Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Tchórze


Bosak

Rekomendowane odpowiedzi

*

Była ciepła noc lipcowa. Księżyc ułożył się w kształt chlebowego rogalika, zagiętego na wschód, zamoczonego uprzednio w jakimś błyszczyku albo w płynnym złocie. A może była to tylko bułka tarta, wyszlifowana w ten sposób, aby świeciła? Część z niej odkleiła się
i rozsypała po nieboskłonie, tworząc gwiazdy, z których biła dziś aura większa niż zwykle, tak, iż przez chwilę wydawało się, że to jeszcze, albo już nowy dzień. Trwało to tak przez dość długą chwilę, nasilając się coraz bardziej, aż granatowa suknia Uranosa zaczęła błękitnieć, przyćmiewając wszystkie ciała niebieskie. Pojawiła się wtedy biała, jasna smuga, może to była kometa, wybielając wszystko. Widok był jak przy erupcji wulkanu albo wybuchu bomby atomowej. Po kulminacji i jej zniknięciu, wszystko zgasło, prócz starego rogalika i jego oderwanych płatków. Noc znów była czarna.
Leżała nieruchomo na plecach na wygodnym, puchowym łóżku, zakończonym stylowymi, pozłacanymi obręczami, odprężona, wlepiając oczy w ciemny korytarz. Można powiedzieć, iż była zmęczona, a nawet chwilami znużona. Założyła ręce za głowę, opierając się na nich, lecz później zrezygnowała z tej pozycji i zaczęła gładzić aksamitne prześcieradło koloru platyny. Platyny? A może to było srebro, lub bez, kremowy bez? Albo mleczko kokosowe. Odchyliła szyję do tyłu i zaczęła przebierać malutkimi, szczupłymi paluszkami w swoich lokach. Ach, te loki... Jej włosy były długie do kolan, równe, bez żadnych grzywek i innych infantylizmów, przeprowadzanych w celu zapobieżenia wpadania włosów do oczu i ust. Nie przeszkadzało jej to, nawet lubiła skryć się za za nimi i nie widzieć świata. Zresztą nie tylko ona lubiła do tego używać swoich włosów. Zarzuciła je na brzuszek, tak by spływały na jej delikatną, gładką jak jedwab skórę, jak bystre, górskie strumienie lodowatej wody na nagą skałę. Lubiła swoje włosy, dlatego, iż były długie i przez to nie tylko czyniły z niej piękność, ale także wzbogacały ją jakoś. Niby leżała teraz rozebrana, bez żadnego ubrania, lecz loki zasłaniały jej piersi, następnie wylewając się w dół na pępek, biodra, kobiecość, oplątując uda, by w końcu okryć kolana. Leżała tak ją ją obmyślił Demiurg, bezbronna, obnażona, będąc przyozdobioną w najpiękniejsze szaty. O tak, najpiękniejsza suknia kobiety to jej loki.
Westchnęła. Cichutko. Wszedł do pokoju, skradając się na palcach z bukietem kremowych róż w jednej dłoni i misą pełną owoców, butelką wody i szklanką miodu w drugiej. Znowu westchnęła. Wiedziała co nastąpi: będzie klękał przed nią, wplątywał kwiaty w jej bujne włosy, częstował owocami, poił miodem dla osłody i wodą dla ukojenia pragnienia duszy. Następnie pocałuje ją w dłonie, najpierw w prawą, potem w lewą, potem usta, włosy, piersi, pieszcząc i głaszcząc jednocześnie dłońmi, gładząc skórę. Wszystko delikatnie i powoli, z czułością, nie pozbawioną namiętności, lecz tylko z tą ugrzecznioną, bez siły i porywistości, bez szaleństwa. Będzie jak zawsze uważał by nie skrzywdzić jej ciała, a co za tym idzie, nie zranić jej duszy, kruchej jak chińska porcelana. Nie będzie spieszył się, przedłużając wstęp w nieskończoność.
Była zmęczona. Bardzo zmęczona. Zmęczona i chyba trochę znudzona, a może zawiedziona. Nie, chyba tylko znudzona, a może wszystkie te uczucia tliły się w niej naraz? Ale wszystko może po kolei...

