Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Siedziałam sama w pokoju, było duszno, choć za oknami słyszałam wycie wiatru. Pędził rozszalały, próbował wedrzeć się w zakamarki ścian, przeniknąć mury, rozedrzeć szyby zawieszone wysoko na siódmym piętrze ponurego wieżowca. Cierpki aromat taniej kawy topił się w moich ustach jak pocałunek prostytutki. Wskazówki plastikowego czerwonego budzika wskazywały południe.

Zgarnęłam resztki przypalonych pierogów do kosza i zaczęłam pakować torbę do pracy. Nie mogłam dzisiaj wstać, choć moje stopy paliły od rozregulowanego kaloryfera a budzik Magdy w nieskończoność wydzwaniał swoje melodie. Jak zwykle spóźniła się do szkoły pozostawiając po sobie plątaninę rajstop, majtek w kubusie puchatki i niedojedzoną kanapkę z pasztetem.

Leżałam wpatrując się w poprzeczne linie żaluzji, ciemne zasnute niebo sączyło szarość przez wąskie szpary w aluminiowych deszczułkach, kurz mienił się srebrzyście w zaokrągleniach brzegów. Powinnam była wstać już dwie godziny temu, przygotować plany lekcji, wziąć kąpiel, posprzątać. Magda znowu będzie się czepiać że nie wyczyściłam muszli klozetowej od środka i tak nigdy tego nie zrobię, brzydzę się, od tego są szczotki a nie goła ręka ze ścierką. Zresztą, po co wstawać, lekcje zaczynam dopiero po południu. W telewizji o tej porze lecą tylko brazylijskie seriale, aż wstyd się przyznać, że znam wszystkie ich zawikłane historie na pamięć.

Może zbiorę się wcześniej i zrobię zakupy, ale na samą myśl o żółtych panelach i kiczowatej uśmiechniętej biedronce odechciewa mi się jeść. Pewnie znowu jakiś pijak zapomniał, że zostawił przywiązanego do słupa psa, który wyje teraz żałośnie.

Ależ tu gorąco, ale nie mogę otworzyć okna, bo wiatr wyssie mnie jak pestkę wlepioną w cementowe pudełko. Może pojadę do Tomka, to i tak po drodze na stację. Nie, na pewno śpi, całą noc robił projekt, zasnął nad ranem a teraz zawinięty w zwoje kołder przesypia moją samotność...

Najbardziej nie lubię sobót. W lutym nie ma różnicy, jaka to pora dnia, szarość poranka wtapia się we wczesny zmierzch. Od wielu tygodni nie widziałam słońca, kiedy wstaję jest jeszcze ciemno, kiedy idę do autobusu gasną latarnie, ale wciąż panuje półmrok.

Zza rogów wyłaniają się skulone postacie, suną powoli do autobusów zacumowanych na pętli jak statki widma. Zapocone szyby i zmęczone oddechy, czasem jacyś zaoczni studenci rozmawiają o piątkowej imprezie. Szkoda, że nie dostałam się w tym roku na studia. Gruba dziewczyna w czarnym płaszczu i pozaciąganych rękawiczkach poprawia swój dekolt, jak biała wypatroszona ryba, jej podgardle zdobi wbijający się w szyję srebrny naszyjnik z krzyżem. Robi się coraz większy tłok, ktoś wpycha mi łokieć pod żebro, za chwilę jakaś baba zacznie sapać koło mnie bym miała wyrzuty sumienia że siedzę i nie ustąpiłam jej miejsca.

Najgorzej jest wysiąść przy stacji, zanim przecisnę się do wyjścia, muszę ocierać się o niewyspane policzki, wyperfumowane mankiety i zatęchłe torby z niezjedzonym śniadaniem z nocnej zmiany. Kiedy autobus wypluwa mnie na stację jest już jasno. Przenika mnie poranne zimno, czuję jak wspina się po kręgosłupie i dotkliwie wbija swoje ostre igiełki w moje wygrzane ciało. Na peronie wysoki chłopak w obcisłych czarnych dżinsach i wojskowych butach pluje na tory. Na szczęście w pociągu jest zawsze ciepło, stuk puk, stuk puk, choć siedzenia zrobione są z twardego sztucznego tworzywa zasypiam z twarzą odciśniętą na zimnej mokrej szybie.

I tak jest, co sobotę, tak jest codziennie, czy tak będzie już zawsze? Nie wiem jak długo jeszcze to zniosę. Wielka, ciężka gula dusi mnie w gardle. Nie zauważam roześmianych dzieci bawiących się roztopionym śniegiem. Nie cieszą mnie pierwsze promienie słońca, czuję jak od światła rozszerzają się moje źrenice a nagły przypływ adrenaliny tłumi widok brzydkich napisów na brudnych murach.

Dni mijają jak kartki wyrwane z kalendarza, nic się nie zmienia, ten sam pies obszczekuje koła mojego autobusu. Nawet nie jest mi już go żal, któregoś dnia zginie potrącony przez zniecierpliwionego kierowcę. Ptaki zaczynają świergotać o świcie, brunatne pasma trawy nabierają żywszej zieleni, ziemia powoli rozpręża się uwalniając od wielo miesięcznego mrozu, oddycha i pachnie wilgocią.
Przyszła wiosna.
Nie zauważyłam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • zrobiły we mnie swoje  niedługo czekać  aż zerwę się im  jak ze smyczy         
    • @Maciek.JBardzo dziękuję za cenną uwagę.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Ja czytałem głośno: Na zatwardzenie niech pan coś mida! Z przyjemnością uzupełniam wpis o Twoją Maćku wersję. Mniej może ona rozkazowa, ale akcent jest tam gdzie trzeba. Pozdrawiam serdecznie.
    • @Berenika97 no piękne! Słowa jak flirtujące duszyczki – nigdy nie usiedzą na miejscu.
    • Pisanie*             Zamiana językowej różnorodności na ubóstwo przekazu myśli miała nieprzypadkową rewolucję: z początku powoli i wkrótce - z impetem jak ośmiornica wlazła na internetowe obszary - stale, konsekwentnie i upierdliwie nadal anektuje coraz większe obszary naszej rzeczywistości internetowej.             A redukcja mówionego, pisanego i śpiewnego języka wciąż postępuje, zapanowało skrzętne liczenie używanych słów, oszczędne szafowanie ich różnorodnością - jęła obowiązywać  łaptologia.             Tekst musi być skonstruowany bez językowej biżuterii - metafory, porównania i innych artystycznych ozdobników - one poszły paszoł won i modne jest podawanie na tacy byle czego - bylejakości, a nieobecność spekulacji, domysłów i niedomówień - czy też jakichkolwiek myślowych procesów - odarły poezję, prozę i prozę poetycką - klasyczną mowę wiązaną z dotychczasowego sensu.            Ludzie, którzy nie potrafią ułożyć byle zdania - zaczęli stosować relatywną logikę i w sposób gładki zmieniają to - co popadnie, a czego nie mogą - obśmiewają i wymyślili nowy sens wypowiadanych słów - odtąd styl nie może już być kwiecisty, arabeskowy i kwitnący - taki od razu wędruje pod ostrze gilotyny.             Ich zdezelowane sądy od razu chwyciły wiatr w żagle i poczęły surfować po morzach, jeziorach i oceanach odważnych spekulacji i stwierdzili, że nastała korzystna moda na używanie sztampy - trzeba być pojmowanym bez żadnego tam - ale, a idee należy głosić językiem obfitym w ogromne uproszczenia - w iście gołosłowną pustkę.             Uznali, że słów o rodowodzie przestarzałym - nie należy używać i ogłosili zwycięski zmierzch metaforycznych sformułowań, zaczęli bić w surmy zbrojne - obwieszczając wieczny odpoczynek niestrawnym  tekstom, warsztatom literackim i przydługim zdaniom i w rezultacie poszczególny człowiek zaczął dysponować nieograniczonymi areałami rozsądku.             Z powodu działań językowego rzeczoznawcy, który wtargnął na arenę dziejów, postanowiono wyposażyć piszących w stosowne przyodziewki. I tak się stało. Wnet zaprojektowano stosowne mundurki, a literacki naród prezentował się w nich identycznie, co wyglądało, jakby wyszedł spod jednej sztancy. Kto dał się wbić w to przyobleczenie, ten w niczym nie odstawał od chóru; kląskał i biadał w tej samej tonacji.­   Autor: nerwinka Źródło: opowi.pl
    • Pan             Prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę, która bezterminowo chroni strategiczne firmy polskie przed obcymi podmiotami gospodarczymi - spoza Unii Europejskiej i nowe przepisy wejdą w życie dwudziestego czwartego lipca.   Źródło: WP Wiadomości              Strategiczne Spółki Skarbu Państwa można znaleźć w mojej ustawie zasadniczej - Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Narodowej.   Łukasz Wiesław Jan Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...