Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Cała aktywność

Kanał aktualizowany automatycznie

  1. Z ostatniej godziny
  2. @yfgfd123 Autorze: "wszędobylskim wiatrem" zamast "(...) wszędobylskich (...)" i "mojej" zamiast "(...) mej (...)". Wskazane byłoby uporządkować interpunkcję. Czytało się miło. Pozdrawiam Cię. 🙂
  3. @Annna2 odpisałam Ci pod "niewierszem" na ten temat. Tam jest komentarz, odpowiedziałam Ci wtedy jak czułam, podziękowałam. Czasami słów mi brakuje, dlatego piszę mniej obszernie, ale myślę, że to co chcę w tych paru słowach przekazać , jest zrozumiałe. Przepraszam.
  4. @Stracony Taka wariacja na temat reala, plan nawet, ale z tych odległych, bo zapomniałem dodać, że na tego Merola zarobiłem pisaniem poezji :)) @Annna2 No ba, przefajny, aż za fajny nawet :) @viola arvensis Bywa i tak przy dochodowościach :) Dzięki, cieszę się :)
  5. @Annna2 Aniu, odpisałam Ci tutaj. To co się stało pod ostatnim wierszem, to naprawdę było przeoczenie. Czasami mi się to zdarza też wobec innych. Jak tylko to zauważam, to staram się to naprawić. Nie chciałam Ciebie urazić... Uważam, że zasługujesz na odpowiedź, zawsze. Mogę Cię tylko kolejny raz przeprosić i mam nadzieję, że zrozumiesz.
  6. @Alicja_Wysocka Trudno odmówić racji Twojemu "Felietonikowi". 🙂 Pozdrawiam serdecznie.
  7. @Jacek_Suchowicz Sara pisze: Only memories waking, That sleep so light a sleep - czyli, bardzo dosłownie: Tylko budzące się wspomnienia, Które śpią tak lekkim snem. Zatem wspomnienie lub wspomnienia nie są już zbudzone, a dopiero się budzą. Ale zbudzenie jest o sylabę krótsze niż przebudzenie, to poprawia rytm. Wiersz z łamanym metrum, nietypowy dla Sary. Ale niewątpliwie ma dużo uroku - przynajmniej w oryginale.
  8. @Lidia Maria Concertina Przeczytałem "(...) coś teraz (...)", a była to "Randka w jasno". Czas, który poświęcasz na pisanie opowiadań, z pewnością nie jest "(...) stracony (...)". Poświęcony na ich czytanie - jest tym samym zyskany. Mam zastrzeżenia technicznej natury: "rodem ze" zamiast "(...) rodem że (...)"; po "(...) Marzę (...)" potrzebny przecinek; "nieważne po co" zamiast "(...) nieważne, po co (...)". Pozostawiam 🙂 i 🎩 za przyjemność czytania oraz pozdrowienia.
  9. I wciąż płyną tragiczne wiadomości ze Strefy Gazy - tamtejsze szpitale przekazały w sobotę informację o zabiciu w izraelskim ataku co najmniej osiemnaście osób - część z nich oczekiwała w kolejce po jedzenie... Źródło: Do Rzeczy Łukasz Wiesław Jan Jasiński
  10. @Roma Tutaj też nie ma odpowiedzi dla mnie "niewiersz" Inni zasługują- nawet po kilka razy ( nawet bardzo obszernie) ja nawet na najmniejszą- ale to nic Mnie w domu nauczono szacunku. Ale, równocześnie wiem, że nie ma obowiązku odpowiadania- jeśli ktoś nie zasługuje to nie
  11. Tutaj też nie ma odpowiedzi dla mnie. Inni zasługują- nawet po kilka razy ja bardzo obszernie nie- ale to nic. Mnie w domu nauczono szacunku. Ale, równocześnie wiem, że nie ma obowiązku odpowiadania- jeśli ktoś nie zasługuje to nie
  12. Życie to sen I nie przynosi Żadnych odpowiedzi Tylko pytania Które znikają W niewyraźnym tle Znikają w szarej mgle
  13. @Dagna Niestety nie wiedziałam, że do bramki muszę celować 😅 a moim najwyraźniej nielotnym wnioskiem chciałam w świat puścić nutkę mojej wiary w istnienie wieczności. Pozdrawiam @Hiala Zgadzam się. Pozdrawiam :)
  14. Izrael nie działa jak tyrani historii, tylko: postępuje zgodnie z prawem międzynarodowym - napisał konserwatywny syjonista - Tom Rose - kandydat na ambasadora Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej w Trzeciej Rzeczypospolitej Polskiej - w ten sposób amerykański dyplomata skomentował słowa - szefa polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych - pana wicepremiera Radosława Sikorskiego - ten wezwał wcześniej jakiś tam Izrael do respektowania prawa międzynarodowego. Źródło: Interia W internecie: aż huczy od popełnianych zbrodni ludobójstwa na ludności cywilnej - Palestyńczykach - przez jakiś tam Izrael - nadrzędnym celem jakiegoś tam Izraela jest zrównanie z ziemią Strefy Gazy i wybudowanie na gruzach Strefy Gazy nowego raju dla najbogatszych ludzi na świecie - tego zapragnęli sobie biznesmeni, jak widać: pan minister i wicepremier spraw zagranicznych - Radosław Sikorski - ma odwagę o tym głośno mówić - powinien zostać prezesem Platformy Obywatelskiej i prezesem Rady Ministrów, dodam: nie przepadam za tym człowiekiem, a jednak - potrafię docenić odwagę... Łukasz Jasiński
  15. Dzisiaj
  16. @Jacek_Suchowicz Jacku, można nucić ten wiersz jak piosenkę.
  17. @Bożena De-Tre Bożenko. Dziękuję. No naprawdę.....
  18. @violetta Bo to jest lokal socjalny, a nie - komunalny, tym bardziej: prywatny, poza tym - ludzie, którzy mają prywatne mieszkania i tak płacą za czynsz - chociaż nie powinni, nie mam również wody w kibelku - używam miski z wodą i to jest mój wybór: stosuję filozofię minimalizmu - płacę mniej za wodę i w ogóle nie płacę za gaz, jak widzę: do pani nadal nie dociera - wszystko już w życiu miałem i niczego już nie potrzebuję, prócz: podstawowych rzeczy do ziemskiej, mieszkaniowej i osobistej - egzystencji. Łukasz Jasiński
  19. Już słońce żółcią maluje pejzaż, Nad łąką mgły, co przyszły znikąd. Jeśli Ci powiem, to nie uwierzysz "że lato - odchodzi po cichu". Jest zawstydzone, zmieszane z błotem I naznaczone niejedną klęską. Ale przestańmy, nie mówmy o tym, Chce odejść cicho - po angielsku. Lecz brak mu gracji, tudzież lekkości, Gdy kroczek robi, by wyjść bez dźwięku; Wtedy gdzieś lunie, błyśnie, zagrzmoci, Napędzi strachu, zadrży lękiem. Jeszcze wykręci kilka numerów, Zaskoczy ludzi jakimś żywiołem. A ja śmiem twierdzić tutaj i teraz - ono się samo siebie boi. Stąd ta reakcja - niby agresja, Lecz ciepłym wiatrem wyszepcze "wybacz!". Może pomyślisz, skończysz narzekać i zaczniesz trochę przewidywać. Dzień, zda się, szybciej nam wszystkim bieży, Bociany lecą już w swoim szyku. Jeśli Ci powiem to nie uwierzysz "że lato - odchodzi po cichu"
  20. @Migrena Noo pióro każdy musi mieć swoje przecież.Masz swój rozpoznawalny już styl ..i to jest super.
  21. *Zwracam uwagę na celowość takiego właśnie zapisu tytułu. Minęło już trochę czasu, odkąd on pojawił się w moim życiu. Myślałam początkowo: facet jak facet, znajomy jeden z wielu. Jak pojawił się, tak zniknie. Nie przywiązywałam więc wagi do jego obecności tym bardziej, że - jak zdawało mi się wtedy - relacja ta jest i pozostanie czysto zawodową. Nawet w miarę kolejnych spotkań, na które gdy umówiliśmy się, przychodził. Często z kwiatami lub z prezentami o innym charakterze, zawsze jednak okazując, że pamięta, co lubię. Okazując, że słucha i że zwraca uwagę na moje potrzeby i że szanuje wyznaczone przeze mnie granice. Minęło tych spotkań sama nie wiem ile. Nie liczyłam; zresztą ważniejsza jest ich jakość. Znając swoją wartość nie zauważyłam, że w pewnym momencie zaczął przyglądać mi się baczniej. Ot, swego rodzaju rutyna. Przyzwyczajenie kobiety do męskiej atencji. Do tego, że często oglądają się za mną na ulicy nawet wtedy, gdy ubieram się "na chłopczycę". Tak, tak - myślę sobie wtedy - pogap mi się na tyłek, jeśli chcesz. Tyle twojego. Nie zauważyłam także dlatego, że znów wskutek rutyny dawno już nie przyglądam się swoim uczuciom. Jestem singielką, zajętą w dużej mierze życiem zawodowym, dbaniem o swoje ciało, obowiązkami wobec mamy i psem. Ukochanym dogiem imieniem Księżyc. Skąd akurat to imię? Właściwie nie wiem. Zamarłam, gdy podczas jednego z ostatnich spotkań złożył mi jednoznaczną propozycję. Świadczącą dobitnie, w sposób najbardziej czytelny, na co ma nadzieje w związku ze mną. Moje zamartwienie wzrosło jeszcze bardziej, gdy obiecał, że zmodyfikuje swoje powzięte wcześniej plany. Nie sprecyzował, co zrobi, a ja - znów wskutek wspomnianego przyzwyczajenia - nie poświęciłam nawet jednej myśli na analizę, co może mu przyjść do głowy i co może zrobić. W wyniku czego przy kolejnym spotkaniu znów zaskoczył mnie tak, jak potrafi chyba tylko on. W każdym razie spośród znanych mi mężczyzn. Wyżej wymienione zastygnięcie było tym większe, że jako singielka przywiązuję żadną uwagę, a na pewno bardzo małą, do swoich uczuć. Żyję tak, jak żyję, czyli praktycznie prawie tylko obowiązkami, a faceci bywają wokół mnie - pojawiają się i znikają. Jak to oni. A on... Swoją dotychczasową stałością skłonił mnie do pomyślenia. Do nazwania tego, co zaczęłam czuć dwoma słowami: lubię go. Gdybym powiedziała sobie: on jest bo jest, nieważne, obojętne - próbowałabym okłamać samą siebie. W tym właśnie problem: jest. Jest mi z tym trudno. Akomfortowo wręcz: ze świadomością jego bycia, ze świadomością tego, co do mnie czuje, a jeszcze bardziej z tym, że wiem, co dla mnie zrobił. I co zrobić jest gotów. I to azależnie od tego, co mu powiem. Jak uzasadnię albo jak spróbuję przekonać, że... Wolę o tym nie myśleć, bo... bo tak jest łatwiej. To chyba rzeczywiście karma. Ponowne spotkanie po minionych latach poprzedniego wspólnie przeżytego wcielenia, jak wyjaśniła mi jedna z przyjaciółek, trafem zajmująca się energetycznym zależnościami. Czy znowu muszę mieć trudno i boleśnie tak, jak wtedy?? Po co się pojawił?? Musiał zechcieć więcej?? Poczuć więcej?? Źle było tak, jak było? Spotkania? Odwiedziny? Wspólny czas, kwiaty, prezenty? Szampan? Rozmowy? Objęcia i przytulenia? Bez zapewnień, deklaracji i planów? W tym problem, że właśnie źle. Bo ja i on, my oboje, jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, a między nami w przeszłości wydarzyło się to, co się wydarzyło. To właśnie, a nie co innego. Czasem chcę, żebyś zniknął. Żebyś w ogóle nie pojawił się i żebym nie wiedziała tego, co wiem teraz. Czasem, może nawet częściej, nie chcę czuć. I żebyś ty nic poczuł. Może byłoby lepiej, żebyś naprawdę był zimnym draniem? Ale wtedy... Ech. Kartuzy, 2. Sierpnia 2025
  22. @Leszczym Zacznę od końca- bo też końcówka rozłożyła mnie na łopaki wręcz 🙃 A całość, cóż mocno zyciowy realistczny obrazek 👍
  23. @Bożena De-Tre Ale co ? Te dwa pióra ? Nie strasz mnie !
  24. @Annna2 @Annna2 Anią, ja byłam przekonana, że Ci odpisałam... Niech mnie, przepraszam. Jak mi teraz głupio, i słusznie. Mam nadzieję, że wiesz, że nigdy umyślnie bym tak nie zrobiła. Co do poprzedniego komentarza, to tak, oby tak było. Nie gniewaj się, proszę. @Annna2 proszę Cię, nie pisz tak nawet. Ja jestem po prostu głupia, nieuważna jakaś. Wiesz przecież, że piszesz świetne wiersze, że piszesz mądrze, że poruszasz ważne tematy, że potrafisz wejść w teksty innych i wydobyć z nich to co najważniejsze... Wszyscy to wiedzą, Ty też musisz. Ja Cię jeszcze raz przepraszam.
  25. „Karaluchy bez kompasu” "wiersz o dzieciach" ich życie to łysa żarówka zawieszona nad czaszką, w malutkim kwadracie w bloku, wyjąca jak rtęć w gorączce. nie świeci - tylko rzuca cień własnego śmierdzącego światła, a oni siedzą pod nią jak karaluchy w garniakach zrobionych z porzuconych butelek i plastiku z dna oceanu, kupionych w lumpeksach z centrów ich ponurych miasteczek. umierają na miękko, z oczami wbitymi w ekran jak w hostię. nie mają marzeń - tylko zdrapki, które śnią im się nocą jako języki lizane przez automat do kawy. ich glowy to akwaria z brudem po reklamach, gdzie pływają złote rybki z amputowanymi życzeniami. serca mają zrobione z topniejącego linoleum, biją na przemian z dźwiękiem nadchodzących powiadomień. nie mają idei - tylko strzępy logotypów wbite w korę mózgową jak tatuaże z supermarketu. ich dusze są jak portfele po przejściach - pełne paragonów i kieszonkowego od rodziców na emeryturze. przyjaciele? głosy w słuchawkach, co grają playlisty melancholii, czasem piwo na murku pod sklepem. kochankowie? ciepłe zwierzęta z funkcją „mute” i oczami jak ślepe panele dotykowe, na jedną noc przy zgaszonym świetle, bez funkcji wydaj resztę. w ciemności prezerwatywa wypada z ręki, a potem wrzask na placu - "ful aborcja od zaraz". dni - długie gumy do zucia, ciągną się jak kisiel po podłodze w lunatycznym biurze, zostawiając na stopach lepką warstwę cyfrowego kurzu. sny - pamiętniki cudzych pożarów, które próbują odczytać przez filtr z benzyny. jedzenie - topiony serek z biedronki, gratisowy hot dog od kumpla z marketu i niedzielny schabowy u mamy. chodzą jak strusie w szpilkach, z głowami w powietrzu, które śmierdzi Wi-Fi. oczy mają jak przeterminowane lody - niby słodkie, ale coś się w nich psuje. a pod powiekami mieszkają dźwięki niedokończonych myśli: "ja...ja...ja..." „może… może… może…" kiedyś...kiedyś...kiedyś..." ich zazdrość to pies z dwiema głowami, gryzie ich krtań i genitalia naraz, znaczą podłogi krwią, ale myślą, że to nowa wersja dywanu IKEA co dziadek kupił im na imieniny. i żyją - nie dlatego, że chcą, ale boją się, że śmierć nie ma Wi-Fi. bo w ciszy słychać echo: „tu nic nie ma”, głodne, lepkie słowa, co śpią pod językiem jak zdechły szczur w kiblu. nie mają hobby - tylko palce, co w nocy same scrollują do końca internetu. nie mają Boga - mają aplikację, co przypomina o oddychaniu i wysyła wersety z cytatami motywacyjnymi. kiedy umierają - to jak dym z grilla zrobionego z plastikowych lalek od dorosłych dzieci sąsiadów, a ziemia przyjmuje ich cicho, jakby wrzucała imię do folderu „spam”. i gniją - powoli, elegancko, jakby ktoś chciał z tego zrobić reklamę perfum Armani unisex, dla ludzi, którzy już nie czują niczego. „Dwuosobowa wersja nieba" "wiersz o rodzicach" ich miłość to żaroodporne naczynie wyprodukowane w piekle TEFAL gdzie gotuje się nicość na średnim ogniu z przyprawą „co by było gdyby” . ich dzieci już wyrosły, mają własne Wi-Fi i cienie z plastiku. makaron al dente stygnie, ona je go z oczami wywróconymi jak szklane kulki, on nie je - tylko gryzie powietrze jak wirus. mieszkanie - kapsuła z katalogu snów, w której nie da się zasnąć, pełna przedmiotów z instrukcjami w języku, którego nie znają ich dusze, albo tymi z allegro co śmierdzą psem poprzednich właścicieli. on - hologram mężczyzny, ubrany w koszulę tak nudną, że aż marazmem krzyczy w podczerwieni, jego ręce to ramiona taśmy produkcyjnej co dniem i nocą składają cudze sukcesy. ona - awatar o smaku gumy balonowej, ma w ustach język swójego dyrektora i w kalendarzu ślicznego chłopca, który pachnie jak podpalony dezodorant i drugi dzień sierpnia. jej biurko - ołtarz zdrady, gdzie złożono ofiarę ze wstydu, dziurkacza i spinacza biurowego. frank szwajcarski - kochanek numer trzy, gryzie ich po nerkach, kaze im szeptać „spłacimy to” w rytmie