Przypominała sobie ich noc poślubną. Tę pierwszą, wielką noc. Nie robili tego nigdy przedtem, żadne z nich. Z początku nie chciała tego robić, mimo, iż już dość długo była z nim. Bez żadnych konkretnych powodów. Chciała zaczekać z tym do ślubu, a po za tym bała się trochę, choć sama nie wiedziała czego. Tłumaczyła to sobie, iż jest na to jeszcze za młoda. Później względy praktyczne wzięły górę nad moralnymi. Bała się niechcianej ciąży oraz przerwania studiów. Dopiero potem, z czasem, gdy zdobyli pracę, chciała już tego. Ale on ją wstrzymywał. Śmieszyło ją to z początku, przecież mieszkają razem, śpią w jednym łóżku, lecz łączyło ich nadal jedynie uczucie platoniczne. On uważał je za najważniejsze, a tamto cielesne za dodatek. Chciał zaczekać do ślubu, lecz nie mógł jeszcze go zrealizować, z powodu wielu spraw na głowie. Z czasem zaczęło ją to trochę irytować, przecież to mężczyzna zwykle nalega, a kobieta się broni. Tłumaczyła to sobie. Myślała, że to dlatego, iż bardzo ją kocha i nie chce jej skrzywdzić. I nie myliła się.
Gdy przyszedł czas, poszli do pokoju. Byli bardzo spięci i podekscytowani. Zauważyła jak trzęsły mu się ręce, spojrzał na nią i uśmiechnął się. Pokój był cały przygotowany: na ścianach zawieszone aksamitne płótna, w otwartym oknie rozpostarta przeźroczysta firanka, falująca na świeżym powietrzu i chłonąca, lekko przepuszczając stłumiony koncert cykad, które tej nocy grały wyjątkowo głośno. Księżyc był w pełni.
Nie śpieszyli się. Planowali zrobić to wszystko powoli, jak najbardziej przedłużając wstęp, okazując szacunek do siebie nawzajem.
Objęli się, przytulili, zbliżyli usta i pozwolili wargom tulić się do siebie, a następnie przyzwolili języczkom na to samo, smakując własnych podniebień. Wyciągneła ręce do tyłu i wyjęła spinki z włosów, burząc wspaniały kok, który miała na głowie. Fala gęstych włosów spłynęło potokami po jej plecach, następnie na jego, oplatając ich, aż do kolan. Zdejmowali z siebie te śmieszne teraz ubrania ślubne, on swój czarny frak, ona białą suknię. Wyglądali jak słynny znak Ying-Yang. Uzupełniali się, och tak. Gdy byli już w samej bieliźnie, wziął ją na ręce i ułożył na łóżku. Popatrzył na swoją żonę i powiedział w myślach: „Dziękuję Ci Bożę, dziękuję Ci!”.
Położył się na łożu. Zdjął jej stanik i oczom jego ukazału się śnieżne, aksamitne w dotyku piersi; zaczął pieścić jej ciało: policzki włosy, ramiona, brzuszek, pępek. Na początku palcami, później wargami i językiem. Obchodził się z nią delikatnie, przypominało to trochę słonią bawiącego się z mrówką, ale to ta mróweczka miała nad nim całkowitą władzę i jednym gestem mogła uczynić kolosa sobie podległym. Zdjął jej białe, koronkowe stringi zębami i zaczął całować kobiecość. Potem przeszedł do nóg i stóp.
Minęło jeszcze sporo czasu, zanim przeszli do sedna, ale to tylko ją rozochacało i podniecało. Była naprawdę szczęśliwa. Jej mąż nie był żadnym pantoflem i to on nadawał ton grze, ale nie był porywisty, ani brutalny, męski, lecz męskość jego nie objawiała się w sile, lecz w zdecydowaniu i czułości. Położył się na niej, przytknął ręce do jej piersi, ona objęła go, zarzucając cześć loków na jego głowę. Kochali się tradycyjnie, po „Bożemu”. Myślała, że czyta w jej myślach; tak wszystko prowadził, by sprawiać jej największą przyjemność...

Chociaż z czasem zaczęli urozmicać zbliżenie, to jego zachowanie nie zmieniło się. Traktował ją jak królową, dbał o jej rozkosz, nie robił tego ja inni mężczyźni, jak jakiś „królik” albo bydlak, szukający zaspokojenia. Zresztą zawsze myślał tylko o niej, o siebie nie troszcząc się w ogóle. Zdziwiło ją to trochę, gdyż myślała, iż w łóżku będzie inny, ale w gruncie rzeczy cieszyła się z tego.
Czasami sprawiał jej przyjemność językiem. Uważał, iż w ten sposób oddaje jej jakiegoś rodzaju hołd, choć nie przesadzał z tym za bardzo. Jeśli chodzi o odwrotną sytuację oraz o pozycję związaną z dwiema cyframi, to zabraniał. Uważał to za uwłaczające godności kobiecej i poniżające ją, niegodne, ukazujące mężczyznę jako samca i szowinistę. Rozumiała o co mu chodzi, ale z czasem zaczęła tłumaczyć nieśmiało, że przecież go kocha, i chciałaby spróbować tego i w żaden sposób to jej nie urazi. Spojrzał wtedy głęboko w jej oczy, trwając w tej pozie dość długi czas i nagle popłyneła mu jedna, malutka łza. Nie rozmawiali więcej o tym.

