Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

TO THE STATUE OF PUSHKIN DO POMNIKA PUSZKINA


Andrew Alexandre Owie

Rekomendowane odpowiedzi

By Sergei Yesenin (1895-1925)
Przez Siergiusza Jesienina (1895-1925)

TO THE STATUE OF PUSHKIN
PAMIATNIKU PUSZKINA
DO POMNIKA PUSZKINA

 

Andrei Gur'iev, a pupil of the 3rd class of the Classical School #4, 9 years old, Kursk City (Oct. 2015) Andrzej Gur'jew, uczeń III klasy Szkoły Klasycznej nr 4, 9 lat, Miasto Kursk (październik 2015)

 

While dreaming of the mighty talent
Of one who shared Russia's fate,
I`m standing in Tverskoy, on boulevard,
And I am talking with myself.

 

Miećtaja o moguciem darie
Togo, kto russkoj stał sud'boj,
Stoju ja na Twierskom bulwarie,
Stoju i govoriu s soboj.

 

Marząc o potężnym talente
Tego, który stał się rosyjskim losem,
Stoję na Twerskoj Boulevard,
Stoję i mówię do siebie.

 

Blond-haired, nearly albescent,
You vanished in the fog of fame,
O Alexandre! O indecent!
Like me, a present hooligan.

 

Blondinistyj, poćti belesyj,
W legiendach stawszij kak tuman,
O Aleksandr! Ty był powiesa,
Kak ja siegodnia chuligan.

 

Jasnowłosy, prawie białawy,
W legendach stawszy się jak mgła,
O Aleksandrze! Byłeś lekkoduchem
Tak samo, jak dzisiaj ja jestem chuliganem.

 

But even blamable amusements
Did not cast slurs upon your fate.
You shake your proud head as usual,
Created in your glory's brass.

 

No eti miłyje zabawy
Nie zatiemnili obraz twoj,
I w bronzie wykowannoj sławy Triasiosz ty gordoj gołowoj.

 

Ale te urocze zabawy
Nie przyciemnili twojego obrazu,
I w kutej z brązu chwale
Potrząsasz dumną głową.

 

It`s sacrament that I`m partaking, 

(var.: The Eucharist I`m celebrating,)
While standing here and talking that 
`I`d die of happiness, I`m swearing, 
If only I`d had such a fate.

 

A ja stoju, kak pried priciastcjem,
I goworiu w otwiet tiebie:
"Ja umier by siejcias ot szczascja,

Spodoblennyj takoj sud'bie"! 

 

I stoję jak przed komunią,
A ja mówię w odpowiedzi do tobie:
"Umarłbym teraz ze szczęścia
Błogosławiony takim losem".

 

But doomed to trials, tribulations,
I'll have been singing for long term,
Lest my steppe poesy's creations
Could ever die, but live in bronze.

 

No, obriecionnyj na gonieńje,
Jeszcze ja dołgo budu peć...
Sztob i mojo stiepnoje pieńje
Sumieło bronzoj prozwienieć.

 

Ale skazany na prześladowanie,
Będę śpiewał jeszcze długo,
Aby mój śpiew stepowy
Mógłby tez dzwonić w brąze.

