Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

***

Powoli wracałem do świata. Zaczynałem przypominać sobie wczorajszy dzień. Na pewno było kino i kolacja w chińskiej restauracji. Wymyśliła sobie, że jak na ekranie ludzie się zakochali to w życiu tez tak może być. Ciekawe, czy dziewczyny uczą się takich bzdur na zajęciach w żeńskich przyklasztornych szkołach. W takich normalnych to częściej uczą się jak palić papierosy żeby nauczycielka nie złapała i jak duży trzeba mieć dekolt żeby zostać zauważoną. Tamta była pewnie po szkole przykościelnej. Już samo imię Eliza mówiło, że końcówka nazwiska z urzędu powinna być na -ska lub -cka. Znaczy szlachcianka. Musze przyznać, że miała szlacheckie maniery. Nożem i widelcem posługiwała się z wdziękiem baletnicy na deskach Teatru Narodowego. Zresztą szybko okazało się, że zwiedziła kawałek świata. Opowiadała o kuchni azjatyckiej i włoskiej. Znała chyba wszystkie najważniejsze dania z książki kucharskiej pod tytułem „Zjadłam cały świat”. Słuchałem jej opowieści. Opowiadała o wyjazdach z przyjaciółmi by zarobić pieniądze na różne mniej lub bardziej potrzebne młodej kobiecie rzeczy, których nie mogli kupić jej rodzice. Zaimponowała mi zaradnością. Cóż zmieniły się czasy. Ja kiedyś dorabiałem zbierając truskawki lub pieląc róże u jakiegoś wieśniaka, zwanego badylarzem. Po drugie nauczyłem się, że niby to mężczyzna powinien podtrzymywać rozmowę, ale tak naprawdę to kobieta lubi się wygadać. Zwłaszcza przed nieznajomym. No nie zupełnie nieznajomym, bo przecież w tym szybkim świecie trzy godziny to całkiem dużo.
Usiadłem na brzegu łóżka. Wzrokiem objąłem pokój. Oprócz ciężkich mebli, kupionych od gościa sprowadzającego sprzęty z zachodu, wszystko leżało nie na miejscu. Uwagę moją zwrócił leżący na dywanie kolczyk. Opowiadała o nim wczoraj. Podobno to jakaś pamiątka po babce, która też dostała go od swojej babki. Podobno tez nieszczęśliwej, bo jej męża zastrzelił jakiś carski podporucznik w alkoholowym amoku. I taki historycznie ustawiony złoty kolczyk leżał teraz na mojej plebejskiej podłodze w plebejskim wynajętym pokoju. Ideał sięgnął bruku – przemknęło mi przez głowę.
Podniosłem z podłogi kolczyk. Czerwone, matowe oczko oprawione było w sczerniałe złoto. Staromodny wzór metalu świadczył, że jest to robota dawnych mistrzów. To on przykuł moja uwagę. I jej usta. Nigdy nie widziałem tak pięknych ust. Rozmawiała z barmanką. Wyglądało na to, że się znają. Co jakiś czas obie śmiały się głośno. Kobiety rozmawiają zupełnie inaczej niż mężczyźni. One dyskutują całym ciałem. To jak taniec. Obserwowałem znad szklanki piwa jak Ona, co chwilę przybliżając się do barmanki opowiadała coś i po chwili obie śmiały się głośno. I znów te usta. Wyobraziłem sobie jak one szeptają do ucha mężczyzny. Różowo-perłowa pomadka kolorem pokrywa meszek małżowiny a ciepły oddech wymieszany ze słowami rozgrzewa wewnętrzne narządy ucha środkowego. Jakże szczęśliwe muszą byś wtedy młoteczek, kowadełko i trąbka Eustachuisza.
Pamiętam jak kilka razy nasze oczy spotkały się. Ona nie przerywała rozmowy z barmanką. Czasem mówiąc patrzyła na mnie kilka sekund wzrokiem z gatunku „Co się gapisz?”. Nie, to ja tak nazwałem to spojrzenie. Ona była zbyt piękna, żeby użyć takich słów.
Opróżniłem szklankę do końca i podszedłem do barku. Chociaż wcześniej obsługiwała mnie inna barmanka, teraz celowo podszedłem do tamtej. Przerwały rozmowę.