Z czasem wiele się zmieniło. Choć pałali do siebie taką samą Miłością jak kiedyś, a może nawet większą , to było to uczucie w większości platoniczne. Myślała, że niby jest idealny, ale zapragnęła czegoś ostrzejszego. Pragnęła robić to szybko, agresywnie, poczuć jego masę i siłę, odpowiednio przytłaczającą i zniewalająca ją, czuć jego dominację, zwierzęcy instynkt, brać do ust, być traktowana przedmiotowo jak dziewczyna z ulicy. Ale on nie był w stanie tego uczynić. Czasami próbował, ale nie mogło mu to przejść przez myśl. Gdy wyobrażał to sobię, natychmiast przestawał. Nie mógł skrzywdzić swojego Anioła, chociaż byłaby by to krzywda udawana i pozorowana.

Leżała więc teraz znudzona i patrzyła za okno. W ogóle nie zwracała uwagi gdy w nią wchodził, szeptając jej do ucha jakiś erotyk Kazimierza Przerwy-Tetmajera, chyba „Lubię, kiedy kobieta...”:

„Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu,
Kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu...”

Karmił ja tymi słowami, lecz ona nie przyjmowała ich. Nie odpowiadała na jego czułości, pocałunki i na żadne oznaki Miłości. Leżała bezwładnie i chciała, żeby już skończył. Przez głowę przelatywały jej różne dziwne myśli: rozwód, kochanek itd... W końcu zwróciła się w jego stronę i spojarzała mu wyzywająco w oczy:

-Zgwałć mnie – Wyszeptała dziwnym, metalicznym głosem

Zatrzymał się. Owiał go arktyczny, przeszywający kości chłód. Złapał ją za ramiona

- Kochana! – Krzyknął z przerażenia – Co ty mówisz? Jak? Jak ja mógłbym?! Boże, nie! Nigdy, przenigdy, co ty mówisz?

- Spokój już, spokojnie, żartowałam – usiedli na łóżku, przytulając się do siebie – co staruszku, już nic nie możesz z siebie wykrzesać? Żadnego ognia?

- Przecież Cię kocham i nigdy bym Cię nie skrzywdził. Zresztą, zawsze myślałem, że tak właśnie lubisz – wciąż jakał się i trząsł ze zdenerwowania – z troską i opiekuńczością?

- Tak, tak – zrobiło się jej troche głupio, nawet nie za to co powiedziała,ale za myśli które przemknęły jej przez głowę, o rozstaniu albo skoku w bok,choć on nie mógł tego słyszeć. A może jakoś usłyszał? – ale powiedz mi czemu nie możesz? – spytała – Chociaż raz?


Odchylił głowę i spojrzał na niebo i błyszczące złotą bułką tartą księżyc i gwiazdy.

- To długa historia... – westchnął.






