Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano
Miało być wstępem do czegoś dłuższego, może nawet kiedyś takim wstępem zostanie, ale na razie jakoś nie ma na to widoków.

Jeśli rano otworzyłeś oczy, odniosłeś tego dnia pierwszy sukces.
Rozpoczynanie dnia od sukcesu jest problematyczne, najlepiej byłoby rozpocząć go od kompletnej porażki, powiedzmy od obudzenia się nago na środku targu w jakimś zadupiu, niech będzie na Bliskim Wschodzie; bez pieniędzy, bez paszportu, bez znajomości języka i bez wspomnień o tym, jak do cholery się tam znalazłeś. Taki początek dnia gwarantuje, że może być tylko lepiej.
Jeśli rano otworzyłeś oczy, zwlokłeś się z łóżka, umyłeś zęby i przepłukałeś twarz zimną wodą, wyjrzałeś za okno, włączyłeś radio, zrobiłeś sobie śniadanie i nastawiłeś wodę na herbatę, musisz brać pod uwagę, że może być gorzej.
W zasadzie, powinieneś to wiedzieć.
- Jak możesz jeść na śniadanie bułkę z kiełbasą?
- Słucham?
- To ciężkostrawne, to się nie godzi, to mnie brzydzi, to mnie przeraża. Ach moja głowa! Czy ty wiesz, że ja przez ciebie mam migreny? Czy ty wiesz co to znaczy wstać rano i poczuć zapach kiełbasy? Czy tobie kiedykolwiek przyszło kiedyś na myśl, że zwierzęta mają duszę? Czy ty wiesz, że te tłuszcze nasycone, i nienasycone również, będą przyczyną twojego rychłego zgonu spowodowanego wstydliwą chorobą cywilizacyjną? Czy ty wiesz, że sam sobie szkodzisz? Na twoim miejscu jadłabym jogurt, najlepiej naturalny, oraz musli. To byłoby śniadanie prawdziwego Europejczyka, wrażliwego na ekologię, alterglobalizm oraz kwestie gender. Takie śniadanie moglibyśmy nawet zjeść wspólnie.
- Przecież jemy wspólnie. - przerywam.
- Tak ci się tylko wydaje, bo ty mur między nami wznosisz tą suchą krakowską. I o czym ja mogę z tobą przy śniadaniu rozmawiać? O pogodzie chyba, a i to tylko w sprzyjających okolicznościach, bo ty przecież prognozy nigdy nie oglądasz. Tego akurat nie mogę ci poczytać za złe, ale już twoja aprioryczna nieufność wobec najnowszych przejawów kultury wysokiej, które omawiane są od czasu do czasu w programach takich jak Pegaz i Łossskot, oraz opisywane w piśmie Lampa wydaje mi się mocno przesadzona. Ty przez tą kiełbasę chamiejesz! Ja teraz coraz lepiej rozumiem i coraz bardziej ciebie podejrzewam, o seksizm, i to manifestowany w sposób bezczelny. Czy ty wiesz, że w pewnych kręgach to pęto kiełbasy, co je tak zapamiętale teraz trzymasz w dłoni może zostać odebrane w sposób jednoznaczny? Jako element kultu fallicznego! Ale czego się spodziewać po człowieku, któremu z rana smakuje kiełbasa. Czy tobie się wydaje, że feminizm to jest temat do żartów? Ty zapewne sobie teraz myślisz... coś tam na pewno sobie myślisz, bo to widać po tobie niestety, ale tobie to nie służy. Bo ty jak myślisz, to zawsze dochodzisz do błędnych wniosków. Brak ci do myślenia solidnej podstawy teoretycznej, którą ja już prawie w całości zdobyłam na moich dwustopniowych studiach w systemie bolońskim.
Bojaźliwie maczam kiełbasę w musztardzie i nie widząc wyraźnego sprzeciwu z jej strony ugryzam kęs, najpierw bułki, a później dopiero kiełbasy.