<1924>

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 

 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • spotkało się zimno i deszcz   a ja ja rowerem do pracy trochę daleko czterdzieści kilometrów ufam że…   spojrzenie w górę rozmowa z... nie lubię znajomości czasami jednak...   cuda  się zdarzają  wystarczy wierzyć ruszam samochód zostaje w garażu   11.2024 andrew Czy zmoknę…
    • @Jacek_Suchowicz Super bajka Miło zasnąłem    Pozdrawiam serdecznie  Miłego dnia 
    • Opływa mnie woda. Krajobraz pełen niedomówień. Moje stopy. Fala za falą. Piana… Sól wsącza się przez nozdrza, źrenice... Gryzie mózg. Widziałem dookolnie. We śnie albo na jawie. Widziałem z bardzo wysoka.   Jakiś tartak w dole. Deski. Garaż. Tam w dole czaiła się cisza, choć słońce padało jasno i ostro. Padało strumieniami. Przesączało się przez liście dębów, kasztanów.   Japońskie słowo Komorebi, oznacza: ko – drzewo lub drzewa; more – przenikanie; bi – słoneczne światło.   A więc ono padało na każdy opuszczony przedmiot. Na każdą rzecz rzuconą w zapomnienie.   Przechodzę, przechodziłem albo bardziej przepływam wzdłuż rzeźb...   Tej całej maestrii starodawnego zdobienia. Kunsztowna elewacja zabytkowej kamienicy. Pełna renesansowych okien.   Ciemnych. Zasłoniętych grubymi storami. Wyszukana sztukateria...   Choć niezwykle brudna. Pełna zacieków i plam. Chorobowych liszai...   Twarze wykute w kamieniu. Popiersia. Filary. Freski. Woluty. Liście akantów o postrzępionym, dekoracyjnym obrysie, bycze głowy (bukraniony) jak w starożytnej Grecji.   Atlasy podpierające masywne balkony… Fryz zdobiony płaskorzeźbami i polichromią.   Metopy, tryglify. Zawiłe meandry…   Wydłużone, niskie prostokąty dające możliwość rozbudowanych scen.   Nieskończonych fantazji.   Jest ostrość i wyrazistość świadcząca o chorobie umysłu. O gorączce.   Albowiem pojmowałem każdą cząstkę z pianą na ustach, okruch lśniącego kwarcu. I w ostrości tej jarzyła mi się jakaś widzialność, jarzyło jakieś uniesienie… I śniłem na jawie, śniąc sen skrzydlaty, potrójny, poczwórny zarazem.   A ty śniłaś razem ze mną w tej nieświadomości. Byłaś ze mną, nie będąc wcale.   Coś mnie ciągnęło donikąd. Do tej feerii majaków. Do tej architektonicznej, pełnej szczegółów aury.   Wąskie alejki. Kręte. Schody drewniane. Kute z żelaza furtki, bramy...   Jakieś pomosty. Zwodzone nad niczym kładki.   Mozaika wejść i wyjść. Fasady w słońcu, podwórza w półcieniu.   Poprzecinane ciemnymi szczelinami puste place z mżącymi pikselami wewnątrz. Od nie wiadomo czego, ale bardzo kontrastowo jak w obrazach Giorgio de Chirico.   Za oknami twarze przytknięte do szyb. Sylwetki oparte o kamienne parapety.   Szare.   Coś na podobieństwo duchów. Zjaw…   Szedłem, gdzieś tutaj. Co zawsze, ale gdzie indziej.   Przechodziłem tu wiele razy, od zarania swojego jestestwa.   Przechodziłem i widzę, coś czego nigdy wcześniej nie widziałem.   Jakieś wejścia z boku, nieznane, choć przewidywałem ich obecność.   Mur.   Za murem skwery. Pola szumiącej trawy i domy willowe. Zdobione finezyjnie pałace. Opuszczone chyba, albo nieczęsto używane.   Szedłem za nią. Za tą kobietą.   Ale przyśpieszyła kroku, znikając za zakrętem. Za furtką skrzypiąca w powiewie, albo od poruszenia niewidzialną, bladą dłonią.   W meandrach labiryntu wąskich uliczek szept mieszał się z piskliwym szumem gorączki.   Ze szmerem liści pożółkłych, brązowych w jesieni. Uschniętych...   *   Znowu zapadam się w noc.   Idę.   Wyszedłem wówczas przez szczelinę pełną światła. Powracam po latach w ten mrok zapomnienia.   Stąpam po parkiecie z dębowej klepki. Przez zimne pokoje, korytarze jakiegoś pałacu, w którym stoją po bokach milczące posągi z marmuru.   W którym doskwiera nieustannie szemrzący w uszach nurt wezbranej krwi.   Balet drgających cieni na ścianach, suficie… Mojej twarzy...   Od płomieni świec, które ktoś kiedyś poustawiał gdziekolwiek. Wszędzie....   Wróciłem. Jestem…   A czy ty jesteś?   Witasz mnie pustką. Inaczej jak za życia, kiedy wychodziłaś mi naprzeciw.   Zapraszasz do środka takim ruchem ręki, ulotnym.   Rysując koła przeogromne w powietrzu, kroczysz powoli przede mną, trochę z boku, jak przewodnik w muzeum, co opowiada dawne dzieje.   I nucisz cicho kołysankę, kiedy zmęczony siadam na podłodze, na ziemi...   Kładę się na twoim grobie.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-25)    
    • Ale dlaczego więźniarką ZIEMI?
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...