Pod ślniącym, kryształowym mrokiem,
Morfeusz wkrada się wolnym krokiem.
Zanim się poddam, walkę uczuć stoczę,
Zaraz myśli me w gęstej mgle zamoczę.
Podczas snu czuję bezwładność –
Wszyscy podobną mamy przypadłość.
Lecz ja we śnie odczuwam wszystko;
Nigdy nie byłem jeszcze tak blisko.
Nagle dochodzi do załamania,
Próbuję powstrzymać siebie od łkania.
Każdy z kolei pulsuje mi nerw,
Wiję się niczym zwyczajny czerw.
Czekam na upadek mego istnienia,
Nie widzę katuszy moich znaczenia.
Zaraz znów zajdzie gwałtowna zmiana –
Czuję, że zniknie mityczna rana.
Zaczynam dostrzegać brak mojej woli;
Wszystko znów zacznie płynąć powoli.
Przestrzeń stopniowo w mleku się nurzy,
Mgła obwija obraz moich odnuży.
Zaczynam rozumieć, co tam robię,
Może dowiem się czegoś o sobie.
Łapie mnie nagle gwałtowne olśnienie –
Ciało to moję zżerają nicienie.
Nie lada trzeźwość świta mi w
głowie,
Oczy się błyszczą jak Czarnej Wdowie.
Odczuwać zaczynam wolność od kata,
Rozum dostrzega odbicie od świata.