Myśli moje rzeczywiście wędrują daleko, najpierw za okno kuchenne, co wychodzi na wschód i z którego dostrzec można kominy kombinatu, później za rogatki miasta, co w nocy świecą światłami semaforów wabiąc setki owadów. Przemierzają podmiejskie cementownie, złomowiska pochowane za wysokimi betonowymi ogrodzeniami i pogrążają się w krajobraz coraz bardziej rustykalny, gdzie już tylko chaty wapnem bielone i grusze na miedzi. Polska B.
Tam, w byłym pegeerze, w którym jeszcze w latach osiemdziesiątych dwukrotnie przekroczono normę udoju krów, a który w latach dziewięćdziesiątych upadł i został za śmieszne pieniądze sprywatyzowany, tam stoi dziś ferma świń. Aby przedsięwzięcie było dochodowe świnie od maleńkości, od prosiaka, hodowane są w gotowych formach. Ich raciczki włożone w cienkie rurki krępujące ruchy, ich zady zaciśnięte w żelaznych dybach, ich tułowie od urodzenia kształtowane w pęta kiełbasy. Ze stalowych boksów wystają tylko łby do których podłączone są kable dostarczające wodę, jedzenie, oraz niezbędną do rozwoju stymulację. Przechadzam się w myślach po tej dziwacznej fermie-fabryce, po tym świńskim matrixie i czuję, że bułka z kiełbasą powinna mi stanąć w poprzek gardła.
Widzę siebie jak krztuszę się, pluję najpierw kiełbasą, a później bułką, jak sinieję na twarzy i macham rękami, jak do oczu napływają mi łzy, nie wiadomo czy od bezdechu, czy od żalu nad świńskim losem, jak próbuję wydać z siebie jakiś dźwięk, wezwać pomocy, ale każde słowo więźnie mi w przełyku. W przedśmiertnym tańcu wymachuję rękami nad stołem, zrzucam na podłogę nietłukący talerz i tłukący kubek, który pęka z hukiem właśnie wtedy kiedy moja głowa z głuchym łomotem opada bezwładnie na stół.
Nic takiego nie ma jednak miejsca. Siedzę dalej i robi mi się, po raz pierwszy tego dnia, smutno, chyba dlatego, że nie rozpocząłem go, tak jak się ode mnie oczekuje, czyli od własnej śmierci. Zawstydzony swoją niewrażliwością na świński problem zamyślam się nad humanistycznymi wartościami w...
- Czy ty rozmyślasz czasem nad humanistycznymi wartościami w ponowoczesnym świecie? Czy ty się czasem nad zastanawiasz nad sztuką, kinem, albo świadomie łączącym techniki teatru i nowoczesnej wizualizacji performancem? Tobie to jest obce, ale nie dlatego, że nie nadążasz. Ja na ciebie patrzę i ja się dziwie, i mnie coraz większa złość bierze, bo ty nie dlatego nie nadążasz, że nie możesz. Ty nie chcesz! Tobie to się wydaje nieistotne! Ciebie nie obchodzi! A żaden z ciebie abnegat, bo przecież swoją krakowską kupujesz w zachodniej sieci supermarketów, której nazwy nie wymienię z szacunku dla małych polskich przedsiębiorstw. Ubrania kupujesz markowe, podobnie jak ja z resztą, jednak ja to robię świadomie, bo już jakiś czas temu zrozumiałam politykę brandów i nie chcę udawać, że mnie ta sprawa nie dotyczy. Ty jesteś jak żywcem z Gombrowicza wyciągnięty, z resztą co ja ci tu - przecież i tak nie czytałeś, bo ty zawsze wolałeś tego faszyzującego Szklarskiego, który stał się później komunizującym Szklarskim i w przygodach Tomka przemycał usprawiedliwienie brunatnego terroru na zmianę z pochwałą gospodarki centralnie sterowanej.
- Ty jesteś duże dziecko! - kończy wreszcie.
