Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Dramatis personae:
Kain
Śmierć
Kain2
Serce Abla


Scena I
[Sala sądowa Piekieł. Przed, zdającą się pustą, ławą sędziów stoją dwie postaci: Kain w przebraniu śmierci i sam Śmierć]

Śmierć: Dlaczegoś zabił?
Kain: Nie wiem, o czym mówisz...
Śmierć (nieustępliwie, z pogardą): Dlaczegoś zabił?
Kain (zimno się uśmiechając): O dziwnych rzeczach prawisz, panie.

[Śmierć, zniecierpliwona, powołuje na świadka serce Abla i ciska nim w twarz zaskoczonego Kaina. Serce zaczyna śpiewać]

Serce Abla: Wspólna krew i mać wspólna
w Bogu korzyść obupólna...
Śmierć (czyniąc znaczący gest kościstą ręką, nakazuje sercu milczenie): Dość. Niech dalej mówi morderca.

[Kain odrzuca serce na ziemię, a ono, z bolesnym westchnieniem, zmienia się w pył]

Kain: Czemuż to? Nie każ milczeć, niech teraz śpiewa! Jeśli prawda skryta w ciszy, najlepszym adwokatem grób, a sędzią śmierć. Martwy śpiew piękniejszy jest niż fałszywa mowa, więc prawdę, tę najprawdziwszą, wyłuska z moich, co mi zarzucasz- kłamstw. Niech teraz śpiewa! Śpiewaj, bracie! Gdyż moje usta nie wyjawią tego tego, co pragniesz usłyszeć, panie.

[Powietrze nad ławą sędziowską zaczyna wirować, po sali rozchodzą się szepty oburzenia, jednak usta, które wypowiadają oskarżycielskie słowa, pozostają niewidzialne]

Scena II

[Ogród Eden.
Kain, stropiony, przechadza się po ogromnym ogrodzie, w którym kwitną jedynie czerwone róże. Wolnym krokiem zmierza w sobie tylko znanym kierunku, co jakiś czas wykrzykując jakieś niezrozumiałe, gniewne słowa.]

Kain: Nie! Nie! Nie! Mówią "morderca", chociaż ich zbrodnie ważą wiele więcej wedle wagi sprawiedliwości. Chociaż... Jej przewiązane opaską oczy nie mogą widzieć tego, co obciąża obie szale złotej wagi. Nie widzą nic. I ona sama nic nie wie. Tylko Bóg. Posiada wiedzę... nie!, wszechwiedzę! Tylko on. Wszelkie stworzenie, jego dzieło, nie ma przed nim tajemnic, żadnych sekretów...

[Mężczyzna zatrzymuje się i spogląda na swoje, poranione różanymi cierniami, stopy.]

Kain (zmienionym, nieswoim głosem): Czy nie widzisz tego, co się z tobą dzieje? Każde słowo, innego niż ty człowieka, jest skierowane przeciw twoim słowom. I każde inne, niż twoje, słowo ma więcej wartości niż tysiąc twoich. Nie wiń za to siebie, lecz tych jedynie, którzy dopuścili, abyś z nimi rozmawiał; tych jedynie, którzy podarowali sercu zbędną nadzieję, oszustwo w filigranowym posążku Nike. Jesteś ich panem i dlatego stoisz na równi z Bogiem. Zatem, tak jak on, znasz wszystką prawdę.

Kain (cicho i z przestrachem): Kim jesteś?

Kain2: Jestem tobą. Jestem myślą, której wolności się obawiasz. To, co nazywasz swoją obroną i niezniszczalną tarczą słów, rzeczywistość odmienia. I teraz, na kształt zabawki, śmiechowi jest podobna. Bądź swoją siłą, nie warto zważać na rady i domysły tych, których ludzkość (z pewnością omyłkowo) mianuje filozofami! Oni głoszą prawdę boga, a jego sąd jest przeciw tobie. Prawdziwe umiłowanie mądrości to jedna myśl, wzlatująca ponad inne, piękna, choć nie nieskalana (gdyż niewinność równa jest niewiedzy). Cóż zamierzasz teraz?

