zrywam się w noc targając w strzępy sen co głowę mą obłóczył
bo przeraźliwy dziki dźwięk przeszył czynności tej intymność
liżąc tak gorzkiej sytuacji smak w lot myśli pierzchły w ciemność
nerwowy dreszcz wzdryga ciałem z którego strachu kwas się sączy
zalewam płomieniem świecy drżąc jak on trwożną izby otchłań
próbując scalić strzaskany gwałtem odwagi marnej pancerz
zmysły zajadle już oswojoną przestrzeń gryzą wzdłuż i wszerz
tam kąty dobrze znane krzywią się niepomne żadnych działań
jakież czeluści wypluły z siebie ten odgłos demoniczny
wżera się niczym głodny kornik w łyko w mózg mój to pytanie
szczęściem senność z wolna rozrzedza myśli nazbyt rozedrgane
wtem ciszą znowuż zawładnął charkot tym razem ustawiczny
słuchu strukturę zbyt subtelną nadwyrężając koszmarnie
źródłem jego chrapanie zaś jest śpiącej obok ukochanej