Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Hiala

Hiala

 

Stara, drewniana figura

kiedyś w głównej nawie

swoje miejsce miała.

Wszystkie prośby, intencje

i żale — przez tyle lat w

jej kierunku wypowiadane — słuchała.
Łzy, czasami,na posadzkę

świątyni spadające —

widziała.
Na pytania:
„Czy jesteś?”,
„Czy widzisz, co robią?” —
nawet gdyby mogła odpowiedzieć,

odpowiedzi nie znała.

A jednak, mimo swego milczenia, była jak światło w ciemności—
ci, którzy przychodzili, znajdowali w niej jakąś ciszę, cień nadziei, poczucie,

że nie są całkiem sami.
Z wysokości swego cokołu patrzyła na dzieci trzymające matki za rękę.
Na starców z różańcem w dłoniach.
Na zagubionych, którzy z lękiem w oczach i

gniewem w sercu stali w półmroku.
Na zakochaną dziewczynę,

co szeptała:
„Niech mnie pokocha”.

 

Niemy świadek wszystkiego, co kruche i piękne w człowieku.
Jej drewniane ramiona wypłowiały, twarz popękała przez wieki.
Spojrzenie, wyryte przez dłuto, nie straciło jednak łagodności.
Nie mogła cofnąć czasu.
Nie miała mocy sprawczej.
Nie znała odpowiedzi na modlitwy.
A jednak — była.
Właśnie to „bycie” było jej najważniejszym darem.

Z czasem nowe figury, dekoracje zaczęły otaczać

ją z każdej strony.
Ona — skromna,

lekko pochylona —

wciąż stała.
Stała i słuchała.
Choć nie znała słów,

rozumiała ciszę.
A w tej ciszy ludzie

mówili najwięcej.

Została zdjęta z cokołu. Ostrożnie, bez ceremonii.
Przeniesiona do zakrystii.
Tam, między szafami z ornatami, obok zapasowych lichtarzy i zakurzonych mszałów, stoi cicho — zapomniana.
Nie słyszy już szeptów modlitw.
Nie czuje ciepła ludzkich spojrzeń.
Nie widzi łez spadających

na kamienną posadzkę.

 

Czasem tylko, przez uchylone drzwi, wpadają do niej echa liturgii:
odległe śpiewy, brzęk dzwonków, szelest procesji.
Serce z drewna — czy może w ogóle istnieć takie serce? — ściska wtedy tęsknota.
Tęskni za kobietą, która codziennie zapalała przy niej maleńką świeczkę.
Za chłopcem, który z obawą patrzył w jej oczy, zanim odważył się przystąpić do spowiedzi.
Tęskni za szeptem:
„Pomóż mi przetrwać…”.
Za zapachem wosku i kadzidła.
Za szczególną chwilą ciszy, gdy kościół był pusty, ale ktoś wchodził — i tylko dla niej klękał.

Choć zrobiona z drewna, nosi w sobie ślady tych wszystkich dusz, które przez lata złożyły przed nią swoje ciężary.
I nie umie zrozumieć, dlaczego została odsunięta.

Czeka.
Bo figury — tak jak ludzie — potrafią czekać.
I wierzyć, choć nie potrafią mówić.
Czeka.

A jej drewniane serce, w zakrystii między szafami, wciąż wystukuje słowa pieśni:
„Kto się w opiekę…”
A ona słucha.

 

Rzeszów 24. 07.2025

Hiala

Hiala

 

Stara, drewniana figura

kiedyś w głównej nawie

swoje miejsce miała.

Wszystkie prośby, intencje

i żale — przez tyle lat w

jej kierunku wypowiadane — słuchała.
Łzy, czasami,

na posadzkę

świątyni spadające —

widziała.
Na pytania:
„Czy jesteś?”,
„Czy widzisz, co robią?” —
nawet gdyby mogła odpowiedzieć,

odpowiedzi nie znała.