- Poproszę jeszcze jedno – zamówiłem i usiadłem na wolnym taborecie.
- Takie samo? – spytała właściwie chyba z przyzwyczajenia, ponieważ pamiętała że zawsze piłem Warkę. Ludzie pracujący w gastronomii nabywają specyficznego daru zapamiętywania. Pamiętają stałych gości i ich przyzwyczajenia. To taka forma przywiązania klienta i obsługi. Po jakimś czasie bywania w lokalu kelnerka popisuje się znajomością ulubionych potraw i napojów gościa.
- Tak, niech będzie takie samo – potwierdziłem.
Ona przysłuchiwała się w milczeniu.
- Często tu bywasz. Widzę, że Cię tu znają. – stwierdziła – Ja jestem tu pierwszy raz. Kasia, ta barmanka jest moją sąsiadką. Zapraszała często, ale jakoś dopiero dzisiaj tu przyszłam. Jestem Eliza. Jak Tobie na imię?
- Krzysztof. Tak, bywam tu czasami. Kiedyś częściej. Kiedyś wiele rzeczy było częściej i inaczej. Miło Cię poznać. Oryginalne imię. Który z rodziców miał taka fantazję?
- To babcia się uparła. – głośno zaśmiała się Eliza - Mama nigdy nie miała nic do powiedzenia, a ojciec to w ogóle był ciepła klucha. Taki pozostał, ale zawsze był mi najbliższy. Nie mama, tylko ojciec. Wiesz, ojciec pierwszy dowiedział się o wielu rzeczach, które dla mnie były pierwsze. Pierwsze… - zawiesiła głos.
Już się nie uśmiechała. Jakby odpłynęła na chwilę. Dostrzegłem, że miała zmarszczki. Teraz była jeszcze piękniejsza. Spojrzałem na usta. Zaciśnięte, jakby chciały coś powiedzieć, ale nie mogły. Ta niemoc dodawała im magicznego wyrazu wyroczni, która decyduje o naszym być albo nie być.
- Jesteś sam? – zapytała – W sobotnie wieczór sam w pubie?
- Teraz już sam. – odpowiedziałem – Przyszedłem tu z moja dziewczyną, ale chyba miała zły dzień. Nie ważne…
- Ważne. Wszystko jest ważne. Poszła sobie? Dlaczego?
- Powiedz, dlaczego wy tak komplikujecie wszystko? Dlaczego ciągle walczycie i wciąż wymyślacie sobie wyimaginowanych przeciwników?
- Bo… kochamy i boimy się stracić.
- Żartujesz. Przecież właśnie przez ta ciągłą walkę tracicie najwięcej.
- Dlaczego sobie poszła? Miała powód?
Zaśmiałem się i zapytałem.
- Wy jak nie macie powodów to same je sobie wymyślacie. Ubzdurała sobie, że spotykam się z inną.
- A spotykasz?
- Nie. Podobno jakiś życzliwy widział jak na wyjazdowym szkoleniu z pracy tuliłem się do kogoś. Nawet nie wiem o kogo może chodzić.
- Może przytulałeś wszystkie?
- Nie przytulałem. – rozbawiła mnie tym pytaniem - Wiesz jak to jest na takich szkoleniach. W dzień nauka, a wieczorem zabawa. Tylko zabawa. Jasne… jest alkohol i tańczymy, ale to tylko zabawa!
- To chyba Cię ktoś nie lubi. Czym się zajmujesz?
- Jestem handlowcem i jeżdżę po Polsce. W branży medycznej. Właściwie to nie wiem czy to medycyna jeszcze, bo sprzedaję różne rzeczy dla tych, którym medycyna nie pomogła za wiele. Praca jak praca. Ważne, że jest furka do dyspozycji, chociaż z tym coraz gorzej. Jakieś oszczędności wymyślili i teraz trzeba pisać gdzie się jedzie i dlaczego. A Ty? Co robisz w życiu?
Skończyłem piwo. Ona dopijała właśnie sok pomarańczowy. Dopiero teraz zauważyłem na Jej ustach drobiny owoców. Taki owocowy raj. Przez myśl przebiegło pytanie, co w tej układance jest słodsze: drobiny pomarańczy czy pomadka na ustach.
- Czego się napijesz?
- Coś bez alkoholu. Przyjechałam samochodem.
- Sok?
