Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

MIRABILE FUTURUM

 

Mirabile Futurum. Sung by Evelina Vasiliyeva. Śpiewane przez Ewelinę Wasilijewa

 

MIRABILE FUTURUM
PIĘKNA PRZYSZŁOŚĆ
Audio vocem de mirabili futuro,
Słyszę głos z pięknej przyszłości
I have heard a voice from a beautiful future
Matutinam vocem, rore humidam.
Poranny głos w mokrej rosie.
Morning voice in wet dew.
Audio vocem, et pericula ventura
Słyszę głos, i zbliżające się niebezpieczeństwa
I have heard a voice, and the approaching perils
Turbant mentem, sicut puero cuidam.
Podniecają umysł jak jakiemuś dzieciakowi.
Have been exciting my mind like that of a boy.

 

CHORUS
Mirabile futurum, ne esto mihi durum,
Piękna przyszłość, nie bądź dla mnie okrutna,
Beautiful future, don't be cruel to me,
Ne esto mihi durum, ne esto durum.
Nie bądź dla mnie okrutna, okrutna nie bądź.
Don't be cruel to me, don't be cruel!
Origine ex pura ad optimum futurum,
Od czystego źródła do najlepszej przyszłości,
From a clean source to the best future
Ad optimum futurum iam nunc egressus sum.
Do najlepszej przyszłości już rozpoczynam podróż.
To the best future I have already started my journey.

 

Audio vocem de mirabili futuro,
Słyszę głos z pięknej przyszłości
I have heard a voice from a beautiful future
Illa vocat me in loca divina.
Wzywa mnie do niebiańskiego (boskiego) miejscu.
It calls me to a heavenly (divine) place.
Audio vocem semper interrogaturam:
Słyszę głos, który zawsze mnie pyta,
It keeps inquiring me,
'Quid iam fecerim pro die crastina?'
"Co już zrobiłem dla przyszłego dnia?"
'
What have I already done for the future day?' 

 

Iuro me futurum bonum atque castum

Przysięgam, że będę miły i czysty
I swear I'll be nice and clean

Nec amicum relicturum miserum.
I nie opuszczę mojego nieszczęsnego przyjaciela.
And I will not abandon my unfortunate friend.
Audio vocem et festino hoc vocatu
Słyszę głos i spieszę się, napędzany tym wezwaniem,

I hear a voice, and, driven by this call, I'm getting ready to follow
Via aspera ad illud futurum.
Na ciernistej drodze do tej przyszłości.
The thorny way to the beautiful future.

 

Mirabile Futurum. Sung by the medical students in a Hogwarts' or Les visiteurs: Les couloirs du temps' style. Conducted by a Wizard (Eusebius). Smashing! Positively shocking! Mirabile Futurum. Śpiewane przez studentów medycyny w stylu Hogwartu lub Les visiteurs: Les couloirs du temps. Prowadzone przez Czarodzieja (Euzebiusza). Druzgocące! Pozytywnie szokujące!

 

***

 

TO THE BEAUTIFUL UNKNOWN FUTURE 

Sung by the Christchurch Cathedral Treble Choir in Houston, Texas, US in the Russian language. Soloist Eleena Sherman DO PIĘKNEJ NIEZNANEJ PRZYSZŁOŚCI Śpiewane przez "Treble" chór  cerkwi katedralnej w Christchurch'e  w Houston'e w Teksasie, Stany Zjednoczone Ameryki,  w języku rosyjskim. Solistka Elina Szerman

 

The original lyrics in Russian.
Tekst źródłowy w języku rosyjskim.

 

Muzyka: Jewgenij Kryłatow
Text: Jurij Entin

PREKRASNOJE DALOKO
Słyszu gołos iz prekrasnogo daloka,
Gołos utrennij w sieriebrijanoj rosie.
Słyszu gołos i manijaśćija doroga
Krużit gołowu, kak w diectwie karusiel.

 

Słyszę głos z pięknego daleka  stąd...
Poranny głos w srebrnej rosie.
Słyszę głos, i kusząca droga
Powoduje zawrót głowy, jak karuzela w dzieciństwie.

 

CHORUS
Priekrasnoje daloko, nie bud' ko mnie żestoko,
Nie bud' ko mnie żestoko, żestoko nie bud'.
Ot ćistogo istoka w priekrasnoje daloko,
V priekrasnoje daloko ja naćinaju put'.

