🎄 Wesołych świąt życzy poezja.org 🎄
Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 06.07.2021 w Odpowiedzi
-
Powiedzmy to: och i ach bardziej dialektycznie. Powiedzmy to językiem ciała. - Ja, na ciebie spoglądam. - Ty, w płomieniach cała. Powiedzmy to także językiem potocznym. - Ja? o nie! to ty w płomieniach cała! - Ja, w siadzie wykrocznym z bukietem czułych słów u twych drobnych stóp. Powiedzmy to również językiem migowym. - Ja, na kolanach. - Ty, na stołku barowym pragniesz zrozumieć mnie. Powiedzmy to, czemu nie! językiem suahili. - Ja, zamówiłem wołowe flaki. - Ty, con carne chili z colą. Ja, bez. Powiedzmy to w końcu jezykiem Dr. Esperanto. - Ty, podjadasz moje wołowe flaki. - Ja, podjadam twoje con carne chili - i od tej chwili. Ty i ja razem na zawsze do końca naszych dni. mojej żonie Łódź, data nieznana.7 punktów
-
Samotność jak góra pokory, oswojona z cierpieniem, oburącz bije cię po twarzy, patrzy w oczy czy płaczesz. Tęsknota za drugim człowiekiem, aby było inaczej, Boże zgładź jakże oczywiste, me żalem jałowienie. Wystukujesz ołówkiem strofy, już zabite na wstępie, umorusane złym przekleństwem, aby było wyraźniej. Śnią się utracjuszu przecudne z ksiąg rozchełstane baśnie, powiedz dlaczego umykają, w niezbyt dobrym momencie. Nic to... ktoś niedawno powiedział i znów zaczął od nowa, ja dla wrażliwej potomności, zrobię zgoła odwrotnie. Załaduję wszystko na półkę, od wilgoci niech moknie, ku przezorności mi ubędzie, jeszcze jedna przeszkoda. Pójdę w psychologi niech radzą, jak ostracyzm hołubić, czy można przezacną Ksantypę, porozbierać na części. Jak ukaże swoje oblicze, do jej środka się wedrzyj, coby mdłe zgnuśniałe sieroctwo w mig zaliczyć do zguby. Żegnaj, chciałem czule powiedzieć, jakże trzyma za gardło, usadowi się w każdym kącie, w myśli, sercu, gdzie jeszcze? Zostaw obłudnico, jak możesz, jedyne dla mnie miejsce, by pióro, zeszyt, przyjaciele - uznali cię za martwą. "Byłam tak introwertycznym dzieckiem, że rozmawiałam z kredkami i przepraszałam przedmioty które potrąciłam." - Elif Shafak.7 punktów
-
wpływam w ciebie zgrzyty chrzęsty trzaski kra kra kra pieni się zimna krew szaleją łzy zdzieram warstwy szarostalowe rozrywam ciemnozielone tonie i wypływa z twoich głębin piękny bursztyn4 punkty
-
sfermentowany jest owoc żywota bez żadnej odpowiedzi... piękna zielona Grenlandia lasy umierające w ogniu rodzą go same słaniają się kładzione wiatrem stają w nowym i nowym szyku na przekór wulkanom meteorom zmarzlinom i Bogom syn cieśli powiadasz - Światło z Tobą wystawiam ślepia każde jak lustro przetobłaganie - spójrz i przejrzyj się odbijają Twoje piękno zrozum zapamiętaj tę siłę co masz to wszystko co po kieszeniach pchasz to nic... i świat nic nie jest wart jeśli nie zderza i nie odbija się od ciebie w tobie drugi człowiek4 punkty
-
Dmie wicher Wszechświata, wciąż rozwiewa włosy, próżność nasycona od nowa lok czesze. Nierozważna matka, zadufana Pani, niezbyt dobre noty za życia zebrała. Siły na zamiary odmierzać powinna, drażniąc nereidy. Tak zarozumiała. Powodzie w kraju, potwór u wybrzeży, karą jest ofiara. Córka w kajdanach. Tron podniebny dano królowej Etiopii, honorując miejscem po śmierci przyznanym. Podstępne działania bogów nieśmiertelnych, tuż biegun niebieski i cała zasadzka. Królowa w godnej pozie na siedzisku, albo zwisa głową w dół, bez godności. Tak kończy się wyścig po palmę pierwszeństwa w urodzie, pięknie, z morskimi nimfami.3 punkty
-
drzewo wisielców pod nim ludzkie gały skała skazańców pod nią faluje morze krwi krzesło śmierci obok ostatnia myśl topór i pień widać czuwający krzyk szpitalna kostnica umarły nie cierpi cierpią tylko ci którzy o śmierć się ocierają muszą ją widzieć muszą ją czuć czyli my3 punkty
-
Stoisz przede mną na pustym stepie, odwrócona plecami… Trawy gładzą twoje lśniące uda… … wiatr rozwiewa długie, jasne włosy… Wołam ciebie… … krzyczę… Słyszysz? Potworna cisza rozsadza moją czaszkę… — straszliwe milczenie… Próbuję dojść, kulejąc na prawą nogę… — dosięgnąć dłonią… Słoneczne błyski ranią źrenice pod ogromnym kloszem kobaltowego nieba… Upadam, wstaję… … znowu biegnę… Kołysze się horyzont… — kołyszą się jakieś niewyraźne widma w przestrzeni na wpół umarłej… … na wpół żywej… Pot zalewa czoło… Znikasz… Jesteś… … nie ma cię… … Spoglądasz na mnie takim tęskniącym wzrokiem, wskazując ręką samotny dom… … a raczej to, co z niego pozostało… … opuszczony szkielet — utraconej — przeszłości… Zaciskam mocno powieki… — i widzę pędzące gwiazdy… — milczącą projekcję wszechświata… … Zimne muśnięcie ocuca zmysły… Otwieram oczy… … Nie ma ciebie… … nie ma — niczego… (Włodzimierz Zastawniak, 2021-07-06)3 punkty
-
prześladuje mnie twój czas z oczu podobny do ojca a z serca do matki zgaśnie nadaremno gwiazda pękata od nadprodukcji modlitw upadnie na stromiznę czoła zanurz się w halucynogennym świetle błędnych ogników z okazji pierwszego roku dojrzałości wywieś na słupie ogłoszenie oddam życie w lepsze ręce chcesz się urodzić? gratulujemy odwagi i cierpliwości3 punkty
-
Schody Gdzie trzeba pojechać By zobaczyć schody do nieba? To proste trzeba zajrzeć w głąb swojego serca. Czyli do mamy nie pyskować Tatusia częściej przytulać A siostry nie wyzywać Wtedy Bóg wynagrodzi tam po drugiej stronie Przynajmniej tak sądzę Myśli takie mam w głowie Gdy spadnie deszcz nie narzekać Deszcz też potrzebny jest Tak jak jezioro czy rzeka Do przyjaciół być życzliwym Nie tylko od święta Będzie dobrze tylko miej Dobre serce Pamiętaj!!! Iwa2 punkty
-
Byłeś jak płomień, A ja iskierka co cię zapaliła. Jestem jak krzemień, Co do działania cię rozpaliła. To były nasze próby, To były próby ognia. Nie zważ na rozróby, Jestem podobną do ognia. Trawiłeś swoje plony, Pochłaniałeś i paliłeś swoje dzieci. Byłeś jedyny ocalony, Nie wiem co kolejny pożar wznieci. Teraz już nie się nie palisz, Nie płoniesz do działania. Już mnie nie utulisz, Bo zostałam sama.2 punkty
-
