Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Tyrs

Tyrs

 

 

Dostałem almanach – miło, z czerwoną okładziną

poplamioną tłuszczem - trudno. Trafiłem na ćpuna –

pożegnał mnie wulgaryzmem, przepadł za drzwiami kwadratu.

Ikona. Wieszajcie święte obrazy zamiast portretów -

Egalite, upojna francuska dziwko, twoja

latarnia rottes Milieu świeci zabójczym światłem.

Dałem ćpunowi en liberté provisoire sutrę,

świętą sutrę poety – zwrócił drukowaną kartkę

z pionowym gryzmołem przeciętym w poprzek: lokomotywy

mogą mieć kolor słonecznika, zielony korpus,

żółte koła, można przetworzyć puszki na kolory,

a wprawny ogrodnik wypełni je żużlem ze spalin,

oleistą cieczą, zbierze nasiona, które się wysiały -

bezwiednie, nada sens sutrom przerwanej melancholii.

Nadbrzeże myśli o twoim słoneczniku, nadbrzeże

myśli o rdzawej wodzie, gdzie uschłe kielichy, wgłębki,

piwisi domki dla krabów, nowe molekularne

wiązania, nasiona dające życie kwiatom. Nadbrzeże

myśli o twoim słoneczniku, srebrzystym drzewie

Mondriana, neoplastycyzmie, pionie żółtej

lokomotywy, czerwonym almanachu leżącym

na stole – poziomym, brudnym dopełnieniu dwóch,

krzyżujących się szpalt niebieskiej przestrzeni bez

przedmiotowości, formy, wyzwaniu. Smutny almanachu,

wypasiony wierszami, tłusty, stekiem kłamliwych sutr.

Siedzę sam od godziny, palę - dla zgorszonej kobiety,

odbieram kretyński telefon – od kretynki, palę – znów,

piszę o wypalonych ćpunach i papierosach

(za dużo o papierosach), czytam bluźniercze wiersze

innych, swój – równie brudny, słucham The Tallis Scholars.

Nic wcześniej nie było tak puste, plugawy almanachu,

żadna myśl, żadna wyschnięta studnia, żadne serce -

pustynnych ojców, morderców, wdowców, maszerujących

w krucjatach dzieci. Nic nigdy nie było tak brudne,

plugawy almanachu, posłuchaj ze mną riffu

zacinającej się płyty. A Ty, Wielki, Niewymowny

Tetragramie, jeśli jesteś - czarny na białym, pewny,

zawisły w rogu szeptuchowej chaty albo i willi

pokrytej boniami (jak we florenckim siodle

Medyceuszy), gotów wciąż do tworzenia: wulgarnego

słowa, ćpunów i poetów, ikon, zmaż wszystkie winy

słonecznikowego znaku, skrop w skwar hizopem według

twojej sutry, zasadź w oliwnym gaju, oto stoję

z tłustym, plugawym almanachem pod pachą – nie gardź. 

 

Tyrs

Tyrs

 

Dostałem almanach – miło, z czerwoną okładziną

poplamioną tłuszczem - trudno. Trafiłem na ćpuna –

pożegnał mnie wulgaryzmem, przepadł za drzwiami kwadratu.

Ikona. Wieszajcie święte obrazy zamiast portretów -

Egalite, upojna francuska dziwko, twoja

latarnia rottes Milieu świeci zabójczym światłem.

Dałem ćpunowi en liberté provisoire sutrę,

świętą sutrę poety – zwrócił drukowaną kartkę

z pionowym gryzmołem przeciętym w poprzek: lokomotywy

mogą mieć kolor słonecznika, zielony korpus,

żółte koła, można przetworzyć puszki na kolory,

a wprawny ogrodnik wypełni je żużlem ze spalin,

oleistą cieczą, zbierze nasiona, które się wysiały -

bezwiednie, nada sens sutrom przerwanej melancholii.

Nadbrzeże myśli o twoim słoneczniku, nadbrzeże

myśli o rdzawej wodzie, gdzie uschłe kielichy, wgłębki,

piwisi domki dla krabów, nowe molekularne

wiązania, nasiona dające życie kwiatom. Nadbrzeże

myśli o twoim słoneczniku, srebrzystym drzewie

Mondriana, neoplastycyzmie, pionie żółtej

lokomotywy, czerwonym almanachu leżącym

na stole – poziomym, brudnym dopełnieniu dwóch,

krzyżujących się szpalt niebieskiej przestrzeni bez

przedmiotowości, formy, wyzwaniu. Smutny almanachu,

wypasiony wierszami, tłusty, stekiem kłamliwych sutr.

