Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Melilotus.pl

Melilotus.pl

 

                                                   SEN

 

On przybył świtem, czekany,
klucznik mych myśli skrywanych,
On, bard nie odklęczanych win,
klaun łzami okraszanych dni,
On, Sen, doradca odmiany,
władca marzeń wypieszczanych.

 

Siadł na postumencie smutku.
Z jego dłoni, w geście daru,
niezdarnym lotem motyla,
jednego dnia życia króla,
sfrunął, w kolorów orkiestrze,
ptak, maleńkie pisklę jeszcze.

                                            PTAK

Kiedyś śniłem tego ptaka:
on z królestwa krańca świata,
agory zdarzeń minionych,
gdzie wyśnione już spełnionym,
gdzie jednym są jawa i sen,
a wszelkiej rzeczy żaden kres.

 

Tam Hades wiary i marzeń,
matecznik odrodzonych dusz.
Tam wieczne ognie miłości
i płomienie nienawiści
plotą się w gorącym tangu,
płodzą blask i mroczne cienie.

 

Tam, by rozdawać piękne sny,
rodzą się brzydkie kaczątka,
a wśród gorących popiołów
ród niecierpliwych feniksów
w nową drogę sposobi znów
posła strażnika świata wrót.

                                         LOT PTAKA

Ptak wznosi się w brzasku jutrzni,
już nie jak motyl, lecz dumnie,
jak orzeł, jak wielki kondor,
w locie lekki i dostojny.
Skrzydła jego, z tęczy tkane,
w barwy poranka wmieszane.

 

Ptak patrzy na rozległy świat:
zielone łąki widzi tam
i przebiśniegi -szalone!
wierzą, że nadeszło nowe-
i mimozy, panny śniące,
skrycie dotyku pragnące.

 

Wśród traw bujnych kos na gnieździe,
skamieniały okiem węża;
owca, a w jej lustrach źrenic
ostre kły starego wilka;
człowiek, który śpiew skowronka klnie,
bo to sępa złowróżbny skrzek.

                                                     MIASTO

Obok las betonowych drzew,
w srebrnych liściach szklanych okien,
w kolorowych kwiatach reklam
mamiących szczęściem w plakatach
i z asfaltu proste dukty,
jak krzykiem wydany rozkaz.

 

Toczy się sennych ludzi tłum,
sobie życiodajnej krwi nurt
i jest tam Ona, i jest On,
oboje szczęśliwi, bo są;
słychać dziecka radosny śmiech,
jak konfetti, jak pereł deszcz.

 

Jest też stu łyżek dziegciu smak:
bólu krzyk i rozpaczy płacz,
i sumienia bezradny gniew,
i okrutny, szyderczy śmiech,
i ta twarz: maski czerń, oczy,
jak noże w cięciwie kuszy.

 

Jest mędrców cierpiętników chór,
mniejszego zła ponury zbór
-wciąż nie umie zrozumieć Świat,
że wielkie księgi dobrych rad
po to, by łączyć treści ich,
a nie wybierać pośród nich.

                                                  EPILOG

Z goryczą ptak patrzy na świat,
to nie miało przecież być tak!
tu dla niego miejsca jest brak,
znowu chybiony lotu szlak.
Żal toczy łzy z jego oczu,
pióra barwi mu purpurą.

 

Ptak jest już tam, gdzie świata dach,
ponad strzechą odwiecznych prawd,
wyblakłych i zakurzonych,
jak pamiątki lat minionych,
porzucone, zapomniane
w lamusie już nie ważnych spraw.

 

Z rozpostartych skrzydeł ptaka
bukiety gorących iskier
tryskają gejzerami barw,
kreślą ślad spadających gwiazd,
nie spełniają żadnych życzeń,
trwożą rojem ognistych strzał.

 

Ptaku wróć, nie kończ lotu tak,
po co ginąć kolejny raz,
jest tyle nieskończonych spraw,
tak wiele niepoznanych prawd,
spłoniesz, a Ty masz klucz do wrót,
do marzeń niespełnionych dróg.