(Kain milczy)

Kain2: Nie utwierdzaj swego spojrzenia w ziemii, chociaż jest ci ona matką! Nie trzeba ci więcej jej zielonej łagodności. Lepiej idź odpocząć w cieniu gniewnego wulkanu, niech zamieni strumień myśli w rzekę silnych czynów.
(Przerażony Kain odchodzi)

Scena III

[Pusta sala sądowa. Wchodzi Śmierć]

Śmierć: Więc rozum duszy niesie go ku myśli kresom, by w czyn haniebny zalążek męstwa i sprytu zmienić. Jedno na dwoje się rozpadło, jak drzewo zeusa błyskiem rażone, i dwie jedności bieżą w różne strony, nie znając celu czy nie chcąc go poznać. Głupi! Czemuś zdarł boskie zaufanie, jako ochydną szatę z piersi wszetecznicy? W zamian przystroiłeś kruche członki suknią szyderstwa i wyrosłej dumy, okraszając skórę wonnym przekleństwem... Gdyby oddech mój mógł cię dosięgnąć rozstałabyś się, o marna pochodnio, z krótkotrwałym ogniem głowy! A jam sługa, roztańczony na łańcuchu zaufania, Pana słucham, który wprawia w ruch te sfery, cóż mozaikę życia tworzą. Lecz czy martwa, naga czaszka może słyszeć żywe słowa..? Niech stanowczy akt ideę poprzedzi i skutek poprzez przyczynę złagodzi.

[Wychodzi]


(c.d.n. ;))



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Mnie proszę nie liczyć. Policzcie sobie nawet psa, kota czy świnkę morską. Ale beze mnie… Że co? Że co się ma wydarzyć? Nie. Nie wydarzy się nic ciekawego tak jak i nie wydarzy się nic na płaskiej i ciągłej linii kardiomonitora podłączonego do sztywnego już nieboszczyka.   I po co ten udawany szloch? Przecież to tylko kawał zimnego mięsa. Za życia kpiarsko-knajpiane docinki, głupoty, a teraz, co? Było minęło. Jedynie, co należy zrobić, to wyłączyć ten nieustanny piskliwy w uszach szum. Ten szum wtłaczanego przez respirator powietrza. Po co płacić wysoki rachunek za prąd? Wyłączyć i już. A jak wyłączyć? Po prostu… Jednym strzałem w skroń.   Dymiący jeszcze rewolwer potoczy się w kąt, gdzieś pod szafę czy regał z książkami. I tyle. Więcej nic… Zabójstwo? Jakie tam zabójstwo. Raczej samobójstwo. Nieistotne z punktu widzenia rozradowanych gówniano-parcianą zabawą mas. Szukać nikt nie będzie. W TV pokazują najnowszy seans telewizji intymnej, najnowszy pokaz mody. Na wybiegu maszerują wieszaki, szczudła i stojaki na kroplówki… Nienaganną aż do wyrzygania rodzinkę upakowaną w najnowszym modelu Infiniti, aby tylko się pokazać: patrzcie na nas! Czy w innym zmotoryzowanym kuble na śmieci. Jadą, diabli wiedzą, gdzie. Może mąż do kochanki a żona do kochanka... I te ich uśmieszki fałszywe, że niby nic. I wszystko jak należy. Jak w podręczniku dla zdewociałych kucht. I leżących na plaży kochanków. Jak Lancaster i Kerr z filmu „Stąd do wieczności”? A gdzie tam. Zwykły ordynarny seks muskularnego kretyna i plastikowej kretynki. I nie ważne, że to plaża Eniwetok. Z zastygłymi śladami nuklearnych testów sprzed lat. Z zasklepionymi otworami w ziemi… Kto o tym teraz pamięta… Jedynie czarno białe stronice starych gazet. Informujące o najnowszych zdobyczach nauki. O nowej bombie kobaltowej hamującej nieskończony rozrost… Kto to pamięta… Spogląda na mnie z wielkiego plakatu uśmiechnięty Ray Charles w czarnych okularach i zębach białych jak śnieg...   A więc mnie już nie liczcie. Idźcie beze mnie. Dokąd.? A dokąd chcecie. Na kolejne pokazy niezrównanych lingwistów i speców od socjologicznych wynurzeń. Na bazgranie kredą po tablicy matematyczno-fizycznych esów-floresów, egipskich hieroglifów dowodzących nowej teorii Wielkiego Wybuchu, którego, jak się okazuje, wcale nie było. A skąd ta śmiała teza? Ano stąd. Kilka dni temu jakiś baran ględził na cały autobus, że był w filharmonii na koncercie z utworami Johanna Straussa. (syna). Ględził do telefonu. A z telefonu odpowiadał mu na głośnomówiącym niejaki Mariusz. I wiedzieliśmy, że dzwonił ktoś do niego z Austrii. I że mówi trochę po niemiecku. I że… - jest bardzo mądry…   Ja wysiadam. Nie. Ja nawet nie wsiadłem do tego statku do gwiazd. Wsiadajcie. Prędzej! Bo już odpala silniki! Ja zostaję na tym padole. Tu mi dobrze. Adieu! Poprzytulam się do tego marynarza z etykiety Tom of Finland. Spogląda na mnie zalotnie, a ja na niego. Pocałuj, kochany. No, pocałuj… Chcesz? No, proszę, weź… - na pamiątkę. Poczuj ten niebiański smak… Inni zdążyli się już przepoczwarzyć w cudowne motyle albo zrzucić z siebie kolejną pajęczą wylinkę. I dalej być… W przytuleniu, w świecidełkach, w gorących uściskach aksamitnego tańca bardzo wielu drżących odnóży… Mnie proszę nie liczyć. Rzekłem.   Przechadzam się po korytarzach pustego domu. Jak ten zdziwaczały książę. Ten dziwoląg w jedwabnych pantalonach, który po wielu latach oczekiwania zszedł niebacznie z zakurzonej półki w lombardzie. Przechadzam się po pokojach pełnych płonących świec. To jest cudowne. To jest niemalże boskie. Aż kapią łzy z oczu okrytych kurzem, pyłem skrą…   Jesteś? Nie. I tam nie. Bo nie. Dobra. Dosyć już tych wygłupów. Nie, to nie. Widzisz? Właśnie dotarłem do mety swojego własnego nieistnienia, w którym moje słowa tak zabawnie brzęczą i stukoczą w otchłani nocy, w tym ogromnie pustym domu. Jak klocki układane przez niedorozwinięte dziecko. Co ono układa? Jakąś wieżę, most, mur… W płomieniach świec migoczące na ścianach cienie. Rozedrgane palce… Za oknem jedynie deszcz…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-03)    
    • @m1234wiedzialem, że nie zrozumiesz, szkoda mojego czasu. Dziękuję za niezrozumienie i pozdrawiam fana.   PS Żarcik etymologiczny od AI       Etymologia słowa "fun" nie jest w pełni jasna, ale prawdopodobnie wywodzi się ze średnioangielskiego, gdzie mogło oznaczać "oszukiwanie" lub "żart" (od XVI wieku). Z czasem znaczenie ewoluowało w kierunku "przyjemności" i "rozrywki", które są obecnie głównymi znaczeniami tego słowa.  Początkowe znaczenie: W XVI wieku angielskie słowo "fun" oznaczało "oszukiwanie" lub "żart". Ewolucja znaczenia: W XVIII wieku jego znaczenie ewoluowało w kierunku "przyjemności" i "rozrywki". Inne teorie: Istnieją spekulacje, że słowo "fun" mogło pochodzić od średnioangielskich słów "fonne" (głupiec) i "fonnen" (jeden oszukuje drugiego). 
    • Po drugiej stronie Cienie upadają    Tak jak my  I nasze łzy    Bo w oceanie nieskończoności  Wciąż topimy się    A potem wracamy  Bez śladu obrażeń    I patrzymy w niebo  Wszyscy pochodzimy z gwiazd 
    • na listopad nie liczę a chciałbym się przeliczyć tym razem
    • Dziś dzień Wszystkich Świętych: Na płótnach ponurych I tych uśmiechniętych, Ale wspomnij zmarłych, Nie tych, co tu karły, – Co drzwi nieb otwarli! Choć w spisach nie ma, Bo jakieś problema... – Na dziś modlitw temat!?   Ilustrował „Grok” (pod moje dyktando) „Nierozpoznany święty”.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...