"Chodź do mnie tutaj, Nie bój się już. Dam Ci bukiecik czerwonych róż, Bo ja tak bardzo pragnę cię!" On woła mnie jest już tuż tuż, Odziany w przepiękny biały strój. To tylko lekarz maleńka jest, Kwiatuszku błagam nie lękaj się. "Dam ja ci ślicznych korali moc, Nie bój się i postąp do mnie o krok. Bo zapadł już dawno czekany zmrok, Nie czekaj aż skończy się ta noc." On w darze wisiorek piękny mi da, Piękniejszy niczym brylant bez skaz. Osłucha cię nim pojawi się spazm, Dlatego nie drżyj i nie trwóż się tak. "Godzina już późna i ciemna noc, Najsłodsza nie każ się dłużej prosić. Niech no usłyszę twej zgody głosik, A woalem białym nakryję twą twarz." On chce mi dać woal biały jak śnieg, Czeka nas ślub, wesele i śpiew. To tylko jest maska tlenowa kochanie, Da ci większą swobodę w oddychaniu. "Podaj mi rękę bielutką swą I odejdź ze mną w nieziemską toń. Tak delikatna twoja dłoń, Trzymam ją mocno ręką mą." Tatusiu on pochwycił mocno moją rękę, Ciągnie mnie teraz w mroczną toń. Zbada ci puls, wyciągnij dłoń, Dziecino nie płacz i nie drżyj już. "Na nas już czas najdroższa ma, Odwróć w mą stronę swą śliczną twarz. Spójrz w moje oczy, które tak znasz, I chodźże ze mną gdzie gwiazda ta." Ja pójdę z nim do pierwszej z gwiazd, Którą to widzę w oddali hen. To lampa uliczna - zaranie jej tłem, Poczekaj aż zaświta ci nowy dzień. Lecz nim dokończyć zdążył tę myśl, Z maszyny wyszedł przenikliwy pisk... *Potwór z zachodnioafrykańskiego folkloru. Wysyłany przez wiedźmy, aby porywać młode dziewczęta.2 punkty
-
Bez tej puenty to to nie ma sensu :) (Ja wiem, że Ty jesteś na etapie głębokoschowanego serca... A teraz niech spieni się Twoja zimna krew ;)) Zdrówka :) Właśnie. Czasem jest się lodołamaczem całe życie bez pewności, że zdobędzie się jakiś skarb... Ale próbować trzeba, bo bez działania nie ma nadziei. Dzięki i również pozdrawiam2 punkty
-
wyszło słońcechmury rozpędził wiatrskowronek sobie śpiewaa żeby zawsze było taklecz to co dziśjutro w sercu możeskrawek chwilia żebydaj Bożezielony las mi się przyglądazaś ja jemukukułka dzięciołi wszystko jest po Bożemupo deszczu łąkajakby do spania się położyłaale nie zaśniechociaż ziemię przytuliłai ja przytulębo to ojczyzna kochanaPolskatak Polskamoja najpiękniejszamama2 punkty
-
1 punkt
-
drepczę szparko do Wąchocka na spotkanie z sołtysem Kierdziołkiem Astat. Bizmut. Aktyn czy zielone kobierce skończą się nad przepaścią z czarną materią? dwa uśmiechy mogą zbawić ludzkość ale ja wole piwo i dym tym się podbija różowe światy! ahoj! prawa na burt!1 punkt
-
Za @ais https://poezja.org/utwor/194730-możesz-to-powiedzieć-posługując-się-miejscowościami/?tab=comments#comment-2288164 Zakopane Mieszki Wielkie miałem Pod Lasem przyszły Posuchy a po nich Potopy Zimna Woda Strugi Równa Brzegi Wyrwa była Głęboka moje Dobra i Złota zabrała Stara Rzeka w Zacisze Polany znalazła je Marianka Tanecznica Piła nie Spała Wiele Koniec :) Zakopane – miasto w południowej Polsce, w województwie małopolskim, siedziba powiatu tatrzańskiego. Mieszki Wielkie – wieś położona w województwie mazowieckim, w powiecie ciechanowskim, w gminie Ciechanów Pod Lasem – osada położona w województwie świętokrzyskim, w powiecie opatowskim, w gminie Opatów. Posuchy – przysiółek wsi Zielonka w Polsce, położony w województwie podkarpackim, w powiecie kolbuszowskim, w gminie Raniżów. Stanowi samodzielne sołectwo. Potopy – wieś położona w województwie podlaskim, w powiecie suwalskim, w gminie Rutka-Tartak. Zimna Woda (niem. Kaltwasser) – wieś położona w województwie dolnośląskim, w powiecie lubińskim, w gminie Lubin. Strugi – osada położona w województwie mazowieckim, w powiecie sochaczewskim, w gminie Teresin. Równa – wieś położona w województwie łódzkim, w powiecie sieradzkim, w gminie Błaszki założona u schyłku XIII w. Brzegi – wieś położona w województwie małopolskim, w powiecie wielickim, w gminie Wieliczka. Wyrwa – osada położona w województwie kujawsko-pomorskim, w powiecie świeckim, w gminie Świecie. Głęboka – wieś położona w województwie mazowieckim, w powiecie żuromińskim, w gminie Lutocin. Złota – wieś położona w województwie łódzkim, w powiecie skierniewickim, w gminie Głuchów. Dobra – wieś położona w województwie wielkopolskim, w powiecie poznańskim, w gminie Buk. Stara Rzeka – wieś położona w województwie dolnośląskim, w powiecie polkowickim, w gminie Grębocice. Zacisze (niem. Hartha) – wieś w Polsce położona w województwie dolnośląskim, w powiecie lubańskim, we wschodniej części gminy Leśna. Polany – wieś w Polsce położona w województwie mazowieckim, w powiecie radomskim, w gminie Wierzbica. Marianka – wieś położona w województwie mazowieckim, w powiecie gostynińskim, w gminie Gostynin. Taniecznica – osada położona w województwie wielkopolskim, w powiecie gostyńskim, w gminie Piaski, w sołectwie Grabonóg. Piła – miasto w północno-zachodniej Polsce, w województwie wielkopolskim, siedziba powiatu pilskiego. Spała – osada letniskowa w województwie łódzkim, w powiecie tomaszowskim, w gminie Inowłódz. Wiele – wieś kaszubska w Polsce, położona w województwie pomorskim, w powiecie kościerskim, w gminie Karsin, na południowym krańcu Wdzydzkiego Parku Krajobrazowego i nad jeziorem Wielewskim. Koniec – wieś położona w województwie kujawsko-pomorskim, w powiecie włocławskim, w gminie Lubraniec.1 punkt
-
- Mistrzu, jakim jest związek z rozsądku zawarty? - Z rozsądku, więc z miłości, inaczej jest martwy.1 punkt
-
Szczęśliwa chcę być to i będę! i choćby się niebo skichalo to będę szczęśliwa i basta! nam ludziom jest tego za mało. Raz tylko się żyje na świecie, to szansa jedyna w rodzaju, odkładać na później swe życie to marnotrawstwo zwyczajne. Mam prawo być w końcu szczęśliwa i nawet gdy potrwa to chwilę - zapiszę w pamięci matrycę, wspomnienie to będzie mi miłe. Szczęśliwa chcę być to i będę i choćby się niebo skichało to będę szczęśliwa i basta nam ludziom jest tego za mało.1 punkt
-
