ta tęcza nie ma końca.
wymiotuję nie szeptem,
a krzykiem.
monochromatyczna szarość
na posadzce, rękawach,
w kącikach ust.
w niej niestrawione
wciąż wierzę.
leżę w rozbitym szkle,
cząstkach kruchej duszy.
lśniące odłamki
zaklinają momenty,
zakłamują obrazy,
podrażniają oczy i serce.
mogę inaczej
i mogę nie zniknąć,
tylko uwierz.