył, że doświadczył kiedykolwiek wcześniej... Cdn. * Zacytowane słowa pochodzą z piosenki Wojciecha Młynarskiego pt. "Sytuacja". Voorhout, 30.11.20222 punkty
-
Jakby po śnie Raskolnikowa ostrzę siekierę niedawno zakrzepłą krwią, chociaż boli brak skarpety i podszewki kieszeni płaszcza. Dylemat: czy kieszeń ma podszewkę, czy kiedykolwiek miałem płaszcz. I najważniejsze: prawa czy lewa skarpetka. Nie śpię i już wiem – nie warto podsłuchiwać nocnych szelestów, rozmów dobiegających spod łóżka i z wnętrza szaf. Normalnie Trainspotting, tylko tak przaśny, że muszę zakrzyknąć w noc: a niech to trafi szlag.2 punkty
-
długo żyje w pamięci podobizna nieruchomej twarzy to kraina dzisiejszych ludzi barwny festiwal wytapiaczy sensu karmiony umysłem pożeracz nowy prorok wyparł krzyż słabego boga pleśnieje nawet apokryf a jednak pradawna chęć osiągnięcia raju nie daje się ziścić pościnałam wszystkie maszty nie mam fejsa to tundrowa wegetacja i zwykłe zbieranie kamieni o różnych kształtach sobotni dzień na niskim słońcu szybko się kończy a twój zapach śni się od wczoraj dotykaj mnie znika rana magiczna kocham się czuć gdyby nie chodziło o szczęście nie dałoby się żyć2 punkty
-
I jesienne, długie noce 🙃 "Bo fantazja jest od tego, żeby bawić się na całego" 😁2 punkty
-
Jutro Jak krucha jest miłość Jak łatwo rozsypać się może Co życiem tętniło Zwątpieniem dziś gorze Fundament co z mroku codzienność wynosi Jak łatwo jak lekko nim zachwiać w posadzie Wczoraj potęgą o litość dziś prosi Coś stworzył w coś wierzył zostawia w nieładzie Lęku nie znałem, lecz teraz się boję Choć oddech ostatni bym stawił na szali By jedno mieć tylko, by tylko we dwoje Złączonych uczuciem co skały rozpali Ty mówisz że głupstwo, że takie jest życie Tak łatwo przychodzi Ci jutra deptanie Jak dobrze by było się schronić w niebycie Choć ciemność mnie pożre, zachować kochanie Nie taki był zamiar nie takie marzenia Przedwcześnie żywota się muszę wyrzekać Lecz po co mi jutro bez twego spojrzenia W wieczności już lepiej na ciebie zaczekać Czy jest inny sposób by chwile zachować Tą chwile gdy oddech twój czuje na skroni Niż myśl tą jedyną wraz z ciałem pochować Bez jutra los podły uczucia nie ztrwoni Bez jutra nie będzie ni bólu ni lęku Nie będzie już pustki nie zaznam zwątpienia Dziś zostań u boku, zatrzymaj mnie w ręku Zaś jutro niech z życiem przepadną marzenia2 punkty
-
Dzisiaj z odprawy zapamiętamy sędzia jest z nami, to mecz wygramy. Kiedy nam strzelą, będzie spalony, karny nie wyjdzie, więc powtórzony. Jeśli przeciwnik się z czymś nie zgadza, wtedy kartkami się go usadza. Sędzia ocenę dobrą dostanie a trudną sztuka jest ocenianie, tylko fachowców się tu dobiera, samych najlepszych kumpli trenera. Po meczu kasa jest do podziału, to nie jest bajka, więc bez morału. Jeśli ktoś chce rozszerzyć znaczenie utworu na inne dziedziny życia, w których sędziowie są ważni, może to robić na własną odpowiedzialność.2 punkty
-
@Adam Zębala Nie wszystkie powtórzenia gładkie, niektóre jak kocie łby, ale zakładam że jesteś ich świadom. Wiersz niczym metafora wielka jak ocean, może koić i może wzbudzać niepokój. Mnie uspokoił; serca biją i jest wspólnota - to dużo. Pozdrawiam.2 punkty
-
Spójrz na mnie, przemieniłem się w panteonie mroku. Tak właśnie wyglądam, sponiewierany menażerią subatomowych okruchów. Mogę przejść przez ścianę z kamienia jaskrawą smugą światła. Przemieniłem się nie do poznania. Zaczajony między zimną, wilgotną ścianą a pustym, poplamionym, głębokim fotelem z pozostałościami dawnego życia. Siadał w nim mój nieżywy od dawna ojciec, paląc papierosa, zapalając drżącą ręką kolejnego, rozniecając wokół siwy popiół, apogeum nadciągającej niechybnie śmierci. Nie wiedział? Ależ wiedział. Nieraz mówił o jej bladej twarzy, kiedy był sam. Kiedy patrzył w brunatne plamy zacieków na popękanym suficie, na starą