Jej twarz jest rumiana od tego porannego wysiłku, który wkłada w ruganie mnie, oddech jej przyspieszył, usta napłynęły krwią. Patrzy na mnie wielkimi niebieskimi oczami i zapewne oczekuje. Przynajmniej ja tak myślę, że ona teraz oczekuje, ja bym w każdym razie oczekiwał. Tylko na co? Na jakąś odpowiedź z mojej strony zapewne, lecz ja niestety w odpowiedziach nigdy nie byłem dobry, zawsze gubiłem się już na początku, zmieniałem poglądy wpół zdania i przez to wartość moich odpowiedzi była mocno dyskusyjna. Więc ja też na nią patrzę, jak jej falują jej piersi i jak zdmuchuje z twarzy kosmyk włosów, który wysmyknął się ze spinki. I dociera do mnie, że ona mogłaby być moją Sally Allan.
Znów wypuszczam swoje myśli przez okno, niech przebijają przestrzeń i czas i szukają sobie miejsca pośród odrapanych kamienic powojennej Warszawy, wśród poczerniałych betonowych kikutów i stert cegieł. Tam, zaraz obok wyrwy w chodniku, przy samym gruncie znajduje się niewielki lufcik, jedyne okno w wilgotnej piwnicy, które w dzień zapewnia akurat tyle światła, żeby nie wybić zębów i akurat tyle powietrza, żeby się nie udusić. W nocy natomiast przez ten lufcik można dostrzec puszki z farbą na koślawych, paździerzowych regałach, masywne maszyny owinięte w stare prześcieradła, straszące jak jakieś bezkształtne poltergeisty. W świetle jednej żarówki widać jeszcze moją sylwetkę pochyloną nad drukarskimi matrycami. Lawiruję pomiędzy stosami papieru, ręce mam powalane tuszem aż po łokcie. Na podłodze rozłożone są gazety, pracowicie depczę Kuriera Warszawskiego, Robotnika i inne pisma, przeciskam się między regałami, zawadzając o słoiki, pudełka, francuskie klucze i inne, w rzeczywistości zapewne zbędne, ale w moim wyobrażeniu jak najbardziej oczywiste przedmioty.
Prawdopodobnie powielam tutaj jakieś wydawnictwa podziemne, jakąś szemraną bibułę, podejrzanej proweniencji samizdaty. Może to jeszcze pisma Polski Podziemnej, może AK wydaje z siebie właśnie ostatnie tchnienie pod ciężkim, podkutym charkowskim żelazem, butem enkawudzistów. Może drukuję ulotki propagandowe, wspierające komunistów, a może po prostu, zepsute i powszechnie pogardzane powieści pornograficzne. Mógłbym też kolaborować z Niemcami i produkować broszurki zachęcające do denuncjowania żołnierzy podziemia i Żydów, jednak na to już chyba za późno, bo rok jest już czterdziesty ósmy, albo i nawet pięćdziesiąty drugi.
Dla mnie bez różnicy, ponieważ w moim świecie nie ma miejsca na lata, nie ma nawet liczb. Są tylko cyfry. Słowa też już dawno rozpadły się na litery, ze zdań powypadały przecinki, nawet znaki diakrytyczne oddzieliły się od samogłosek i żyją własnym życiem. I tylko ja na moim zecerskim stole potrafię poskładać je, posklejać, pocerować jak chirurg przepuklinę. Czasem gdy akurat aparat propagandowy nie ma zleceń, pisarze podziemni nie mają weny, a ja mam wolne, składam sobie po cichutku jakieś dziwolągi, jakieś k z kreską, albo p umlaut, i odbijam, i patrzę na ten nowy alfabet, który przecież mógłby się gdzieś kiedyś narodzić i nawet odegrać jakąś rolę, utrwalić jakąś tam poezję, albo chociaż listę sprawunków. Ale na żadnej liście nie ma moich p umlautów, bo kto by kupił, dajmy na to, pomidora przez umlaut napisanego? Ja na pewno nie.
