Gdzieś na małej wyspie,
gdzieś na Karaibach,
gdzie bogaci biali
kupili hektary
jachtowa szósteczka
w barze u Bazyla
zajada langusty
pełnymi szklankami
popijając whisky.
Karmią rytuały.
Gdzieś na Palma Island
huragan dokucza,
białe grzywy w dali
miesza z dachówkami,
śmiałkowie przez reling
w głębokim pokłonie
spazmem poruszeni
oddają hołd morzu.
Szlak spienionej fali.
Na Granadzie było
wielkie nurkowanie.
Feeria ławicy
niebieskawych rybek
otacza korale.
Zachłyśnięta pięknem
rafy jestem. Z rufy
skokiem gnębię wodę.
Cud świata, Ci powiem.
Tańce i lobstery,
niezłowione ryby,
lazur w oczy bije
i spalone czoła.
Gdzieś na Karaibach
słońce oczy mróży,
zachodząc za morze
słyszałę już szeptanie,
że koniec podróży.
To naprawdę koniec.