reprodukcję obrazu z falującym płótnem pajęczyn. Pamiętam, że była tam jakaś dziwnie zdeformowana twarz w szarej aureoli. Człowieka? Nie-człowieka? Podobizna kogoś, kto przychodzi zawsze po czyjejś śmierci z zaciśniętymi szczelnie powiekami. Ten ktoś był przy ojcu, kiedy konał w pomiętej pościeli. Jak i przy mojej umierającej na moich rękach matce. Ojciec umarł w nocy, matka za dnia. Do tej pory słyszę ten nieustanny szept, jakby monologu, jakiegoś rodzaju kłótni. Matka do ostatniej chwili wygrażała palcem, wygłaszając mowę oskarżycielskim tonem. Rozwierając szeroko zdziwione oczy patrzyła najpierw na próg, potem na otwarte okno. Na parapecie przysiadł kos, czy szpak. Zaświecił czarną kropką źrenicy, lecz, zanim zdążyłem wykonać jakikolwiek ruch ― odleciał. Kiedy spojrzałem ponownie na matkę ― już nie żyła. Pożegnała się w ten sposób ze mną, spoglądając po raz ostatni na miejsce swojego życia, na mnie… Uleciała w przestwór szarego, pochmurnego nieba. Chwieję się teraz w mdławym świetle wiszącej lampy, zlizując kurz z regałowej półki. Nie jestem już człowiekiem. Ale nie jestem też upiorem. Jestem czymś pomiędzy. W zimnym półmroku mieszkania śnię. Wyławiam wszelkie dźwięki przeszłości, gładząc opuszkami palców gródki cementowego piasku. Biała, olśniewająca wręcz futryna do drugiego pokoju, w którym panuje piwniczny chłód, odór rozkładu. I słychać skrzypienie drewnianej podłogi. Otwarte szeroko wejściowe drzwi. Najwidoczniej wspina się ktoś stopień po stopniu, ściskając drewnianą poręcz schodowej klatki. Wspina się powoli i ociężale, jak ktoś przytłoczony bagażem śmierci. Kto taki? Czy to ty, matko? Ojcze? Ktoś, ty? Przekracza próg z rozstawionymi szeroko ramionami jak ołtarz. Rozwartymi jak grób. Wkracza jakiś żywioł rozgorączkowanej, oślepiającej jaźni… Leżę na podłodze. Z radiowego głośnika dobiega szemrzący, piskliwy szum kosmicznej transmisji. Za oknem deszcz, noc i wiatr. Za oknem mrok. Czołgam się, między fotelem i kanapą, wdychając nikły zapach woskowej pasty. Słoje i sęki w dębowych klepkach układają się w jakiś dziwny, nierealny wzór. Przenikam tajemnicę materii. Tajemnicę sennego widzenia, które wciąż się przekształca i dojrzewa, choć nie wiadomo, co to wszystko znaczy i w jakiej kolejności eksplodują wyraziste, poszczególne obrazy… * Wiem, że teraz jadę donikąd. W pustym, kołyszącym się przedziale pociągu. Ostrzą się czerwone oparcia siedzeń w przygaszającym, co chwila białym świetle jarzeniówek. Stoję, trzymając się kurczowo szarego uchwytu. W okiennej szybie zniszczona twarz… Jadę do ciebie. Donikąd… Jadę w stukocie kół na złączach szyn. Osaczają mnie mżące piksele samotności, wyłaniają się z każdego zakamarka… Ściskam w dłoni sponiewierany egzemplarz „Moskwy-Pietuszki”, Wieniedikta Jerofiejewa. Wpadł mi w dłonie, nie wiadomo, skąd, w poplamionej, poprzecieranej okładce. Wsuwam go do kieszeni szarej marynarki. Pulsują mi skronie. Szumi w uszach wzburzona gorączką krew. Jadę do ciebie. Donikąd… Podążając w zaświat nieznany, w absolutną pustkę deszczowego opuszczenia. Krople uderzają o szyby. Rozpryskują się… Jadę do ciebie. Czy wiesz? Powiedz, czy wiesz? Twoje usta poruszają się, lecz nie słyszę słów. Jestem coraz bliżej ciebie…Coraz bliżej… (Włodzimierz Zastawniak, 2022-11-30)2 punkty
-
Euforia, po drugiej stronie dno studni, zamulone. Muchy nad głową, zastępstwo motyli w brzuchu. Na nic ucieranie błękitów w kamiennym moździerzu, czarne chmury czekają na dogodny moment by zepsuć pejzażyk malowany z mozołem. Zimno, pędzle spłoną w przebłagalny ogniu, to niczego nie zmieni tylko ręce pozostaną ciepłe na czas potrzebny do udzielenia błogosławieństw. Na prawo i lewo, komu popadnie w tej ciszy przed burzą, po niej euforia. I tak dalej, wiadomo – jak było na początku aż do amen.2 punkty
-