Trzmiel... Nie bądź wśród ciap, By ci nie wziął świat. Zbudź się i człap. Zbierz pył gdzie kwiat. Trzmiel wstał jak świt. Dniem się tym zląkł. Kwiat pól też kwitł. Ruch był wśród łąk. Rajd pszczół już trwał. I myśl już ta: Że on to grał. I szła gdzie tan. I grań ta moc. Kling mu chce dać. Jest chęć i moc. Pszczół sto chce znać. Czuł wstyd on trzmiel. Wejść miał ze trzy. Jak masz, tak dziel. O serc sto wrzyj. Wzrok biegł gdzie dal. On sam do bram? Rój pszczół miał bal, tam hymn tych dam. Ślą słód na stół. Trzmiel chciał mieć miód. Smak miał od ziół. Węch go sam wiódł. Szedł wraz i głód. Ruch był na wschód. Ten marsz po miód. Jak miś gdzie gród. Był wśród tych scen. On sam wśród barw. Miał od drzew tlen. Mów sto wśród larw. Wiatr chciał dać dar. Wśród barw gdzie kwiat. Był też raj i czar. By nie brak dziatw. A on tak nie. Zew czuł ten głos. Jak noc i dnie. Od dam miał cios. Wiedźm sto padł los. Że traf sam chciał. Wpadł wprost do os. Miał strach i piał. Wstręt i zraz sto. Os trans tak trwał. I nie miał kto, brnąc już do chwał. Os jad dał znać. I głos się zwał. Trzmiel chciał zwiać. Ból go tak rwał. Skąd os ta złość? Wśród traw już wrze. Trzmiel ma już dość. Na głos się drze. Drze się na świat. Na lud co zły. Zwiądł jak ten kwiat. Wąż wbił mu kły. Kult malw chciał zmian. Tknął go kunszt chwil. Nie chciał zła ścian. Śpiew miał już wilg. Sześć pszczół na kwiat. Czuł świąt tych smak. Barw pląs jak świat. I był floks i mak. Ten tan ten pląs. Spił się tych barw. On herszt miał wąs. Chęć na sto larw. Szkół uczuć miał cyrk. Wplótł się jak twist. A to gdzie Szczyrk. I gdzie trwał świst...1 punkt
-
Jesteś magiem mojego pulsu, radością lekką, bo z sercem - wyrzuconym wraz ze spadochronem - naszych niemrawych pasjansów, źle ułożonych, milczących, wyczekujących bez ... nadziei ... Dotykasz łydki swojej osobistej guwernantki od fizjonomii, a ja ... zdradzam cię tylko z Bogiem. Bywasz we mnie korowodem, karnawałem, brakiem pytań, ośmiornicą na bambusowym półmisku ... Zabrakło mi już nawet słów, żeby wypowiedzieć "kocham cię" Śpij, bełkocz, podcinaj światu żyły! Zostaw mi siebie: zasuszę cię, schowam do szkatułki jak wyblakły paragon, zamknę we fiolce z kroplami na skołatane nerwy, wyciosam cię niczym karczowisko ... Siedzimy na dachu kamiennicy do rozbiórki, w dłoniach każde z nas ściska topniejący meteor, robimy pamiątkowe zdjęcie Wracamy na ziemię ... Każde z sercem, ale bez "NAS." Cymbałki sopli grają pierwsze skrzypce Nie ma transparentów, nikt nas nie wita Jeśli tylko zdołam dokończyć życie, to postaram się staranniej rozpisać role. W pralce - moherowy sweter rozciągnięty do granic niemożliwości I jakieś skrawki papieru Podarty program ... Coś da się rozczytać: "(...) nie (...) zapraszam (...) spektakl (...) prawie (...) boska (...) farsa (...) sprzedajmy (...) 100 lat (...) śmiechu (...) bez szczęscia (...) Mars (...) na ziemi Sklej to. Jutro lecimy. Po kosmos.1 punkt
-
@dot. Ano, po skutkach oceniając, to chyba masz rację. Ja myślałam akurat raczej o symbolice długich włosów w sztuce romańskiej. Pozdrawiam :) @[email protected] Podobno była wielkiej urody, rzeczywiście. Dziękuję za odwiedziny Grzegorzu. Pozdrawiam :)1 punkt
-
@Sylwester_Lasota Trochę minie zanim kolce mi opadną, albo odpadną, a Grzegorza będę omijać, chociaż wiem, że to dobry człowiek, tylko czasem coś palnie bezsensu. Miełgo wieczoru.1 punkt
-
Romka nie będzie jutro w szkole bo dziś znów niesie swój transparent na nim zaś słowa o religii a przecież żaden to mankament Romka nie będzie jutro w szkole pobiegł by pomóc motorniczej dostała pocisk w obie nogi za bojkot pracy urzędniczej Trzynastoletni wówczas chłopiec pochwycił sztandar rannej pani i pobiegł ale niedaleko bo kula mknęła już śladami Romka nie będzie jutro w szkole matka odbierze go z kostnicy kto winien śmierci tego chłopca agent UB czy politycy Romka nie będzie jutro w szkole bo w ‘56 zginął choć teraz mamy inne czasy to tamten klimat wciąż nie minął ____ *https://pl.wikipedia.org/wiki/Roman_Strza%C5%82kowski 28 czerwca obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Poznańskiego Czerwca 19561 punkt
-
1 punkt
-
Ulica Kapliczka oświetla ponurą okolice Ona chce iść, lecz nie może Kobieta nie chce, by szła Chce by została, by była Z nią Tylko z nią Ona odmawia, idzie dalej Mija ją, pod nogami już schody Rozciąga się strome zbocze Nieprzerwanie idzie, przed siebie Ona wie, gdzie ma iść Kobieta nie chce, by szła Chce by została, by była Z nią Tylko z nią Ona odmawia, idzie dalej Mija światła, ulice, bloki Cel już blisko Czuć powiew spełnienia Spełnionej obietnicy Ona wie, że robi dobrze Kobieta wie, że robi źle Jednak brnie w to dalej Chce by została, by była Z nią Tylko z nią Ona dotarła Kobieta została Sama Wraca pod kapliczkę Jutro też jest dzień Może jutro zostanie Na pewno zostanie Kobieta wie, że się myli1 punkt
-
@Sylwester_Lasota Ais mówi że rezygnuje z praw autorskich bo my faceci mamy większe prawa... ale mi dadzą po skórze. Trzymaj się, obroń jakby trzeba było.1 punkt
-
Pierwszy naprawdę dobry wiersz, który dzisiaj przeczytałem. Niech to wystarczy za wszystkie komplementy :). Pozdrawiam :)1 punkt
-
Ciekawe. Lenin nienawidził chłopów w ogóle, a polskich w szczególności. Byli dla niego zbyt... "niereformowalni". Pozdrawiam1 punkt
-
Był pewien pijak z Wietnamu co poszedł odlać się na mur trochę mu się chciało sikał aż powstało kilka mórz i oceanów.1 punkt
-
@Marek.zak1 W każdym rozsądku brakuje logiki, bo onże za teściową czasami ukryty. Zdrowia Marku i udanego urlopu.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
- Mistrzu, czy ścisły post jest dobry dla każdego? - Nie wiem, lecz waści zrobi bez liku dobrego.1 punkt
-
@Marek.zak1 O tak, Mistrz mądry... dla wagowych perypetii post jak najbardziej konieczny ;) A poza tym, nasi dziadowie mawiali: na niestrawność głodu życzą... Pozdrawiam :)1 punkt
-
1 punkt
-
Co się z nim stało że nie przystąpiło progu biskupiego pałacu w którym mieszkają modlący się dla hajsu która małpa podskoczy Panu używającemu mediów do komunikowania się ale nie brylującego na salonach influencerów zarabiających na reklamie szajsu Boże ciało poszukiwało miejsca gdzie by spoczęło było bezdomne i wiecznie głodne ale chała śmierdziało moczem a nie sakralnym kadzidłem która woń nie była miła mu przebywało z dziadami kalwaryjskimi udawało kramarza włóczyło się z pijakami było wielokrotnie internowane w szpitalu psychiatrycznym za to że jest bogiem hamulcowym czasowstrzymywaczem1 punkt