*

Pamiętam od najwcześniejszych lat dzieciństwa apodyktyczność mojego starszego brata. Wszystkim chciał rozkazywać, lecz niestety dla niego, brak było mu odwagi by czynić to swoim kolegom. Kierował więc swoją siłę we mnie, chcąc zrekompensować zawód wśród rówieśników. Leczył tak utajone kompleksy, które narastały z każdym niepowodzeniem. Jak na ironię, był zawsze bardzo wyrośnięty i silny, lecz nie potrafił tego wykorzystać, ponieważ bał się każdego. Nie potrafił oddać, gdy ktoś go uderzył i tróchlał nawet przed największymi łajzami w jego wieku. Był bardzo agresywny i wulgarny, co wraz z jego posturą nadawało mu wygląd barbarzyńcy albo gladiatora. Niektórzy nabierali się na to, lecz Ci co go znali kpili sobie z tego, gdyż wiedzieli, iż nie odważy się użyć siły drzemiącej w nim. Jednym słowem był najzwyklejszym tchórzem. Wywyższał się i maszerował niczym Juliusz Cezar przejeżdżający pod łukiem tryumfalnym po zdobyciu Galii, lecz chylił głowę przed byle ślamazarą. Choć nie studiowałem nigdy Freuda, to mam jednak nikłe pojęcie, jak taka sytuacja sprzyja powstawaniu kompleksów i że kończy się tragicznie, gdy taki pokopaniec postanowi sobie odreagować stresy i niepowodzenia. Najczęściej robi to na osobach do których ma całkowitą pewność, iż są słabsze. Dochodzi wtedy do tragedii.
Mój braciszek postanowił odreagować sobie na mnie, ponieważ byłem młodszy i dużo, dużo mniejszy i słabszy. Co prawda też byłem tchórzem, podobnym do niego, ale jakoś udało mi się wstrzymać chęć zemsty. Boże, jakiej zemsty? Takich ja my to powinno się mocno lać i patrzyć czy równo puchnie. Może wtedy zrobiono by z nas porządnych ludzi. A może się mylę? Nieważne, wracjąc do planów mojego brata, to nie wyszły za bardzo, gdyż od najmłodszych lat lubiłem się włóczyć, początkowo po placach zabaw, później po podwórku z ferajną, a w końcu po bibliotekach, więc nigdy nie było mnie w domu, co wywoływało furię rodziców, szczególnie, iż uczyłem się słabo, mimo oczytania. Czytałem zawsze szybko i na ilość, a nie jakość, więc zbyt wiele z tej literatury nie wyniosłem.

Zanim opowiem Ci jak doszło do tragedii, pozwól, że wyjawię prawdziwą tajemnicę tchórzostwa. Ukuto wiele o tym pojęć. Najczęściej tchórz to osoba która sama za swój brak odwagi cierpi najwięcej. Mamy więc śmiesznych tchórzów, jak Ukko ze Slaina, którzy towarzyszą herosom, wykazujących się innymi cechami i często bardziej przydatnymi niż odwaga, jak Pan Onufry Zagłoba i jego fortele oraz tchórzy bohaterów, jak Lord Jim Conrada, który walczy sam ze sobą i wygrywa ze strachem, lecz przegrywa z życiem, kończąc je. Ale mało się mówi o tchórzach zbrodniarzach.
Typ tego ostatniego doskonale zobrazował Jack London w swoim Białym Kle, gdy pijak indianin sprzedał wilka pewnemu białemu. Ów biały człowiek był właśnie tchórzem i to takim z najgorszego gatunku. Ludzie tacy zdolni są do ogromnej agresji i sadyzmu, gdy złapią swoją ofiarę. Ich właściwy charakter, będący wynikiem kompleksów, ujawnia się dopiero gdy tchórz będzie pewny, że jego wróg jest całkowicie obezwładniony i nic mu z jego strony nie grozi. Im większy i bardziej niebezpieczny, tym większa furia oprawcy. Najgorzej jednak, gdy pokonany jest dobry. Gdyby był mendą i szują, to tchórz nie będzie się nad nim tak znęcał, ale nie dlatego, żeby się bał czy czuł respekt. O nie, on po prostu nie ma mu czego zazdrościć. Natomiast gdy wpadnie mu w ręce ktoś szlachetny, mądry, zdolny do poświęceń i nie myślący nic o własnej osobie, lecz o innych lub posiadający szereg innych cech, których tchórz nie posiada, nie daj Boże odwagę, to wtedy uruchamia się prawdziwy mechanizm furiata. Pragnie odreagować za te wszystkie lata bycia gorszym i odbiera ofierze jej godność... Pamiętam tą scenę, gdy menda biła kijem do nieprzytomności Białego Kła, choć, na szczęście, spotkała ją za to kara. Niestety była to tylko książka, a nie rzeczywistość, fikcja...
Nie chcę, żeby wyszło, że dzielę tutaj ludzi na lepszych i gorszych, na odważnych i tchórzy, na bohaterów i szuje. Nie nawołuję do żadnej obrony człowieka prawego, przed „masą” złych, jak czynił to Nietsche. Każdemu należy dać szansę na poprawienie się. Niestety, w przypadku mojego brata popełniłem błąd, bo to ziarno spadło na jałową glebę...