 

 

Z lombardu rzeczy niechcianych
skrzydła aniołów wygnanych
wezmę i ruszę z Tobą w dal,
żeby odnaleźć jakiś ślad,
bo musi gdzieś być dobry Świat.
Ptaku wróć, nie kończ lotu tak!


 

                                       post scriptum

 

A gdyby tak pokazał Ptak
piękną, ludzką twarz, ludzki kształt ?...

zabiorę-aniołów-skrzydła.jpg

Melilotus.pl

Melilotus.pl

 

                                 SEN

 

On przybył świtem, czekany,
klucznik mych myśli skrywanych,
On, bard nie odklęczanych win,
klaun łzami okraszanych dni,
On, Sen, doradca odmiany,
władca marzeń wypieszczanych.

 

Siadł na postumencie smutku.
Z jego dłoni, w geście daru,
niezdarnym lotem motyla,
jednego dnia życia króla,
sfrunął, w kolorów orkiestrze,
ptak, maleńkie pisklę jeszcze.

                                  PTAK

Kiedyś śniłem tego ptaka:
on z królestwa krańca świata,
agory zdarzeń minionych,
gdzie wyśnione już spełnionym,
gdzie jednym są jawa i sen,
a wszelkiej rzeczy żaden kres.

Tam Hades wiary i marzeń,
matecznik odrodzonych dusz.
Tam wieczne ognie miłości
i płomienie nienawiści
plotą się w gorącym tangu,
płodzą blask i mroczne cienie.

 

Tam, by rozdawać piękne sny,
rodzą się brzydkie kaczątka,
a wśród gorących popiołów
ród niecierpliwych feniksów
w nową drogę sposobi znów
posła strażnika świata wrót.

                              LOT PTAKA

Ptak wznosi się w brzasku jutrzni,
już nie jak motyl, lecz dumnie,
jak orzeł, jak wielki kondor,
w locie lekki i dostojny.
Skrzydła jego, z tęczy tkane,
w barwy poranka wmieszane.

 

Ptak patrzy na rozległy świat:
zielone łąki widzi tam
i przebiśniegi -szalone!
wierzą, że nadeszło nowe-
i mimozy, panny śniące,
skrycie dotyku pragnące.

 

Wśród traw bujnych kos na gnieździe,
skamieniały okiem węża;
owca, a w jej lustrach źrenic
ostre kły starego wilka;
człowiek, który śpiew skowronka klnie,
bo to sępa złowróżbny skrzek.

                                 MIASTO

Obok las betonowych drzew,
w srebrnych liściach szklanych okien,
w kolorowych kwiatach reklam
mamiących szczęściem w plakatach
i z asfaltu proste dukty,
jak krzykiem wydany rozkaz.

 

Toczy się sennych ludzi tłum,
sobie życiodajnej krwi nurt
i jest tam Ona, i jest On,
oboje szczęśliwi, bo są;
słychać dziecka radosny śmiech,
jak konfetti, jak pereł deszcz.

 

Jest też stu łyżek dziegciu smak:
bólu krzyk i rozpaczy płacz,
i sumienia bezradny gniew,
i okrutny, szyderczy śmiech,
i ta twarz: maski czerń, oczy,
jak noże w cięciwie kuszy.

 

Jest mędrców cierpiętników chór,
mniejszego zła ponury zbór
-wciąż nie umie zrozumieć Świat,
że wielkie księgi dobrych rad
po to, by łączyć treści ich,
a nie wybierać pośród nich.

                                       EPILOG

Z goryczą ptak patrzy na świat,
to nie miało przecież być tak!
tu dla niego miejsca jest brak,
znowu chybiony lotu szlak.
Żal toczy łzy z jego oczu,
pióra barwi mu purpurą.

 

Ptak jest już tam, gdzie świata dach,
ponad strzechą odwiecznych prawd,
wyblakłych i zakurzonych,
jak pamiątki lat minionych,
porzucone, zapomniane
w lamusie już nie ważnych spraw.