- Niech będzie. Poproszę.
Zamówiłem sok pomarańczowy i herbatę dla siebie. Wystarczy już piwa na dzisiaj. Nienawidzę się upijać. Tracę wtedy kontrole nad mimiką i jestem śmieszny. Tak mi powiedziała kiedyś Dorota. Ciekawe. Jestem bardziej śmieszny, czy bardziej nieporadny. A może właśnie wtedy jestem żałosny? Kiedyś, jak się kłóciliśmy to powiedziała, że jestem pijany i żałosny. Głupie słowo, bo cóż ono oznacza? Używamy słów, które nic konkretnego nie oznaczają. Jak coś jest różowe to wiadomo jakie jest. Jej usta są różowe. Więc wiadomo. Kurcze… również nie wiadomo, jakie są poza tym, ze są różowe. Ciekawe czy są ciepłe? Pewnie są.
Barmanka Kasia podała soki i herbatę.
- Dopisz do mojego rachunku… Kasiu. Eliza powiedziała mi jak masz na imię. Mogę tak mówić?
Uśmiechnęła się i przytaknęła.
- Proszę bardzo. Myślałam, że znasz moje imię.
Zostaliśmy znów sami. Sami w tłumie ludzi.
- Ja się jeszcze uczę. Studiuję.
- Nie jesteś przysłowiowym biednym żakiem skoro przyjechałaś tu samochodem.
- Samochód jest ojca. Pożycza mi czasem jak wieczorem wychodzę. On uważa, że w ten sposób będę bezpieczniejsza. Dzisiaj miałam iść z koleżanką do kina. Cos jej wypadło, więc zadzwoniłam do Kaśki. Nie chciałam iść na film sama. Do chaty tez nie chciałam wracać. Ona miała dzisiaj dyżur tutaj, więc jestem.
- Na co do kina?
- „Tylko mnie kochaj”. Taki tytuł. Mam zarezerwowane bilety. Kumpela nie mogła, więc dałam sobie spokój. Jeszcze będzie okazja. A może… ty masz ochotę?
- Haha. Nie wiem. Co to za film?
- Żartujesz sobie? – zdziwiła się - Reklamy prawie łapią nas za nogi a ty nie wiesz, co to za film? Takie tam romansidło zupełnie oderwane od życia. Wszyscy są piękni, młodzi i w większości bogaci. Chodź ze mną. Tak po prostu. Bez zobowiązań. Nie musimy się trzymać za łapy. Wyobraź sobie, że jesteś moja koleżanką. No, kończymy picie i zmykamy. Ja płacę za bilety. To mój rewanż za postawiony sok.
Właściwie to zgodziłem się z ochotą. Nie musiała mnie przekonywać. To straszne. Przyszedłem z jedną dziewczyną, a wychodzę z drugą. Jak jakiś żigolak. Wewnętrznie czułem się jednak troszkę jakbym zdradzał Dorotę. Do tej pory miała wyłączność na kino we dwoje. Na wszystko miała wyłączność. Wyłączność na słowa, na kwiaty, nawet na spojrzenia. Początkowo troszkę uwierało, ale nauczyłem się z tym żyć.

***

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Witaj - miło że rekompensuje - cieszy mnie to - dziękuje -                                                                                                        Pzdr. Witam - cieszy mnie że bardzo dobra - dzięki -                                                                                     Pzdr.serdecznie.