Wszystko zaczęło się, gdy mieszkaliśmy już obydwoje osobno. Nigdy nie miałem szczęścia do kobiet i gdybyś nie zlitowała się nad moim żałosnym losem, to pozostałbym już na zawsze w czarnej żałośći. Zresztą... i tak jestem przecież tylko pyłem, nad którym pochylił się Anioł i przyćmił go swoim blaskiem, choć nie wiem za co spotkał mnie ten Niebiański zaszczyt.
To było dość dawno temu. Mój brat znalazł sobie dziewczynę, bardzo piekną, o ślicznych niebieskich oczach i blond włosach. Z początku wydawało się, iż pasują do siebie, lecz z czasem... zauważyłem różne dziwne gesty i mimikę na ich twarzach. Widywałem ich wtedy często, był to bowiem czas, kiedy postanowiliśmy się trzymać razem po śmierci rodziców.
Wszystko na początku było piękne. Kwiaty, prezenty, wyjścia na spacery, do kin i teatrów, do drogich sklepów. Pamiętam róże której jej kupował i nie wiem czemu... o Boże, czemu ja to zrobiłem, czemu ja o tym wtedy pomyślałem? To co się potem stało to moja wina. Gdy wręczał jej różę, to nie wiem czemu, szatan mnie skusił, wyszeptałem po cichu, by nikt nie słyszał, fragment wiersza Róża Tadeusza Różewicza:

„Czerwona róża krzyczy
złotowłosa odeszła w milczeniu”


To był zły omen. Już wtedy coś mnie tchnęło, jakieś złe przeczucie, zaraz po wyrecytowaniu wiersza. Ale wkrótce o tym zapomniałem...
Zacząłem się niepokoić, gdy pewnego razu po przyjściu na wizytę, dziewczyna nie wyszła z pokoju się przywitać. Brat tłumaczył to chorobą, lecz gdy poszedł do toalety, uchyliłem drzwi pokoju i ujrzałem ją siedzącą w kącie i obejmującą zgięte kolana, w które wtykała głowę. Usłyszała intruza i zwróciła na mnie wzrok. Płakała...
Odtąd często zdarzało mi się słyszeć z pokoju ciche chlipanie, lecz nie reagowałem na to. Byłem tchórzem...
Zdecydowałem się, iż trzeba to zmienić, gdy zobaczyłem ogromne sińce pod jej oczami, na piersiach i na rękach. Chciałem krzyknąć: „bydlaku”, lecz popatrzyła wtedy na mnie proszacym wzrokiem, abym nie robił tego. Czemu, czemu ja wtedy posłuchałem tej milczącej mowy? Wlepiłem wzrok w jej oczy, a ona odwzajemniła spojrzenie. Boże, ile bólu kryło się w tym niebieskim oceanie. Oczy posiadają głębię, ponieważ są wrotami do duszy. Wiele razy widziałem w nich ból, ale także błogość, smutek ale i radość, przegraną, ale i zwycięstwo. Lecz tutaj była tylko rozpacz. Nigdy nie dane mi było wcześniej, ani później u nikogo innego dostrzec czegoś takiego. Czułem jak ta głębia porywa mnie i chce utopić. Dawniej, jak byłem mały i nie umiałem pływać, bałem się głębokiej wody, nawet stojąc daleko na brzegu. Później mi to przeszło, że wręcz przeciwnie, wszelkie głębokości radowały mnie i stawały się schronieniem przed złym, lądowym światem. Czułem się w wodzie jak ryba, im głębiej tym lepiej. Wtedy gdy na nią patrzyłem przez tą chwilę, która trwała wieczność, znów powróciło uczucie z dzieciństwa, o którego istnieniu zapomniałem. Czułem, że tonę. Jak łajza jakaś, sam chciałem od niej pomocy, nic nie mogąc zaofiarować. Chciałem ją objąć, lecz ręce ciążyły mi jak ołów, pomyślałem, więc, żeby ona mnie objęła. Była piękna, lecz przez to co widziałem... Jezu, wolałbym przejść otchłanie piekieł i zadawać się z upadłymi Aniołami, niż widzieć dobrego Anioła, pobitego i zniszczonego. Zacząłem płakać. Lecz ona nie, nadal na mnie patrzyła, była silniejsza...
Wtem przyszedł mój brat i zaczął wyjawiać mi „radosną”, Hiobową nowinę. Pokazał obrączki...
Nie mogłem wytrzymać. Uciekłem... Tak, po prostu uciekłem stamtąd, jak czyniłem to sfrustrowany walką ze światem za młodu. Wyskakiwałem wtedy po kłótni z domu i biegłem. Biegłem nie wiem dokąd, z całych sił. Ja jestem tym typem tchórza który ucieka. Sumienie zjada go od wewnątrz, wyżerając duszę, lecz on nie ma odwagi nic zrobić, więc ucieka. Głupiec, nie „nie ma odwagi”, lecz jest śmierdzącym tchórzem. Ale przed sumieniem nie można uciec...