ciężkiej arytmii serca. ich dusze - klatki na ptaki, ale ptaki dawno zdechły i teraz robią za dekoracje. na ścianie - zdjęcie, ona patrzy do tyłu, on w hipotekę, a między nimi - kody QR do niczego. seks - jak aktualizacja systemu Samsunga: wymuszona, zimna, a coś potem działa zawsze wolniej. miłość - jak czarna skrzynka, nikt nie wie, co się wydarzyło, ale wszyscy są martwi. czasem śnią im się ich własne dzieci, ale wplątane w kable przez które nieustannie wrzeszczą: "więcej kasy." i szeptem dodają: „mamo, tato, coście ze sobą zrobili?” i znikają w reklamie kredytu odnawialnego. słuchają Spotify melancholii i piją wino z Biedronki tej zza rogu. jakby to był eliksir nieistnienia. czasem jadą do dziadków pod Bydgoszcz, gdzie chociaż jeszcze pies Burek szczeka normalnie. kochają się jak dwa cienie, pod co zgubiły źródło światła, ale jeszcze nie wiedzą, że już ich nie ma, bo ktoś właśnie zabrał im cienie ich własnych ciał. życie? wersja demo z napisem: „pełna funkcjonalność po śmierci”. tylko echo między ścianami robi slam poezję z ich zawodu: „ja...ja...ja...” „może...może...” „zostań... albo chociaż odśwież stronę”. i tak trwają, z wdziękiem, jakby to był trend z TikToka albo nowa idea z TVNu. płoną - nie od miłości, ale od przegrzanych ładowarek. I kiedy w końcu znikają - to jak ostatnie okno w przeglądarce: pełne zakładek, których nikt już nie otworzy. "Zwykłe niebo, edycja analogowa" "wiersz o dziadkach" ich miłość to szkliwo na glinianym garnku, pieczołowicie lepionym między jednym wykopem ziemniaków a długim spojrzeniem, które nic nie musiało tłumaczyć, bo mówiło wszystko. ona - w fartuchu z poplamionym haftem, który zna więcej przepisów niż internet, on - z rękami jak zgrubiałe korzenie drzewa, co trzymało dach, rodzinę i ciszę w całości. żyli w epoce, gdzie zegarki tykały jak serca, a nie jak deadline'y. dom był z czerwonej cegły budowany własnym potem i pachniał zupą szczawiową, kurzem, i Trybuną Ludu, której nikt nie czytał do końca, bo życie było ciekawsze. pod kuchennym oknem rósł różowy bez, a na kredensie - pudełko z nitką, bo zawsze coś się rwało, ale nigdy - między nimi. telewizor "Rubin" - święte ognisko, przy którym zbierało się plemię sąsiadów, żeby obejrzeć pogodę, i przemowę pierwszego sekretarza. a potem milczeć razem - na "Kobrze". miłość była drewniana: skrzypiała, gdy zawiasy siadały, trzeszczała, gdy się kładli na starym tapczanie, ale trzymała - mimo wszystko. ich codzienność - bez tapet, ale z tapetami, co odchodziły w rogu pokoju jak wspomnienia wojny, która nie skończyła się w kronikach filmowych, tylko w ich własnych kolanach. czas odmierzały dym z komina, powolne kapanie kranu, i szczekanie Burka - nic nie było „smart”, ale wszystko było obecne. on miał kieszenie pełne kluczy i gwoździ, ona - wspomnień, nikt nie mówił o „work-life balance”, bo życie i praca były jednym i tym samym: wychodzeniem z siebie i powrotem z mlekiem. seks - jak sianokosy: rzadki, cichy, potrzebny, czasem zbożowy w zapachu, czasem z westchnieniem, co znaczyło: "jeszcze żyjemy". dzieci były sensem, wnuki - nagrodą, a Bóg - niepowtaralnym hasłem do sensu, pisanym kursywą we mszy o siódmej. kiedyś usiądą na ławce - jak na granicy światow - i będą patrzeć, jak ich dzieci płoną od kabli, a wnuki próbują zrozumieć, po co kiedyś mówiło się „dzień dobry”. a potem zgasną - nie jak ekran, ale jak świeca: z dymem, który pachnie tym, co było prawdziwe. i tylko piec kaflowy jeszcze przez chwilę będzie grzał światłem pamięci, nawet gdy nikogo już nie będzie w kuchni.
  26. @Alicja_Wysocka ... co się tutaj wyrabiało :) No, teraz to musztarda po obiedzie :) pozdrowienia
  27. @piąteprzezdziesiąte Najwyraźniej nieświadomie pcham postęp do przodu 😆 dziękuję za uświadomienie. Pozdrawiam
  1. Pokaż więcej elementów aktywności


×
×
  • Dodaj nową pozycję...