Siedzę sam od godziny, palę - dla zgorszonej kobiety,

odbieram kretyński telefon – od kretynki, palę – znów,

piszę o wypalonych ćpunach i papierosach

(za dużo o papierosach), czytam bluźniercze wiersze

innych, swój – równie brudny, słucham The Tallis Scholars.

Nic wcześniej nie było tak puste, plugawy almanachu,

żadna myśl, żadna wyschnięta studnia, żadne serce -

pustynnych ojców, morderców, wdowców, maszerujących

w krucjatach dzieci. Nic nigdy nie było tak brudne,

plugawy almanachu, posłuchaj ze mną riffu

zacinającej się płyty. A Ty, Wielki, Niewymowny

Tetragramie, jeśli jesteś - czarny na białym, pewny,

zawisły w rogu szeptuchowej chaty albo i willi

pokrytej boniami (jak we florenckim siodle

Medyceuszy), gotów wciąż do tworzenia: wulgarnego

słowa, ćpunów i poetów, ikon, zmaż wszystkie winy

słonecznikowego znaku, skrop w skwar hizopem według

twojej sutry, zasadź w oliwnym gaju, oto stoję

z tłustym, plugawym almanachem pod pachą – nie gardź. 

 

Tyrs

Tyrs

 

 

Dostałem almanach – miło, z czerwoną okładziną

poplamioną tłuszczem - trudno. Trafiłem na ćpuna –

pożegnał mnie wulgaryzmem, przepadł za drzwiami kwadratu.

Ikona. Wieszajcie święte obrazy zamiast portretów -

Egalite, upojna francuska dziwko, twoja

latarnia rottes Milieu świeci zabójczym światłem.

Dałem ćpunowi en liberté provisoire sutrę,

świętą sutrę poety – zwrócił drukowaną kartkę

z pionowym gryzmołem przeciętym w poprzek: lokomotywy

mogą mieć kolor słonecznika, zielony korpus,

żółte koła, można przetworzyć puszki na kolory,

a wprawny ogrodnik wypełni je żużlem ze spalin,

oleistą cieczą, zbierze nasiona, które się wysiały -

bezwiednie, nada sens sutrom przerwanej melancholii.

Nadbrzeże myśli o twoim słoneczniku, nadbrzeże

myśli o rdzawej wodzie, gdzie uschłe kielichy, wgłębki,

piwisi domki dla krabów, nowe molekularne

wiązania, nasiona dające życie kwiatom. Nadbrzeże

myśli o twoim słoneczniku, srebrzystym drzewie

Mondriana, neoplastycyzmie, pionie żółtej

lokomotywy, czerwonym almanachu leżącym

na stole – poziomym, brudnym dopełnieniu dwóch,

krzyżujących się szpalt niebieskiej przestrzeni bez

przedmiotowości, formy, wyzwaniu. Smutny almanachu,

wypasiony wierszami, tłusty, stekiem kłamliwych sutr.

Siedzę sam od godziny, palę - dla zgorszonej kobiety,

odbieram kretyński telefon – od kretynki, palę – znów,

piszę o wypalonych ćpunach i papierosach

(za dużo o papierosach), czytam bluźniercze wiersze

innych, swój – równie brudny, słucham The Tallis Scholars.

Nic wcześniej nie było tak puste, plugawy almanachu,

żadna myśl, żadna wyschnięta studnia, żadne serce -

pustynnych ojców, morderców, wdowców, maszerujących

w krucjatach dzieci. Nic nigdy nie było tak brudne,

plugawy almanachu, posłuchaj ze mną riffu

zacinającej się płyty. A Ty, Wielki, Niewymowny

Tetragramie, jeśli jesteś - czarny na białym, pewny,

zawisły w rogu szeptuchowej chaty albo i willi

pokrytej boniami (jak we florenckim siodle

Medyceuszy), gotów wciąż do tworzenia: wulgarnego

słowa, ćpunów i poetów, ikon, zmaż wszystkie winy

słonecznikowego znaku, skrop w skwar hizopem według

twojej sutry, zasadź w oliwnym gaju, oto stoję

z tłustym, plugawym almanachem pod pachą – nie gardź. 

 



×
×
  • Dodaj nową pozycję...