Upadłem zbyt nisko by wznieść się z powrotem w przestworza.
Widziałem zbyt wiele by nie patrzyć znowu.
Z iskrą w sercu i nadzieją, że ta noc końca nie pozna, a światło sprawi by zapadł mrok idę niczym wiatr na walkę z wiatrakami.
Potem umrę...
I będę cieniem wśród zażółkłych latarni oświetlających drogę pomiędzy sylwetkami drzew układających się w ironiczny uśmiech wiary w to, co nie istnieje.
Przejdę przez zamknięte drzwi i na klawiszach pianina zagram w strasznym dworze melodię swoich umarłych marzeń.
Wejdę stopami w kamienie zwątpienia i zanucę sentymentalnie słowa krzywd.
Przyjemnie w sabacie czarownic usiądę w środku stosu krowich odchodów i będę wyklinał czary życzące pecha, wśród demonów całujących pośladki zdziczałych dam
W zapachu pieczonej wieprzowiny rozsiądę się i zagryzę bułką z serem herbatę mojej wyobraźni
Niech zapadnie cisza wieczna i ciemność bym mógł odciąć się od obrazów ułudy szczęścia.
Moim szczęściem to co widzi serce moje:
To czego pragnie woń spalonego ogniska z gnijącym przy nim truchłem mojej żony, dzieci, rodziców, dziadków.
Taki to koniec straszny. ..