Tego wieczora, dnia i roku bliżej nieokreślonego, nie myślę o umlautach wcale. Mam ręce pełne roboty, składam kolejne strony jakiejś publikacji, która gotowa ma być w zasadzie na wczoraj, ale skończę za jakieś dwie godziny. Na dźwięk kroków na schodach wzdrygam się i kulę nieco w sobie, bo za późno już jest, żeby cokolwiek pochować, pozakrywać co niebezpieczne i poodkrywać co pożądane. I wtedy w drzwiach staje moja Sally Allen, w szarej spódnicy i zbyt obszernej męskiej kurtce. Ona tu przyszła odebrać te materiały, co ich jeszcze fizycznie do końca nie ma, ale i tak jutro od rana ona je będzie kolportować, jawnie lub potajemnie i one będą ludzi zawracać z drogi złej na dobrą. Albo odwrotnie.
Wie, że przyszła za wcześnie i wydaje się być tym nieco skrępowana, ale mnie to zupełnie nie przeszkadza. Proponuję jej herbatę, którą podaję jej w metalowym kubku z obtłuczoną emalią; jej też to się wydaje wcale nie przeszkadzać. Ona parzy sobie usta wrzątkiem, a ja patrzę na nią, na tą moją harcerkę z szarych szeregów, albo na moją młodą komunistkę zrzeszoną w ZMP, wszystko jedno, byle wolno mi było jeszcze złapać tych kilka szczegółów, jak oblizuje piekące wargi i jak zgrabną dłonią odstawia kubek na taboret. I znowu w porządku, że ja tak patrzę bez sensu, ona się tym nawet wydaje rozbawiona.
I tu następuje to, co nastąpić nie powinno, bo jak ja mógłbym w roku, dajmy na to, czterdziestym siódmym przycisnąć do ziemi dziewczynę z ZMP, skoro wtedy ZMP jeszcze nie było? Albo jak w pięćdziesiątym drugim miałbym złapać w talii harcerkę, skoro komuniści harcerstwo rozwiązali wcześniej? Zupełnie niemożliwe. Tak samo jak niemożliwe jest, że ona w pewnym momencie strąca na nas nogą cały stos reprintów paryskiej Kultury, w której opublikowano pierwszy rozdział "Tomka w Krainie Kangurów", i nam to wcale nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, nawet nam się to podoba.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - odzywa się do mnie moja Sally Allan.
- Słucham?
- Nie słuchasz! Właśnie na tym polega twój problem. Nasz problem. Ty się mną nie interesujesz. Czy ja ciebie nudzę? Ja ciebie nudzę, ja to wiem, bo ja cię nudzę w ten sam przedziwny i niezrozumiały sposób w jaki ciebie nudzi sztuka konceptualna, Pedro Almodovar i Paulo Coelho. Co do tego ostatniego, mogę ci przyznać rację, że wśród aforyzmów i komunałów zaczął już powoli zjadać własny ogon, ale ja cię proszę, ty mi powiedz dlaczego ja cię nudzę?
"Ależ skąd, nie nudzisz mnie wcale, bardzo się cieszę, że tu do mnie przyszłaś, na to moje skromne śniadanie złożone z bułki i kiełbasy, bo dzięki temu mogę sobie swobodnie fantazjować na temat mój i twój, czyli razem na nasz temat, a fantazję mam sporą, możesz mi wierzyć."
Tak właśnie powinienem jej powiedzieć.
- Nie nudzisz mnie, przepraszam. Zamyśliłem się zupełnie, a poza tym źle spałem i marnie się czuję. Co dzisiaj robisz?
Tak jej mówię.
- Ja dziś mam strasznie ciężki dzień. Najpierw uczelnia, a po południu muszę iść na manifestację, wiesz walczymy o wolną Czeczenię i będziemy protestować przeciwko przyjazdowi Putina. Możesz wpaść, jakby co to zadzwoń do mnie po drugiej. A tak a propos tej twojej bezsenności, to mówię ci, że to przez kiełbasę. Więcej warzyw! No, ja muszę lecieć, trzymaj się!
Wychodzi. Zostawia mnie sam na sam z moją samotnością, którą jeszcze przez chwilę umilam sobie pogryzając napompowaną złym cholesterolem krakowską i sztucznymi spulchniaczami bułką.
Opublikowano