-
często gęsto jadłem ten przysmak :)) A gdy mi się znudziło przedstawiłem się na Czakalaka :)) dla tych co nie znają: Chakalaka https://g.co/kgs/WxxR3J1 punkt
-
@dach Opowieść o początkach... bardzo mi się spodobała. Spodobał mi się również styl i forma wiersza. Pozdrawiam :)1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Świetne po całości a poszczególne zwroty - rewelacja. Można pisać, żeby Marek zrozumiał? Można:). Pozdrawiam.1 punkt
-
1 punkt
-
verbum dei czytać książki by się w Tobie zatopić zapomnieć mijam cel przewracam strony wymiar wiele tu odbić eter-yczne zasłony kiedyś Bóg nie-fizycznie może mógł nie tu strój narzędzie do harmonii czytać muzykę by się w Tobie zapomnieć zatopić istnienie nie jest faktem jedynym przerwą godnie aż nad nami dziury nasze poza to faktem płynę świadomość płynie rzadkie to także cash zasłania gwiazdy skład spacer komórki wtyczki wytyczne off się zaczął port (czy mówisz tylko to co jest zapisane na dysku?) plemię niknie w ciele przygód chyba wiesz co plenię w Ciebie na plecach bez nakazu piasków i mórz duchowa zorza poznaj śpię w ogrodzie ziemia-deszcz dreszcze ascendent teleskop ruch w tunelu bezruch ciepło bez łez (nie świat ło cień bo że zmień różny wiek ło) (bo że zmień późny czas ona ma znak) strzeż się strzelec lecz nie bez przerwy łuk z dębu dlatego nogi siedzą pustka nie usta pustka nie usta-lone karma partner węzeł ognia biorę oddech dwie półkule dwoje w comę samotnie we dwoje z powrotem na dole w locie skoczę mam ponownie potem zaraz mam taryfę w górę w astral pytasz siadam dysk mi siada wariat spazm przy Tobie atak serca krzyczę1 punkt
-
Dziwny to był dzień, kiedy stary, zardzewiały klucz zniknął w czeluściach zamka i po dłuższej chwili mocowania, podczas których solennie sobie obiecywał, że coś z tym zrobi, przekręcił klucz, by po chwili przekroczyć próg domu. Emil czuł wówczas, jakby przenosił się w inne, lepsze czasy. Jak przez zakurzoną szybę nostalgii spoglądał na chłopców wspinających się na pochyłe drzewo, rosnące nad rzeką Srebrną, by ukryć się wśród liści i obserwować dziewczęta, kąpiące się po drugiej stronie. Co się wówczas z nimi działo, wiedzieli tylko oni i nawet ksiądz podczas spowiedzi, nie był w stanie wydobyć z nich tych małych tajemnic. Tajemnicy poliszynela, jak się z czasem okazało. To była taka gra. Im się wydawało, że dziewczęta nie słyszą ich szeptów i śmiechów, a one po prostu grały, niby niczego nieświadome, ukazując skrawki dojrzewających ciał i dobrze się przy tym bawiąc. Niewiele się tu zmieniło, od ostatniej wizyty, kiedy jeszcze żyła matka. Te same kuchenne sprzęty, meble, zakurzone półki z książkami, tymi, które w dzieciństwie i młodości uwielbiali czytać. Nikt ich nie wyrzucił, chociaż matka często się odgrażała, że to zrobi. Stary bujany fotel, w którym kiedyś siadywał dziadek, potem ojciec, wciąż stał w salonie. Jego pokój, który, zanim wyfrunął w świat dzielił z młodszym o trzy lata bratem, nie przypominał tego, który pozostał w pamięci. Ponad dwadzieścia lat, szmat czasu. Świat się zmienił, on też. Kiedy widział po raz ostatni matkę, stała na progu domu, wołając: - Emil!!! Emil!!! Nie odchodź!!! – lecz on szedł, udając przed samym sobą, że nie słyszy. Potem, niemal każdej nocy słyszał jak go woła, a on nie może się odwrócić, choćby bardzo chciał. Przychodził tu niby ten sam, a jednak wciąż coś się w nim zmieniało. Sny rozrastały się, stawały się coraz dłuższe, bardziej wyraźne, te miasta, w których jak ptak zmęczony drogą przysiadał na chwilę, odbijały swoje piętno w jego duszy i tylko kobiety przychodziły i odchodziły a on wciąż nie mógł znaleźć ukojenia, tkwiąc w tym przemijaniu niewzruszony niczym głaz. Spał w swoim starym pokoju, teraz jak reszta domu, należącym do ciszy i pustki. Nikt z rodzeństwa nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Bracia porozjeżdżali się po świecie, próbując wymazać z pamięci rodzinny dom i tylko on jeden przyjechał pożegnać matkę. - Zbyt wiele złego się tu wydarzyło, bym mogła zamieszkać w nim z moją rodziną – powiedziała mu Julia w dniu pogrzebu, na który przyleciał samolotem, choć jako marynarz wolałby przypłynąć statkiem, prosto z Portugalii. Jedyna siostra, z jaką przez te wszystkie lata miał kontakt. Julia, drobna dziewczynka, jaką zapamiętał w dniu wyjazdu, stała się piękną kobietą. Wysoka, szczupła, przypominała matkę, nie tę złą kobietę, która rządziła domem twardą ręką, lecz tę dziewczynę ze ślubnej fotografii, uśmiechniętą i szczęśliwą. Kiedy jej to powiedział, dojrzał w jej oczach panikę. - Robię wszystko, by nie być jak ona – powiedziała a głos jej się załamywał – muszę przerwać ten cholerny łańcuch nieszczęść – spojrzała na córkę, dziesięciolatkę, która chowała się za nią, jakby się wstydziła nieznanego wujka. Nie był w stanie stwierdzić, czy mówi prawdę. W listach można pisać co się chce, papier przyjmie wszystko. Czerwona lampka zapaliła mu się w głowie, kiedy poznał jej męża. Niższy o głowę od niej, wątły z zapadniętą klatką piersiową i głosem młodego chłopca, który przechodzi mutację. Kazimierz Noga. Nazwisko odpowiednie do osoby, jak czasem z niego drwiła, sama pozostając przy panieńskim, Hołosko. Nie znał go. To nie był ktoś stąd ani z okolic. Poznała go, kiedy przyjechał na wakacje do rodziny Gasiuków. Kiedy poznał Julkę, zakochał się jak sztubak, a był już przecież studentem trzeciego roku geodezji a ona właśnie skończyła technikum odzieżowe. Emil spojrzał na nią z wyrzutem, lecz ona wzruszyła tylko ramionami. Historia się powtarzała. Już to wiedział. Będzie dokładnie to samo. Przypomniał sobie słowa matki, gdy zapytał, dlaczego gardzi ojcem: - Moja matka za nic miała ojca, traktowała go jak szmatę. Była wysoką kobietą, nieco pochyloną do przodu, chyba po to, by ta różnica między nią a dużo niższym ojcem, nie była aż tak widoczna. Pogardzała nim za jego słabość i niezaradność. Moja babka to robiła, matka i ja robię to samo. To jest po prostu w naszych genach. Jesteśmy silne kobiety a mężczyzn wybieramy słabych. To samo będzie robiła jej córka – skinęła głową w kierunku, gdzie siedziała nieświadoma niczego Julia, wówczas mała dziewczynka bawiąca się lalką. Tak rozmyślał, kiedy obudził się przed świtem, gdy noc jeszcze królowała i patrzył na uśpione domy Maciejówki, na dachy połyskujące delikatną poświatą księżyca i sprawdzał, czy wszystkie gwiazdy są na swoim miejscu, jak to robił w dzieciństwie. Potem wstał, wyszedł do kuchni, zapalił gaz, postawił czajnik i poszedł do łazienki, gdzie długo siedział na sedesie, przeglądając stare, pożółkłe gazety. Tak robił dawno temu, w tamtym życiu, kiedy wiedział, że za drzwiami czeka kolejka braci i przebierają nogami a matka krzyczy, wychylając głowę z kuchni na przedpokój, żeby lepiej ją było słychać, żeby się pospieszył, bo spóźnią się do szkoły. Lubił ją prowokować. Im był starszy tym stawał się bardziej krnąbrny. Nie wyrósł jak kobiety w tej rodzinie. Był najniższy z trzech braci, ale rozrośnięty w barkach i bardzo silny, co było pomocne, gdy wyjechał na wybrzeże. Najpierw pracował przez rok przy połowie śledzi, by potem przez siedem lat pływać na kontenerowcach. Siła i spryt, często ratowały mu życie. Matka, odkąd pamiętał miała ojca za nic. Jej wielka postać górowała nad nim, przytłaczała go i niszczyła, każdego dnia wciąż od nowa, a on zamykał się w sobie coraz bardziej, aż w końcu zamilkł na dobre. Jego wątłe ciało, skurczyło się jeszcze bardziej, a ona rosła i rosła, wypełniając sobą cały dom. Bał się jej nie tylko ojciec, ale i reszta rodzeństwa, wyjątkiem był tylko on, hardy i pewny siebie. Nie ustępował jej ani na krok, bronił tego, co było dla niego ważne i chyba tym jej najbardziej imponował. Nie raz i nie dwa oberwał za to solidne lanie a mimo to, wciąż nie ustępował. W nastolatku zobaczyła mężczyznę, który wie czego chce od życia w przeciwieństwie do męża, niedorajdy życiowej jak na niego mówiła, często przy rodzinnych zjazdach, powodując konsternację wśród ciotek i milczących wujów. Stół, przedzielony ukrytą pod obrusem lub ceratą granicą, dzielił ich matkę i ojca coraz bardziej. Siadali po obu jego stronach, matka jak wojska okupujące twierdzę, atakująca niestrudzenie słowami a ojciec, broniący się milczeniem, które wrosło w niego i stało się nim samym. Wydawał się nieobecny, czym doprowadzał wojska okupanta do szału. Wówczas wstawał i wychodził, zostawiając parujący talerz zupy. Czajnik zagwizdał jakby chciał, żeby się pospieszył. Zasypał kawę i zaczął przeglądać szafki w poszukiwaniu cukru, lecz nic nie znalazł. Nie lubił gorzkiej kawy, ale nie chciało mu się iść do sklepu po cukier, chociaż wiedział, że i tak będzie musiał, bo nie ma nic na śniadanie. Przez okno wdzierał się już lipcowy blask poranka. Patrzył na szyby tak, jak kiedyś patrzył na rzekę, gdy różowiała w pierwszych promieniach zachodzącego słońca. Dotychczas leniwa i spokojna, jakby budziła się do życia. Jasna różowość światła załamywała się na drobnych falach, uderzających o pomost i kołyszących łódki. Ryby wyskakiwały ponad taflę wody, jakby chciały się nacieszyć tą chwilą, kiedy strudzona upałem ziemia zaczyna oddychać z ulgą, parując a wiatr gwizdał w trzcinach. Bali się tej chwili najbardziej, nawet bardziej niż samych ciemności, w których poruszali się bez większych problemów, znając tu każdą ścieżkę. Kiedy pojawiał się pierwszy gwizd, pośpiesznie zbierali ubrania i biegnąc, ubierali się. Wiejski głupek o twarzy Chrystusa, zwany Boryskiem, tak często im powtarzał, że właśnie wtedy budzą się utopce, strzygi, rusałki, wiły czy chmurniki, które zawsze zwiastowały nadejście burzy, że jego słowa wryły im się w pamięć i nawet teraz, będąc dorosłymi ludźmi pamiętają o nich, choć czasem się uśmiechną pod nosem na te wspomnienia. Biegli i biegli, nie odwracając się. Słyszeli niespokojne rżenie koni, porykiwanie krów dolatujące ich z drugiej strony rzeki i biegli jeszcze szybciej, aż tchu brakowało w piersiach. Wpadali w ciszę łąk i pól a wówczas wybuchali śmiechem, przewracali się, tarzając wśród wysokich traw. Wiedzieli już, że żadne strzygi czy chmurniki nie skoczą im na plecy. Podrywali się i biegli, aż wpadali do wsi, przeciągając kijami zebranymi po drodze do obrony po mijanych płotach, wzmagając tym wściekłe ujadanie psów. Potem zapadali w pół sny wśród wymiętej pościeli, budząc się co chwila i naciągając na głowę kołdry, ale o tym nikt nie musiał wiedzieć. Wyszedł na wieś. Musiał kupić coś do jedzenia, papierosy, kawę, bo ta, którą znalazł, zwietrzała. Od biedy wypił, ale drugi raz już by tego nie zrobił. Szedł dobrze znanymi ścieżkami i rozglądał się w poszukiwaniu czegoś co mogłoby go zaskoczyć, lecz niewiele się tu nie zmieniło. Sklep w środku wsi, jaki pamiętał z dzieciństwa, nadal tam stał. Nawet kolor był ten sam – żółty, może dlatego by był widoczny z daleka. Wracając spotkał Julię, która wracała, od przyjaciółki której córka wychodziła za mąż i Julia musiała wziąć jej wymiary. Przypomniała mu, że dziś o jedenastej w mieście mają być u notariusza na otwarciu testamentu. - Jak chcesz to podjedziemy po ciebie i pojedziemy razem. Podziękował, ale pojedzie pekaesem za godzinę. Wie gdzie to jest, będzie na czas. Spojrzała na niego uważnie i zapytała, czy jej unika. - Dlaczego miałbym cię unikać. Jadę wcześniej, bo chcę jeszcze zajrzeć do Domu Handlowego. Kiedy wrócił do domu, usiadł w bujanym fotelu, zapalił papierosa, chociaż coraz częściej myślał o tym, by rzucić palenie i zastanawiał się, co teraz ma robić. Matka go zaszachowała. Przypomniały mu się słowa, jakie kiedyś do niego wypowiedziała, gdy będąc w wieku córki Julii, Marysi powiedział kiedyś do niej w nerwach: - Ja i tak stąd ucieknę, jak tylko dorosnę. Wyjadę na drugi koniec świata, żeby uciec przed tobą. - Nawet gdybyś uciekł w najdalszy zakątek świata, nigdy nie zapomnisz o swojej matce. To jest po prostu niemożliwe. Ode mnie się nie da uciec – mówiła prawie basem, pochylając się nad nim, skulonym ze strachu w kącie pokoju. Miała rację. Prawie każdego dnia myślał o niej. Myślał o tym, że gdyby pozostał w domu a nie szukał swojego miejsca na ziemi, wszystko potoczyłoby się inaczej. Odmieniłby losy całej rodziny. Bracia nie poszliby w jego ślady, rozjeżdżając się po świecie, każdy w inną stronę a Julka nie wyszłaby pospiesznie za mąż, ledwo poznawszy przyszłego męża. Kazimierz Noga pracował jako urzędnik miejski a Julia dwa lata temu założyła w tym samym mieście niewielki zakład krawiecki i zarabiała dużo lepiej od męża, przez co miała argumenty, według jej mniemania, by nazywać go nieudacznikiem. Spojrzał na zdjęcie matki, stojące na honorowym miejscu w samym sercu meblościanki, za szybą. Wydawało mu się, że się do niego ironicznie uśmiecha z tej fotografii. To jest matka, jakiej już nie znał. Włosy przyprószone siwizną, wąskie usta zaciśnięte w pół uśmiechu, chyba lekko pociągnięte szminką, czego też wcześniej nie widywał a może nie zwracał po prostu na to uwagi. Zresztą, dla kogo miała się malować? Dla męża, który pewnego dnia wyszedł z domu i ślad po nim zaginął? Wydawało się, że on już dla niej nie istnieje, jest jak powietrze a przecież kiedyś musieli się kochać, bo skąd by się wzięło czworo dzieci na świecie, podobnych do siebie, do matki i do ojca tak, że nikt nie mógł powiedzieć, że to dzieci listonosza czy też sąsiada. Ojca tego dnia widziano wieczorem, jak szedł srebrną ścieżką, jak mówili ludzie ze wsi na dróżkę przecinającą łąki i wiodącą do rzeki, gdzie skręcała w prawo, i dalej wiła się wzdłuż niej, by zginąć gdzieś w leśnym dukcie. Szukali go przez kilka dni. Cała wieś szła, jeden obok drugiego, nawołując po imieniu: - Józef!!!, Józek!!! – lecz tylko cisza im odpowiadała. Emil szedł razem z nimi. Ledwo skończył osiemnaście lat i musiał wydorośleć w ciągu kilku godzin. Szedł w milczeniu obok innych, w głowie rozgrywając wydarzenia ostatnich tygodni i nie mógł sobie wybaczyć, że nie zareagował jakoś bardziej stanowczo i stchórzył przed nią. Ciągle wracała do niego scena sprzed dwóch lat, kiedy wydawało mu się, że jest już na tyle dorosły i silny, że może jej się przeciwstawić. Matka udzielała ojcu papierosów. Siedziała za stołem i cięła jednego po drugim nożyczkami na trzy części, by mu je dać, ale tylko wtedy, gdy uznała, że zasłużył by zapalić. Odezwał się wówczas, że to nieludzkie, tak kogoś traktować, udzielając mu papierosy, jedyne jego szczęście jakie mu pozostało, jak udziela się psu odrobinę mięsa: - Traktujesz go gorzej niż psa! – wykrzyknął w jej kierunku, wstając. - Nie trzeba, synku – cicho odezwał się ojciec. Krew się w nim zagotowała i czuł jak mu się pięści zaciskają. Matka wstała. Wysoka i groźna, podeszła do niego i tak go trzasnęła otwartą dłonią w ucho, aż upadł. Bracia doskoczyli i złapali ją pod pachy, próbując odciągając, ale strząsnęła ich jak się strząsa krople deszczu z włosów. Wstał, ale się zachwiał. Poczuł jak ojciec bierze go pod ramię i sadza na krześle. Skulił się, widząc jak matka znów podchodzi, ale zatrzymują ją w miejscu słowa ojca: - Tylko spróbuj, a nie ręczę za siebie – widział jak ojciec zaciska pięści. Spojrzała na niego jakoś inaczej, jak na innego człowieka, lecz po chwili zaśmiała się i wyszła. Ojca nigdy nie odnaleziono. Ktoś mówił, że widział go na targu w mieście, komuś innemu jego twarz mignęła za szybą autobusu, ale najwięcej było takich, którzy twierdzili, że to sprawka utopców, wiłów albo samego chmurnika. Wieś pod tym względem nic się nie zmieniła. Stawiano nowe kapliczki, strugano nowych świątków, poświęcano domy, obory, samochody, ale ludzie nadal wierzyli, że zmory zaplatają koniom misterne warkoczyki na grzywach i ogonach, a utopce porywają ludzi. Sam kiedyś słyszał, jak wieczorem sąsiad, który czasem do nich zaglądał zimową porą, opowiadał jak jeden taki, co mieszka w Jędrzejówce opowiadał mu na targu, jak to strzyga dopadła jego konia, Kasztana. Było to lipcową nocą, kiedy olbrzymi księżyc wisiał na niebie, ale to tak olbrzymi, że gołym okiem można było dostrzec na nim kratery, a on był jeszcze podrostkiem. Obudziły go jakieś odgłosy dobiegające ze stajni, jakby koń kopał w ścianę i dziwne ujadanie psów. Nie budząc nikogo, wyszedł przez okno, wziął ze sobą psa, który zawsze chodził z nimi na polowanie i z sercem które podeszło mu do gardła, zakradł się pod stajnie i otworzył jedną połowę drzwi. Światło księżyca było wystarczające, by ujrzeć to, co się działo w środku. Kasztan stający dęba i kopiący tylnymi nogami w ścianę, jakby chciał ją za wszelką cenę rozbić i uciec, cały zgrzany i spieniony a na nim jakiś cień, coś, co sprawiło, że włosy mu dęba stanęły a pies uciekł z podkulonym ogonem, popiskując jakby go ktoś kopnął. Poczuł jak ktoś go odpycha i krzyczy: - Przynieś szybko wody!!! To ojciec, którego obudziły hałasy. Pobiegł szybko, naciągnął wody, a kiedy wrócił, zobaczył jak ojciec, nie świecąc światła, okłada batem to coś, ten cień, ale tak, że bat nawet nie dotknął konia. Po kilku minutach złapał wiązkę siana, skręcił ją, zanurzył w przyniesionej wodzie i zaczął wycierać nią mokrego od potu i spienionego konia. Potem przybił tę wiązkę słomy do ściany. Grzywa i ogon były tak poplątane, że trzeba było je obciąć. Do rana był już spokój. Czuwali przy Kasztanie, próbując nie zasnąć a to rozmawiając, a to śpiewając, ale kiedy pierwsze promienie słoneczne wdarły się do środka, z przerażeniem zobaczyli dziewczynę w koszuli nocnej, z przybitym grubym warkoczem do ściany. Była to chora psychicznie Bożenka, którą wszyscy dobrze znali z tego, iż była nieszkodliwa i lubiła się z dziećmi bawić. Przez jej twarz przebiegała czerwona pręga jak po uderzeniu batem. Zgasił papierosa, wstał i otworzył okno. Lipcowy dzień wdarł się do środka, zalewając słońcem pokój. Politurowane meble zabłysły na chwilę jak za dawnych, dobrych lat. Usiadł z powrotem w fotelu i patrzył jak kurz unosi się nad podłogą, wiruje i lekko opada. Niewielki ogródek, w