Frasuje się nad pięknem, które onegdaj odeszło, w powolnej agonii opuszczając me wnętrze.
Zrodzone w wyobrażeniach wyjątkowe zwierzę,
zwabione dziewczęcym sercem i w pułapkę zaszczute
Wyginęło, choć w legendach na zawsze wykute
-powinno zostać nieśmiertelne, przetrwać śmierci zgubę.
Lecz dla mnie i ten symbol poniósł śmierć okrutnie, nic z tego reliktu nie dało się schronić
-przed ogniem zwątpienia, które trawi duszę.
Został obraz co głównie odbija cierpienia, przywołuje wspomnienia świata odległego
- nie przeszłego jednak, dziwnie realnego.
Wytrwał ból na krzywdzie i stracie zrodzony,
przetrwał czas i przestrzeń, chwilę przytłumiony.
Sen mam o jednorożcu co zwiastował zgubę: był zbyt piękny i rzadki by zostać na dłużej.
Ale zostawił coś po sobie aby wytrwać we mnie
- dziurę przebitą rogiem, co już zawsze będzie.
Czas ją zasklepił pozornie, bo magiczna rana, co nuż to się odnawia
-jak świeżo zadana.
I trwam dalej w ciężkiej drodze z mym bólem u boku
-ze znakiem szczęścia umarłego- nie zagrzebanego.