 

Piękne daleko, nie bądź dla mnie surowo,
Nie bądź dla mnie surowo, surowo nie bądź!
Z niewinnego początku ku pięknemu daleko,
Ku pięknemu daleko zaczynam podróż.

 

Słyszu gołos iz priekrasnogo daloka,
On zowijot mienija w ćudiesnyje kraja,
Słyszu gołos, gołos spraszywajet strogo:
"A siewodnija szto dla zawtra zdiełał ja?"

 

Słyszę głos  z pięknego daleka  stąd;
Wzywa mnie do cudownych miejsc.
Słyszę głos - głos pyta wymagająco:
"Co już zrobiłem dla przyszłego dnia?"

 

Ja klanus, szto stanu ćiśćie i dobrieje,
I w biedie nie broszu druga nikogda.
Słyszu gołos - i spieszu na zow skorieje,
Po dorogie, na kotoroj niet slieda.

 

Przyrzekam że będę czysty i dobry
I nigdy nie zostawię przyjaciela  w biedzie.
Słyszę głos - i spieszę się na jego wezwanie
Po drodze, na której nie zostają ślady.

 

The song was a part of the soundtrack for a Russian TV Mini-Series for teens  'Visitor from the Future' (1984) 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


The first performer of the song was Tatiana Daskovskaya,
Piosenka była częścią ścieżki dźwiękowej do rosyjskiego mini-serialu telewizyjnego dla nastolatków "Visitor from the Future" (1984)

Jako pierwsza wykonawca piosenki wystąpiła Tatijana Daskowska,

 

 

yet the iconic performance has been considered to become the one by Olga Korolkova, a teen soloist of the Russian TV & Radio Great Teens' Choir. ... mimo to za kultowe wykonanie uważa się występ Olgi Korolkowej, solistki  Wielkiego Chóru Nastolatków na rosyjskim TV i Radio.

 

 

The song became an international hit, and was rendered in many foreign languages, let alone two dozens of the English translations. Is there a Polish translation? Yes, there is, and it's even singable. Piosenka stała się międzynarodowym hitem i została wydana w wielu językach obcych, nie mówiąc już o dwóch tuzinach tłumaczeń na język angielski. Czy jest tłumaczenie na język polski? Tak, jest!
Tłumaczenie polskie przez Wojciecha Otowskiego ma niewielkie odstępstwa od oryginału, ale może być śpiewane.

 

PIĘKNA PRZYSZŁOŚĆ
Słyszę głos - gdzieś z przepięknej brzmi oddali,
Głos poranka, który w srebrnej rosie lśni.
Słyszę głos - on do drogi mnie ponagla,
Jak w dzieciństwie plac zabaw, mi się śni.

 

CHORUS
Ty, piękno, coś daleko, nie traktuj mnie surowo,
Nie traktuj mnie zbyt srogo, łagodnym mi bądź!
Od źródła z czystą wodą do piękna, co daleko,
Do piękna, co daleko zaczynam drogę swą.

 

Słyszę głos - gdzieś z przepięknej brzmi oddali
I w dalekie, cudne kraje wzywa mnie.
Słyszę głos - on mnie pyta o me plany:
Co zrobiłem dziś, by jutro stały się?

 

Obiecuję, będę lepszym i wrażliwszym,
Przyjaciela nie zostawię w biedzie dziś.
Słyszę głos - i na pomoc ruszam szybciej,
Idę drogą, którą nie szedł jeszcze nikt.

 

You think that's all? But no! Fans of the song have even translated it into Chinese and Japanese. Wow!
Myślicie, że to wszystko? Ale nie! Fani piosenki przetłumaczyli ją nawet na chiński i japoński. Łał!

 

素的な未来
SUTEKI NA MIRAI
素的な未来からの声
Suteki na mirai kara no koe
心の中で聞こえる
Kokoro no naka de kikoeru
ささやきが旅へといざなう
Sasayaki ga tabi he toizanau
楽しみにしている
Tanoshiminishite iru
私の願い 素的な未来
Watashi no negai Suteki na mirai
残酷なことにならないで
Zankoku na koto ni naranaide
心の願い 素的な未来
Kokoro no negai Suteki na mirai
素的な未来に走って行く
Suteki na mirai ni Hashitte yuku
素的な未来からの声は
Suteki na mirai kara no koe wa
楽園に呼んでくれるかな
Rakuen ni yonde kureru kana
私に自問自答 する
Watashi ni jimonjitou suru
明日のために何かしたか
Ashita no tame ni nani ka shita ka
私の願い 素的な未来
Watashi no negai Suteki na mirai
残酷なことにならないで
Zankoku na koto ni naranaide
心の願い 素的な未来
Kokoro no negai Suteki na mirai
素的な未来に走って行く
Suteki na mirai ni Hashitte yuku
私の心の約束は
Watashi no kokoro no yakusoku ha
いい人になることで
Ii hito ni naru koto de
声を聞いてすぐ急ぐ
Koe wo kiite sugu isogu
誰も歩いたことがない道へ
Dare mo aruite koto ga nai michi he
私の願い 素的な未来
Watashi no negai Suteki na mirai
残酷なことにならないで
Zankoku na koto ni naranaide
心の願い 素的な未来
Kokoro no negai Suteki na mirai
素的な未来に走って行く
Suteki na mirai ni Hashitte yuku
X2