A jednak, mimo swego milczenia, była jak światło w ciemności—
ci, którzy przychodzili, znajdowali w niej jakąś ciszę, cień nadziei, poczucie,

że nie są całkiem sami.
Z wysokości swego cokołu patrzyła na dzieci trzymające matki za rękę.
Na starców z różańcem w dłoniach.
Na zagubionych, którzy z lękiem w oczach i

gniewem w sercu stali w półmroku.
Na zakochaną dziewczynę,

co szeptała:
„Niech mnie pokocha”.

 

Niemy świadek wszystkiego, co kruche i piękne w człowieku.
Jej drewniane ramiona wypłowiały, twarz popękała przez wieki.
Spojrzenie, wyryte przez dłuto, nie straciło jednak łagodności.
Nie mogła cofnąć czasu.
Nie miała mocy sprawczej.
Nie znała odpowiedzi na modlitwy.
A jednak — była.
Właśnie to „bycie” było jej najważniejszym darem.

Z czasem nowe figury, dekoracje zaczęły otaczać

ją z każdej strony.
Ona — skromna,

lekko pochylona —

wciąż stała.
Stała i słuchała.
Choć nie znała słów,

rozumiała ciszę.
A w tej ciszy ludzie

mówili najwięcej.

Została zdjęta z cokołu. Ostrożnie, bez ceremonii.
Przeniesiona do zakrystii.
Tam, między szafami z ornatami, obok zapasowych lichtarzy i zakurzonych mszałów, stoi cicho — zapomniana.
Nie słyszy już szeptów modlitw.
Nie czuje ciepła ludzkich spojrzeń.
Nie widzi łez spadających

na kamienną posadzkę.

 

Czasem tylko, przez uchylone drzwi, wpadają do niej echa liturgii:
odległe śpiewy, brzęk dzwonków, szelest procesji.
Serce z drewna — czy może w ogóle istnieć takie serce? — ściska wtedy tęsknota.
Tęskni za kobietą, która codziennie zapalała przy niej maleńką świeczkę.
Za chłopcem, który z obawą patrzył w jej oczy, zanim odważył się przystąpić do spowiedzi.
Tęskni za szeptem:
„Pomóż mi przetrwać…”.
Za zapachem wosku i kadzidła.
Za szczególną chwilą ciszy, gdy kościół był pusty, ale ktoś wchodził — i tylko dla niej klękał.

Choć zrobiona z drewna, nosi w sobie ślady tych wszystkich dusz, które przez lata złożyły przed nią swoje ciężary.
I nie umie zrozumieć, dlaczego została odsunięta.

Czeka.
Bo figury — tak jak ludzie — potrafią czekać.
I wierzyć, choć nie potrafią mówić.
Czeka.

A jej drewniane serce, w zakrystii między szafami, wciąż wystukuje słowa pieśni:
„Kto się w opiekę…”
A ona słucha.

 

Rzeszów 24. 07.2025

Hiala

Hiala

 

Stara, drewniana figura

kiedyś w głównej nawie

swoje miejsce miała.

Wszystkie prośby, intencje

i żale — przez tyle lat w

jej kierunku wypowiadane — słuchała.
Łzy, czasami, na posadzkę świątyni spadające —

widziała.
Na pytania:
„Czy jesteś?”,
„Czy widzisz, co robią?” —
nawet gdyby mogła odpowiedzieć,

odpowiedzi nie znała.

A jednak, mimo swego milczenia, była jak światło w ciemności—
ci, którzy przychodzili, znajdowali w niej jakąś ciszę, cień nadziei, poczucie,

że nie są całkiem sami.
Z wysokości swego cokołu patrzyła na dzieci trzymające matki za rękę.
Na starców z różańcem w dłoniach.
Na zagubionych, którzy z lękiem w oczach i

gniewem w sercu stali w półmroku.
Na zakochaną dziewczynę,

co szeptała:
„Niech mnie pokocha”.

