Szpitale pełne cierpiących muz, dzień
po dniu ocieram się o samotność. Starzeję
się – mówisz, ja też – oboje nakładamy
na twarz: ty – cienie, ja – by wykuć powietrze –
skośne podparcie przedramienia, tarzam się
we frazach wyczytanych przed tygodniem
w dość poważnej gazecie. Poważnie,
starzeję się – zapewniasz i wierzę, patrząc
na cienie pod oczami, na powolne skrobanie
pędzla o plastikowe dno.
A może Platon miał rację? I nie ma poznania.
A może nie jesteśmy sami?
Sprawdź! A co – jeśli ktoś nami gra, rozgrywa
partię scrabble, kiedy wyznajesz mu miłość.
Nie kocham go i dodajesz - mówisz o symulacji?
Tak. I nie.
I tak – znów godzimy się na godzinę, to praski
zegar uśpił naszą czujność, ubogacając
chłopaka w czarnych jeansach, pamiętasz?
Rytmiczne bum, bum oceanu, który nie zważa
na rezydentów, dając turystom zabawę –
wielorybi nos. Przestań – nigdy ci nie wybaczę.
Zdanie to składa się z lichej obietnicy, skradania
stóp, akcentów – obcych nazwisk – akut,
cyrkumfleks, umlaut – tworzących metrum frazy
ubranej w dopiero co nałożony cień. Muza
dąsa się i nie dzielimy łóżka. Wtedy trzeba ją
objąć wpół – starzeje się i nie potrafi już uciec.