 

Mirabile Futurum. Sung by Ichigo Tanuki in Japanese and Russian. Śpiewane przez Ichigo Tanuki w języku japońskim i rosyjskim.

 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

One more, different Polish translation of this song, now by Viktor Maksimkin,
not too literal, but worth reading and singing.

 

Jeszcze jedno, inne polskie tłumaczenie tej piosenki, teraz przez Wiktora Maksymkina,
niezbyt dosłowne, ale warte przeczytania i zaśpiewania.

 

PRZEPIĘKNY KRAJ DALEKO

Z dala wzywa mnie przepiękny kraj Daleko,
słyszę głos, co leci od wspaniałych bram,
w snach widziany jego obraz mnie urzeka
i mam pewność, że już wkrótce będę tam.

 

CHORUS
Przepiękny kraj Daleko!
Tak pragnę iść do niego,
tak pragnę iść do niego
chociażby już dziś.
Gdzieś nad błękitną rzeką
przepiękny kraj Daleko,
przepiękny kraj Daleko,
tam właśnie pragnę iść.

 

Słyszę głos, co mnie dobiega wciąż od nowa
i przenika czułe serce me na wskroś,
słyszę głos - on zapytuje mnie surowo:
- A dla jutra czy zrobiłeś dzisiaj coś?

 

CHORUS

Więc przyrzekam uroczyście stać się lepszy,
pomoc nieść gdy ktoś w potrzebie, tam gdzie łzy.
Słyszę głos - i na ten zew już teraz śpieszę
po tej drodze, którą nie szedł jeszcze nikt.

 

CHORUS

 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
  • 2 tygodnie później...
Opublikowano (edytowane)

SOME RELEVANT TRIVIA

KILKA CIEKAWOSTEK

 

Yuri Entin, the author of the lyrics to the song, wrote them to a ready-made instrumental melody by Krylatov,  his friend, who was in charge for music for the television series. He had just returned from a trip abroad, and at that moment he was under a strong impression  of the Vladimir Nabokov's call to pamper children, since it is unknown how fate will treat them. As to Krylatov, he explained in his interview of 2002 that their song is "an appeal, a prayer, a plea, so that children live better than us".

 

Autor teksta Jurij Entin napisał go do gotowej melodii instrumentalnej autorstwa swojego przyjaciela Kryłatowa, który był odpowiedzialny za muzykę do serialu telewizyjnego. Właśnie wrócił z podróży zagranicznej, i w tym momencie był pod wielkim wrażeniem wezwania Władimira Nabokowa do rozpieszczania dzieci, ponieważ nie wiadomo, jak los je potraktuje. Jeśli chodzi o Krylatowie, w wywiadzie udzielonym w 2002 roku wyjaśnił, że ich piosenka jest "apelem, modlitwą, prośbą, aby dzieciom żyło się lepiej od nas".


Oh, those Soviet idealists! In Soviet films, the line between fantasy, fairy tale, and sometimes satire was always blurred. Who could have known that the closest "better future" for schoolchildren of the 1980s would be the gangster 1990s and the decade-long rampant wildest capitalism.

 

Ach, ci sowieccy idealiści! W filmach radzieckich granica między fantazją, baśnią, a czasem satyrą zawsze się zacierała. Kto mógł wiedzieć, że najbliższą "lepszą przyszłości" uczniów lat 80. będą gangsterskie lata 90. i dziesięcioletni szał najdzikszego kapitalizmu.

 

What is the idea of the song in the TV series "Guest from the Future"? It's quite religious. The voice  warns that mistakes being made on the path to the future will have their consequences, sometimes rather cruel. We are told that to get to the "wonderful far away" we must go from a pure source, this means - from the Creator, God Almighty, trying to be cleaner and better as much as possible on that path.

 

Jakie jest znaczenie piosenki w "Dziewczynie z Przyszłości"?
Głos mówi, że błędy popełnione na drodze do "pięknego daleko" będą miały konsekwencje, czasem okrutne. Co więcej, powiedziano nam, że trzeba udać się do "pięknego daleko" z czystego źródła, to znaczy - od Stwórcy, Wszechmogącego Boga.

 

In the original, author's lyrics of the song, which was used in the television series, the lines "It [the voice] calls me to not  paradisic lands". In the concert version performed by the Great Children's Choir, the line was changed to "It [the voice] calls me to the wonderland".

 

W oryginale, autorskim tekście piosenki, która została wykorzystana w serialu telewizyjnym, brzmi wers "On [głos] wzywa mnie do NIE rajskich krain". W wersji koncertowej w wykonaniu Wielkiego Chóru Dziecięcego ten wers zmienił się na "On [głos] wzywa mnie do cudownych krain" [krain czarów].

 

 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Annna2 Aniu. posłuchałem tego tekstu w wykonaniu chóru Ama La Musica .   Ty jesteś niezwykłą patriotką swojej Warmii.   Warmia powinna być dumna ze swojego dziecka - Ciebie !!!   a czy jest ?   jestem pełen podziwu !!!  
    • @Migrena Och, mówisz mi to często, bo Ty wiesz co mówić trzeba, żeby było miło i tyle, dziękuję :) @huzarc, dziękuję :)
    • *** W Krakowie wylądowałem dosyć wcześnie. Mówiąc „wcześnie”, mam na myśli to, że dwa ostatnie lata liceum kończyłem, mieszkając sam w mieście. Musiałem więc utrzymywać się w tych ciężkich czasach sam i uczyć bez żadnego wsparcia. Do liceum ogólnokształcącego im. Jana Kochanowskiego chodziłem, a właściwie — dojeżdżałem — do Nowej Huty. Szkoła mieściła się na osiedlu Wysokim 6. Po pracy, z Rynku, musiałem załadować się w tramwaj albo w autobus, żeby tam sprawnie dojechać. Nowa Huta w tamtych czasach była zapomnianą częścią świata. A raczej — takie sprawiała wrażenie. Pewnie pomyślicie, co mnie przygnało do Krakowa z peryferii Małopolski. No cóż — spódniczki i zgrabne nogi. Zawsze zaczynało się od kobiet. Od Heleny Trojańskiej, Pandory czy Lady Makbet. Magda wyjechała na studia na AGH. Nie zastanawiając się długo, wyjechałem zaraz za nią — do miasta króla Kraka. Były wakacje, więc mieliśmy trochę czasu, by poszukać mieszkania, powłóczyć się po knajpach. Znaleźć jakąś pracę i zacząć mieszkać jak dorośli ludzie. Mieliśmy wtedy po dziewiętnaście lat i czuliśmy, że to miasto nas zaprasza. Zapraszał nas wspaniały Rynek i siedzący na ławce Skrzynecki. Zapraszały stragany z obwarzankami, każda przekupka z kwiatami. Witani przez każdy miły zakątek i każdą uliczkę, coraz bardziej utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że warto zostać tam na dłużej. Mieszkanko znaleźliśmy na Czerwonym Prądniku. Może to trochę daleko, ale był to cudny zakątek. Dom stary, pamiętający jeszcze czasy przedwojenne. Właściciel zapewne też — miał koło osiemdziesiątki. Pod każdym z drewnianych okien kwitły czerwone pelargonie, a my dostaliśmy pokoik na samej górze, w szczycie. Pośrodku pokoju stał piękny, drewniany gibel. Można było w nim usiąść na parapecie i rozmyślać. Boże, jakie to było piękne lato. Jaki cudny zapach unosił się od tych pelargonii. Mieliśmy więc już swój pokoik — piękny, wymarzony. Pozwoziliśmy do niego swoje graty. Magda — masę książek. Ja, oczywiście, też książki. Oprócz tego klawisze, na których lubiłem pograć, i hantle, którymi ćwiczyłem. Jak już wspomniałem, właściciel domu był starszą osobą, więc nazywaliśmy go „dziadkiem”. Dziadek mieszkał sam, na parterze. Nie odwiedzały go żadne dzieci. Raz w tygodniu zaglądał do niego jakiś inny dziadek z kolegą. Czasami więc było ich dwóch, a innym razem trzech. Gdy sobie podpili, dziadek wyjmował harmoszkę i grywał przedwojenne, smutne szlagiery. Klimat miejsca, osoby i muzyka tworzyły razem nastrój naszego nowego świata. Do pokoju prowadziły drewniane, skrzypiące schody. W połowie drogi znajdował się podest i okno, przez które można było wyjść na piękny, drewniany balkonik. To tam zasiadywał dziadzio ze swoimi kompanami. Magda, jako kobieta, od razu zagospodarowała pokoik po swojemu — otuliła go w narzuty, obrusy i inne kobiece akcenty. By było miło i z klimatem. Jak to kobieta. Wieczorami wychodziliśmy na Rynek — poznawać knajpki i zwiedzać różne ciekawe miejsca. Czasem to było muzeum sztuki, innym razem kościół, a jeszcze innym — wystawa malarstwa lub fotografii. Spotykaliśmy często inne, podobnie zagubione w swoim świecie osoby. Magda była drobnej postury, miała piękne, blond włosy. Pochodziła z Oświęcimia. Znałem ją jeszcze z czasów liceum — gdy uczęszczała do trzeciej klasy. Chodziliśmy wtedy po szkole do „Paco” — knajpy, gdzie bawiło się całe towarzystwo z Oświęcimia. Ostatni autobus miałem o 22:30, więc jeśli go przegapiłem, szedłem do niej, żeby przenocować. Skradaliśmy się zawsze po cichu, po ciemku — żeby rodzice mnie nie zobaczyli. Lecz jej pies zawsze mnie wywąchał. Niestety, Magda miała psa, który szczekał jak głupi na wszystko, co się ruszało. Szczekał również na nas, ale na szczęście rodzice zbytnio już na niego nie reagowali. Więc, skradając się po cichu, lądowaliśmy razem w łóżku. Rano matka wychodziła do pracy i czasem zaglądała do pokoju. Wtedy musiałem przeczekać chwilę w szafie, a potem znowu kładłem się na swoim kawałeczku Magdy łóżka. I mieliśmy dla siebie już cały dzień. Po jakimś czasie Magda śmiała się ze mnie, że jestem jej „człowiekiem z szafy”. W Krakowie miałem teraz trochę luzu. Magda znalazła pracę jako barmanka w małej knajpce — takiej naprzeciwko policji, rzut beretem od Karmelickiej. Przesiadywały w niej przeważnie „pały”, więc wydawała się bezpieczna. Miejsce, gdzie na pewno nie zaglądają patałachy będące na bakier z prawem. Ale się myliłem. Pewnego popołudnia dzwoni Magda. Drżącym głosem do słuchawki mówi, że przyszedł do niej do pracy jakiś gość, który handlował Lewisami. Miał je nawet przy sobie, ale tylko w dużych rozmiarach. Magdzie się spodobały. Chciała kupić dla siebie i dla mnie. Z góry mu zapłaciła, a on poszedł po mniejsze rozmiary. I tyle go widzieli. Cwaniak z Krakowa. Myślałem, że uda mi się go namierzyć, ale zapadł się pod ziemię. I tak poszło z dymem trzysta złotych. Ja, oczywiście, też poszukiwałem pracy. Kupowałem obwarzanka z solą od zaprzyjaźnionej sprzedawczyni — zawsze od tej samej kobiety, która handlowała na Rynku, przy wejściu na ul. Karmelicką. Siadałem tam na ławeczce, dłubałem większe kawałki soli, a drobne okruchy rzucałem gołębiom. Rozmyślałem i zatapiałem się w myślach, z solą w oku i na palcach. Wertowałem gazety na zmianę, czytając anonse i drobne ogłoszenia o pracę. Ale wtedy znaleźć jakąś normalną robotę graniczyło z cudem. Pełno było ogłoszeń dotyczących akwizycji, pracy w McDonaldzie, na taśmie albo w podrzędnej spelunce — jako kelner. „Żeby tam pracować, to nieźle musi człowieka przycisnąć” — pomyślałem. Nie przeczuwając nawet, że kiedyś sam będę musiał przez wszystkie te etapy zawodowej drabiny przejść… Siedząc tak na ławeczce, odprowadzałem przechodniów wzrokiem — pełnym wyzwań, pobladłym od myśli rodzących niepewność i lęk przed światem. Dokąd pójść? Co robić? W ułamku chwili człowiek myśli o jednym i drugim. Czuje kotłowanie w głowie, ciężko zebrać myśli do kupy. Poukładać sobie wszystko: szkołę, pracę, życie. Powoli dochodzi do niego, że może w złej kolejności wybrał się na podbój świata. Na szczęście całą tę szarość przykrywał klimat miasta. Mnóstwo ładnych studentek dodawało uroku posępnym dniom. Z oddali słychać było całkiem dobrze wygrywane na gitarze kawałki z klasyki rocka i niezły głos — głos człowieka, który przeszedł niejedną drogę i z niejednego kufla pił. Miał w sobie coś, co doskonale wpasowywało się w klimat Krakowa. Czasami mieszał się z hejnałem, tworząc osobliwą kakofonię. A potem znów — Money Pink Floydów, z nową energią eksplorował całą przestrzeń Rynku. Wciągnąłem więc powietrze z całą energią i wstałem, by upić się klimatem dnia. By ta siła mogła zostać ze mną na dłużej. Podświadomość pokierowała mnie na Mały Rynek. Wszedłem do księgarni „Cud”, a z niej — do kawiarni „Albo Tak”, na kawę. W południe byłem umówiony z Magdą, mieliśmy zjeść razem obiad. Miałem więc jeszcze trochę czasu, by pobyć sam na sam ze sobą — na tyle, na ile to możliwe w zatłoczonym Krakowie. Ale są takie miejsca, gdzie można poczuć się naprawdę sam, nawet w tłumie. Pub „Albo Tak” na Małym Rynku należał właśnie do takich. Polubiłem tam przesiadywać w ciągu dnia. Gdy miałem się z kimś spotkać, zwykle lądowaliśmy właśnie tam. Latem miło było posiedzieć jeszcze w „Vis-à-Vis” na Rynku, ale tylko w ogródku — bo wnętrze, choć z klimatem, nie dawało zbyt wiele miejsca. Zimą często brakowało tam przestrzeni dla ludzi takich jak my — poszukujących swojego miejsca w świecie. A było nas wtedy sporo. Byliśmy postaciami nieobecnymi w świecie. Zawsze w tyle, nigdy z przodu. Jak mawiał Bronisław Duży. Znany multiinstrumentalista, który często grywał z Dudkiem: — „Krocz z tyłu, ale zawsze z podniesioną głową, przyjacielu.” - Tym właśnie jest blues. - I takie samo jest życie. Więc, naśladując jego słowa, kroczyłem zawsze z tyłu — ale dumny z tego, co mam. Choć miałem wtedy niewiele. Taki był mój wczesny blues o życiu. Mieszkałem z Magdą w pięknym pokoiku na Czerwonym Prądniku, wśród czerwonych pelargonii. Po wspólnym obiedzie. Wracając do domu. Szliśmy z autobusu, gdy usłyszałem znajomy głos i grę na gitarze w jednym z domów. Choć wydawało się, że to opuszczone miejsce, tajemniczy głos z rynku objawił się właśnie tam. Przystanęliśmy. W oknie pojawiła się młoda dziewczyna. Uśmiechając się, przywitała się z nami. Pogadaliśmy chwilę — okazało się, że tak samo jak my wynajmuje mieszkanie. Ona i tajemniczy głos, który nieprzerwanie grał na gitarze. Żyją sobie w luźnym związku, mieszkając w tej spokojnej okolicy. Tak jak i my — z dala od zgiełku miasta. Kilka razy spotkaliśmy się — a to na przystanku, a to w autobusie. Za którymś razem umówiliśmy się razem do knajpy. Poszliśmy do Teatru Buckleina. Było to wnętrze wygospodarowane w budynku na zapleczu Hotelu Europejskiego. Wchodziło się do niego przez oficynę od ulicy Lubicz. Sylwia — bo tak miała na imię nasza kompanka — ubrana była w suknię stylizowaną na lata 20. Przypominała trochę „paryżankę”, tę z wykopalisk z 1400 r. p.n.e. A więc — mocny makijaż i czerwień podkreślająca usta. Włosy kruczo czarne, lecz ścięte już na Kleopatrę. W ręku trzymała długą fifkę, jakiej dawniej używały damy do palenia papierosów. Dopełniała swym wyglądem pełnię wnętrza. Usiedliśmy w trójkę, bo Piotr miał do nas dołączyć po swoim rynkowym tournée. Wnętrze teatru było bardzo klimatyczne. Na ścianie, nad sceną, znajdował się ekran, na którym wyświetlano stare filmy. Pomiędzy umowną sceną, a widownią stały stoliki, doświetlane małymi lampkami i świecami. Na widowni było kilka rzędów drewnianych siedzeń obszytych skórzaną tapicerką. Okna były duże, co optycznie powiększało przestrzeń. Od zewnątrz widoczne były wielkie kraty, które oddzielały nas od zewnętrznego świata. Po jednej stronie przed sceną stało pianino, po drugiej — bar. Przy barze można było usiąść na tonecie i wypić kieliszek wina lub koniaku. Piwko serwowano tam rzadziej — dlaczego, nie wiem. Może klimat miejsca narzucał pewien rodzaj klienteli i trunków. Piotr przyszedł dopiero po jakiś dwóch godzinach, więc my już byliśmy trochę wstawieni. Atmosfera w lokalu była szampańska. Niektóre pary — pewnie stali bywalcy — zaczęły pląsać i tańczyć. Piotr usiadł za stolikiem, jak zwykle uśmiechnięty, zapalił papierosa. Był bardzo bezpośrednim gościem, dużo starszym od nas. Miał już chyba grubo po trzydziestce. Nosił długie włosy i brodę — typowy gwiazdor rocka. Palił dużo. Zresztą Sylwia, mimo że była jeszcze nastolatką, nie odbiegała od niego ilością wypitych kieliszków wina i wypalonych papierosów. Tak zleciała nam ta bliższa część nocy. Dalszą musieliśmy podzielić na powrót nocnym autobusem i dalszą część imprezy. Wracaliśmy podchmieleni, w dobrych humorach. Po drodze oczywiście wpadliśmy pośpiewać do naszych nowych znajomych. Podczas takiego nocnego muzykowania postanowiliśmy spróbować coś razem zagrać. — Może uda nam się kiedyś zrobić koncert na rynku! — zawołał Piotr. — Kto wie, możemy spróbować — odpowiedziałem. Umówiliśmy się więc wstępnie na próbę, po czym pożegnaliśmy się w dobrych nastrojach. W niedzielę spaliśmy chyba do południa, przykryci samym prześcieradłem. Poddasze było gorące. Podczas snu przyszedł do nas dziadziuś, ale udawaliśmy, że śpimy. Byliśmy zmęczeni i całkiem nadzy pod tym prześcieradłem. Jak się potem okazało, chciał pożyczyć ode mnie hantle. Dziadziuś, choć wiekowy, miał krzepę i lubił poćwiczyć. Dobry z niego był, przedwojenny materiał. Więc dałem mu te ciężarki — niech ćwiczy jak najwięcej i żyje w zdrowiu jak najdłużej. Wstaliśmy po południu, zrobiliśmy jakiś lekki obiad, bo było gorąco, a nikomu po wczorajszej nocy nie chciało się zbytnio jeść. Wieczorem spakowałem Yamahę i poszliśmy na próbę do naszych nowych znajomych. *** Tam wszystko wyglądało, jakby impreza jeszcze się nie skończyła. Piotr i Sylwia byli w podobnych nastrojach, w jakich się rozstaliśmy. Dziewczyny zostały w pokoju, a my poszliśmy do drugiej części domu, żeby im nie przeszkadzać. Dom wyglądał w środku, jakby był w trakcie remontu. Pokój był pełen rzeczy z innych pomieszczeń — krzesła, sofy, na których leżały sterty ubrań. Na początku Piotr zestroił gitarę i zaczęliśmy próbę od dobrze znanego kawałka „Money” Pink Floydów. Po kilku razach nawet zaczęło to brzmieć. Potem zagraliśmy „Dom wschodzącego słońca” The Animals — covery znane wszystkim. A potem już grubo: Sting, Led Zeppelin, Pink Floyd. Jedno, co mogę przyznać — im więcej alkoholu w Piotrze, tym więcej można było z niego wycisnąć. Pomimo braku mikrofonu i głośno śpiewanych fraz, barwa jego głosu była przyjemna dla ucha. Piotr znał dobrze angielski, bo siedział jakiś czas w Anglii, więc śpiewał wszystko w oryginale, z niezłym akcentem. Pograliśmy tak chyba z dwie godziny i wróciliśmy do dziewczyn. Magda z Sylwią były już nieźle wstawione — nabrały nawet kolorków na twarzy. Rozmowy toczyły się na różne tematy. Przeważnie była to sztuka, ale czasem schodziliśmy na tematy egzystencjalne. Powoli lato dobiegało końca. Ja od września musiałem wrócić do szkoły, Magda od października na studia. Co prawda na Nowej Hucie miałem już