Myślisz, pewnie, iż po ślubie wszystko się naprawiło i żyli długo i szczęśliwie, że zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki? Nic się nie zmienił! Chyba tylko na gorsze... Pamiętam jak dawniej krępował się objawiać swoją prawdziwą naturę, zgrywając kulturalnego człowieka. Później? Skądże! Koszmar zaczął się gdy zostałem raz do nich zaproszony na obiad. Nie, przepraszam, nie zaczął się, on już trwał od dawna.
Żona krzątała się przy kuchence, szykując drugie danie, a my siedzieliśmy przy stole, popijając czerwone wino. Rozprawiał o sztuce, czy poezji, a może o dramacie, nie słuchałem go zbytnio. Modulował głos, przechodząc z wysokich tonów do niskich, akcentując każdą głoskę. Starał się mówić patetycznie, czyniąc rękoma teatralne gesty. Stawiał akcent proparoksytoniczny, aby brzmiało to jak jakiś epos. Nagle, ni stąd, ni zowąd, mój brat zakrzyknął mendowskim głosem:

-Szybciej byś to gotowała!

Nie uzyskał żadnej odpowiedzi, więc powtórzył swój okrzyk, tym razem trochę ciszej, lecz z jeszcze większą nienawiścią:

-Nieładnie nie odpowiadać na moje grzeczne zapytanie. Słyszysz stara?! – warknął - Może byś się pośpieszyła?! A jak nie słyszysz, to kup sobie aparat słuchowy!
-Przecież widzisz, że staram się jak mogę – odpowiedziała cicho i bojaźliwie
-Nie pyskuj, wiedźmo! Bo zaraz wstanę i Cię nauczę dobrych manier! Zaprosić, kurwa mać, dziwkę do towarzystwa.
-Wal się, śmieciu.

W tym momencie zainterweniowałem, co było błędem, choć nie zdawałem sobie wtedy z tego sprawy.

-Co ty robisz, idioto? Jak ty mówisz do swojej żony?! – wykrzyknąłem z oburzeniem – Jak Ci nie wstyd? Przeproś natychmiast!

Był to błąd, gdyż powiedziałem to dokładnie wtedy, kiedy dziewczyna, co uruchomiło w umyśle brata instynkt bycia osaczonym w spisku, Dochtsloss, Nóż w plecy, Et Tu Brutus Contra Me?

-No i widzisz co zrobiłaś, zdziro?! Podpuszczasz brata przeciwko mnie? Mało krwi napsułaś mojej, to teraz także jego, suko?
-Zostaw mnie – broniła się
-Proszę, uspokójcie się – kolejny błąd z mojej strony. Zrównałem ich w winie. Zamiast krzyknąć: „Zamknij mordę, bucu!” i zbesztać go, postawiłem ofiarę na sali oskarżeń w tym samym miejscu, co jej oprawcę.

-Nie wtrącaj się, gnojku! – syknął do mnie, lecz po chwili, nagle się opanował, od tak, jakby nic się nie stało – Rzeczywiście, ładna pogoda - uśmiechnął się.

Żona dokończyła gotować obiad, lecz nie siadła z nami, wybiegając do pokoju. Po twarzy spływały jej łzy.

Nie mogłem jeść. Wymówiłem się, że śpieszę się do pracy na popołudniową zmianę. Boże, jaki ze mnie był gnój. Zamiast walnąć w mordę tego śmiecia, albo powiedzieć mu prawdę w cztery oczy, wyrzucić w twarz to co o nim sądzę, nie potrafiłem się nawet zdobyć na gest wyjścia z ostentacją, tylko uciekałem się do wymówek. Poczułem się znowu pięcioletnim, bezbronnym chłopcem. Boże, wystarczyło, żebym tylko zadzwonił na policję, chociaż nie mam zaufania do tej instytucji, ale może oni by się tym zajęli. Ale jego siła, jego wzrok i wyraz twarzy, miały taką władzę nade mną. Nad tchórzem...