jakim kiedyś rosły wysokie krzewy malin, ogórki, pomidory, których smaku doszukiwał się w tych najbardziej nasłonecznionych z Włoch, Hiszpanii czy Maroka, nigdy nie miały smaku tych ogródkowych. Teraz suche badyle krzewu malin sterczały ponad chwastami, co stanowiło bardzo smutny widok. Matka postawiła go przed faktem dokonanym. Cały dom z dużym ogrodem zapisała na niego i tylko na niego. Nikomu nic więcej, wszystko jemu. Zaskoczyło go to bardzo. Tłumaczył się przed siostrą, kiedy siedzieli w kawiarni po odczytaniu testamentu, że on przecież nic od niej nie chciał, nie po to przyjeżdżał. - Czuję się, jakby znowu dała mi w twarz, dobrze się przy tym bawiąc. - Nie miej sobie nic do zarzucenia. Dobrze wiedziałam, że tobie wszystko zapisze. Kiedy leżała w domu po wylewie a ja się nią opiekowałam, ciągle powtarzała, że ty jesteś jej ukochanym dzieckiem i tobie wszystko zostawi. Nie było dnia, żeby nie wołała twojego imienia, nawet przez sen. Powiedziała, że zmusi cię, żebyś tu wrócił. Ty byłeś jedynym z nas wszystkich, który się buntował i jej przeciwstawiał i za to właśnie cię szanowała. Pamiętaj, że przez rok musisz tu mieszkać i doprowadzić dom do stanu używalności no i nie zapominaj o ogrodzie. Ziemi jak dobrze wiesz nie ma. Sprzedała wszystko, kiedy została sama. Dom możesz sprzedać dopiero po trzech latach. Jeśli złamiesz te postanowienia, wszystko przejdzie na gminę. To i tak lepiej, niż na kościół. - Tak, można powiedzieć, że znów postawiła na swoim. Na szczęście nigdzie nie osiadłem na stałe, jestem wolny jak ptak. Będę musiał jeszcze wrócić do Lizbony, zdać mieszkanie i pozamykać wszystkie sprawy. Cóż, mogę spróbować, ale niczego nie obiecuję. Julia, która zamieszkała w mieście, nie miała do niego żalu, zresztą jak reszta rodzeństwa. Wyfrunęli stąd i stali się innymi ludźmi. Teraz ani myślą o powrocie. Po rozmowie z siostrą i małomównym szwagrem, który był tam chyba tylko po to, żeby uregulować rachunek, o który zresztą Emil prawie posprzeczał się z Julią, kto ma go zapłacić, udał się do fryzjera. Wczoraj przyjechał tuż przed ceremonią i nie miał na to czasu. W dzieciństwie wszystkim im włosy obcinała matka. Chłopców, ręczną maszynką na krótko, prawie do skóry a córce zaplatała coraz dłuższe warkocze. Kiedy uciekł z domu i wreszcie, po dłuższym poszukiwaniu znalazł pierwszą pracę, przy rozładunku wagonów z węglem za pierwszą wypłatę poszedł do fryzjera i kazał się ładnie ostrzyc i ogolić, choć tak naprawdę nie było jeszcze z czego. Siedział wygodnie rozparty w fotelu, fryzjer otulał go w pelerynę, mającą za zadanie uchronić ubranie przed deszczem ścinanych włosów i w lustrze obserwował staruszkę, cierpliwie czekającą na swoją kolej. Miała zbolały wyraz twarzy i pomyślał, że może jej coś dolega, gdy fryzjer damsko – męski Zdzisław Klapkiewicz zapytał: - Co u pani słychać, pani Zofio. Jak się czuje mąż? - Wczoraj oddałam męża do domu opieki. Po sześciesięciu latach wspólnego życia przestaliśmy być jednością – twarz jej się jeszcze bardziej wykrzywiła i wydawało się, że za chwilę wybuchnie płaczem: - O, Boże. Jest mi niezmiernie przykro – fryzjer damsko – męski Kazimierz Klapkiewicz odłożył nożyczki i podszedł do stałej klientki. Usiadł obok, pogładził staruszkę po ręce i powiedział: - Jeżeli pani w czymkolwiek potrzebuje pomocy, proszę się nie krępować, tylko mówić. Jestem zawsze do usług. Emil pomyślał, że to nieco dziwne, to całe zamieszanie. Fryzjer, który ledwo zaczął mu strzyc włosy, zostawia wszystko, by pocieszać jakąś staruszkę. - Franek, przynieś szklankę wody dla pani Zofii, tylko na jednej nodze – zwrócił się do młodzieńca zamiatającego podłogę z niewidzialnych włosów. - Nie do pomyślenia w wielkich miastach, gdzie sąsiad nie zna sąsiada, ale tu jest to normalne – sam nie wiedział, czy go to zaskoczyło, czy raczej czegoś takiego się spodziewał właśnie tu, w tym miejscu. Obudził się o czwartej rano, w czarnej godzinie rozpaczy i myślał, że to wszystko nie ma sensu, całe to jego dotychczasowe życie. Chyba czas już osiąść w jakimś porcie i zapuścić korzenie. Rano znów musiał się udać do miasta, by odebrać skrzynię z rzeczami, jakie nadał z Lizbony, gdzie mieszkał przez ostatnie trzy miesiące imając się różnych prac, kiedy to znudziło mu się pływanie. Aby wrócić z tą skrzynią do domu, musiał poprosić siostrę o pożyczenie Żuka razem z kierowcą, bo co prawda miał prawo jazdy, ale nie chciało mu się wracać, by go oddać, a potem jeszcze trząść się w pekaesie. Zostawił u Julii prezenty dla niej, szwagra i Marysi, a potem z ulgą, jak gdyby wracał z długiego rejsu, wrócił do domu, jak znów zaczął go nazywać w myślach. Szofer zadowolił się Żytnią, pieniędzy nie chciał. Kiedy rozpakowywał skrzynię w kuchni, wykładając na stół kawę, której zapach zaraz wypełnił cały dom, ktoś zapukał do drzwi. Zdziwił się, ale pomyślał, że może kierowcy wydaje się, że należy się coś więcej i zanim powiedział proszę, sięgnął po portfel. Drzwi się otworzyły i stanęła w nich jakaś kobieta. Dał jej trzydzieści lat, choć mogła być równie dobrze i starsza i młodsza. Szczupła z pięknymi czarnymi włosami upiętymi w kok i ciemnymi, prawie czarnymi oczami, które teraz mu się bacznie przyglądały. - Ładna – pomyślał – kogoś mi przypomina. - Dzień dobry Emilu. Nie poznajesz mnie? Tyle czasu minęło odkąd wyjechałeś. Ile to już lat? Piętnaście czy więcej – nadal stała w drzwiach a on, zmieszany i próbujący rozpaczliwie w myślach dopasować tę twarz do jakiejś znanej mu osoby, nie pomyślał o tym, by poprosić, aby usiadła. - Dwadzieścia trzy lata. Przepraszam, z kim mam przyjemność? - Dwadzieścia trzy lata – powtórzyła jak echo – Wszyscy się pozmienialiśmy przez ten czas. Pozwolisz, że usiądę? Nie będę przecież tak stać w progu jakbym na wesele przyszła prosić. - Ależ proszę, proszę. Przepraszam, gapa ze mnie. - Emilu, widzę, że mnie nie poznajesz. Jestem Hanka Jezierska. Nagły błysk zrozumienia – no tak, ten uśmiech przecież znał. Tak samo uśmiechał się jej brat Józek. - Mała Haneczka Jezierska, siostra Józia i Jasia! No