@iwonaroma paradoksalnie dopiero pod koniec pisania tekstu zobaczyłem w tym zadatek na ogłoszenie - tak więc zrobiło się całe confiteor na tablicy ogłoszeń xd @goździk jeszcze jak świadomie B) nie umniejszając oczywiście doświadczeniu traumy zawartej u Różewicza zauważyłem pewien (na swój sposób) podobny rodzaj zagubienia we współczesnym świecie, przeżywającym kryzys autorytetów @Nata_Kruk dzięki za ocenę, idzie do przemyśleń co do pisania kolejnych2 punkty
-
czas na rocznice rozsypały się perły na weselny ryż - czas na wspomnienia perły zamknięte w dłoniach nagle zamarzły - przemijają dni nie czekam na korale zapalam ognik1 punkt
-
1 punkt
-
@Juan Maria Morales Myślę, że rymy świetnie wpasowanują się w temat. Większość pieśni religijnych i patriotycznych jest tak napisana w ten sposób. Świetnie jest polemizować w tej samej strefie estetycznej :)1 punkt
-
@koralinek Gdyby tak proces odhaczania potraktować dosłownie, to co byłoby zdejmowane z haków? :D Wiersz znakomity.1 punkt
-
Świetny wiersz, na czasie i jednocześnie uniwersalny. A takie pokazywanie, wywyższanie, to blisko grzechu pychy i wiadomo co po nim następuje. Co do mało wyszukanych rymów, dla mnie osobiście jest to drugorzędna sprawa w stosunku do meritum. Pozdrawiam.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@Adam Zębala refleksyjno-egzystencjalnie się zrobiło pod koniec przyjemny tekst, tak sobie zdani na nasz los dryfujemy, aż do samego końca1 punkt
-
1 punkt
-
Zgiełk wokół Wewnątrz pusto Smutno Miesza się ogół Oplata pajęczyna Pojedyncze chwile Gęstnieje tłum Słowa gubią swoje znaczenie Ślady stóp muszą biec Z prądem Niekoniecznie Zabiorę ze sobą telefon Bilet jednorazowy Zapasowe kanapki Na wszelki wypadek ładowarkę Banknoty i nadzieję Może dziś będę Zauważalny Na długość ramienia Zbliżę się Niepewność zarumieni się Pierwszym pocałunkiem1 punkt
-
1 punkt
-
Dziekuję Tobie poprowadziłaś mnie w krainę piękna pokazałaś jak radować się w codzienności kochać każdy podarowany dzień nauczyłaś cieszyć się zwykłymi rzeczami nie czekać na wielkie wzniósłe bo może nie starczyć życia podziwiam więc z Tobą każdego dnia świat który jest ciekawy w każdym widoku we wszystkim co widzimy bez Ciebie żyłem jak ślepiec a dziś pełen radości postanowiłem CI za to podziękować Bądź tak cudowna i wspaniała aż do wieczności nieś radość mi i wszystkim których spotkasz na swojej drodze bądź po prostu Szczęśliwa 11.22 andrew1 punkt
-
@GrumpyElf oba przywołane przez Ciebie obrazy bardzo sugestywne, zwłaszcza ten pierwszy, w którym czas zamarł, dziękuję Ci bardzo za komentarz i pozdrawiam :)1 punkt
-
Gdy w nieprzebyte szliśmy bezdroża, Łatwiej nam było nazwać je szlakiem. A chwast się kwiatem zdawał. Z Miłoszem Głośniej i dźwięcznej śpiewały ptaki. Czasami Miłosz bladł nam, zanikał, Kradły go zwątpień mgły i niezgoda. Śladem wilgotnym był na policzkach. Cóż zrobić - taka jego uroda. Aż dnia pewnego tak go ubyło, Tak czas go ukrył w gasnących bliznach, Że gdy nas spytać, mówimy: Miłosz? Nikt taki między nami nie istniał.1 punkt
-
1955 rok. Radziecki test podwodny RDS-9/T-5 (wystrzelona z okrętu podwodnego torpeda z ładunkiem jądrowym) Zatoka "Czornaja Guba", w archipelagu Nowej Ziemi. 3.5 kilotony.1 punkt
-
Budowa limeryku: 5 wersów o układzie rymów aabba - dwa pierwsze wersy i ostatni rymują się ze sobą i mają stałą liczbę sylab akcentowanych, środkowe wersy są krótsze o 2-3 sylaby akcentowane, na końcu pierwszego wersu występuje nazwa geograficzna, która jest podstawą rymu a. Utwór ma określony schemat fabularny: w pierwszym wersie zostaje przedstawiony, żyjący w określonym miejscu, bohater, odznaczający się często niezwykłością wyglądu czy charakteru (jego charakterystyka w drugim wersie). Kolejne dwa wersy zawierają rozwój akcji, co przynosi zaskakujące skutki (lub podsumowującą pointę) w piątym wersie.1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne