Idziesz do mnie całkiem goła,
jak wyrwana z sennych marzeń,
jak z obrazu Salvadora.
Zaraz wszystko mi pokażesz.
Już się zbliżasz całkiem naga,
rozebrana nawet bardziej
niż golutka Goi Maja,
ułożona na obrazie.
Ty rozkładasz się doszczętnie,
na kawałki i pierwiastki,
tłum wyznawców zaraz klęknie,
przecież ci nie robi łaski.
Wieloręka, wielousta,
wielonoga, wielocipa,
celem twoim jest rozpusta
i w tej celi się zmykasz.
Z niej wychodzisz całkiem goła,
prawda twoja też jest naga,
w każdym palcu złoty dolar,
a opornych biczem smagasz.
Tłum bezmyślnych hedonistów
już oddaje ci pokłony,
pośród innych bożków jesteś
wciąż ich bóstwem ulubionym.