coś takiego! Nigdy bym cię Haniu nie poznał, naprawdę. Myślę, że mi to wybaczysz. Kiedy wyjeżdżałem miałaś jakieś sześć, siedem lat, zgadza się? - Prawie – zaśmiała się, nie wiedząc, czy usiąść, czy się przywitać. - Patrz jaki gapa ze mnie. Najpierw, zamiast zaprosić do środka, abyś usiadła to stałem i gapiłem się na ciebie jak ciele na malowane wrota, a teraz, zamiast się z tobą przywitać, to gadam. Najpierw poczuł ciepłe pocałunki na świeżo wygolonej twarzy i pomyślał, że dawno nikt się z nim tak nie witał. Nie chodziło mu o to, że całowała go kobieta, ale o to, że usta dotykały policzka, tak jak witali się ludzie dawniej. Teraz jest moda na cmokania w powietrzu. Poczuł delikatny zapach dobrych perfum i pomyślał, że rzeczywiście wiele się w kraju zmieniło, jeżeli kobiety używają takich perfum. - Usiądź proszę Haniu – odsunął jej krzesło i zanim usiadła, ocenił, że ma zgrabną figurę w idealnie dopasowanej jasnej sukience, na co wcześniej nie zwrócił uwagi. - Może przeszkadzam? - Nie, nie! Jak widzisz, próbuję się jakoś urządzić, na razie z marnym skutkiem – zaśmiał się – Może napijesz się kawy? Brazylijska, nie te nasze, nie wiadomo skąd. - Powiem ci, że jak tylko otworzyłam drzwi, to mi tak kawą zapachniało, że teraz z chęcią bym się napiła. Pijąc kawę wypytywali się, to o życie tu na miejscu, wiejskie, powolne, to o rejsy w najdalsze zakątki świata, wielkie miasta, których Emil miał już dość i pragnął zaszyć się gdzieś w ciszy, z dala od ludzi, a ona, spragniona dużych miast, wypytywała, jak się tam żyje. Patrzyli na siebie ponad stołem i nie mogli się nadziwić, że to już tyle lat minęło od ostatniego spotkania. Spoglądał w jej ciemne oczy, w których przebijały jakieś tajemne błyski i myślał, że widział tyle pięknych kobiet, ale żadna z nich nie miała tego czegoś co uchwycił w jej spojrzeniu. - Co u braci? – zapytał, upijając łyk kawy. Słodko gorzkawy napój kojarzył mu się, nie wiedzieć czemu, nie z Brazylią, w której gościł kilkukrotne, ale z Grecją. Mieli kiedyś nieprzewidziany postój na Krecie. Naprawa silnika trwała dłużej niż planowano, ale on nie narzekał, zwiedzał w tym czasie wyspę i nigdy nie zapomni, jak zabrakło mu paliwa w wynajętym Suzuki Samuraju. Siedział przy drodze zrezygnowany i myślał, że przyjdzie mu tu, na tym pustkowiu nocować, kiedy w zapadającym ciemnościach dostrzegł światła nadjeżdżającego auta. Krzepki staruszek mówiący dobrze po angielsku wyciągnął linę z paki starej, zdezelowanej półciężarówki i zaholował go do wioski, gdzie mógł kupić nieco paliwo. Potem siedział wraz ze staruszkiem i jego przyjaciółmi w małej tawernie nad brzegiem morza i jedli maleńkie smażone rybki, fetę, oliwki, zapijając to retsiną, którą pił z dodatkiem sprita. Wracał potem według mapy, którą rozrysowali mu przyjaciele staruszka, ale mniej więcej w połowie drogi zatrzymał się, zgasił światła, wyłączył silnik i wysiadł z auta. Cisza, ale to taka cisza, jakiej nigdy przedtem, ani potem nie słyszał. Nad głową atrament nieba i gwiazdy, rozsypane, jakby siewca niestrudzony każdej nocy wychodził i je wysiewał a one wdzięczne, w podzięce błyszczały i mieniły się jak brylanty. Daleki odgłos silnika kutra rybackiego przywrócił go do życia, a może to głos Hani: - Fajnie się było spotkać po tylu latach, ale muszę już iść. - Naprawdę musisz już iść? – ocknął się zły na siebie, że zamiast słuchać dziewczyny, to wspominał jakieś odległe czasy. - Niestety, wiesz jak jest na gospodarstwie, zawsze jest co robić. - Spotkamy się jeszcze Haniu? Sam nie wiedział czemu to powiedział. Właściwie chciał zapytać, czy może ich odwiedzić, spotkać się z jej braćmi, zaprosić kiedyś do siebie, jak już trochę się urządzi, żeby posiedzieć i powspominać dawne czasy. Zaśmiała się. - No przecież zapraszałam cię do nas na sobotę. Zapomniałeś, że to imieniny Józefa, twojego serdecznego przyjaciela z dzieciństwa? - No tak. Dwudziesty drugi lipca – uderzył się otwartą dłonią w czoło. - Tak mnie słuchałeś – znów się zaśmiała...1 punkt
-
Do C. Nie zapomnę wam nigdy Papuszy... A może i Bóg nie zapomni Za tę cudną zaszczutą ptaszynę Na wieki będziecie bezdomni.1 punkt
-
@opal Ach jakie cudeńka na tej plaży... może więc nad morze :) Mnie się spodobało to zgrabne zaproszenie. Pozdrawiam :)1 punkt
-
@opal @opal dobry wiersz. Dobra poezja. Ciekawa oraz intrygująca. Bardzo ładne środki. Wyjaśniam. W tytule: Może nad morze aby zakończyć Pomarzymy razem. Jest tutaj zagadkowa powiedzmy, że fonetyczna albo bardziej skojarzeniowa tożsamość z morze nad może. Zatem --- Chodźmy może nad morze i pomarzymy razem. Tutaj jest eleganckie przenikanie się formy. Znak morze i znak może. Taka homofonia, z której to powstaje nowa ogólnie mówiąc semantycznie pojęta wartość pomarzymy. Tutaj jestem zauroczony. Nie mam pojęcia na ile przypadkiem, na ile świadomie autor dokazuje, ale jakby nie spojrzeć urocze i tajemnicze. Bardzo z przyjembością przeczytałem nadal zresztą w niepewności i zaintrygowany. Pozdr.1 punkt
-
@opal uroczy aż się chce nad tą plaże razem z dziećmi koniecznie aby było bajecznie bo dorośli się smaza i już wcale nie marzą ( chyba że o rybce co lubi pływać )język nieco archaiczny w tym wierszu chyba to jego lekki minus bo dzieci raczej wolą bardziej współcześnie Kredens pozdrawia1 punkt
-
o czym marzę o tym by w moim pięknym kraju ułożyć sobie życie jak dotąd idzie mi kulowo ale myślę że w końcu znajdę moje szczęście i wtedy będę szczęśliwy poranek jaki jest smutny bez ciebie wiem że tam jesteś i uśmiechasz się do mnie i życzysz mi jak najlepiej wiesz co w moim ogrodzie zakwitły czerwone róże myślę że to znak te czerwone krwiste kwiaty są jak nasze serca pełne piękna i miłości zatem znajdźmy siebie1 punkt
-
Tak działa że pragnę zapachu oddechu ciała czuć zęby na wargach gdy w górę podchodzi sukienka w szalonym tempie uderzeń serca co bije w bębenkach gdy jęczysz do ucha przybijam do ściany walcz o każdy haust powietrza gryź drap i zatrać do reszty w zwierzęcym stosunku oddechów1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne