Nie słyszałem waszych tajnych knowań
Nie czułem zapachu waszych kitlów
Ja szaty wyprałem w wirze umysłu
A to co robię jest oczywiste jak gwiazdy na niebie
Rozglądam się oczami na zewnątrz mojej głowy
I wewnątrz
Moje spojrzenie jednak jest niepoprawne
Co bardzo się wam podoba.
Rżnę głupa dla zabawy,
By szaleństwem doprowadzić świadków do obłędu
Co widziałem to marne kurze trzepotanie skrzydłami
I gdakanie zanim zostanie z was rosół na szosie otępiałego rozumu.
Strach?
Karmię się nim jak krowa trawą
Pochłaniam go jak pelikan ryby
Delektuję się nim jak lew upolowanym bydłem
A was kręci nieznane, dla was nieznane jest bogiem
Tajemnica jest bóstwem piękniejszym od kobiety Anioła
I mówcie co chcecie w tych swoich budach snobizmu
To ja zaprojektowałem wam domy zdrady i zdradą samą was poczęstuję
A wybudowane zostały ręką waszej zagłady
Bowiem jestem śmiercią na bezdrożach pustych żyć
Lecz gdy wejdę wśród was i zrealizuję ten plan
Nie poznacie nawet jak miałem na imię.
Tak jak wy kiedyś nie istnieliście dla mnie.
Wspaniale, że ogniska palą się od dołu, gdy układa się
Je w płaski stożek, hierarchię ważności głupich wysuszonych źdźbeł trawy
I ja wiem, że na jednego przypada ośmiu, bo podpalać ten stos trzeba będzie
Od zewnątrz - przez co zapłonie właśnie od dołu.
Tak wiem, że jestem profanem. Nawet gdy będziemy sobie ręce całować będę nim
Wciąż.