Wczorajszy dzień miałem na luzie,
to sobie drzemałem dłużej.
Choć za oknem rzęziła śmieciarka,
po niej karetka na sygnale,
w mej szpitalnej ciszy,
beztrosko spałem dalej.
Bez wzwodu i głodu, grama ciągot
a nawet ochoty,
poznania o mnie zdania,
hejtującej miernoty.
Nie pragnąłem nic. nawet ludzi.
tak mi było fajnie ani śnić
ani się budzić.
I pewnie wieczność tak błogo bym leżał,
gdyby nie natręctwo czujnego pęcherza.
No, to można bez lęku
czekać na życia finał,
choć nieznany dzień, czy godzina.
zwłaszcza, że do tego
nie trzeba ani się wymądrzać,
czy wysilać.
A jak tak, to po co
trząść się ze strachu,
miast w pełni korzystać z życia,
bez trwogi przed końcem
w piachu
gdzie będziemy, jak sprzed powicia.
Zachęcam do tego
szczerze,
bo nie wszystkim sława, praca
koronki, pacierze
- w końcu i tak sypną gruz
spod którego już się nie wraca.