 

Niemy świadek wszystkiego, co kruche i piękne w człowieku.
Jej drewniane ramiona wypłowiały, twarz popękała przez wieki.
Spojrzenie, wyryte przez dłuto, nie straciło jednak łagodności.
Nie mogła cofnąć czasu.
Nie miała mocy sprawczej.
Nie znała odpowiedzi na modlitwy.
A jednak — była.
Właśnie to „bycie” było jej najważniejszym darem.

Z czasem nowe figury, dekoracje zaczęły otaczać

ją z każdej strony.
Ona — skromna,

lekko pochylona —

wciąż stała.
Stała i słuchała.
Choć nie znała słów,

rozumiała ciszę.
A w tej ciszy ludzie

mówili najwięcej.

Została zdjęta z cokołu. Ostrożnie, bez ceremonii.
Przeniesiona do zakrystii.
Tam, między szafami z ornatami, obok zapasowych lichtarzy i zakurzonych mszałów, stoi cicho — zapomniana.
Nie słyszy już szeptów modlitw.
Nie czuje ciepła ludzkich spojrzeń.
Nie widzi łez spadających

na kamienną posadzkę.

 

Czasem tylko, przez uchylone drzwi, wpadają do niej echa liturgii:
odległe śpiewy, brzęk dzwonków, szelest procesji.
Serce z drewna — czy może w ogóle istnieć takie serce? — ściska wtedy tęsknota.
Tęskni za kobietą, która codziennie zapalała przy niej maleńką świeczkę.
Za chłopcem, który z obawą patrzył w jej oczy, zanim odważył się przystąpić do spowiedzi.
Tęskni za szeptem:
„Pomóż mi przetrwać…”.
Za zapachem wosku i kadzidła.
Za szczególną chwilą ciszy, gdy kościół był pusty, ale ktoś wchodził — i tylko dla niej klękał.

Choć zrobiona z drewna, nosi w sobie ślady tych wszystkich dusz, które przez lata złożyły przed nią swoje ciężary.
I nie umie zrozumieć, dlaczego została odsunięta.

Czeka.
Bo figury — tak jak ludzie — potrafią czekać.
I wierzyć, choć nie potrafią mówić.
Czeka.

A jej drewniane serce, w zakrystii między szafami, wciąż wystukuje słowa pieśni:
„Kto się w opiekę…”
A ona słucha.

 

Rzeszów 24. 07.2025

Hiala

Hiala

 

Stara, drewniana figura

kiedyś w głównej nawie

swoje miejsce miała.

Wszystkie prośby, intencje i żale — przez tyle lat w jej kierunku wypowiadane — słuchała.
Łzy, czasami, na posadzkę świątyni spadające —

widziała.
Na pytania:
„Czy jesteś?”,
„Czy widzisz, co robią?” —
nawet gdyby mogła odpowiedzieć,

odpowiedzi nie znała.

A jednak, mimo swego milczenia, była jak światło w ciemności—
ci, którzy przychodzili, znajdowali w niej jakąś ciszę, cień nadziei, poczucie,

że nie są całkiem sami.
Z wysokości swego cokołu patrzyła na dzieci trzymające matki za rękę.
Na starców z różańcem w dłoniach.
Na zagubionych, którzy z lękiem w oczach i

gniewem w sercu stali w półmroku.
Na zakochaną dziewczynę,

co szeptała:
„Niech mnie pokocha”.

 

Niemy świadek wszystkiego, co kruche i piękne w człowieku.
Jej drewniane ramiona wypłowiały, twarz popękała przez wieki.
Spojrzenie, wyryte przez dłuto, nie straciło jednak łagodności.
Nie mogła cofnąć czasu.
Nie miała mocy sprawczej.
Nie znała odpowiedzi na modlitwy.
A jednak — była.
Właśnie to „bycie” było jej najważniejszym darem.

Z czasem nowe figury, dekoracje zaczęły otaczać

ją z każdej strony.
Ona — skromna,

lekko pochylona —

wciąż stała.
Stała i słuchała.
Choć nie znała słów,

rozumiała ciszę.
A w tej ciszy ludzie

mówili najwięcej.

