Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Jeden z rozdziałów
"Ja, Joachim Szeklenberg, kronikarz z rodu hebrajskiego, w roku Pańskim MDLXXX, w cieniu spraw inflantskich, piórem mem spisuję opowieść o zajściu niezwykłem, które w dworku możnowładcy Mordechaja II, zwanego Krnąbrnym, się zeszło. Niech potomni znają czyny Hieronima Augusta Kazimierza Zygmunta Hermana, herbu Fjut, szlachcica z krwi a kosti, który w godzinie próby odwagą swą i rozumem chwałę zyskał.

Było to w lecie, gdy słońce wysoko stało, a ziemia mazowiecka w kurzawie się kąpała. Hieronim, pan na Hermanowicach Fjutowych, na dwór Mordechaja II w Brwinowie zaproszon został, by sprawy handlowe a sąsiedzkie omówić. Mordechaj, człowiek w handlu biegły, acz w mowie szorstki, dwór swój w przepychu trzymał, a Żydzi i chrześcijanie w zgodzie tam biesiadowali. Hieronim, choć ku kupcom hebrajskim niechęć żywił, dla sprawy Rzeczy Pospolitej próg ów przestąpił, bo w jedności siła, a wojna z Moskalem zgody wymagała.

Gdy biesiada w pełni trwała, a wino w pucharach lśniło, kurz na gościńcu się wzbił, a wrzask i tętent kopyt ciszę przerwał. To szlachta brwinowska, z dawna z Mordechajem w zwadzie, zajazd na dwór przypuściła. Prowodyrem był niejaki Roch Głowacki, szlachcic chciwy, co ziemie Mordechaja zagarnąć pragnął, pomawiając go o lichwę i zdradę. Zbrojni, szablami błyskając, mury dworku otoczyli, a wrzask ich jako wilcze wycie w uszy się wbijał.

W onej chwili trwogi, gdy goście w popłochu uciekać jęli, Hieronim, człowiek wojen zahartowany, spokój zachował. Zbroję, co w kącie stała, na się włożył, a szablę, krwią moskiewską znaczoną, w dłoń ujął. „Niechaj nikt nie mówi, że Hieronim Herman od walki uchylił się, gdy sprawiedliwość w szwank idzie!” – zawołał, a głos jego jako grom w sercach brzmiał. Mordechaj, choć w walce niebiegły, Hieronima poparł, zbrojnych swych wzywając, by mury dworku strzegli.

Bitwa sroga była. Szlachta brwinowska, w liczbie przeważająca, na bramy napierała, a strzały z kusz jako grad leciały. Hieronim, na czele garstki obrońców, szablą i kopiją drogę torował. Koń jego, Wierny, przez ogień i dym go niósł, a on sam, jak lew, w środku zamętu walczył. Roch Głowacki, ujrzawszy Hieronima, do pojedynku go wyzwał, lecz szabla Fjuta szybsza była – Roch, ranion w ramię, z pola ustąpił, a zbrojni jego w popłochu pierzchli.

Gdy kurz opadł, a wróg w lasy umknął, dwór Mordechaja ocalon został. Hieronim, choć ran kilka odniósł, stał wyprostowan, a oblicze jego spokojem jaśniało. Mordechaj, w podzięce, ucztę na cześć wybawcy wyprawił, a wino i miód lały się strumieniami. „Niechaj nie mówią, że Żyd z chrześcijaninem zgody nie trzyma” – rzekł Krnąbrny, a Hieronim, choć w sercu swym dawne urazy nosił, puchar wzniósł, bo w obliczu wroga wspólnego braterstwo się rodzi.

Tak tedy Hieronim August, herbu Fjut, chwałę swą pomnożył, a imię jego w Brwinowie i dalej sławionem było. Ja, Joachim Szeklenberg, świadkiem onych czynów byłem i piórem mem je spisałem, by prawda o odwadze i sprawiedliwości nie zginęła. Niech potomstwo wie, że w trudach i zwadach cnota tryumfuje, a szabla w ręku sprawiedliwego moc ma wielką.

Spisano w Brwinowie, roku Pańskiego MDLXXX, ręką własną."





Rozdział Ostatni
"Ja, Joachim Szeklenberg, kronikarz z rodu hebrajskiego, w roku Pańskim MDLXXXV, w cieniu starości i trudów żywota, piórem drżącym spisuję ostatni rozdział kroniki mojej, w której o losach Fjutowa Mazowieckiego, kryzysie solnym i klęsce głodu, jako i wygnaniu moim i braci moich, opowieść snuję. Niech potomstwo zna trudy onego czasu, gdy sprawiedliwość w sercach ludzkich ustąpiła, a ja, w Łęczycy zwanej Łodzią, żywot swój kończę.

