Czasami brakuje dnia
czas czeka często
tykanie błędomierza
śmieszniutkich sekundzisk
przeklętych twarzy
zawistnych obrazów
pośniedziałych lat
bujdy na resorach
jak
chwile bez wytchnienia
Na padole z cegieł
gdzie cegła na cegle
w końcu w nogach się załamie
Ach, przyjdźcie, piątko!
Ach, niech stopy wasze uderzą!
W nieodwołalny termin.
Niech świerszcze opowiadają o nocy, która minęła
Niech gołębie rysują obrazy o zmierzchu, który minął,
Niech wilki zatańczą poloneza o świcie, który minął,
Niech człowiek zawyje z radości o dniu, który nastał
Diabeł niech się uśmiechnie,
a aniołowie niech posmutnieją.
Wszyscy w jednym, na twarzach
istot z równoległej linii czasoprzestrzennej.
W grobowym wrzasku,
spaleniźnie wodą opływającą,
świetle, które przyniosło śmierć
.. zakróluje lwie berło,
dzierżone wśród mieczy i pochw
miriad poległych
Wtedy rzekniemy:
Piękne to były czasy oszustów!
Te zbłąkane myśli nikczemne, jakże kolorowe!
Ta wódka wypijana litrami, jakże pożywna!
Te bzdury wypluwane nad świńską galaretą, jakże aromatyczne!
Kto by pomyślał?
Wtedy, było to normą,
pisaną w papierze kształtowanym
przepaściami, w które wpadli wszyscy.
W morzu łez tonęli,
w morzu płytkim jak usługa panny z ulicy,
krzyże niosąc z waty,
wielcy władcy życia.
My tu, oni tam,
różnią nas 2 metry.
Umarliśmy by żyć,
nasza śmierć jest naszym życiem.
Wstał już dzień jasny.
Wzniesiono już domy nowe.
Wysuszono już odzienie wieczne,
wyprane pracą słów wszystkich.
Alfa i omega
jak kres,
asymptota
wyznaczona
tym, co rzeczywiste.
Atomy przemówiły,
eter zamilkł.