Zgadzam się z Marcinem. I też mam jedyną uwagę dotycząca kiełbasy, choć nie "chłopa" - krakowska nie występuje w pętach - to taki drobiażdżek - ale przy ogólnym, bardzo pozytywnym odbiorze, szkoda żeby taki szczegół zakłócał dobre wrażenie - Ania

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Jołkipołki! Zgadzam się z Anią. Alę! Achtung! Niemcy za kanałem! Jak ty to sobie wyobrażasz, hę? Otóż krakowska sucha występuje "w formie krótkich, grubych pałek" że zacytuję producenta. A teraz wyobraź sobie takie zdanie..."Czy ty wiesz, że w pewnych kręgach tak zapamiętale teraz trzymasz w dłoni może zostać odebrana w sposób jednoznaczny? Jako element kultu fallicznego!"... Ja Cię bardzo proszę Aniu! Toż to Sodoma i Gomora wychodzi! "Pęta" dopuszczam jako oczywistą oczywistość.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Jołkipołki! Zgadzam się z Anią. Alę! Achtung! Niemcy za kanałem! Jak ty to sobie wyobrażasz, hę? Otóż krakowska sucha występuje "w formie krótkich, grubych pałek" że zacytuję producenta. A teraz wyobraź sobie takie zdanie..."Czy ty wiesz, że w pewnych kręgach tak zapamiętale teraz trzymasz w dłoni może zostać odebrana w sposób jednoznaczny? Jako element kultu fallicznego!"... Ja Cię bardzo proszę Aniu! Toż to Sodoma i Gomora wychodzi! "Pęta" dopuszczam jako oczywistą oczywistość.
A czyż właśnie ideowo Sodoma i Gomora nie pasuje tu doskonale? :) Ania
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Jołkipołki! Zgadzam się z Anią. Alę! Achtung! Niemcy za kanałem! Jak ty to sobie wyobrażasz, hę? Otóż krakowska sucha występuje "w formie krótkich, grubych pałek" że zacytuję producenta. A teraz wyobraź sobie takie zdanie..."Czy ty wiesz, że w pewnych kręgach tak zapamiętale teraz trzymasz w dłoni może zostać odebrana w sposób jednoznaczny? Jako element kultu fallicznego!"... Ja Cię bardzo proszę Aniu! Toż to Sodoma i Gomora wychodzi! "Pęta" dopuszczam jako oczywistą oczywistość.
A czyż właśnie ideowo Sodoma i Gomora nie pasuje tu doskonale? :) Ania
Pasuje, pasuje, tylko po kiego walić ideą po oczach już na samym początku?
Opublikowano

I znów brak dbałości o szczegóły mnie gubi. W zasadzie specjalistą od kiełbasy nie jestem, bo w rzeczywistości na śniadanie preferuję nabiał ;) Ale miło mi, że jak dotąd jedyna krytyka dotyczy pęta krakowskiej.

Opublikowano

:)))))))))))))))))))))))
do kiełbasy się dołanczam!

tekst się pożera, jak peel kiełbasę!

i się uśmiechnąć z parę razy można!
przesadziłam. śmiałam się przez czasokres czytania zapodanego tekstu!

bardzo się podobał ów sarkazm, acz sympatią podszyty
:))
nie ma to, jak brak kompatybilności w priorytetach!

więcej proszę!
:))

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Wiesław J.K. dziękuję za miły odbiór wiersza :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @violetta Prawda! Smacznego. :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @any woll  
    • @Wiesław J.K. zagranicą są przynajmniej gotowe:) Ale ze świeżymi truskawkami i serkiem naturalnym Bieluch najlepsze:)
    • Wędruj ku obiecanej krainie Najważniejsze – stawiać kroki. Miażdżyć butem zaspy śniegu. Wzrok przed siebie skierowany Czy to w marszu, czy to w biegu. Trzymam się obrazu boru Co majaczy tuż na skraju Bielistej połaci śniegu Leżącego w niemym kraju. Bo czarne wierzchołki sosen Tak horyzont okalają Jakby były kłami bestii, Które w niebo się wbijają. Niebo czyste, niebo puste Tak wyraźne w swym niebycie Że, gdy kładę się na śniegu To zatapiam się w błękicie. Po czym zerwę się do marszu, Kiedy śnieg znów zimnem sparzy. Zranić się igłami sosen - Taki ból bardziej się marzy.   Ślad pozostanie, a ciało zginie Wielki ślad pozostawiłem Depcząc ciągłe warstwy śniegu. Dwa tysiące staj kroczyłem, Lecz nie bliżej mi do brzegu. Brzeg, gdzie czarne drzewa rosną I falują rozluźnione. Łokci sześć i stóp trzynaście - Drzewa nadal oddalone. Czy to kroczę w stronę wschodu Albo sunę ku północy, Zawsze zboczę do zachodu Mimo starań z całej mocy. Czasem spojrzę się do tyłu, Aby pojąć, czy ta droga, Którą idę jest właściwa. Wtedy mnie przejmuje trwoga. Bowiem gdzie mój wzrok nie spocznie Rosną sosny, jak zębiska Otaczając hen horyzont Na kształt ogromnego pyska Bestii, która leży w ziemi I cierpliwie tu czatuje, By pochłonąć niczym Fenrir Martwy punkt, w którym wędruję.   Kroczysz do celu, kiedyś w końcu się uda Masyw dni przelanych w noce, Zorze błyszczą w płatkach śniegu. Ostry chłód ociepla bóle Ścięgien rozerwanych w biegu. Każdy krok pędzi nadzieja. Każdy krok tak bardzo boli. Kiedy spocznę pośród pni drzew, Każdy uraz się zagoi. Język kłuje pod oddechem, Który z wiatrem mgłą się wita. W skórze dawno już sczerniałej Płacze dusza nią spowita. A jej łzy w postaci juchy, Której brudem znaczę ślady Służą mi niczym atrament, Którym plamię pejzaż blady. I gdy zerknę na te tropy, Gdzie topiłem kiedyś nogę Błagam, by jak nić Ariadny Wskazały mi one drogę. Lecz nie ślad co zostawiłem Podyktuje mi kierunek, Tylko ślepe parcie naprzód Jest okazją na ratunek.   Znalazłeś to, czego chciałeś Wędruję, przed siebie idę – Do lasu mi nigdy bliżej. Mrugnięciem cofam swe kroki, A mięśnie ciągną mnie niżej I niżej, aż się zatoczę - Twarzą padnę w śnieg dławiący. Zacznę mamrotać do gruntu O tym jaki los jest kpiący: „Kto mnie zesłał na te zaspy? Wiem, że złem swym zawiniłem, Lecz, by wysłać mnie w to miejsce – Na ten los się nie godziłem. Popełniłem siedem błędów, Z których się odkupić mogę. Kiedy skończę tę tortury? Bo rozumiem już przestrogę.” Dźwignąć chciałem się ze śniegu, A gdy głowę odchyliłem Ciepła krew wskazała miejsce, W którym twarz swą zostawiłem. Fizys pozbawiony oczu Wlepiony w śnieżystą formę Odwzajemniał smutny wyraz, Który mi stanowił normę. „Tak wyglądam?” – pomyślałem, Kiedy siadłem pośród bieli. „Nie, ja mam przed sobą wnętrze – Jego inni nie widzieli.” Chciałem wstać, lecz moje nogi Odmawiały siły woli. Stąd począłem z wolna pełzać, By już nie tkwić w tej niedoli. Długą chwilę tak pełzałem, Aby myśli się skupiły Na spinaniu tępych mięśni, Które w końcu ustąpiły. Bor się nadal nie przybliżył, Kiedy w śniegu tak leżałem, Lecz spostrzegłem obok człeka, Do którego zawołałem: „Nie pamiętam, jak trafiłem Na to miejsce tak odludne. Gdzie zacząłem ślad zostawiać – Te wspomnienia są mi trudne Do pojęcia, bowiem ślady Ciągną się w dal rozciągnięte, A gdy patrzę, to są krótkie, Jakby ledwo rozpoczęte.” Człowiek stał nade mną cicho. W czarny płaszcz był przyodziany. Wyraz jego obcych oczu - Kapeluszem przysłaniany. Wtem pochylił się z szacunkiem. Z płaszcza jakiś kształt wydobył. Kładąc go spokojnie przy mnie Na słowa w końcu się zdobył: „Świat, w którym tak wędrowałeś Nie jest w naturze Twej duszy. Dlatego, gdy tak kroczyłeś Przebyłeś tyle katuszy. Przykro mi, nie rozumiałeś, Że ciągłe to forsowanie Na koniec każdej wędrówki Warte jest tyle co stanie. Zostawiam Tobie pamiątkę - Nałóż ją w chwili zwątpienia. Oszuka ona Twą duszę, Lecz nie skróci Ci cierpienia.” Tak jak przybył, tak też zniknął Człowiek w płaszczu czarnej nocy. Ja dźwignąłem zaś pamiątkę, W ręce z całej swojej mocy, Aby unieść ją przed siebie I zobaczyć jej detale – Roześmiany, pusty fizys Maski, jak na karnawale. Położyłem ją na piersi. Wzrok swój w niebo skierowałem. Poczułem, że muszę wstawać, Gdy na plecach tak leżałem. „Lecz kroczenie jest mi staniem” – W głowie tak mi rozbrzmiewało. Coraz trudniej było myśleć, Jak mnie Słońce oślepiało. „Kiedy leżę, wtedy idę?” – Blask był wręcz rozpraszający. „Chciałbym jednak znów spróbować.” Dotyk śniegu był palący. Więc napiąłem sztywno mięśnie – Twarz i barki, ręce, uda. Moje serce nadal bije. Śnieżnobiała Solituda
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...