Została zdjęta z cokołu. Ostrożnie, bez ceremonii.
Przeniesiona do zakrystii.
Tam, między szafami z ornatami, obok zapasowych lichtarzy i zakurzonych mszałów, stoi cicho — zapomniana.
Nie słyszy już szeptów modlitw.
Nie czuje ciepła ludzkich spojrzeń.
Nie widzi łez spadających

na kamienną posadzkę.

 

Czasem tylko, przez uchylone drzwi, wpadają do niej echa liturgii:
odległe śpiewy, brzęk dzwonków, szelest procesji.
Serce z drewna — czy może w ogóle istnieć takie serce? — ściska wtedy tęsknota.
Tęskni za kobietą, która codziennie zapalała przy niej maleńką świeczkę.
Za chłopcem, który z obawą patrzył w jej oczy, zanim odważył się przystąpić do spowiedzi.
Tęskni za szeptem:
„Pomóż mi przetrwać…”.
Za zapachem wosku i kadzidła.
Za szczególną chwilą ciszy, gdy kościół był pusty, ale ktoś wchodził — i tylko dla niej klękał.

Choć zrobiona z drewna, nosi w sobie ślady tych wszystkich dusz, które przez lata złożyły przed nią swoje ciężary.
I nie umie zrozumieć, dlaczego została odsunięta.

Czeka.
Bo figury — tak jak ludzie — potrafią czekać.
I wierzyć, choć nie potrafią mówić.
Czeka.

A jej drewniane serce, w zakrystii między szafami, wciąż wystukuje słowa pieśni:
„Kto się w opiekę…”
A ona słucha.

 

Rzeszów 24. 07.2025

Hiala

Hiala

 

Stara, drewniana figura

kiedyś w głównej nawie

swoje miejsce miała.

Wszystkie prośby, intencje i żale — przez tyle lat w jej kierunku wypowiadane — słuchała.
Łzy, czasami, na posadzkę świątyni spadające —

widziała.
Na pytania:
„Czy jesteś?”,
„Czy widzisz, co robią?” —
nawet gdyby mogła odpowiedzieć,

odpowiedzi nie znała.

A jednak, mimo swego milczenia, była jak światło w ciemności—
ci, którzy przychodzili, znajdowali w niej jakąś ciszę, cień nadziei, poczucie,

że nie są całkiem sami.
Z wysokości swego cokołu patrzyła na dzieci trzymające matki za rękę.
Na starców z różańcem w dłoniach.
Na zagubionych, którzy z lękiem w oczach i

gniewem w sercu stali w półmroku.
Na zakochaną dziewczynę,

co szeptała:
„Niech mnie pokocha”.

 

Niemy świadek wszystkiego, co kruche i piękne w człowieku.
Jej drewniane ramiona wypłowiały, twarz popękała przez wieki.
Spojrzenie, wyryte przez dłuto, nie straciło jednak łagodności.
Nie mogła cofnąć czasu.
Nie miała mocy sprawczej.
Nie znała odpowiedzi na modlitwy.
A jednak — była.
Właśnie to „bycie” było jej najważniejszym darem.

Z czasem nowe figury, dekoracje zaczęły otaczać

ją z każdej strony.
Ona — skromna, lekko pochylona — wciąż stała.
Stała i słuchała.
Choć nie znała słów,

rozumiała ciszę.
A w tej ciszy ludzie

mówili najwięcej.

Została zdjęta z cokołu. Ostrożnie, bez ceremonii.
Przeniesiona do zakrystii.
Tam, między szafami z ornatami, obok zapasowych lichtarzy i zakurzonych mszałów, stoi cicho — zapomniana.
Nie słyszy już szeptów modlitw.
Nie czuje ciepła ludzkich spojrzeń.
Nie widzi łez spadających

na kamienną posadzkę.