    • Oni. Nie było nikogo więcej. Tylko oni — jakby wszechświat skurczył się do ich ciał, do języków rozpalonych do białości, na których topi się stal. On — eksplozja w kościach, żyły jak lonty dynamitu, śmiech, co kruszy skały, rozsypując wieczność w pył rozkoszy. Melodia starej kołysanki zdycha w nim w ułamku sekundy. Ona — pożoga bez kresu, ziemia spopielona tak głęboko, że każdy krok to rana w skorupie świata, pamięć piekieł wyryta w skórze. I na ułamek sekundy, między jednym oddechem a drugim, przemknął cień dawnego uśmiechu, zapomnianego dotyku, kruchej obietnicy z przeszłości. Zgasł, zanim zdążył zaboleć, rozsypany w żarze. Oni — bestie w przeżywaniu siebie, studenci chaosu, co w jednym spojrzeniu rozpalają gwiazdozbiory. Usta — napalm, gotowy spalić niebo. Języki — iskry w kuźni bogów, wykuwające pieśń końca i początku. W żyłach pulsuje sól pradawnych mórz, czarna i lepka, pamiętająca krzyk stworzenia. A nad nimi, gdzieś wysoko, gwiazdy migotały spokojnie, obojętne na szept letniej nocy. Powietrze niosło zapach skoszonej trawy i odległej burzy. Świerszcze grały swoją dawną melodię, jakby świat miał trwać wiecznie w tym milczącym rytuale. Głód miłości? Tak, to głód pierwotny. Stare auto ryczy jak wilk, który pożera własne serce. Ośmiocylindrowy silnik — hymn porzuconych marzeń, pędzi na oślep, bez świateł, z hamulcami stopionymi w żarze. Litość? Wyrzucona w otchłań. Paznokcie ryją skórę jak sztylety, krew splata się z potem — rytuał bez świętości, bez przebaczenia. Każda rana tka gobelin zapomnianego piękna. Ciała wbijają się w siebie, jak ostrza w miękką glinę bytu. Każdy dotyk — trzęsienie ziemi w czasie. Na ustach smak krwi, słony, metaliczny — pieczęć paktu z wiecznym ogniem. Tu nie ma wakacyjnych uśmiechów. Są bestie, zerwane z łańcuchów genesis. Nikt nie czeka na odkupienie. Biorą wszystko — sami. Ogień nie grzeje — rozdziera, topi rozum, wstyd, imiona, godność, istnienie. Muzyka oddechów, ślina, zęby — taniec bez melodii, ciała splecione w spiralę chaosu. Język zapomina słów, dłoń znajduje krawędź ciała i przekracza ją w uniesieniu. Paznokcie na karku — inskrypcja życia na granicy jawy. Nie kochali się zwyczajnie. Szarpali się jak rekiny w gorączce krwi, jakby wszechświat miał się rozpaść w ich biodrach, teraz, już,. natychmiast. Noc ich pożerała. Oni — dawali się pożreć. Serce wali jak młot w kuźni chaosu, ciało zna jedno prawo: więcej. Więcej tarcia, więcej krwi, jęków, westchnień, szeptów bez imienia. Asfalt drży jak skóra, jęczy pod nagimi ciałami, lepki od potu, pachnący benzyną i grzechem. Gwiazdy? Spłonęły w ich spojrzeniach. Niebo — zasłona dymna nad rzezią namiętności, gdzie miłość rodzi miłość, a ból kwitnie w ekstazie. Miłość? Tak i nie. Ślad, co nie krwawi, lecz pali. Ciało pamięta ciało w dreszczu oczu i mięśni. Chcieli wszystkiego: przyjemności, bólu, wieczności. Ognia, co nie zostawia popiołu, tylko blizny. Kochali się jak złodzieje nieba — gwałtownie, bez obietnic. Na końcu — tylko oni, rozpaleni, rozdarci, pachnący grzechem i świętością. Źrenice — czarne dziury, pożerające światło. Serca — bębny w dżungli chaosu. Tlen — narkotyk, dotyk — błyskawica pod skórą, usta — ślina zmieszana z popiołem gwiazd, i ich własnym ciałem. W zimnym świetle usłyszeli krzyk — gwiazdy spadały w otchłań. Cisza. Brutalna, bezlitosna, jak ostrze gilotyny. Ciała stęknęły pod ciężarem pustki. Czas rozdarł się na strzępy. To lato nie znało przebaczenia. Zostawiło żar, popiół, co nie gaśnie, wolność dusz w płomieniach nocy. Wspomnienie — nóż w serce, gorzkie jak krew wilka, który biegł przez ogień, nie oglądając się wstecz. Świat przestał istnieć. Został puls płomienia, trawiący wszystko, bez powrotu. Nie mieli nic. Ale nawet nic nie pozwoliło im odejść. Więźniowie namiętności — płomienia bez końca, który pochłonął ich ciała i dusze w jeden, bezlitosny żar. Żar serc.      
    • @Waldemar_Talar_Talar anafora bardzo bardzo dobra
    • @Naram-sin  zmieniłam. Po powtórnym czytaniu- druga strofa coś mi nie tak, czasem nie widzi się po sobie. Dziękuję
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...