Było to w czasie, gdy zima sroga ziemię mazowiecką skuła, a lato suszą spaliło plony. W Fjutowie Mazowieckim, kędy dawniej dostatek panował, sól, skarb bezcenny, w cenie złota stanęła, bo drogi handlowe Moskal i Tatarzyn zamknęli. Bez soli trzoda marniała, a ludzie, chleba i strawy pozbawieni, w głodzie pogrążeni byli. Klęska głodu jak morowa zaraza włościan trawiła, a dzieci w kolebkach płaczem serca rozdzierały. Nastroje w grodzie ciężkie były, a serca ludzkie, trwogą i nędzą zjęte, ku nienawiści się obróciły.

Żydzi, w Fjutowie osiadli, co handlem i rzemiosłem się parali, w onej chwili najgorsze razy przyjęli. Szlachta i włościanie, w gniewie ślepym, nas o lichwę i nędzę pomawiali, jakoby to my, a nie susza i wojna, głód sprowadzili. Ataki na domy hebrajskie częste były; kamienie w okna leciały, a krew nieraz na bruku się lała. Ja sam, choć piórem jeno walczyłem, raz sztyletem w uliczce zagrożon byłem, a syn mój, Eliasz, ledwo z życiem uszedł, gdy motłoch nań napadł.

Hieronim August Kazimierz Zygmunt Herman, herbu Fjut, pan na Hermanowicach Fjutowych, którego dawniej za sprawiedliwego miałem, w onej godzinie próby serce swe zatwardził. On, co niegdyś w Brwinowie i na polowaniu niedźwiedzim rozum i cnotę okazał, teraz, pod naciskiem szlachty i włościan, dekret wydał, by Żydzi z Fjutowa wygnani byli. „Dla dobra grodu i zgody” – powiadał, a oczy jego, dawniej ogniste, smutkiem pokryte były. Nie wiem, czy z musu, czy z przekonania dekret ów podpisał, lecz skutek jeden: ja, rodzina moja i bracia moi w wierze, z tobołkami jeno, Fjutów opuścić musieliśmy.

Dziwna rzecz, że niedługo po wygnaniu naszem sól na powrót w grodzie się zjawiła, a kupcy z Litwy i Prus towary przywieźli. Głód ustąpił, jakoby ręką odjęty, a szlachcice szeptać jęli, że to Żydzi klątwę na Fjutów rzucili, a wygnanie ich nędzę zakończyło. Głupota ludzka, powiadam, bo nie my, lecz wojna i susza nędzę sprowadziły, a handel, w którym Żydzi biegli, dostatek mógłby wrócić, gdyby nas nie przepędzono.

Ja, Joachim, z rodziną moją do Łęczycy, zwanej Łodzią, się udałem, kędy Żydzi w zgodzie żyli, a handel kwitnął - kupcy i rzemieślnicy w bród się zbiegali. Tam, choć serce ciężkie, biznes lichwiarski otworzyłem, bo w nędzy żyć nie chciałem. Pożyczałem grosz tym, co w potrzebie byli, a choć zysk z tego był, gorycz w ustach została. Fjutów wspominam czasem, gdy pamięć mnie nie zawodzi – biesiady u Mordechaja Krnąbrnego, polowanie z Hieronimem, szabla jego w blasku księżyca. Lecz starość pamięć mą ćmi, a obrazy one jak mgła się rozwiewają. Syn mój, Eliasz, kronikę tę po mnie prowadzić będzie, bo pióro jego młode, a duch żywy.

Niech potomstwo wie, że Joachim Szeklenberg w Fjutowie żył, cierpiał i pisał. Niech wie, że nienawiść serca zatruwa, a sprawiedliwość wymaga odwagi, której w Fjutowie ongiś zabrakło. Niech Hieronim, choć cnotliwy bywał, w chwili słabości braci moich wygnał, a imię jego w sercu mym smutkiem brzmi. Żywot mój dobiega kresu, lecz pióro me ostatnie słowa kreśli: żyjcie w zgodzie, bo w nienawiści jeno nędza rodzi się.

Spisano w Łęczycy, zwanej Łodzią, roku Pańskiego MDLXXXV, ręką własną Joachima Szeklenberga."


mlę mlę mlę mlę mlę mlę mlę mlę pozdrawiam jurka owsiaka (tak naprawde nie! życze mu jak najgorzej!) pozdrawiam gimpsona, i nie pozdrawiam wariata jenzora gniezno @wariat.jenzor.gniezno

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...