Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dziennik Nieco Rubaszny, część 10


Rekomendowane odpowiedzi

14 maja 1989 roku - Niedziela, późno w nocy w willi rodziców Agnieszki.

Przy bladym świetle nocnej lampki, sam jak ten palec, siedzę z zamiarem nabazgrania czegoś o dzisiejszym dniu. Prócz pisania, w tym gościnnym pokoju na piętrze nie znajduję żadnego innego pocieszenia. Ukochana śpi na dole, a ja cholera, za wolą jej ojca tkwię tu, w tych bezsensownych dwóch metrach nad nią. A może ona wcale nie śpi, może właśnie toczy bój straszliwy – walczy sama ze sobą – resztkami posłuszeństwa wobec rodziców powstrzymuje ciało wyrywające się ku pieszczotom moich dłoni?

Drodzy rodzice Agnieszki, nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, jeśli nie, to wiedzcie, że już po przeczytaniu owych pierwszych zdań niniejszego zapisku, wrażliwa młodzież wyciągnie wniosek mniej więcej taki:
Ci jej starzy musieli być bezlitosnymi i okrutnymi ludźmi, że nie pozwolili tym dwojgu zrazu wymęczyć się, by potem w tym jednym łóżku leżeć nieruchomo jako dwa kamienie.

Ale od początku. Przyjechałem do Barlinka około siódmej rano. W strugach ulewnego deszczu zamazujących wszelakie kontury dobiegłem do domu Agnieszki. A ona jak przystało na prawdziwą Słowiankę powitała przemoczonego na wskroś ukochanego uściskami, których szczerość rychło dowiodła wyśmienita gorąca strawa - a potem - podany w intymnym zakamarku słodziutki deser, składający się z ciepłych falujących piersi, tudzież innych równie smakowitych części kobiecego ciała. Po jakimś czasie, kiedy zdaje się, już dostatecznie upojeni byliśmy zmysłową rozkoszą - położyliśmy jej kres - ale, nie z powodu całkowitego wyczerpania, lecz dlatego, że ujrzeliśmy zaskakujący widok rozpogodzonego nieba. Chmury gdzieś pierzchnęły, odsłaniając bezkres błękitu z dawno oczekiwanym przez ludzi słońcem. Ono zaś odwdzięczając się zachwytom, postanowiło obdarować miasto pierwszym w tym roku upałem. Stwierdziliśmy, że matka natura podsuwa propozycję wyjścia na spacer. Termometr za oknem także na dobre obudził się z zimowego snu. O dwunastej w południe wskazywał dokładnie 26 stopni.
Grzechem byłoby się opierać. – I jak powiedział Szekspir: "Grzechem grzeszyć w domu, gdy na dworze pogoda."
Wyszliśmy. A z każdą minutą poddawaliśmy się coraz bardziej sielskiej atmosferze. Miałem wrażenie, że nikt tu nie został w domu, że każdy w to niedzielne popołudnie wyszedł, by trochę nałapać i nacieszyć się promieniami słońca. Nawet młode liście krzaków bawiły się nimi niby piłeczkami. Odbijały je sobie wzajemnie, iskrząc przy tym radosną srebrzystością. W zasadzie, w którąkolwiek stronę nie spojrzałem, mogłem na tle wiosennej zieleni dostrzec podsycaną lekkim wietrzykiem - miniaturową imitację noworocznych fajerwerków.
Było cudownie i szło nam się lekko. Agnieszka po drodze spotykała przyjaciół, wtedy przystawaliśmy, ona zapoznawała nas i ruszaliśmy dalej. W końcu dotarliśmy do miejsca gdzie stało kilkanaście drewnianych straganów. Odbywał się tam coroczny jarmark. Wyglądem przypomniał mi nieco, widziany niedawno, obraz taboru cygańskiego, który był rozbity w okropnym nieładzie. Przy jednym ze stoisk Agnieszka za swoje kieszonkowe kupiła mi słomiany kapelusz z długą czarną wstążką. W chwili gdy go włożyłem zdarzył się prawdziwy cud, zadziałało baśniowe zaklęcie - przeobraziłem się. Stałem się Hiszpanem, Don Cornellosem, który prawą ręką przytrzymując kapelusz, a lewą mając zawieszoną tuż nad biodrem - dał pokaz, jak to w euforycznym uniesieniu rytmu flamenco należy udeptywać promienie słońca. Agnieszka była zdumiona, jednak gdy po chwili chwyciłem ją za rękę, wcale nie próbowała się uwolnić, a gdy i w tych jej ślicznych oczach opór zmalał, powoli dawała się wciągnąć w świat, który zobaczyłem. Tak więc, resztę spaceru odbyliśmy tańcząc niby dzieci.

I oto jestem tutaj
Gdzie każde drzewo i każdy kwiat uśmiecha się
Gdzie głośno z radością wybijają godziny wielkie zegary
Gdzie dzieci nie wiedzą co to zabawa w wojnę
A na każdym kroku spotyka ciebie przyjacielski gest

I tak oto, znów jestem w tej krainie
W której ludzie wpadają do swego domu
Po to tylko, by z niego wybiec
A to z kolei dlatego – ponieważ - albowiem
Wieczorną porą pod bladym księżyca kołem
Tańczą w takt wesołej muzyczki
A rankiem (choć trudno w to uwierzyć)
Śpiewają do zaspanego jeszcze słońca

(I tak, w ramach nocnej nudy, naprędce ułożyłem wierszyk)

Po spacerze był obiad i jakieś pogaduchy z jej rodzicami. Echo mojego flamenco dawno ucichło. Ojciec Agnieszki jest pasjonatem wszystkiego, co ma cztery koła. Próbował w tym temacie znaleźć ze mną wspólny język. Oczywiście nic z tego nie wyszło, jako że ja wiem tylko tyle, gdzie jest w samochodzie przód, a gdzie tył. Czy było w ogóle jakieś flamenco? Trochę w czwórkę pooglądaliśmy telewizję, na szczęście niedługo, bo nadarzyła się okazja, aby niepostrzeżenie wymknąć się do pokoju Agi.
Tam znowu odzyskaliśmy humor i pewność siebie. Opowiadaliśmy sobie najróżniejsze historie. Nie pamiętam już, jak to dokładnie było, ale jakoś tak od słowa do słowa, doszliśmy do tego, że podczas festiwalu w Jarocinie, nasze namioty rozłożone były na podwórku tego samego gospodarza. Nie dość tego, to kiedy zepsuł mi się zamek w spodniach, igły i nici użyczyła mi właśnie Agnieszka. Wyłowienie tego jednego przelotnego zdarzenia, z czeluści wielu milionów będących naszym udziałem, zrobiło na nas olbrzymie wrażenie. Od razu zaczęliśmy mówić o palcu bożym, o drugiej szansie w życiu, o przeznaczeniu, o małżeństwie, o dzieciach, o zdradzie i wierności. Krótko mówiąc narodziło się tematów na całe pół roku. W końcu zawitał jej ojciec, bo bardzo chciał mi pokazać, gdzie będę spał tej nocy. I tak oto, aby nie było mu przykro, siedzę tutaj.
Chyba nie było dziś żadnego flamenco.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Witam. Jak już wcześniej gdzieś wspomniałam - masz swój styl. Generalnie z tego co widzę lubisz rozwlekać tekst do granic możliwości. Ja jestem zwolenniczką krótszych form, bo z tymi długimi mam pewien problem. To znaczy, owszem - ja napiszę, natworzę, naklecę, a potem... skrócę, potnę i wyeliminuję do... granic możliwości :-D. Obawiam się, że jeśli tak dalej pójdzie to prędzej powstanie coś z moich komentarzy, niż faktycznego pisania hehe. I chociaż mówię tu, iż rozwlekasz i wydłużasz swoje teksty - wcale nie uważam tego za jakąś szczególną wadę. Fakt faktem, czasem długość Twych tekstów wprowadza pewien dyskomfort podczas czytania. Do gustu przypadł mi fragment o flamenco. Zazgrzytało trochę w pierwszym zdaniu, aczkolwiek nie ma się chyba do czego konkretnie przyczepić. Próbowałam coś pozmieniać, ale nie udało się. Więc nie mam propozycji, jak ulepszyć to zdanie. Widać tak być musi.
Pozdrawiam/Superkrótkodystansowiec - Basia :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki Basiu za komentarz. Co do wydłużania długości tekstu, to znam dziesiątki pisarzy literatury klasycznej, którzy wydłużali dużo bardziej. Nie - nie sądzę, żebym przesadzał. Poza tym, chciałbym kiedyś to wydać, więc próbuję pisać pod czytelnika tradycyjnej książki, tego, który rozłoży się wygodnie na kanapie i da się autorowi wciągnąć w jego świat.
Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tekst jest naprawdę dobry i ciężko jest się tu do czegokolwiek przyczepić. Zdania są dobrze złożone i całość jakoś tak miło ze sobą gra. Bardzo mnie prosiłeś abym ten tekst potraktował wyjątkowo krytycznie. Muszę Ci szczerze przyznać, że nie łatwe zadanie postawiłeś przed mała zagubiona rybką. Z potem, który wystąpił na moim czole w czasie wyszukiwania jakichkolwiek błędów wypisuje - choć sam nie wiem czy wypisywanie nie jest tu za mocnym słowem – to o co prosiłeś.

1. „…by potem w tym jednym łóżku być jako dwa kamienie.” – nie rozumiem czemu porównałeś dwie osoby po stosunku do kamieni. Kamienie kojarzą się z czymś ciężkim i przede wszystkim zimnym. Ciężar jeszcze zrozumiem, ale z kamieniem łączy się też jego zimno i brak konkretnego kształtu, co tu niestety nie pasuje. Słowem jednym nie podoba mi się to porównanie.
2. „W strugach ulewnego deszczu zamazujących wszelakie kontury dobiegłem do domu Agnieszki” – wszelakie kontury… hmm… strasznie ogólnikowe. Widać, że autorowi nie chciało się opisywać otoczenia. Napisz konkretniej, opisz na przykład co jest zamazywane. Nie pasuje mi tu to wtrącenie o konturach;).
3. „gorąca strawa” – ja rozumiem, że po całej tej przeprawie przez strugi deszczu bohater Twojego tekstu czuję się niczym rycerz po całym dniu machania ciężkim orężem, ale tu wystarczyłby po prostu „gorący posiłek”;)
4. „… a potem podany w intymnym zakamarku słodziutki deser, składający się z ciepłych falujących piersi, tudzież innych równie smakowitych części kobiecego ciała.” – doskonałe! Palce lizać! Bardzo mi się podoba to zdanie…
5. „Nawet młode liście krzaków bawiły się nimi niby piłeczkami” – nie za bardzo pasują mi tu te piłeczki, ciężko mi sobie to wyobrazić.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do dkw
1) "śpi jak kamień" - to związek frazeologiczny. Występuje często po uprzednio opisanych trudach, mękach itp. Miłość fizyczna może być bardzo wyczerpująca, zwłaszcza u młodych kochanków. Stąd, w moim opowiadaniu ci młodzi mogliby być w łóżku jako dwa kamienie. Jest to tylko inny zapis wspomnianego frazeologizmu.
2) Biegnąc poprzez strugi deszczu nie za bardzo przypatrujesz się poszczególnym rzeczom, czego to kontury są zamazywane. Wówczas świat jest szarą masą. Interesuje ciebie tylko droga, by jej nie zgubić, by jej niepotrzebnie nie przedłużyć. Biegnąc z mocno pochyloną głową, masz bardzo zawężone widzenie. Moim zdaniem ogólnikowe stwierdzenie "wszelakie kontury" jest jak najbardziej na miejscu.
3) Nad tą uwagą zastanowię się. Przyznaję, że mam słabość do używania archaizmów. Podobne do twojego zarzuty już padały wcześniej, jednak chodzi mi po głowie myśl, że ta słabość, ta wada z czasem może byc jedną ze składowych mojego stylu, powiedzmy znakiem rozpoznawczym. Kto wie? Boję się tak od razu odrzucać coś, co w dłuższej perspektywie może stać się sprzymierzeńcem pomagającym odróżniać mi się od innych pisarzy.
4) Cieszę się, mi też się bardzo podoba. :))
5) To chyba zależy od wyobraźni. Chodzi tu oto, że niektóre liście przy powiewie wiatru, przenoszą blask. Te które przed ułamkiem sekundu błyszczały bardziej - teraz błyszczą mniej - za to dzięki powiewowi, który zmienia nieco nachylenie cienkich gałązek, te liście które błyszczały mniej teraz odbijają światło .

Dzięki za trudy. Doceniam to. I proszę staraj się tak zawsze. Będę bardzo wdzięczny.
Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...