 

Czasem tylko, przez uchylone drzwi, wpadają do niej echa liturgii:
odległe śpiewy, brzęk dzwonków, szelest procesji.
Serce z drewna — czy może w ogóle istnieć takie serce? — ściska wtedy tęsknota.
Tęskni za kobietą, która codziennie zapalała przy niej maleńką świeczkę.
Za chłopcem, który z obawą patrzył w jej oczy, zanim odważył się przystąpić do spowiedzi.
Tęskni za szeptem:
„Pomóż mi przetrwać…”.
Za zapachem wosku i kadzidła.
Za szczególną chwilą ciszy, gdy kościół był pusty, ale ktoś wchodził — i tylko dla niej klękał.

Choć zrobiona z drewna, nosi w sobie ślady tych wszystkich dusz, które przez lata złożyły przed nią swoje ciężary.
I nie umie zrozumieć, dlaczego została odsunięta.

Czeka.
Bo figury — tak jak ludzie — potrafią czekać.
I wierzyć, choć nie potrafią mówić.
Czeka.

A jej drewniane serce, w zakrystii między szafami, wciąż wystukuje słowa pieśni:
„Kto się w opiekę…”
A ona słucha.

 

Rzeszów 24. 07.2025

Hiala

Hiala

 

Stara, drewniana figura

kiedyś w głównej nawie

swoje miejsce miała.

Wszystkie prośby, intencje i żale — przez tyle lat w jej kierunku wypowiadane — słuchała.
Łzy, czasami, na posadzkę świątyni spadające — widziała.
Na pytania:
„Czy jesteś?”,
„Czy widzisz, co robią?” —
nawet gdyby mogła odpowiedzieć, odpowiedzi nie znała.

A jednak, mimo swego milczenia, była jak światło w ciemności—
ci, którzy przychodzili, znajdowali w niej jakąś ciszę, cień nadziei, poczucie, że nie są całkiem sami.
Z wysokości swego cokołu patrzyła na dzieci trzymające matki za rękę.
Na starców z różańcem w dłoniach.
Na zagubionych, którzy z lękiem w oczach i gniewem w sercu stali w półmroku.
Na zakochaną dziewczynę, co szeptała:
„Niech mnie pokocha”.

 

Niemy świadek wszystkiego, co kruche i piękne w człowieku.
Jej drewniane ramiona wypłowiały, twarz popękała przez wieki.
Spojrzenie, wyryte przez dłuto, nie straciło jednak łagodności.
Nie mogła cofnąć czasu.
Nie miała mocy sprawczej.
Nie znała odpowiedzi na modlitwy.
A jednak — była.
Właśnie to „bycie” było jej najważniejszym darem.

Z czasem nowe figury, dekoracje zaczęły otaczać ją z każdej strony.
Ona — skromna, lekko pochylona — wciąż stała.
Stała i słuchała.
Choć nie znała słów, rozumiała ciszę.
A w tej ciszy ludzie mówili najwięcej.

Została zdjęta z cokołu. Ostrożnie, bez ceremonii.
Przeniesiona do zakrystii.
Tam, między szafami z ornatami, obok zapasowych lichtarzy i zakurzonych mszałów, stoi cicho — zapomniana.
Nie słyszy już szeptów modlitw.
Nie czuje ciepła ludzkich spojrzeń.
Nie widzi łez spadających na kamienną posadzkę.

 

Czasem tylko, przez uchylone drzwi, wpadają do niej echa liturgii:
odległe śpiewy, brzęk dzwonków, szelest procesji.
Serce z drewna — czy może w ogóle istnieć takie serce? — ściska wtedy tęsknota.
Tęskni za kobietą, która codziennie zapalała przy niej maleńką świeczkę.
Za chłopcem, który z obawą patrzył w jej oczy, zanim odważył się przystąpić do spowiedzi.
Tęskni za szeptem:
„Pomóż mi przetrwać…”.
Za zapachem wosku i kadzidła.
Za szczególną chwilą ciszy, gdy kościół był pusty, ale ktoś wchodził — i tylko dla niej klękał.