zaklepane miejsce w szkole, ale nadal byłem bez pracy. Więc powoli zaczęły nam się kończyć pieniądze. Nasz pokój wraz z odchodzącym latem też zaczął się nam coraz mniej podobać. Sanitariaty, a więc ubikacja i łazienka, były w przystosowanych piwnicach, na poziomie -1. Tam też była duża kuchnia, ale dostęp do niej mieli wszyscy wynajmujący. Więc musieliśmy z tego poddasza schodzić na dół po wszystko, co stawało się coraz bardziej uciążliwe. Po którymś spotkaniu z naszymi znajomymi doszliśmy do wniosku, że przeniesiemy się do Sylwii i Piotra. Mieszkali oni w niedalekiej okolicy i mieli do dyspozycji cały dom, który w zamian za niewielkie remonty mogli użytkować. Dla nas było to pewne wybawienie, zważając na niedogodności w naszym dotychczasowym pokoiku i mój brak pracy. Pożegnaliśmy się z dziadziem. Z uwagi na to, że mieliśmy zamieszkać niedaleko, zostawiłem mu swoje hantle, by sobie nadal z nich korzystał. Byliśmy zadowoleni z tego, że nasze sprawy potoczyły się w tym kierunku. Mieliśmy znowu na jakiś czas dom nad głową i towarzystwo niezbyt uciążliwe — nie wchodzące w drogę, nie zadające za wiele pytań. Spędzali raczej większość czasu na uboczu, w odrębnym pokoju. Jakby na bocznicy, w osobnym pociągu. Ich pociąg przeważnie kursował równolegle do naszego, rzadko kiedy się przecinając. No chyba, że sami tego chcieliśmy. Wszystko się nieźle układało do momentu, aż pewnego ranka obudziły nas jakieś dziwne stukanie do drzwi i głosy. Byli to właściciele, którzy przyjechali sprawdzić poziom remontu. Rozmawiał z nimi Piotr, my tylko przysłuchiwaliśmy się rozmowie. Z każdą chwilą wyczuwaliśmy coraz większe napięcie. Właścicielowi i jego córce nie spodobało się, że zamieszkała u nich dodatkowa parka. Podejrzewali pewnie Piotra, że dorabia sobie dodatkowo na wynajmie, pobierając od nas pieniądze. I od tego się zaczęło. Najazdy właścicieli były coraz częstsze. Doszło do tego, że przyjechali do nas z dzielnicowym i wymachując jakimiś dokumentami, zaczęli straszyć nas karami i eksmisją. Nie spodobało nam się to, bo zbliżała się jesień, a nasza sytuacja zaczęła się komplikować i wymykać spod kontroli. Magda musiała mieć spokój na naukę. Studiowała zaocznie, ale wiele czasu spędzała w bibliotece lub na uczelni. Do tego jeszcze praca — więc przez cały dzień biegała. Niedługo na AGH-u miały zacząć się kolokwia, potem zaliczenia i egzaminy. Po jakimś czasie stwierdziła, że wraca do Oświęcimia. Musiała tam, na miejscu, skorzystać z zakładowej biblioteki, żeby pisać pracę. Nie sprzeciwiałem się temu. Odprowadziłem ją nawet na pociąg. I znów, cytując klasyka — jak pies byłem sam. W morzu samotności — sam. Kiedyś cała naga kładłaś się spać. Dziś na odwrocie rewers. Kursywą odnotowana w kolejnej rubryce. Pod niechcianą kroplą łzy. Dziś w ciemnym pokoju jestem sam. Przetrzymuje wszystkich, tych co kocham. Kaleczę ich duchem nabitym w stary grawer butelki. Myślami jestem tam gdzie wariat. Na awersie podpisany cudzych wspomnień. Tam, gdzie ty, lecz po drugiej stronie w środku tego co już było. Niesiony przez prądy już nie namiętności, a surowości. Od kobiecej namiętności przestawiam się na surowy instynkt przetrwania.          
    • @Alicja_Wysocka   Alu, czy ja Ci kiedyś mówiłem,że Twój wiersz jest świetny ? nie ? to teraz Ci to mówię !!!!!!     napisałaś, że znaczenie i więź rodzą się w nieuchwytnym punkcie styku. gdzieś między ludźmi, między tekstem a ciszą, między tym, co zostało napisane, a tym, jak to,  jest odczytane sercem.     Aluś. to piękny i mądry wiersz jest !!!    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...