 

Z rozpostartych skrzydeł ptaka
bukiety gorących iskier
tryskają gejzerami barw,
kreślą ślad spadających gwiazd,
nie spełniają żadnych życzeń,
trwożą rojem ognistych strzał.

 

Ptaku wróć, nie kończ lotu tak,
po co ginąć kolejny raz,
jest tyle nieskończonych spraw,
tak wiele niepoznanych prawd,
spłoniesz, a Ty masz klucz do wrót,
do marzeń niespełnionych dróg.

 

 

Z lombardu rzeczy niechcianych
skrzydła aniołów wygnanych
wezmę i ruszę z Tobą w dal,
żeby odnaleźć jakiś ślad,
bo musi gdzieś być dobry Świat.
Ptaku wróć, nie kończ lotu tak!


 

post scriptum

 

A gdyby tak pokazał Ptak
piękną, ludzką twarz, ludzki kształt ?...

zabiorę-aniołów-skrzydła.jpg

Melilotus.pl

Melilotus.pl

 

                                 SEN

 

On przybył świtem, czekany,
klucznik mych myśli skrywanych,
On, bard nie odklęczanych win,
klaun łzami okraszanych dni,
On, Sen, doradca odmiany,
władca marzeń wypieszczanych.

Siadł na postumencie smutku.
Z jego dłoni, w geście daru,
niezdarnym lotem motyla,
jednego dnia życia króla,
sfrunął, w kolorów orkiestrze,
ptak, maleńkie pisklę jeszcze.

                                  PTAK

Kiedyś śniłem tego ptaka:
on z królestwa krańca świata,
agory zdarzeń minionych,
gdzie wyśnione już spełnionym,
gdzie jednym są jawa i sen,
a wszelkiej rzeczy żaden kres.

Tam Hades wiary i marzeń,
matecznik odrodzonych dusz.
Tam wieczne ognie miłości
i płomienie nienawiści
plotą się w gorącym tangu,
płodzą blask i mroczne cienie.

Tam, by rozdawać piękne sny,
rodzą się brzydkie kaczątka,
a wśród gorących popiołów
ród niecierpliwych feniksów
w nową drogę sposobi znów
posła strażnika świata wrót.

                              LOT PTAKA

Ptak wznosi się w brzasku jutrzni,
już nie jak motyl, lecz dumnie,
jak orzeł, jak wielki kondor,
w locie lekki i dostojny.
Skrzydła jego, z tęczy tkane,
w barwy poranka wmieszane.

Ptak patrzy na rozległy świat:
zielone łąki widzi tam
i przebiśniegi -szalone!
wierzą, że nadeszło nowe-
i mimozy, panny śniące,
skrycie dotyku pragnące.

Wśród traw bujnych kos na gnieździe,
skamieniały okiem węża;
owca, a w jej lustrach źrenic
ostre kły starego wilka;
człowiek, który śpiew skowronka klnie,
bo to sępa złowróżbny skrzek.

                                 MIASTO

Obok las betonowych drzew,
w srebrnych liściach szklanych okien,
w kolorowych kwiatach reklam
mamiących szczęściem w plakatach
i z asfaltu proste dukty,
jak krzykiem wydany rozkaz.

Toczy się sennych ludzi tłum,
sobie życiodajnej krwi nurt
i jest tam Ona, i jest On,
oboje szczęśliwi, bo są;
słychać dziecka radosny śmiech,
jak konfetti, jak pereł deszcz.

 

Jest też stu łyżek dziegciu smak:
bólu krzyk i rozpaczy płacz,
i sumienia bezradny gniew,
i okrutny, szyderczy śmiech,
i ta twarz: maski czerń, oczy,
jak noże w cięciwie kuszy.

Jest mędrców cierpiętników chór,
mniejszego zła ponury zbór
-wciąż nie umie zrozumieć Świat,
że wielkie księgi dobrych rad
po to, by łączyć treści ich,
a nie wybierać pośród nich.