Choć zrobiona z drewna, nosi w sobie ślady tych wszystkich dusz, które przez lata złożyły przed nią swoje ciężary.
I nie umie zrozumieć, dlaczego została odsunięta.

Czeka.
Bo figury — tak jak ludzie — potrafią czekać.
I wierzyć, choć nie potrafią mówić.
Czeka.

A jej drewniane serce, w zakrystii między szafami, wciąż wystukuje słowa pieśni:
„Kto się w opiekę…”
A ona słucha.

 

Rzeszów 24. 07.2025

Hiala

Hiala

 

Stara, drewniana figura kiedyś w głównej nawie swoje miejsce miała. Wszystkie prośby, intencje i żale — przez tyle lat w jej kierunku wypowiadane — słuchała.
Łzy, czasami, na posadzkę świątyni spadające — widziała.
Na pytania:
„Czy jesteś?”,
„Czy widzisz, co robią?” —
nawet gdyby mogła odpowiedzieć, odpowiedzi nie znała.

A jednak, mimo swego milczenia, była jak światło w ciemności—
ci, którzy przychodzili, znajdowali w niej jakąś ciszę, cień nadziei, poczucie, że nie są całkiem sami.
Z wysokości swego cokołu patrzyła na dzieci trzymające matki za rękę.
Na starców z różańcem w dłoniach.
Na zagubionych, którzy z lękiem w oczach i gniewem w sercu stali w półmroku.
Na zakochaną dziewczynę, co szeptała:
„Niech mnie pokocha”.

 

Niemy świadek wszystkiego, co kruche i piękne w człowieku.
Jej drewniane ramiona wypłowiały, twarz popękała przez wieki.
Spojrzenie, wyryte przez dłuto, nie straciło jednak łagodności.
Nie mogła cofnąć czasu.
Nie miała mocy sprawczej.
Nie znała odpowiedzi na modlitwy.
A jednak — była.
Właśnie to „bycie” było jej najważniejszym darem.

Z czasem nowe figury, dekoracje zaczęły otaczać ją z każdej strony.
Ona — skromna, lekko pochylona — wciąż stała.
Stała i słuchała.
Choć nie znała słów, rozumiała ciszę.
A w tej ciszy ludzie mówili najwięcej.

Została zdjęta z cokołu. Ostrożnie, bez ceremonii.
Przeniesiona do zakrystii.
Tam, między szafami z ornatami, obok zapasowych lichtarzy i zakurzonych mszałów, stoi cicho — zapomniana.
Nie słyszy już szeptów modlitw.
Nie czuje ciepła ludzkich spojrzeń.
Nie widzi łez spadających na kamienną posadzkę.

 

Czasem tylko, przez uchylone drzwi, wpadają do niej echa liturgii:
odległe śpiewy, brzęk dzwonków, szelest procesji.
Serce z drewna — czy może w ogóle istnieć takie serce? — ściska wtedy tęsknota.
Tęskni za kobietą, która codziennie zapalała przy niej maleńką świeczkę.
Za chłopcem, który z obawą patrzył w jej oczy, zanim odważył się przystąpić do spowiedzi.
Tęskni za szeptem:
„Pomóż mi przetrwać…”.
Za zapachem wosku i kadzidła.
Za szczególną chwilą ciszy, gdy kościół był pusty, ale ktoś wchodził — i tylko dla niej klękał.

Choć zrobiona z drewna, nosi w sobie ślady tych wszystkich dusz, które przez lata złożyły przed nią swoje ciężary.
I nie umie zrozumieć, dlaczego została odsunięta.

Czeka.
Bo figury — tak jak ludzie — potrafią czekać.
I wierzyć, choć nie potrafią mówić.
Czeka. A jej drewniane serce, w zakrystii między szafami, wciąż wystukuje słowa pieśni:
„Kto się w opiekę…”
A ona słucha.

Rzeszów 24. 07.2025



×
×
  • Dodaj nową pozycję...