-Cóż, trudno w takim razie – uśmiechnął się szyderczo

Odprowadził mnie do przedpokoju i kazał zaczekać, aby mógł mnie trochę odprowadzić. Wszedł tymczasem do pokoju, lecz nie zamknął za sobą dokładnie drzwi. Małżonka siedziała na kanapie, tuląc swoją twarz w dłoniach. Zerwała się, gdy wszedł. Cofnęła się w tył, lecz on szedł wciąż w jej stronę, aż przycisnął ją do ściany. Popatrzył jej w oczy z nienawiścią, jakiej jeszcze nie widziałem, po czym... rozluźnił się i uśmiechnął. A więc wszystko w porządku. Dziewczyna odsapnęła i wzięła głęboki oddech. Wtedy uderzył ją z całej swojej siły pięścią w kobiecość. Zawyła i osunęła się po ścianie. W czasie gdy ból miotał nią po podłodze, stanął nad nią i syknął: „kurwa!”
Potem odwrócił się się w moją stronę i uśmiechnął. Nie szyderczo, nie ironicznie, po prostu z radości. Z ulgi. Jezu, Jezu, co ja mówię. Jaka ulga, to morderca! Ale wtedy tak właśnie myślałem.
Nic nie zrobiłem. Uciekłem. To było w dwa miesiące po ich ślubie.


Czy mam Ci to wszystko opowiadać? O tym jak przez następne pięc lat zwyzywał i bił ją notorycznie, kazał jej chodzić do pracy na dwie zmiany i harować w domu, używał jej w łóżku jak przedmiotu, gwałcił. Walił pięściami z całej siły po twarzy i po całym ciele, szczególnie upatrując sobie czułe na ból miejsca. Wiem, iż ciężko tobie to teraz sobie wyobrazić. Wiem też, iż pewnie wiele razy czytałaś o takich historiach w twoich gazetach kolorowych. Ale nie wierzyłaś nigdy, że to może być prawda. Albo wierzyłaś, tylko myślałaś: „daleko, gdzieś tam, za górami, za lasami”. Ale to było naprawdę, tu i tutaj.
Czy mam mówić o jego zwyrodnieniach seksualnych, o sadyźmie, biciu jej, przynoszącym mu rozkosz? O tym jak kazał jej klekać i... Nie przechodzi mi to przez gardło. Lecz wtedy pozwoliłem na to. Zgodziłem się. Wiesz jak? Bo obojętność to przyzwolenie na zło.
Skąd to wiem? Mówiła mi. Wiesz, czytałem sobie wiersz i wtedy przyszła do mnie do domu. Pobita. Mówiła mi to wszystko. Już nie płakała. Płaczą Ci, którzy mają jeszcze nadzieję. Nie prosiła o pomoc, chciała tylko mi opowiedzieć. Poczułem wtedy, że zawsze ją kochałem. Nie wiem czemu. Od dawna, od dziecka, choć jej przecież wtedy nie widziałem na oczy. Patrzyłem w jej ocean rozpaczy, a ona odwzajemniała spojrzenie. Nic nie byłem w stanie zrobić. Nie, nieprawda, przecież wiem, że byłem. Mogłem uczynić wszystko, zabrać ją, zawiadomić chociażby policję, albo inaczej, porwać i ukryć, wziąć dla siebie. Mogłem, cały czas mogłem ją uratować. Ale nie uratowałem. Bałem się...

Znależli ją pewnego dnia w jego mieszkaniu. Reanimacja nic nie dała. Brat siedzi do dziś, ale wychodzi na to, że skrócą mu wyrok za dobre zachowanie.

*

Siedzieli nieruchomo. Milczeli. Spojrzał na nią. W jego oczach widać było winę. Winę, której nie można odpokutować.

„Pięć lat mija od Twojej śmierci
kwiat miłości który jest bez cierni”

Patrzyli na siebie, lecz nic nie mówili. Pomyślał, że co gdyby on? Przecież także jest tchórzem? Myślał, że pokonał swój strach. Nawet nie próbował. Uciekł od niego. Wydawało mu się, że uciekł. Nie ma ucieczki. „Czy mi wybaczy?” Nie powinna, bo to byłby błąd. Nie powinna.

- Proszę Cię – wyszeptała po bardzo długiej chwili – przytul mnie.

„Dzisiaj róża rozkwitła w ogrodzie
pamięć żywych umarła i wiara”

Wybaczyła mu. Nie powinna była. Była ciepła noc lipcowa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Rozdział dziewiąty      Minęły wieki. Grunwaldzkim zwycięstwem i przejęciem ziem, wcześniej odebranych Rzeczypospolitej przez Zakon Krzyżacki, Władysław Jagiełło zapewnił sobie negocjacyjną przewagę w rozmowach ze szlachtą, dążącą - co z drugiej strony zrozumiałe - do uzyskania jak największego, najlepiej maksymalnego - wpływu na króla, a tym samym na podejmowane przez niego decyzje. Zapewnił ową przewagę także swoim potomkom, w wyniku czego pod koniec szesnastego stulecia Rzeczpospolita Siedmiorga Narodów: Polaków, Litwinów, Żmudzinów, Czechów, Słowaków, Węgrów oraz Rusinów sięgała tyleż daleko na południe, ileż na wschód, a swoimi wpływami politycznymi jeszcze dalej, aż ku Adriatykowi. Który to stan rzeczy z jej sąsiadów nie odpowiadał jedynie Germanom od zachodu, zmuszanym do posłuszeństwa przez księcia elektora Jaksę III, zasiadającego na tronie w Kopanicy. Południowym Słowianom sytuacja ta odpowiadała również, polscy bowiem królowie zapewniali im i prowadzonemu przez nich handlowi bezpieczeństwo od Turków. Chociaż konflikt z ostatnio wymienionymi był przewidywany, to jednak obecny sułtan, chociaż bardzo wojowniczy, nie zdobył się - jak dotąd - na naruszenie w jakikolwiek sposób władztwa i interesów Rzeczypospolitej. Co prawda, rzeszowi książęta czynili zakulisowe zabiegi, aby osłabić intrygami spoistość słowiańskiego imperium poprzez próbowanie podkreślania różnic kulturowych i budzenie  narodowych skłonności do samostanowienia, ale namiestnicy poszczególnych krain rozległego państwa nie dawali się zwieść. Przez co od czasu do czasu podnosił się krzyk, gdy po należytym przypieczeniu - lub tylko po odpowiednio długotrwałym poście w mało wygodnych lochach jednego z zamków - ten bądź tamten imć intrygant, spiskowiec albo szpieg dawał gardła pod toporem czy mieczem mistrza katowskiego rzemiosła.     Również początek wieku siedemnastego nie przyniósł jakiekolwiek zmiany na gorsze. Wielonarodowa monarchia oświecona, w której rozwój nauk społecznych służył utrzymywaniu obywatelskiej - nie tylko u braci szlacheckiej, ale także u mieszczan i chłopów - świadomości, kolejne już stulecie okazywała się odporna na zaodrzańskie wysiłki podejmowane w celu zmiany istniejącego porządku. W międzyczasie księcia Jaksę III zastąpił na tronie jego syn, Jaksa IV, pod którego rządami Rzeczpospolita przesunęła swoje wpływy dalej na zachód i na północ, ku Danii i ku Szwecji, zaczynając zamykać Bałtyk w politycznych objęciach, co jeszcze bardziej nie w smak było wspomnianym już książętom.     - Niedługo - sarkali - ten kraj będzie ośmiorga narodów, gdy Jaksa ożeni się z jedną z naszych księżniczek lub gdy nakaże mu to ich królik - umniejszali w zawistnych rozmowach majestat władcy, któremu w gruncie rzeczy podlegali. I którego wolę znosić musieli.     Toteż i znosili. Sarkając do czasu, gdy zniecierpliwiony Jaksa IV wziął przykład - rzecz jasna za cichym królewskim przyzwoleniem - przykład z Vlada Palownika, o którego postępowaniu z wrogami wyczytał niedawno z jednej z historycznych ksiąg... Cdn.      Voorhout, 24. Listopada 2024 
    • @Katie , ciekawie jest poczytać o tego typu uczuciach. A czy myślałaś o tym, żeby zrobić krótsze wersy? A może właśnie takie długie wersy spełniają jakąś funkcję w tym wierszu... .
    • Zostały nam sny Zostały nam łzy   Z poprzednich wcieleń   A prawda okazała się kłamstwem Zapisanym w pamiętniku   Tam głęboko gdzieś na strychu
    • Dziewczynie stojącej w szarych spodniach przy telefonie spadł przy rozmowie ze stopy... więzienny drewniak. Stuk było słychać sto kilometrów dalej.
    • Jakże prawdziwe. Ot, bardzo lubię grać w tenisa, a jak musiałem kogoś uczyć, trenować kogoś za kasę, to radości zero. Pewnie to nie o tym, ale sprawdza się właściwie wszędzie. Pozdrawiam. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...