                                       EPILOG

Z goryczą ptak patrzy na świat,
to nie miało przecież być tak!
tu dla niego miejsca jest brak,
znowu chybiony lotu szlak.
Żal toczy łzy z jego oczu,
pióra barwi mu purpurą.

 

Ptak jest już tam, gdzie świata dach,
ponad strzechą odwiecznych prawd,
wyblakłych i zakurzonych,
jak pamiątki lat minionych,
porzucone, zapomniane
w lamusie już nie ważnych spraw.

 

Z rozpostartych skrzydeł ptaka
bukiety gorących iskier
tryskają gejzerami barw,
kreślą ślad spadających gwiazd,
nie spełniają żadnych życzeń,
trwożą rojem ognistych strzał.

 

Ptaku wróć, nie kończ lotu tak,
po co ginąć kolejny raz,
jest tyle nieskończonych spraw,
tak wiele niepoznanych prawd,
spłoniesz, a Ty masz klucz do wrót,
do marzeń niespełnionych dróg.

Z lombardu rzeczy niechcianych
skrzydła aniołów wygnanych
wezmę i ruszę z Tobą w dal,
żeby odnaleźć jakiś ślad,
bo musi gdzieś być dobry Świat.
Ptaku wróć, nie kończ lotu tak!


 

post scriptum

 

A gdyby tak pokazał Ptak
piękną, ludzką twarz, ludzki kształt ?...

zabiorę-aniołów-skrzydła.jpg



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • __________________________________________________________________ /Proza poetyczna/ ________________________________________________________________ Na początku przedstawię Krzysztofa, zresztą zmarłego; Świętej pamięci arcymistrza, który w latach młodzieńczych  był moim przyjacielem po fachu.   Razem w wieżowcu, 'na północy' w Częstochowie, badaliśmy wiedzę z zapożyczonych materiałów na sześćdziesięciu czterech polach, na desce   Poznawaliśmy w ten sposób odkryty kosmos I do dziś pozostaje mapownictwem obu kolorów Na czerwonej wstążce czas zegara, zanim nie opadnie Wciąż partią życia trwa do zero zero, emocji walką   Były, jeszcze Przemek jest brakującym ogniwem W zatartej historii, o którym dzisiaj Wam napiszę!   Też w wieżowcu mieszkał, na warunkach ojczyma; pod groźbami noża — walczył rurą od odkurzacza, Matka była dumna: jej syn, wtedy z kurzem 'Patoli' Choć został wygnany, znalazł miejsce pod dachem Ja pamiętam, no cóż — jak w domowym ognisku, opowiadał mi o Wiedniu przy otwartym balkonie, z worka foliowego słowami poprzez swój wydech   Mięsień dobrze jeszcze pracował w tej atmosferze; Nie byłoby mowy o kontynuacji bez światła  przed jutrzejszym turniejem na 'polibudzie', powiedział, że wygra go, dzięki wiedzy smerfów.   Z samego rana, moja mama! Zrobiła śniadanie;  życzyła nam sukcesu na drogę, wzięliśmy je ze sobą i parę groszy, z tak zwanego kieszonkowego. Trzeba było skorzystać, skoro nadarzyła się okazja.   Byliśmy w 'Sezamie' - takim sklepie częstochowskim (nie wiem, czy nadal istnieje? Schyłek lat dziewięćdziesiątych) Ja na dziale spożywczym — kupiłem kilka jagodzianek. On na przemysłowym —  kupił paczkę worków foliowych, szukając też wspomagacza, wybierał zapachy z nakrętek.   I ostatecznie przypadł mu do gustu jeden, który wziął; kilkadziesiąt wdechów i wydechów. Przemek już gotowy   Jesteśmy teraz na miejscu, czyli na Politechnice; w korytarzu panuje atmosfera wśród szachistów, z niecierpliwością czekających na gwiazdy ze Wschodu   Limuzyną przyjechały: Alexiej Aleksandrow oraz druga —  niestety nie mogę sobie przypomnieć jej imienia, jak pamięcią sięgam, mnóstwo ludzi cykało im flesze. Bo to przecież legendy   Jako pierwsze widziały wodopój połączony szczynami z kegi,  przed każdą rozgrywką opróżniając stopniowo zawartość aż do zera, jednak gaz w płucach nie usypiał ich czujności.   Podczas trwających partii, głowy podparte łokciem w zgięciu, wydawały się pijane, choć czekały na kolejny 'click' zegara. Przy samym stężeniu dłonie w alkoholu będąc wciąż trzeźwe   Rozpuszczalnika nie odróżniając. Przemka ruchy po desce, smerfną metodą skali światowej wyjdą dzisiaj do historii tak prawdziwie ze wspomnień i trzeba będzie ją zakończyć.   (...) Przemek nie wygrał, ale jako pierwszy Częstochowianin pokonał gracza z Elity; targając jego włosy dłońmi  — na lewo i na prawo. Ostatecznie został zdyskwalifikowany przez swoje zachowanie. A parę tygodni później, babcia mnie poinformowała, że jej wnuczek odpalił rakietę samozapłonem na ławce ____________________________________ Wybaczcie, ale coś mi się odkleiło w ostatni piątek,  po lokalnym turnieju w Tilburgu  — zresztą wygraną; była butelka 'Leffe', którą otworzyłem zapiski z dłoni.    

