Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Ale dosyć marzeń. Przed buczkiem*, godzina 6:30, poniedziałek czwartego stycznia. Autosany, jeden po drugim, podjeżdżające pod bramę “jedynkę” rozchlapują brunatno biała breję pośniegową. Wychodzący z nich ludzie, łączą się w jeden sznur, ustawiający się do wejść fabrycznych. Szare ubrania, zaspane twarze, gdzieniegdzie ktoś się odezwie, zakaszle .I ruch przy wejściu idzie gładko, tu nie ma kontroli. Gorzej będzie pewnie z powrotem. Bo na bramach dzisiaj służbę pełni klan z pobliskiej wsi Rzepin. Koleżanka z biura pani Dorotka, nazywa ich “Zakrzeskie”**. Nie wiem za cholerę jak ich z Zakrzewskimi skojarzyła ale ponoć są z Rzepina. Robią wrażenie, mundury granatowe, mordy zapite, gdzieniegdzie karabin na plecach. I naprawdę, wielokrotnie widziałem jak przy wyjściu robili rewizję wychodzącym. No cóż, ludzie robią rzeczywiście różne fuchy w fabryce. Słyszałem o jednym, który złożył sobie traktor z części i mechanizmów, które powynosił z fabryki. Mój kolega, jeszcze w podstawówce, chodził z bagnetem, który wyglądał jak krótki miecz rzymski. Brat mu w fabryce zrobił. Wiem, że Paweł piaskuje felgi do malucha dla przyszłego teścia. Nie mamy pomysłu jak je wynieść. Trzeba będzie pomyśleć o ciężarówce albo dać komuś w łapę. Ale to Paweł wymyśli. On tu dłużej pracuje.

Ja nie musiałem jechać autobusem, miałem blisko do bramy “jedynki”, chodziłem na piechotę. Przeszedłem przez bramę bez problemu i dyrdałem w kierunku naszego  biura zaopatrzenia Prototypowni. Biuro nasze podlegało pod Zakład Doświadczalny a to najładniejszy biurowiec w naszej fabryce. Bielutki i okna w aluminiowych ramach. A okna na półtora metra wysokie. Niestety, nasze biuro mieści się pod tym biurowcem. Ale też mamy fajnie. Każdy ma biureczko, spinacze, zszywacze itp. i robotę też mamy fajną.  Przeszedłem przez bramę i znalazłem się na terenie fabryki. To miasto w mieście. Nawet ulice mają nazwy, jest fabryczna straż pożarna i pogotowie. Przy naszej stołówce spotkałem Pawła. Jechał wózkiem elektrycznym z wielkimi termosami zupy i panią Marysią ze stołówki.

-  Cześć, ty już w pracy? - zapytałem. - Dzień dobry pani Marysiu.

- No hej, przyjechałem dzisiaj, wcześniej. Jadę po te felgi na s9. Ponoć już gotowe.

- To fajnie. Ale dzisiaj z wywozem lepiej odpuścić. “Zakrzeskie” na bramach.

- No wiem. Przetrzymam w magazynku. Pojutrze będzie Rysiek miał służbę na piątce. To jutro wywieziemy - stwierdził Paweł.

- Pani Marysiu, co dzisiaj mamy dobrego? - zapytałem i wskazałem na termosy.

- Dzisiaj tylko krupnik. Ale możecie się spodziewać dużych wkładek mięsnych. Jak zwykle na mojej zmianie. -  Odparła pani Marysia i strzepnęła odrobinę śniegu z kufajki.

- Nie wiem jak my się pani odwdzęczymy. - powiedział Paweł i nie wiem dlaczego się zamyślił.

Byliśmy z Pawłem zatrudnieni na “marce”, jako ślusarze czyli pracownicy fizyczni. W związku z tym, należały nam się darmowe posiłki w okresie zimowym. Najczęściej była to zupa ale solidna z mięsem. Najlepiej było w czwartek bo wtedy było normalne drugie danie i jak wtedy w pracy była pani Marysia, to wychodziliśmy ze stołówki nażarci jak bąki.

- To idę do biura. Zaczekam na ciebie z kawą jak jeszcze nie piłeś. - rzuciłem na pożegnanie.

- No, nie piłem jeszcze. Zapalimy, pogadamy, pośmiejemy się. Już mi nie dużo czasu zostało do woja. Dwa tygodnie. - uśmiechnął się Paweł.

 CDN.

 

 

*”Buczek” w mieście Starachowice. Był to sygnał emitowany przez syreny fabryczne o godzinie 6:30 i 14:30. Wyznaczał początek i koniec pierwszej zmiany w fabryce. Według “buczków”, toczyło się życie miasta. Np. To dobra, spotkajmy się na ul. 22-Lipca, tam koło Zodiaku, zaraz po “buczku”.  

 

**Józef, Czesław i Adam ZakrzewscyJózef Zakrzewski i jego dwóch synów: starszy Czesław i młodszy Adam, członkowie jednej rodziny odpowiedzialni za zamordowanie we wsi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

niedaleko (w ówczesnym , , , obecnie na terenie w ) 5-osobowej rodziny wsi Mieczysława Lipy w nocy z na r. Józef i Czesław Zakrzewscy dodatkowo popełnili trzy kolejne zabójstwa dokonane w latach wcześniejszych na terenie gminy. Za swoje zbrodnie Józef i Czesław zostali skazani na i . Adam Zakrzewski, ze względu na młody wiek, został skazany na . Po kilku latach odbywania kary się w więziennej celi. 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przypomina mi to pierwszą scene z "Kamiennych Tablic", z tym, że tam nie skończyło się na tańcu.
    • każdy nieświadomy zuch który odważy się i wejdzie  w moją przestrzeń  naruszy jego strefę komfortu    jeśli odwzajemnię zuchowi  ciekawością i wypłacę skąpe zainteresowanie zostanie zlekceważony  a później odstrzelony    potem ja zostanę odstrzelona przez naprędce wymyślony scenariusz  a następnie odstrzelający  odstrzeli się sam                                                                                          na zabawę pogrzebową   
    • @Adler   Zastanawiam się gdzie i kiedy kończą się granice „ giętkości” człowieka…może to tylko kwestia determinacji i motywacji? Podobno człowiek może przetrwać prawie wszystko? Ale… Może tym właśnie się stajemy? Ciemnością…pozbawioną miękkości. Dlaczego ? Proza życia, inni ludzie, oczekiwania i rany.   Refleksyjny wiersz! I miękko napisany:) pozdrawiam:) 
    • Ładna blondynka z jakiegoś śląskiego miasteczka. Inna niż wszystkie dziewczyny, jakie znałem — tajemnicza, nieuchwytna. Jeździła wszędzie na rowerze. Zjeździła chyba trzy czwarte Europy, krążąc po drogach i bezdrożach ze swoimi znajomymi. Ja też jeździłem, choć w innym sensie. Bardziej po omacku, bez planu. W stronę, którą trudno nazwać. Droga była pusta. Czasem mijał mnie samochód, czasem ktoś machnął z naprzeciwka. Szukałem siebie, choć wydawało się, że szukam jej. Szukam Ciebie. Droga — nieznajoma, ciężka. Na końcu stoi kobieta. Jak zjawa zaprasza mnie w swoim kierunku. Robię gest kciukiem. Zatrzymuje się facet, koło sześćdziesiątki. Jedziemy jego sportowym samochodem. Opowiada mi o swojej bryce, o synu, o wyścigach. Słucham go, patrząc, jak prowadzi — z pewnym wdziękiem, bez pośpiechu. Mówi, że często zatrzymuje się po drodze do Krakowa. Zabiera wtedy paralotnię i zlatuje ze skał nieopodal miasta. Jest, jak twierdzi, takie miejsce, gdzie można dobrze potrenować starty i lądowania, a potem wsiąść z powrotem do auta i jechać dalej — do pracy. Innym razem zatrzymałem gościa w podobnym wieku. Jego opowieści i anegdoty były pełne pauz. W czasie tych pauz samochód zsuwał się na skraj drogi. Klepałem go więc po ramieniu, żeby się przebudził. Okazało się, że jest cukrzykiem i często zasypia za kierownicą. Dlatego lubi się zatrzymać i zabrać kogoś, żeby z nim rozmawiać — by nie zasnąć. Tak, co jakiś czas, ratowałem mu życie i sobie, jadąc w dobrze znanym kierunku. Czasami myślę, że te wszystkie drogi, które prowadzą donikąd, spotykają się właśnie tam — w Krakowie. Tam, gdzie zawsze ktoś czeka, choć nie wiadomo kto. Tam, gdzie każda podróż zaczyna się od nowa. W tym czasie pracowałem w Chimerze. Joanna też przyjeżdżała tam na rowerze. Kończyliśmy zwykle koło dwudziestej drugiej i po pracy czasem jeszcze gdzieś szliśmy — posiedzieć, wypić szybkie piwo, pogadać. Po jakimś czasie zaczęliśmy się szukać wzrokiem podczas pracy. Miło się uśmiechać, rozmawiać o byle czym. Jak to dzieci Chimery — w tej gonitwie, w zgiełku dnia, zaczęliśmy siebie odnajdywać. Po jednej z rozmów zaprosiłem ją pod przewiązkę. Spotkaliśmy się w sobotę. Przyszła w czerwonej, obcisłej sukience. Od tej jazdy na rowerze miała pięknie smukłe, wysportowane uda. Jasne włosy, lekko błyszczące usta — wszystko w niej kleiło się w jedną, majestatyczną całość. To była piękna, letnia noc. Jedna z tych, które pamięta się długo — może najdłużej. Kupiliśmy piwo, usiedliśmy w ciemnej sali. Słuchaliśmy rytmicznych kawałków, aż w końcu poczuliśmy ich puls w sobie. Nawet nie wiem, kiedy nasze ciała przylgnęły do siebie i jakby zlały się w jedność. A wokół tylko gorące rytmy, które oblepiały nas, prowadziły. Tańczyliśmy całą noc — aż do końcowych napisów. Potem usiedliśmy na schodach jednej z kamienic. Przytuleni, cisi, jakbyśmy bali się spłoszyć te chwile. Spleceni w pocałunkach, czekaliśmy, aż nadejdzie świt. I wtedy powiedziała szeptem: — Jestem zaręczona. Mam niedługo ślub. Znowu w myślach sięgnąłem po maczetę. Znowu musiałem przebić się przez gąszcz, zejść z tej drogi. Bo wiedziałem, że to nie moja ścieżka. Znowu nie moja droga. Pocałowałem ją w policzek na pożegnanie. Czy tak kończą się piękne noce? Myślę, że tylko te najpiękniejsze. Te niedopowiedziane, nigdy nie skończone. One trwają — w nas. Głęboko zakorzenione. To do nich wracamy. W myślach. W snach. W milczeniu.
    • @Annna2 @Amber @KOBIETA  Dziękuję za wpis, pozdrawiam @huzarc

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      To bardzo trafne, pozdrawiam
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...