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

           
    • On co mi? Luty tuli mocno.     Luty ma moc. Co mamy, tul.  
    • Z miasta co nad Prosną położone, Z miasta gdzie zamek kazimierzowski stał, Tu gdzie Asnyk kroki pierwsze stawiał, Z miasta które zburzone podczas konfliktu Powstało jak Feniks, Siedzę i obserwuję, Wizję którą Bóg na mnie zesłał, Widzę zniszczone miasto, Miasto stojące w płomieniach, Wyschnięte rzeki i uschnięte drzewa, Ulice które krwią spłynęły, Park który kiedyś życiem tętniący Teraz spopielony i martwy, Kamienice Opuszczone, Popadające W ruinę, Obserwuję ludzi Głodnych, Przerażonych, Martwych i tych których czwarty jeździec jeszcze nie dosięgnął, Mieszkańcy niegdyś szczęśliwi Dzisiaj przesiąknięci złem I strachem, Dostrzegam zwierzęta domowe, Pozostawione przez swoich właścicieli Na pastwę losu, Psy które zapomniały już o cieple, Wychudzone i dzikie, Zakładające grupy aby przeżyć, Aby zawalczyć o przetrwanie, Z wysokości zauważam przestępców, Którzy razem z zastępami Lucyfera, Niszczą to co się ostało, Zabijają, Gwałcą, Rabują wszystkich tych, Którzy postanowili walczyć, Bóg pokazuje mi na rynek, Gdzie ludzie pogrążeni w chorobie, Konają w męczarniach na ulicach, Zwijają się w agonalnym bólu, Bez szans na ratunek, Czekają na śmierć, Która ukróci ich męki, Ujrzałem pomiędzy gruzami Zbawiciela, Który kroczył po ruinach, Przed którym uciekały zastępy zła, Szedł ze swymi zastępami Aniołów, Pokazał mi palcem napis wyryty w kamieniu, Który brzmiał, "Admonitio" Wtem się obudziłem, Znów widziałem kwitnące drzewa, Ludzi pełnych radości, Zwierzęta kochane przez swych właścicieli, Moje ukochane Miasto Stojące I bezpieczne, I widziałem, Kamień, Kamień z napisem wyrytym przez Boga.
    • A las... ma namioty? To im, a nam sala.  
    • @Stary_Kredens czytam czytam ...poważnie to wszystko brzmi i od kurczę humorem tu bije . Dla mnie z wielkim upodobaniem 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...